Iwona Bielska i Mikołaj Grabowski zdradzili nam receptę na udany związek
„Jakoś udało nam się przetrwać. Jesteśmy dzielni i uparci”, żartują
- Redakcja VIVA!
Iwona Bielska i Mikołaj Grabowski są razem od 35 lat i podobno wcale się nie kłócą! Ona – fantastyczna aktorka teatralna i filmowa, kobieta charyzmatyczna. On – znakomity reżyser i aktor, nazywany „łowcą nagród”. Na czym polega ich recepta na udany związek?
Roztrząsają Państwo błędy, porażki swoje lub cudze?
Mikołaj: Może wyniosłem to z domu – moja mama przechodziła do porządku dziennego nad rzeczami, które się zdarzyły. Widocznie uważała, że skoro coś się zdarzyło, to już jest po i nie ma na to żadnego wpływu. Roztrząsanie tego, rozgrzebywanie nie ma najmniejszego sensu. Mama myślała cały czas w kategoriach teraźniejszości i przyszłości. Co się dzieje i co może będzie się działo.
Iwona: Grabowscy w ogóle nie mają natury plotkarskiej. Ja przy Mikołaju tym nasiąkłam, nigdy nie było u nas: „A wiesz, on to, a tamta tamto…”. Nie komentowano życia innych, a Mikołaj z Andrzejem są nadzwyczaj oszczędni w słowach. Mówiła pani, że Mikołaj jako dyrektor był otoczony różnymi osobami… On jest hermetyczny, niepodatny na to, że ktoś przyjdzie i będzie opowiadał jakieś plotki.
Mikołaj: Rozumiem, bo to jest ludzkie, że ktoś chce podlizać się dyrektorowi, ale ja tego nie komentowałem ani radośnie, ani złośliwie.
Iwona: W związku z tym za jego dyrekcji w teatrze nie było żadnych grup uprzywilejowanych czy nieuprzywilejowanych. Była oczywiście grupa aktorów – w swoim mniemaniu – niedowartościowanych. To standard w tym zawodzie. Ale były to, myślę, czasy twórczego spokoju w teatrze, tylko praca była ważna. Rozmawiało się raczej o tym, co się robi, a nie kto z kim i dlaczego.
Kiedy pracował Pan z żoną, czuł Pan jakąś różnicę, choćby emocjonalną?
Mikołaj: To jest kwestia bardzo delikatna. Kiedy pracowałem z bratem Andrzejem czy z Iwoną, nie miało żadnego znaczenia, że są moją rodziną, bo uwagi daję im takie same jak każdemu innemu aktorowi czy aktorce. Natomiast to, że między nami istnieje pewna zażyłość, oczywiście ma jakiś wpływ na przebieg prób. Iwona jest karną aktorką, poza tym zawsze strasznie bała się prób, a już na pewno premier. Bała się, że będzie niewyrazista, że nie zrobi dobrze roli… Tego lęku jest w niej bardzo dużo i czasem ją to ogranicza, zamyka, blokuje. Całkiem niepotrzebnie. Człowiek oczywiście nie musi chwalić się natrętnie wszystkimi swoimi osiągnięciami, ale nie powinien też bać się samego siebie. A Iwona ciągle robiła wrażenie, że jest sama sobą przestraszona.
Iwona: Zawsze chciałam, żebyś nie musiał się mnie wstydzić.
Mikołaj: Nigdy się nie wstydziłem, bo zawsze byłaś i jesteś świetną aktorką.
Jest Pani fantastyczną aktorką. Pamiętam wiele Pani niezwykłych ról.
Mikołaj: No właśnie. Mimo że wiele osób mówi: grasz bardzo dobrze, grasz świetnie, jesteś wyjątkowa, to ona i tak nie wierzy. Gdzieś w niej jest jakiś feler polegający na tym, że nie ma zaufania do samej siebie.
Iwona: A ty masz?
Mikołaj: Ja mam bardzo ograniczone, ale po prostu się tym nie przejmuję.
Iwona: Ja już też coraz mniej.
Mikołaj: Może zapadło mi w pamięć jedno zdanie mojego ojca, które dotyczyło co prawda urody, ale przeniosło się na całą sferę postępowania. Któregoś dnia, nie wiem, w jakich okolicznościach, ojciec powiedział: „Mikołaj, ja się nie będę całe życie przejmował tym, że nie jestem przystojny”.
Iwona: A ty z kolei powiedziałeś bardzo mądre zdanie: „Iwuśka, ja już się z nikim nie będę ścigał”.
Zastanawiam się, czy artysta kiedykolwiek przestaje się ścigać?
Mikołaj: „Ścigactwo” w naszym zawodzie zaczyna się gdzieś około 25. roku życia, kończy blisko 65. Ja mam prawie 73 lata i oczywiście cały czas myślę, że jeszcze zrobię najlepszy spektakl, którego w życiu nie zrobiłem. Prawdopodobnie go nie zrobię, ale muszę mieć taką wiarę. Natomiast ten wyścig szczurów prawdopodobnie zaczyna przeżywać nasz syn Michał. Nie wiadomo, czy mu się uda, czy nie, ale robi wszystko, żeby mu się udało, i ma na to duże szanse. Festiwale, konkursy, nagrody, w pewnym momencie byłem nazywany „łowcą nagród”, bo gdzie się nie pojawiłem ze swoim spektaklem, to nagroda. Ale przychodzi czas, kiedy człowiek już nie musi albo nie powinien, bo wie, że i tak nie przeskoczy.
To jest ulga czy rozgoryczenie?
Mikołaj: Jakiś rodzaj żalu. Cały czas myślę: No szkoda. Ale z drugiej strony, rany boskie, przecież nie przeskoczę swojego wieku. Nie będę ścigał się z facetem, który ma 30–40 lat i wchodzi na rynki teatralne ze swoimi pomysłami. Czy one są nowe, czy stare, zużyte czy świeże, wszystko jedno, teraz lansuje się jego, nie mnie. I co ja mam zrobić? Muszę, zazdroszcząc tego, że ktoś inny biegnie, powiedzieć, że ja też, truchtem bo truchtem, ale dolecę.
Iwona: Nasz syn brał kiedyś udział w wyścigu rowerowym. Miał z sześć lat, blond kręcone włoski, na rowerku wyglądał jak amorek. Był tak zachwycony, że startuje, że po drodze stawał, rozmawiał sobie z ludźmi, podziwiał trasę. Cieszył się tym. Na metę dojechał ostatni, za co dostał owacyjne brawa. W związku z czym był przekonany, że wygrał (śmiech). Kiedy go zapytałam: „Misiu, dlaczego zatrzymywałeś się, rozmawiałeś z jakimś panem?”, odparł zdziwiony: „Ja pędziłem!”. Na naszej ścianie do dziś wisi jego piękny dyplom za zajęcie 74. miejsca.