„Wciąż wydaje mi się, że jestem nieśmiertelna”. Anja Rubik obchodzi dziś urodziny!
„Poszłam za swoimi marzeniami, to mnie ukształtowało. Ale początki były naprawdę trudne”
- Beata Nowicka
Najsłynniejsza polska top modelka, zaangażowana działaczka społeczna i autorka książki, oraz pomysłodawczyni #SEXEDPL – Anja Rubik świętuje dziś 37. urodziny! Życzymy wszystkiego, co najlepsze i przypominamy wywiad, który ukazał się w magazynie VIVA! w 2019 roku.
Anja Rubik wywiad VIVA!
Wciąż na szczycie świata mody. Sukcesy? Najlepiej smakują te, na które ciężko zapracowała. Szczęście? To wolność, niezależność, rodzina, natura, każdy nowy projekt, w który się angażuje. I miłość. Anja Rubik w rozmowie z Beatą Nowicką o tym, co już osiągnęła, co jeszcze przed nią i dlaczego czuje się nieśmiertelna.
Nie miałam zamiaru rozmawiać z Tobą o polityce, a jednak wizja „trzech lat więzienia dla Anji Rubik za edukację seksualną” zelektryzowała moją wyobraźnię.
Absurd, inaczej nie umiem tego nazwać. Szczególnie że w tym projekcie zmian w Kodeksie karnym napisano, że nawet rodzice w domu nie mogą porozmawiać z dzieckiem o bezpiecznym seksie. W Polsce legalnie można uprawiać seks od 15. roku życia, czyli przez trzy lata młody człowiek nie będzie mógł dowiedzieć się, czym jest bezpieczny seks, jak założyć prezerwatywę, jakie są infekcje, którymi może się zarazić. Nie usłyszy nic. Nawet o świadomej zgodzie.
Masz czasem poczucie, że kopiesz się z koniem?
Często mam takie poczucie. Wiesz, że podpisy do tego projektu zebrała organizacja Stop Pedofilii? Dla mnie to połączenie jest abstrakcyjne. Odkąd zabrałam się za edukację seksualną, czasami budzę się rano, czytam jakiś komentarz albo na przykład słyszę wypowiedź ekspertki Ministerstwa Edukacji, która twierdzi, że antykoncepcja doprowadza do jeszcze większej ilości ciąż, a te kobiety, które ją stosują i zaszły w ciążę, będą dokonywać aborcji, to myślę sobie, że ten koń jest jednak ogromny (śmiech).
Ale kopiesz się dalej.
Mija godzina i znów nabieram energii i odwagi, bo tak nie może być. Skoro mam możliwość robienia czegoś pozytywnego, będę to robić.
Znalazłaś się kiedyś w jakiejś ekstremalnej sytuacji?
Miałam dość drastyczną sytuację z moim mieszkaniem. Telewizja publiczna nadała program, w którym – mówiąc w dużym skrócie – „ujawniono”, że wyrzuciłam na ulicę starszą panią, przejęłam mieszkanie, zapłaciłam za nie grosze, a teraz ono jest warte kupę pieniędzy. Pokazali kamienicę, ujawnili adres, zaczął się hejt i nagonka, bo ludzie od razu uwierzyli w to, co usłyszeli. Ja się wtedy przestraszyłam, jak łatwo można zmanipulować masy. Przestraszyłam się, bo przecież ludzie mnie znają, jestem osobą publiczną od wielu lat, wiedzą, co robię, jakie mam poglądy, zasady, powinni zrozumieć, że nigdy w życiu nie zrobiłabym czegoś takiego.
Jedni wiedzą, innych łatwo zmanipulować. Może po prostu jasno to powiedz.
To jest absolutnie nieprawda. Zresztą po tym, co się wydarzyło, razem z deweloperem prześledziliśmy historię całej kamienicy do lat 30. XX wieku, wiemy, przez czyje ręce przechodziła, kto był właścicielem, wszystko jest udokumentowane. Kupiłam puste mieszkanie, w stanie surowym, nikt nigdy nie został stamtąd wyrzucony, bo nikt tam nie mieszkał, nie było żadnej starszej pani. Po programie, w obecności prawnika, złożyłam oficjalne oświadczenie, odnosząc się do tych pomówień i kłamstw i domagając się przeprosin ze strony TVP.
Mówisz: „Ludzie wiedzą, kim jestem...”. To prawda. Z perspektywy dwóch dekad uważasz, że wyjazd do Paryża, kiedy miałaś 16 lat, to była dobra decyzja?
Tak, bardzo dobra. Gdybym miała cofnąć czas, zrobiłabym to samo, tylko teraz wyjechałabym trochę później, bo to było niepotrzebne w wieku 16 lat. Poszłam za swoimi marzeniami: dziewczynka z Częstochowy, z rodzicami lekarzami weterynarii, która nie miała nic wspólnego ze światem mody, żadnych kontaktów, nawet żadnej wizji. To mnie ukształtowało, dało mi głos. Ukształtowało jako kobietę. Ale początki były naprawdę trudne. W Paryżu żyłam jak straszny odludek. Nie za bardzo dogadywałam się z rówieśnikami, a jednocześnie byłam za młoda albo zbyt przestraszona, żeby zaprzyjaźnić się z kimś ze świata mody. Ambitna i zamknięta w sobie, poważna. To spowodowało, że nie miałam luźnego podejścia do pracy, do życia. Wszystko brałam na serio. Bardzo dużo nauczyłam się przez ostatnie sześć lat, wiele się o sobie dowiedziałam, zrozumiałam różne swoje zachowania, których nie lubię, które mi przeszkadzają w życiu, które muszę zmienić.
Co było tą cezurą?
Zaczęłam się zmieniać, kiedy poznałam Saszę, mojego byłego męża. On miał inne, bardzo lekkie podejście do życia. To była pierwsza zmiana. Potem, kiedy się rozwiedliśmy, przyszła ta największa. Po rozwodzie zostajesz sama, nie masz osoby, do której wracasz, z którą robisz codziennie różne rzeczy. Nagle masz dużo więcej czasu i nie wiesz, co z tym czasem zrobić. Miałam poczucie, że stoję w miejscu, a nienawidzę stagnacji. Wiedziałam, że muszę otworzyć się na innych ludzi, poznałam jedną osobę, potem kolejną, powoli weszłam w świat sztuki, filmu, zaczęłam robić różne rzeczy poza modą. Nabrałam dystansu do mojej pracy, do mody.
Myślę, że ta dziewczynka, ten odludek cały czas jest w Tobie.
Chyba jest. Z wiekiem po prostu bardziej się otworzyłam. Mimo że wyjazd do Paryża był moją świadomą decyzją i wiedziałam, że zawsze mogę wrócić, bałam się. Tak naprawdę nie wiem czego.
Twoja mama powiedziała mi, że nie potrafi sobie wybaczyć, że pozwoliła Ci wtedy wyjechać.
Wiem, mama często mi to mówi.
Ma do siebie żal.
Nie rozumiem tego. Wydaje mi się, że jestem w dobrym momencie mojego życia, dużo rzeczy mi się udało. Możliwe, że gdybym wyjechała później, niektóre historie by się nie wydarzyły. Mając 18 lat, przeprowadziłam się do Nowego Jorku i tam zrozumiałam, jak wiele nauczyłam się w Paryżu. Byłam już inna.
Co widzisz z okna swojego mieszkania w Nowym Jorku?
Widzę zieleń, śpiewają mi ptaki. Mam ciche mieszkanie w Nowym Jorku. Czasem jak z niego wychodzę, mam wrażenie, że wynurzam się z bunkra zdziwiona: O, tu toczy się życie. Na wprost mojej kamienicy stoją domki jednorodzinne, które mają duże ogrody. I moje okna wychodzą na te ogrody. Pięknie. Ale przyznam ci się, że ostatnio przechodzę z Nowym Jorkiem trudny okres.
Dlaczego?
Nowy Jork się zmienił, ja się zmieniłam, jestem w innym momencie życia... Jeżdżę tam, pracuję, robię to, co muszę, odwiedzam przyjaciół i... od razu chcę wracać, chcę uciekać. W tej chwili Nowy Jork mnie nie ciągnie. Jak gdzieś wychodzę, spotykam różnych ludzi, jestem na jakiejś kolacji, mam wrażenie, że byłam w tej samej sytuacji pięć lat temu, dziesięć lat temu. W Nowym Jorku ludzie mają bardzo duże ambicje i to jest fajne, ale wszystko jest takie samo.
Możliwe, że jak się spotkamy za rok, dwa, powiesz mi, że zamknęłaś swój amerykański rozdział?
Możliwe. Albo zakocham się w Nowym Jorku ponownie. Nie wiem. W tej chwili jesteśmy w separacji. Możemy do siebie wrócić, możemy zerwać. Jestem w momencie, kiedy nie za bardzo wiem, gdzie mieszkam. Ostatnio dużo czasu spędzam w Paryżu, bo tam pracuję, i w Warszawie, bo tutaj mam różne projekty i swoją europejską bazę. Oczywiście jest jeszcze Majorka, ale troszeczkę na odludziu, tam najlepiej odpoczywam.
Czy Twoje mieszkania mają swój charakterystyczny zapach?
Każde pachnie inaczej, co jest trochę dziwne, bo wszędzie mam te same świeczki zapachowe. Najlepiej pachnie Majorka: lawendą, rozmarynem i... kozami, bo tam żyje dużo dzikich kóz. Zabrzmi to absurdalnie, ale to jest piękny zapach. Bardzo czuć też jaśmin, kiedy kwitnie. Uwielbiam tę mieszankę. Wcześniej w tym domu mieszkała psycholożka, która ściągała do siebie pary na terapię. Pary przyjeżdżały na miesiąc, tam żyli, mieli zajęcia, ale komunikowali się rękami, mimiką. Nie wolno im było rozmawiać. Gdzieś głęboko wierzę, że to miejsce ma wyjątkową energię.
Ile Ty najdłużej milczałaś?
Nie wiem. W sumie bardzo często jestem sama, ale wtedy gadam do siebie (śmiech).
Jak mała dziewczynka, dzieci często monologują ze sobą.
(śmiech). Może aż tak dużo do siebie nie gadam, ale faktycznie, parę razy zdarzyło mi się robić to nawet w miejscach publicznych. Kiedy przygotowuję się do występu publicznego, układam różne rzeczy w głowie i zawsze jest tak, że mówię to na głos, żeby usłyszeć, jak brzmi.
Wczoraj Mariusz Szczygieł dostał Nike za „Nie ma”, książkę, gdzie pisząc o tym, że nie ma tego, tamtego, tej czy czegoś... opisuje tak naprawdę, co jest. Czego w Twoim życiu nie ma?
(milczenie). Wiem, czego nie ma, ale... Zastanawiam się, czy o tym powiedzieć.
Spróbujmy.
Mimo wszystko brakuje mi jednego miejsca, które nazywam domem. Ja mieszkam wszędzie trochę i zawsze będę wszędzie trochę mieszkać. Nigdy nie będę miała tylko jednego miejsca, z którego się nie ruszam, ale domem nazywałam wyłącznie miejsce, gdzie była ta druga osoba, z którą dzieliłam życie. W tej chwili spotykam się z kimś, ale jeszcze nie jesteśmy na takim etapie. Więc brakuje mi tego domu, do którego zawsze się wraca, gdziekolwiek jesteś. Nie wiem, czy to ma sens?
Ma.
Rozstanie z Saszą było dla mnie ogromnie trudne. Bo kiedy żyliśmy razem, to ja bardzo dużo pracowałam, ale zawsze wracałam tam, gdzie on był. Stworzyliśmy nasz dom. A potem, nagle, znalazłam się w sytuacji, że właściwie mogę zrobić wszystko. To jest oczywiście fantastyczne, ale z drugiej strony w tamtym momencie było też smutne: no tak, nikt mnie nie potrzebuje, nigdzie nie muszę być, nikt na mnie nie czeka. Teraz czeka Charlie, mój pies, ale troszeczkę brakuje mi takiej uczuciowej stabilności. A poza tym w moim życiu „nie ma” czasu. Chciałabym, żeby dzień miał więcej godzin, żebym mogła więcej zrobić.
No, naprawdę trudno znaleźć osobę, która robi więcej niż Ty.
Ale brakuje mi czasu, żeby nauczyć się nowych rzeczy. Pouczyć się w takim dawnym stylu, na przykład wynająć tutora, z którym mogłabym nadrobić zaległości. Chciałabym zdecydowanie lepiej pisać, dla siebie samej. Mam luki w historii, chciałabym je nadrobić. Interesuje mnie bardzo reżyseria... Sporo jest tych rzeczy. Muszę trochę uporządkować sobie życie i znaleźć na to czas. Na co dzień bardzo dużo się uczę. Sama wiesz, że sexedpl to była szkoła wyższa. Szkoła życia.
Wiem. Czujesz jeszcze motyle w brzuchu? Z wiekiem człowiek staje się bardziej racjonalny, cyniczny.
Kiedy przestaję je czuć, to jest znak, że muszę coś zmienić, coś zacząć. Moim zdaniem zaczynamy się starzeć w momencie, kiedy tracimy te motyle w brzuchu, bo one są związane z ciekawością świata. Cynizm jest czymś okropnym. Ludzie, którzy stają się zbyt wielkimi cynikami, szybko się starzeją. Można być starcem w wieku 30 lat, to mnie przeraża. Najpiękniejsze w Karlu Lagerfeldzie było właśnie to, że do końca zachował ciekawość świata, głód wiedzy, skupiał wokół siebie młodych ludzi z przeróżnych dziedzin. Z nich czerpał. Widać było, że ciało już nie wyrabiało, ciało było stare, ale on wciąż chciał więcej. W swojej głowie do końca pozostał młodym człowiekiem.
Lagerfeld był ważną postacią w Twoim życiu zawodowym. Więcej zawdzięczasz kobietom czy mężczyznom?
Jest bardzo dużo kobiet, które pomogły mi po drodze, może nawet więcej niż mężczyzn. Ujmę to tak: jestem bardziej otwarta na pomoc kobiet niż mężczyzn. Nie wiem dlaczego. Czy podświadomie zakładam, że w pomocy mężczyzny tkwi jakiś podtekst? Czy jest to dziwna rywalizacja między płciami? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale jak mnie zapytałaś, to chyba wolę przyjąć pomoc od kobiety niż od mężczyzny.
Jest w Tobie jakiś rodzaj nieśmiałości w stosunku do mężczyzn.
Możliwe, że tak. Kiedy poznaję mężczyznę, od razu zaznaczam granice. Zawsze tak było. Ludzie myślą, że jestem zdecydowanie pewniejsza siebie, niż faktycznie jestem. Kiedy wchodzę do restauracji, kawiarni, gdziekolwiek, mężczyźni raczej do mnie nie podchodzą. Muszę wysyłać jakieś znaki, że oni się mnie boją. Może wpłynął na to fakt, że zaczęłam samodzielne życie w tak młodym wieku i powoli dorastałam emocjonalnie, ale nigdy nie lubiłam, jak mężczyźni mnie podrywali. Chyba wtedy wypracowałam język ciała, który wysyła mężczyznom sygnał „stop”, zanim w ogóle na coś się odważą.
Nie potrafisz flirtować.
I nigdy się tego nie nauczyłam. Wiele dziewczyn wykorzystuje seksapil, urodę do tego, żeby pomóc sobie w karierze czy nawet w życiu codziennym, choćby na stacji benzynowej przy tankowaniu. Często udają bardziej kruche, wrażliwe i bezradne, niż są. Mam parę takich znajomych. Widzę, jak one idealnie to robią, i widzę, jak mężczyźni łatwo się na to łapią. To jest niesamowita umiejętność. Ale ja jej nie mam i nie chciałam jej mieć. Zawsze była ze mnie zosia samosia, nie chciałam niczego nikomu zawdzięczać, oddawać choćby części sukcesu, który sama budowałam. Poza tym może odziedziczyłam to po rodzicach, gdziekolwiek nie zajdę, muszę na to ciężko zapracować. To mi daje satysfakcję.
Jakie składowe ma Twoje szczęście?
Wolność, niezależność, rodzina, zwierzęta, które uwielbiam, natura, każdy nowy projekt, bo bardzo lubię się angażować. Muzyka jest dla mnie bardzo ważna, film... Mogę długo tak wymieniać. A o co pytasz konkretnie? Mam wrażenie, że nie udzieliłam ci właściwej odpowiedzi.
A miłość gdzie?
A, no tak, miłość! Nie powiedziałam o miłości. W sumie śmieszne, bo kiedy mówię „rodzina”, jest to związane z miłością. Seks też jest ważny... No cóż, możemy zacząć od początku? (śmiech). Miłość jest bardzo ważna. Bycie zauroczonym kimś wyzwala niesamowite uczucia, wtedy człowiek jest szczęśliwy.
Prawda... Często myślisz o tym, co czeka Cię w ciągu kolejnych miesięcy?
Nie, nigdy. Prawie rok temu zadzwonił do mnie Zbigniew Preisner i zaprosił na swój koncert jubileuszowy na 40-lecie twórczości. Odkąd pamiętam, podziwiałam jego muzykę filmową, często były to utwory, przy których płakałam ze wzruszenia, że ktoś może coś tak pięknego stworzyć. Oczywiście moja odpowiedź brzmiała „tak”, mimo że bałam się tego wyzwania, ale najgorszą rzeczą w tym wszystkim był termin. Za rok! Odłożyłam słuchawkę, serce mi biło, mówię do siebie: „Boże, za rok czasu?! Na świecie może mnie już nie być. Jak ja w ogóle mogłam zobowiązać się, że tam wtedy będę?”.
I byłaś. Twój występ wzbudził zachwyt.
Chociaż był moment, kiedy pomyślałam: Po co ja się na to zgodziłam?! Ale ja lubię komplikować sobie życie (śmiech).
Oj, wiem.
Plan był taki, że wychodzę do bolero z filmu „Czerwony” Krzysztofa Kieślowskiego. Na dużych ekranach grają filmową scenę z pokazu mody, a ja jestem takim przedłużeniem tej sceny, tylko na żywo. Miesiąc przed koncertem w mojej głowie narodził się pewien pomysł. Zadzwoniłam do Zbyszka i mówię: „Chciałabym przebierać się na scenie i zaprezentować stroje w trzech kolorach: czerwonym, białym i niebieskim, ale będę potrzebowała pomocy”. Zbyszek skontaktował mnie z dyrektorem wrocławskiego Teatru Pantomimy, Zbyszkiem Szymczykiem, dograliśmy szczegóły.
Na samym początku myślałam o wykorzystaniu sukni z już istniejących kolekcji haute couture, jednak zrozumiałam, że trzeba stworzyć kreacje specjalnie na ten performance, które z łatwością ściąga się i zakłada. Parę dni przed występem zadzwoniłam do Tomka Ossolińskiego, który zgodził się zaprojektować i uszyć te piękne suknie w 72 godziny! Chciałam go w tym dopingować, więc spędzałam z Tomkiem długie godziny w jego atelier – pomimo ciężkiego przeziębienia – kiedy tworzył na mnie te kreacje, drapując, upinając. Udało się na ostatnią chwilę i efekt był zachwycający. Sam koncert był fantastycznym i wzruszającym doświadczeniem.
W modzie wciąż jesteś na topie: na okładkach międzynarodowych edycji „Vogue’a”, w tym sezonie chodziłaś na pokazie Saint Laurent, Versace, Ralph Lauren. Cały czas bardzo mocno liczysz się w tym biznesie. Podziwiam to w Tobie. Należysz do nowego pokolenia modelek, które mają możliwość pracować dłużej?
Będę nieskromna i powiem, że to nie ma nic wspólnego z pokoleniem, tylko z karierą, którą albo uda się komuś zbudować, albo nie. Naomi Campbell, Claudia Schiffer – absolutnie nie porównuję się z nimi – ale one nadal pracują. Jest modelka Stella Tennant, która ma czworo dzieci, 50 lat i wciąż pracuje, dlatego że zawsze myślała długodystansowo, wszystko ma wyważone w tej karierze, nie za dużo, nie za mało, idealnie. To trzeba umieć sobie zbudować.
Twoja doba chyba naprawdę ma więcej godzin, szczęściaro...
Wciąż zastanawiam się nad pytaniem, które mi zadałaś odnośnie szczęścia...
Dlaczego?
Bo to jest coś, o czym powinnam myśleć, to są priorytety w życiu. A jednak zaskoczyłaś mnie i nie wiedziałam, co mam powiedzieć... Bardzo rzadko koncentruję się na tym, czego nie ma. Nie myślę o tym. I nie chodzi o to, że jestem taka zadowolona z życia. Po prostu skupiam się na tym – i to nie zmieniło się od lat – gdzie mogłabym siebie ulepszyć. Kiedy coś się nie udaje, zawsze uważam, że ja zawaliłam: nie zorientowałam się na czas, nie wyłapałam znaków, nie przygotowałam się wystarczająco. Być może jest to typowo polskie chłostanie się. Ale kiedy ja się chłostam, wiem, że następnym razem będę lepsza.
Mariusz Szczygieł w „Nie ma” napisał: „Kiedy już wiem, że nie jestem nieśmiertelny, żyję inaczej”. Kiedy zorientowałaś się, że nie jesteś nieśmiertelna?
To jeszcze nie nastąpiło. Wciąż wydaje mi się, że jestem nieśmiertelna.