Kobieta sukcesu, która biegnie za marzeniami. Trenerka fitness, sportsmenka, mistrzyni świata karate, dietetyczka, designerka mająca na koncie kolekcje sportowe swojego autorstwa, matka, żona słynnego piłkarza, odnosząca sukcesy bizneswoman. Anna Lewandowska stawia w życiu na ustalanie priorytetów. Ale zawsze na pierwszym miejscu będzie dla niej rodzina. Czy nigdy nie odpuszcza i kiedy zdarza jej się płakać? Anna Lewandowska opowiada o tym w nowym numerze VIVY! w rozmowie z Elżbietą Pawełek.

Reklama

Anna Lewandowska o spełnieniu i sukcesie. Czy ma chwile zwątpienia?

Inspirujesz miliony kobiet na Instagramie i Facebooku, wiele z nich się szkoli na specjalistycznych obozach pod Twoim okiem. Jak się czujesz, kiedy jakaś kobieta podchodzi i mówi: „Dziękuję, zmieniła pani moje życie”?

Czuję się dumna i czuję, że to, co robię, ma sens. Gdy zawodowo trenowałam karate, motywowały mnie medale. Dziś jest to poczucie wpływu na innych ludzi, to, że mogę pomóc im zmienić życie na zdrowsze – to daje mi największą siłę. Na moje obozy jednorazowo przyjeżdża 100 kobiet. Miejsca rozchodzą się błyskawicznie i zawsze na liście rezerwowej jest około 1500 osób, co pokazuje, że nie brakuje kobiet, które chcą zmienić nawyki. Nieraz dostawałam kwiaty od mężczyzn, którzy dziękowali mi za to, że odmieniłam życie ich żon i ich samych. Wspaniałe uczucie, choć tak naprawdę to efekt ich ciężkiej pracy – ja dałam im tylko narzędzia i popchnęłam lekko w dobrym kierunku. To jest moja misja i często nie myślę o tym już jako tylko o zmianie nawyków Polaków na zdrowsze, ale też o pokazaniu, jak wielki potencjał drzemie w kobietach.

[...]

W mediach społecznościowych często mówisz o „mindfulness”…

To „mind full of something”, czyli umysł przepełniony jakąś rzeczą, skupiony na byciu tu i teraz. To może być skupienie na konkretnym posiłku, radości z treningu czy medytacji, której sama wciąż się uczę. Słowo „uważność” trochę oddaje tę ideę. Generalnie „mindfulness” jest odpowiedzią na chaos informacyjny, który nas otacza i przytłacza. Sprawia, że musimy się nauczyć skupiać myśli i skoncentrować na rzeczach ważnych, byciu tu i teraz.

Zobacz też: Anna Lewandowska: „Czasami naszym największym wrogiem jesteśmy my same, nasze ambicje i perfekcjonizm”

Dorota Szulc

Trenerka fitness, sportsmenka, mistrzyni świata karate, dietetyczka, designerka mająca na koncie kolekcje sportowe swojego autorstwa, matka, żona słynnego piłkarza, odnosząca sukcesy bizneswoman. W której z tych ról czujesz się najbardziej spełniona, jak je ze sobą godzisz?

Nie kryję, że jestem spełnioną kobietą i w każdej z tych ról czuję się dobrze. Spełnienie daje mi też fakt, że nie muszę wybierać. Mogę być w każdej z nich i w każdej czuję się świetnie. To swoją drogą była inspiracja do ostatniej kampanii mojej marki kosmetycznej. Match Your Flow – kosmetyki idealnie dopasowane do różnych kobiet, różnych stylów życia. Oczywiście pogodzenie tych wszystkich ról nie jest łatwe. Ważne, żeby nad tym panować i nie wziąć sobie zbyt dużo na głowę, bo czasami naszym największym wrogiem jesteśmy my same, nasze ambicje i perfekcjonizm… Dlatego ja stawiam na ustalanie priorytetów. Zawsze na pierwszym miejscu będzie dla mnie rodzina.

Zobacz także

Co jest kluczem do sukcesu – wiara w siebie, gotowość do poświęceń?

Na pewno wiara w siebie i swoje możliwości, ale nie ma tu jednego klucza. To jest kombinacja wielu aspektów – ciężkiej pracy, determinacji, gotowości do wyrzeczeń, ale też szczęścia. Ważni są też ludzie, których spotykamy. Polecam książkę Nassima Nicholasa Taleba „Czarny łabędź. Jak nieprzewidywalne zdarzenia rządzą naszym życiem”. Tłumaczy, jak bardzo nieprzewidywalne zdarzenia mają wpływ na nasze życie i nawet najlepiej przygotowany scenariusz może się zawalić. I to nie zawsze musi być coś złego, chociaż umiejętność podnoszenia się po porażkach też jest dla mnie ważna.

Płaczesz, jak coś Ci się nie uda?

Pewnie, że tak. Jestem bardzo emocjonalną osobą. Ekstrawertykiem, który musi się wypłakać albo wykrzyczeć. A potem? Wstaję, zakasuję rękawy i działam dalej. Tego nauczyło mnie karate.

Mówisz innym: „Zawalcz o siebie, ja też walczę”. Nigdy nie odpuszczasz?

Dziś już mniej mówię, że zawsze „walczę” do końca, bo nauczyłam się, że czasem trzeba odpuścić. Kiedyś rozwijanie siebie faktycznie postrzegałam w kategorii walki. Dziś widzę drogę, moje cele i stawiane na niej kolejno spokojne kroki. Nie muszą być duże, ale ważne, by były w odpowiednim kierunku. Nie staram się już być perfekcjonistką, bo zrozumiałam, że nie da się być perfekcyjną na każdej płaszczyźnie.

Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn w punktach sprzedaży już od 21 lipca.

Dorota Szulc

Dorota Szulc
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama