Partner Miki Urbaniak wspierał ją w epizodzie depresji. "Wtedy trafiła do szpitala, gdzie uratowano jej życie"
Ich historia udowadnia, że miłość nie zna granic
- Krystyna Pytlakowska, Rafał Kowalski
Artysta totalny. Muzyk, kompozytor, wokalista, malarz… Introwertyk w życiu, ekstrawertyk na scenie. Z miłości do wokalistki Miki Urbaniak rzucił rodzinny Londyn i przeprowadził się do Warszawy. Teraz podbija świat swoimi obrazami i muzyką. Z Victorem Daviesem rozmawia Krystyna Pytlakowska.
Jak to się stało, że poczułeś pokrewną duszę w dziewczynie z Polski?
Miałem żonę, mieszkaliśmy razem dwa lata, ale nie wyszło. Potem byłem w jeszcze kilku związkach, ale w każdym coś mi nie pasowało. Zanim poznałem Mikę, mieszkałem sam przez 20 miesięcy. Oboje jesteśmy artystami i dlatego się zrozumieliśmy. Niektórzy uważają, że związek artysty z artystą nie jest dobrym pomysłem. U nas przeciwnie – to pracuje na naszą korzyść. Współpracujemy, wspieramy się i komplementujemy. Ale możemy też krytycznie ocenić to, co robi druga osoba. Moja była żona pojechała ze mną w trasę, ale czuła, że to ja jestem główną gwiazdą. Po koncercie otaczały mnie dziewczyny i odpychały ją, żeby się do mnie zbliżyć. Zdecydowanie było jej z tym źle. Ale to wszystko jest iluzją… Życie codzienne jest ważne i to, czy ludzie mogą się ze sobą komunikować.
Ty i Mika poznaliście się w Londynie?
Nie, w Polsce. Przyjechałem do Polski na koncert – grałem ze Smolikiem i wtedy zobaczyłem Mikę. Ale każde z nas było w związku. Dopiero 10 lat później zaprosiłem Mikę do udziału w moim albumie. Od początku naszej znajomości pamiętam jej wielki smutek i izolację, jakby była zupełnie sama. Potem przeżyła epizod alkoholowy.
Dlaczego pokochałeś Mikę? Co Cię w niej pociągało poza melancholią?
Na pewno jej równowaga. Tę równowagę dajemy sobie nawzajem. Szczerość, otwartość, serdeczność. I bardzo dobre serce. Mika zrobiłaby wszystko dla kogoś, kogo kocha. Właściwie od razu się w niej zakochałem.
A w jej talencie?
Absolutnie tak. W jej głosie. Na próbie ze Smolikiem trzymała palce w uszach i krzyczała: „Nie! Za głośno!”. Pomyślałem, że to jakaś diwa poezji śpiewanej.
A potem zaczęliście razem tworzyć i występować.
W 2011 roku rozpoczęliśmy pracę nad albumem Miki. Żyliśmy wtedy na odległość. Ja w Londynie, ona w Polsce. Ale przyjechałem, żeby razem pracować. I wyszło nam to na dobre. Razem na scenie opowiadamy anegdoty i bawimy się z publicznością. A Mika mówi, że bardzo ją wspierałem w jej chorobie i depresji. Pomagałem jej także w pracy nad niedawno wydaną książką. A za tydzień jedziemy do galerii we Wrocławiu, gdzie odbędzie się moja kolejna wystawa. Mika jest moim menedżerem.
[...]
Jak opiekowałeś się Miką, kiedy była w tak złym stanie?
Byłem tylko dla niej. Przynosiłem leki, robiłem herbatę, gotowałem obiad, nalewałem wody do wanny. Powiedziała, że to wiele dla niej znaczyło. Jednak od czterech lat jej choroba jest w remisji, przyjmuje małe dawki leków. Rozpoczęła leczenie, kiedy powiedziałem jej, że nie sądzę, żebym mógł już z nią być i ją wspierać. To było ultimatum. Wtedy trafiła do szpitala, gdzie uratowano jej życie.
________
Cały wywiad przeczytasz w najnowszej VIVIE!. Numer drugi pojawił się w sprzedaży w czwartek 1 lutego. Zapraszamy do zakupu.
SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Rola mamy jest najważniejszą w jej życiu. Dzieci Joanny Koroniewskiej miały do niej ważną prośbę