Musical Metro dla Joanny Dark był przełomem w jej karierze. Tak wspomina dzień premiery artystka!
Tak gwiazda mówiła o miażdżącej recenzji musicalu Metro w New York Times!
Kultowy musical Metro przełomowym momentem w karierze Joanny Dark. Spektakl, który w Polsce jest wystawiany do tej pory od 30 lat osiągnął spektakularny sukces i był wystawiany w USA na Broadwayu – światowej stolicy musicalu. Mimo że cieszył się dużym zainteresowaniem, jego dobrą passę przerwała miażdżąca recenzja w New York Timesie. Jak zareagowała na nią wówczas obsada z Januszem Józefowiczem na czele? To wspomnienie nadal wzbudza u artystki duże emocje, o czym opowiedziała o tym z naszym wyjątkowym wideo.
Joanna Dark o musicalu Metro
Owacje, jakie otrzymywali artyści po każdym spektaklu to nadal jedno z ważniejszych wspomnień w jej karierze. Jak trafiła do obsady Metra?
„To nie jest zawód dla tych, którzy siedzą w kącie. Gdy skończyłam pedagogikę, chciałam wyjechać do Londynu do pracy. Ale przeczytałam ogłoszenie o przesłuchaniu do musicalu „Metro”. Poszłam. I zostałam w Metrze na dwa lata.”
„Metro”, kultowy spektakl Janusza Stokłosy i Janusza Józefowicza, ukształtowało Panią?
Na pewno wiele się nauczyłam. Ale ja już w pewnym sensie byłam ukształtowana. Kasia Groniec i Edyta Górniak miały po 18 lat. Ja broniłam pracy magisterskiej i miałam 25. Inaczej się wtedy myśli.
To nie jest zawód dla tych, którzy siedzą w kącie.
Poważniej?
Raczej dojrzalej. Gdy chce się coś zrobić w tym zawodzie, trzeba mieć zwariowaną duszę, być tolerancyjnym, otwartym na inny styl życia. Pracowaliśmy od 16 do 4 rano. Nam to nie sprawiało kłopotu, żyliśmy tym bardzo intensywnie.
Ciężko było?
Kochałam to, uwielbiałam. Ale miałam kryzys w trakcie ostatnich selekcji do zespołu. Z sześćdziesięciu paru osób miała zostać połowa. Przez ostatnie miesiące był ostry odsiew i to naprawdę było trudno wytrzymać. Poszłam do Józefowicza i powiedziałam: „Rezygnuję. Nie mogę czekać, zwariuję”. On popatrzył na mnie i powiedział: „Cicho siedź. Wytrzymaj. Ja decyduję”.
Ostry był? Płakała Pani przez niego?
Jestem twardą sztuką. Nieraz się spieraliśmy. Ale nigdy nie płakałam. Dziś pamiętam tylko to, co dobre.
Chciała Pani zrobić karierę w Ameryce?
Wszyscy chcieliśmy. Lecieliśmy do Nowego Jorku z marzeniem, że się uda. Wiktor Kubiak, nasz producent, był tak bardzo optymistyczny. Chyba mu się wydawało, że na Broadwayu padną na kolana przed Metrem. A była duża szansa.
Jednak Ameryka Was wypluła.
Tak bym tego nie nazwała. Ameryka co wieczór, przez sześć tygodni, biła nam brawo na stojąco. Graliśmy przy pełnym teatrze, i to nie dla polskiej publiczności. Tak tam bywa. Potem dopiero jest premiera i recenzje. Ale w tym mieście wielkim jak świat nie ginęliśmy totalnie. Miałam wiele miłych chwil, kiedy nowojorczycy gratulowali mi spektaklu na ulicy.
Jak Pani odebrała koniec?
Ponuro. Wszyscy to bardzo przeżyliśmy. Przydawały się i krople uspokajające, żeby zagrać ostatni spektakl.
Myślała Pani, żeby zostać? Spróbować szczęścia w Ameryce?
Myślałam, wiele osób mnie do tego namawiało. Żona Zbigniewa Brzezińskiego na bankiecie po premierze chwyciła mnie za rękę i powiedziała: „Pani tu zrobić big success. Jesteś bardzo american style”. Piękne słowa. A za godzinę pojawiła się recenzja Franka Richa z New York Timesa, która zmiażdżyła spektakl.
Jedna recenzja Was zniszczyła?
Tak to działa. Ludzie wstają rano, kupują gazetę, czytają i albo się ustawiają po bilety, albo nie.
I co z podbiciem Ameryki?
Chciałam spróbować. Pomyślałam, że skoro już jestem, zostanę. Dwa razy nie będę frunąć tak daleko. Ale byłam już z Markiem, który przyleciał do Nowego Jorku na premierę. Gdy to usłyszał, powiedział: „Nie wchodzę w to. Nie chcę być żoną marynarza”.