Reklama

Uchodzili za małżeństwo idealne. Byli razem przez 32 lata. Nie wstydzili się okazywać sobie publicznie czułości, opiekowali się sobą i podkreślali, że receptą na udany związek jest wzajemne zrozumienie i szacunek. Maria i Lech Kaczyńscy żyli i zginęli razem – tak jak chcieli. Dziś mija jedenaście lat od katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem, która zmieniła oblicze Polski... Przypominamy historię miłości pary prezydenckiej.

Reklama

Lech i Maria Kaczyńscy - historia miłości

Podczas jednej z rozmów powiedziała: „Będę zawsze stać u boku Leszka, opiekować się nim aż do śmierci. Jestem ostoją męża, przy mnie czuje się bezpiecznie. Nie wyobrażam sobie, żeby jednego z nas miało zabraknąć. Najlepiej, żebyśmy odeszli razem…”. I tak się stało. Tak pisała o nich w 2010, tuż po najtragiczniejszej katastrofie w dziejach III RP przyjaciółka Marii Kaczyńskiej, dziennikarka Krystyna Pytlakowska.

Byli małżeństwem od 32 lat. Przejdą do historii jako legenda. Oboje. I chociaż on był postacią wzbudzającą skrajne uczucia, to tragiczna śmierć w wypadku samolotowym sprawiła, że wszystko, co złe, zostało zapomniane. W pamięci pozostanie tylko to, co było w nim dobre. Jego politykę historyczną, dzięki której przypominał i podkreślał to, z czego Polacy mogą być dumni.

Walka o niepodległość Polski była dla niego niesłychanie ważna. Doceniał ludzi, którzy działali w opozycji. Wiele nazwisk wydobył z niepamięci i uhonorował odznaczeniami. Był ideowcem, wiernym swoim przekonaniom i jako prezes NIK, i jako minister sprawiedliwości. Kiedy został prezydentem, prowadził odważną politykę, nie zawsze wzbudzającą poklask, szczególną wagę przywiązywał do suwerenności krajów wschodnich – Ukrainy, Gruzji, Białorusi.

„Pozostaje przede wszystkim wierny sobie”, mówiła mi Maria Kaczyńska. „Nie boi się ludzkich osądów. A mnie dziwią te ataki na męża, bo przecież jest takim dobrym człowiekiem. Pochyla się nad każdym potrzebującym, nad zwykłymi ludźmi. Nigdy nie zapomina o przyjaciołach z dawnych lat. Proszę prześledzić, że ludzie pracują z nim wiele lat. Nigdy się z nimi nie ściera, nie kłóci”.

A jednak to ona, zawsze pozostająca w cieniu męża, podążająca o pół kroku za nim, biegnąca na lotnisko, by wręczyć Leszkowi tuż przed wylotem służbowym reklamówkę z ciepłym ubraniem, przez co naraziła się na ostrzał krytyki, stała się dla Polaków największym zaskoczeniem. Czy to wypada, żeby prezydentowa biegła za delegacją ze zwyczajną reklamówką jak zwykła żona? – pytano. „A co miałam zrobić?”, ripostowała. „Musiałam dać mu jakiś sweter”.

Prorokowano, że będzie jej trudno radzić sobie z rolą pierwszej damy, krytykowano za wygląd, za styl ubierania się, a potem pokochano za serce, serdeczność, niesienie pomocy i za skromność. Sukces Lecha Kaczyńskiego w połowie był jej sukcesem. A może nawet w większej części.

Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy jej męża, gdyby kiedyś nie spotkał na swojej drodze tej drobnej dziewczyny o wielkim sercu.

Początki miłości Marii i Lecha Kaczyńskich: jak się poznali?

Poznali się przez jej koleżankę, która przyprowadziła do Marii młodego prawnika. Zaczął pracę na Uniwersytecie Gdańskim, a nie miał gdzie mieszkać. Akurat zwolnił się pokój obok niej. Nie wiedziała, że właśnie spotkała mężczyznę, z którym spędzi życie. Miała ochotę… wyjąć grzebień i go uczesać.

„Miał takie bujne, rozwichrzone włosy”, wspominała. Wtedy już ich wzajemne relacje zostały jakby określone. On – naukowiec, bujający trochę w obłokach, ona – stąpająca po ziemi kapłanka domowego ogniska.

„Byli bardzo dobrym małżeństwem”, ocenia wieloletnia przyjaciółka prezydenta jeszcze z czasu studiów, Ewa Junczyk-Ziomecka, była konsul generalny RP w Stanach Zjednoczonych. „Wzajemnie się uzupełniali, rozumieli, mogli na siebie liczyć”.

Do tego stopnia, że Maria poświęciła dla męża karierę zawodową. Kiedy w 1980 roku urodziła się im córka Marta, zrezygnowała z pracy, by zająć się dzieckiem. I… mężem. Pracowała w Urzędzie Morskim. Marzyła o podróżach. Życie potoczyło się inaczej.

Jej mąż miał już wówczas za sobą różne burze polityczne. Gdy zaczynali wraz z bratem studia, wybuchły zamieszki Marca ’68. Miał 19 lat. Wtedy posmakował wielkiej polityki, którą zafascynował się na dobre. Ale już mając 11 lat, zaczął czytać uważnie gazety. I mieć własne zdanie. Wywodził się przecież z domu, gdzie dobro ojczyzny było sprawą tak istotną.

W 1981 roku Lech został internowany. Maria musiała przez rok radzić sobie sama. I poradziła, chociaż potem wspominała: „Nie było to łatwe, pierwsze tygodnie przepłakałam, ale potem wzięłam się w garść. To był najtrudniejszy okres w moim życiu”. Wtedy chyba zahartowała się i wzięła na siebie dużą część obowiązków żony polityka.

Kiedy Lech Kaczyński kandydował na prezydenta, ujęła sprawy w swoje ręce. Była dumna z tego, że to ona wymyśliła „rodzinne” billboardy. Wiadomo – prezydent otoczony rodziną wzbudza większe zaufanie. „I choć nie znosiłam ujawniania prywatności, to postanowiłam te uprzedzenia schować do kieszeni. Jak się okazało, miałam rację”, opowiadała.

Lech i Maria Kaczyńscy w Pałacu Prezydenckim

Z początku miała tremę, obawiała się o swój wizerunek w telewizji, o porównania z poprzednią pierwszą damą. Znalazła jednak swoje miejsce. „Postanowiłam być sobą”, powiedziała nam w wywiadzie. I znowu intuicja jej nie zawiodła.

Lech reprezentował państwo, ona zajmowała się tysiącami różnych spraw. Stała się Marią Kaczyńską – instytucją. Pierwsza przyznała, że popiera zabiegi in vitro, wynosi tę kwestię ponad spory polityczne i jest za opowiedzeniem się po stronie tych, którzy mają problem, by zostać rodzicami. Ewa Junczyk-Ziomecka: „Ciągle jeździła na spotkania, brała udział w dziesiątkach uroczystości. Spotykała się ze zwykłymi ludźmi. Poprosiłyśmy, jej znajome i ja: „Marylko, przystopuj, jesteś zmęczona”. Odmawiała. „Ci ludzie mnie potrzebują”, mówiła”.

Najbardziej spektakularna akcja miała miejsce, gdy wzięła w obronę Czeczenkę, której troje dzieci zamarzło. Pojechała do niej i pomogła w uzyskaniu w Polsce statusu uchodźcy. I nie zrobiła tego dla błysku fleszy, tylko dlatego, że tak czuła. Albo wstawiała się u męża, by nie odesłano na Białoruś chorego chłopca, który nie miał tam żadnych szans na właściwe leczenie.

Miała żal o to, że prasa nie nagłaśnia akcji, którym patronowała. Wolała, by częściej o tym pisano niż o nazwaniu jej imieniem nowego gatunku tulipana. Irytowało ją, że nie docenia się obietnic wyborczych Lecha, które starał się spełnić. „On nie rzuca słów na wiatr”, mówiła. Miała poczucie humoru, oboje je mieli. Żartowała z męża, że niedługo będą obchodzić okrągłą 30. rocznicę nauki przez niego języka angielskiego. „No trudno, nie ma zdolności językowych”, mówiła. Sama znała dobrze dwa języki – francuski i rosyjski, a dwóch innych się uczyła.

Potrafiła zachwycić się nogami pani redaktor. A poznawszy na jakiejś imprezie znajomego fotografa, wołała męża: „Chodź, chodź, muszę cię komuś przedstawić”.

Ostatnie chwile Marii i Lecha Kaczyńskich przed katastrofą smoleńską

W poniedziałek wielkanocny spotkała się ze swoimi przyjaciółkami. Zjadły razem świąteczną kolację, czekając na Lecha. Spędził wiele godzin w szpitalu u mamy, która od dłuższego czasu ciężko chorowała. Wrócił przygnębiony, chociaż stan mamy ustabilizował się.

Pod koniec pisania tego tekstu chciałam zadzwonić do Izy Tomaszewskiej – szefowej biura pani prezydentowej, wysłać jej e-maila. Dziennikarze zawsze najpierw z nią się kontaktowali. I przypomniałam sobie, że pani Iza też zginęła w katastrofie.

Reklama

Tekst: Krystyna Pytlakowska

Reklama
Reklama
Reklama