Droga wolna - Mazurscy Ruinersi czyli czas na zmianę!
Kiedy miasto i życie pędzą, może pojawić się marzenie, by zwolnić tempo i uciec na wieś…
- Redakcja VIVA!
Kiedy miasto i życie pędzą, może pojawić się marzenie, by zwolnić tempo i uciec na wieś. Na stałe i na dobre – a nawet na lepsze. Rzucić wszystko i wyjechać na Mazury? To możliwe. Najlepiej wiedzą o tym ci, którzy już to zrobili.
Tekst: Ewa Bakota
Kręte ścieżki też prowadzą do celu. Moja taka była – prawie 10 lat marzeń i planów, dziesiątki obejrzanych siedlisk, kilka niełatwych decyzji zawodowych, a nawet dom daleko od wymarzonych Mazur, za to bliżej Warszawy, kupiony na próbę. To on uświadomił nam, że życie na wsi, o którym od tak dawna z mężem myśleliśmy, to rzeczywiście coś, co nas uszczęśliwia. A kiedy kilka lat temu zamieniliśmy mazowieckie letnisko na mazurską prowincję, okazało się, że ludzi podobnych do nas jest w okolicy bardzo wielu.
Początek podróży
Coraz więcej miastowych decyduje się na życie z dala od miejskiego zgiełku, za to blisko natury i w zgodzie z jej rytmem. Fala miejskiego pędu na wieś narasta od czasu pandemii. −Była katalizatorem zjawiska, ale zbiegła się też z zauważalną w społeczeństwie zmianą mentalną, która spowodowała, że dziś życie poza wielkimi ośrodkami przesunęło się w społecznym rankingu wartości na wyższe pozycje − mówi socjolog dr hab. Wojciech Łukowski, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, a także giżycczanin, który bada kwestie tożsamości i migracji mieszkańców regionu Mazur. Wyjazd lub powrót na wieś nie są już postrzegane jako dziwactwo albo porażka, lecz inny wariant stylu życia, potencjalnie równie atrakcyjny jak miejski. − W efekcie na prowincję trafia wiele osób, których tutaj styl życia nie różni się bardzo od tego prowadzonego w mieście. Aktywność wygenerowaną w mieście można dziś rozwijać i na wsi − zauważa prof. Łukowski. Praca zdalna i uczestnictwo w kulturze nie stanowią dziś na prowincji trudności, a utrzymywanie stałego kontaktu z miastem jest powszechną praktyką wśród miejskich osadników na wsi. Tworzą oni na Mazurach prężną społeczność, których członków nazwałam mazurskimi ruinersami, ponieważ mieszkają najczęściej w wyremontowanych przez siebie, podniesionych z ruin starych siedliskach. Albo przebywają tu na stałe, albo dzielą życie między wielkie miasto a wieś i angażują się w wiele lokalnych inicjatyw: kulturalnych, historycznych, architektonicznych, ekologicznych, sportowych czy społecznych. − Ich aktywność stanowi istotny wkład w rzeczywistość lokalnych społeczności − dodaje prof. Łukowski. − Nie tylko chłoną tutejszy świat w wymiarze przyrodniczym i kulturalnym, lecz także włączają się w działanie, co powoduje, że ich obecność zapewnia regionowi pewien skok jakościowy − wyjaśnia.
ZOBACZ TAKŻE: Filip Chajzer wybudował dom na Mazurach! To się nazywa luksus…
Kierunek: wolność
Skąd wzięli się na Mazurach? Zwykle to ucieczka zarówno od czegoś, jak i do czegoś. − Im dłużej mieszkaliśmy w Warszawie i powiększała się nasza rodzina, tym coraz mniej zalet miasta było dla nas istotne, za to coraz bardziej dotykały nas jego wady: zanieczyszczenie powietrza, korki, ceny większych mieszkań czy choćby zajęć pozalekcyjnych − tłumaczy Czarek, który z rodziną przeniósł się ze stołecznej Saskiej Kępy do małej mazurskiej wsi. − Czuliśmy też, że wieś będzie dla nas po prostu lepsza. Ważne są dla nas bliskość natury i większa samodzielność, zapewniana przez własny ogród, w którym uprawiamy warzywa i owoce. Wychodzimy też z naszej hermetycznej bańki społecznej, co jest ważne dla rozwoju naszych dzieci − dodaje. − Mamy dom i ogród większe, niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam, że mogę mieć − zauważa żona Czarka, Magda. − Czyli także przestrzeń na realizację pasji, bo znajdzie się tu miejsce i na mój piec do wypalania ceramiki, i warsztat stolarski Czarka, a nawet palarnię kawy, bo i taki pomysł mamy. Tu możemy sobie na to pozwolić.
Paliwo na drogę
Na kwestie ekonomiczne zwraca też uwagę prof. Łukowski. Z jednej strony zauważa, że miastowi rezygnują z kupna większych nieruchomości w miastach, bo coraz częściej oznaczają one inwestycję nie do udźwignięcia. Pokazuje także drugą stronę medalu. Na prowincji wciąż miejsc pracy jest mniej, zwłaszcza dla specjalistów. − Wyjazdów i powrotów na wieś byłoby pewnie jeszcze więcej, gdyby warunki ekonomiczne były bardziej sprzyjające − podkreśla. − Trzeba przecież z czegoś żyć, a mnóstwo zawodów wymaga pracy stacjonarnej. Wiele osób nie może sobie też pozwolić na zmniejszenie przychodów. Po pandemii zarabianie na odległość nie jest jednak niemożliwe. Wielu osadników pracowało zdalnie już w miastach i robią to nadal z prowincji − mówi. Tak jest i z nami − branża IT, w której działa mój mąż, od zawsze pozwalała mu na współpracę z klientami z całego świata, a ja rzuciłam etat także po to, by móc wyprowadzić się z miasta i teraz jako freelancerka pracuję z mediami zarówno w Warszawie, jak i na Mazurach.