Elżbieta Dzikowska: „Lockdown sprzyja naturze, ale my też jesteśmy jej częścią. Chcemy żyć”
Czy światu uda się uniknąć katastrofy klimatycznej?
- Elżbieta Pawełek
Od dżungli woli pustynie. Uwielbia fotografować diuny, na których wiatr maluje obrazy. I kocha Wenecję. Ale czy świat, który znamy, przetrwa? Czy zniesie kolejne susze, pożary, powodzie? Czy nie da się zadeptać turystom? Z Elżbietą Dzikowską, legendarną podróżniczką, współtwórczynią słynnego programu „Pieprz i wanilia”, rozmawia Elżbieta Pawełek.
Zaczęłaś jeździć po świecie, zanim stało się to modne. Pamiętasz pierwszą podróż?
Pierwszą podróż, tak jak pierwszą miłość, zawsze się pamięta. To były Chiny, 1957 rok. Wysłał mnie tam Uniwersytet Warszawski, po czwartym roku filologii chińskiej. Właśnie wyszłam za mąż za Andrzeja Dzikowskiego, ale w podróż poślubną udaliśmy się osobno. Ja właśnie do Chin, a on – na brygady żniwne! Lot trwał aż dwa dni, z lądowaniem w Nowosybirsku. Nie pokochałam samolotu.
Nie od razu zostałaś rasową podróżniczką?
Nie, najpierw musiałam znaleźć pracę, z czym po sinologii było ciężko. Pierwszą moją robotą stało się odkurzanie książek w bibliotece uniwersyteckiej, pracowałam też w Ciechu, PAX-ie. Wtedy postanowiłam zdobyć prawdziwy zawód i zostać historykiem sztuki, o czym marzyłam. I się udało.
W miesięczniku „Kontynenty” zaproponowano Ci kierowanie działem Ameryki Łacińskiej…
Najpierw pracowałam w miesięczniku „Chiny”, a kiedy pismo upadło, zaproponowano mi prowadzenie działu Ameryki Łacińskiej w „Kontynentach”. Nie miałam o tym kontynencie pojęcia, ale zaczęłam się uczyć hiszpańskiego, doszkalać i z czasem zostałam ponoć specjalistą. W pierwszą podróż z ramienia „Kontynentów” popłynęłam do Meksyku na statku „Transportowiec”.
Po drodze zatrzymaliśmy się na Kubie, gdzie odwiedziłam między innymi bar, w którym swoją ulubioną whisky pijał Ernest Hemingway. Moim przewodnikiem był dziennikarz PAP-u Mirosław Ikonowicz – dziękuję. Na trzymiesięczną wyprawę do Meksyku dostałam 180 dolarów, ale zwiedziłam wszystko, co chciałam. Byłam pierwszym polskim dziennikarzem piszącym o sztuce przedkolumbijskiej, ale i o sztuce współczesnej w Ameryce Łacińskiej.
Myślałam, że opowiesz o sztuce przetrwania. Za 180 dolarów chyba nie dało się zaszaleć?
Potrafię przetrwać w każdych warunkach, to były zresztą inne czasy. Pamiętam, jak pierwszy raz zabrałam ze sobą aparat fotograficzny zorkę. W ostatniej chwili kolega z „Ekranu” Tadeusz Kubiak uczył mnie, jak zakłada się kliszę fotograficzną i co się z tym aparatem wyrabia. A wyrabiało się różnie, może 20 procent zdjęć nadawało się do publikacji. Tak w tym zasmakowałam, że postanowiłam dokumentować świat w ruchu i skończyłam kurs operatorski.
W następną podróż wyruszyłam już z kamerą, tym razem na statku „Krynica”, i zrobiłam swój pierwszy film jako operator o połowie diamentów nad rzeką Orinoko w Wenezueli. Stamtąd ruszyłam na Wyspę Wielkanocną, gdzie nie widziało się zbyt wielu turystów, za to wszędzie pasły się owce i stada koni. Wyspa była łysa, pozbawiona drzew i palm, do czego przyczynili się albo sami mieszkańcy prowadzący ich rabunkową wycinkę, albo też szczury zjadające owoce i nasiona palm.
Po zielonej wyspie pełnej drzew została pusta łąka. Smutny widok.
Smutny, ale jednak piękny, bo olbrzymie, megalityczne posągi skierowane twarzami do oceanu wyglądają imponująco. Na małej Wyspie Wielkanocnej powstała wielka cywilizacja z tajemniczym pismem rongorongo.
Dziś podróżnicy prześcigają się, kto więcej zwiedził i zrobił sobie więcej selfie. Nikt Cię nie pokona, byłaś wszędzie…
Na szczęście nie wszędzie. Nie byłam w Albanii, do której się wybieram w przyszłym roku, nie dotarłam na Grenlandię, ale odwiedziłam sąsiednią Islandię, która jest cudem natury. Uwielbiam jej gorące źródła. Z lotniska od razu przejechaliśmy do basenu, żeby się pokąpać. To przepiękny, zadbany ekologicznie kraj, który skradł moje serce.
Ale przyszłość Islandii, podobnie jak Grenlandii, jest zagrożona z powodu topniejących lodowców.
Niestety, Islandia to kraina lodu i ognia, gdzie znajduje się najwięcej czynnych wulkanów. Ich erupcje niszczą lodowce. Kiedy jeździłam tam śnieżnym skuterem, widziałam, jak z trzaskiem odrywają się fragmenty wielkiego lodowca Vatnajökull i spływają do zatoki. To był znak, że lodowiec się topi. Coraz częściej to się zdarza też w Arktyce i na Antarktydzie, a podobno już pękają lodowce w Alpach.
Wedle prognoz za 40 lat ich tam nie będzie, po prostu spłyną.
Wtedy niebezpiecznie podniesie się poziom morza, z czym zetknęłam się w ubiegłym roku w Wenecji, do której jeżdżę od wielu lat. W dwa dni zalało całe wybrzeże. To było przerażające, zwłaszcza że zacumowały tam wielkie statki pełne turystów. Strasznie jest patrzeć na to, jak cywilizacja niszczy Wenecję, jak ludzie ją zadeptują. A statki niewiele jej dają, bo tysiące ludzi na nich śpią i jedzą i tylko tłum robią na placu Świętego Marka. Żal mi Wenecji, bo to najpiękniejsze miasto świata.
Włosi próbują ją ratować, ograniczając ruch turystyczny. Ale na liście miejsc, które mogą zatonąć, jest Triest, Dubrownik czy rajskie Malediwy. Cywilizacja wypowiedziała wojnę naturze?
To ludzie bezmyślnie wypowiedzieli wojnę naturze. Czy to wszystko nie dzieje się z ludzkiej głupoty? Dlaczego są susze? Bo za dużo emituje się dwutlenku węgla do atmosfery. A susze wywołują straszne pożary, jakie ostatnio nawiedziły Australię, Kalifornię, Syberię, nawet Amazonię będącą płucami świata, dostarczającą nam 20 procent tlenu. Sami podcinamy gałąź, na której siedzimy.
Karol Darwin zachwycał się puszczą amazońską podczas podróży dookoła świata, pisząc, że jest to „kipiąca życiem cieplarnia, pełna egzotycznych motyli i ptaków”. Po raju została wypalona ziemia.
To przez chytrość. Ludzie wypalają lasy pod pastwiska i pola uprawne, pozbawiając domostw miliony pierwotnych zwierząt i ptaków. Przyszłość Amazonii jest niepewna, a przez to i nasza. Znajduje się tam dziewięć krajów, z których większość poznałam. Nie lubię dżungli, bo jest tam błoto, ciężko się chodzi, nogi grzęzną… Lepiej poruszać się łodzią po Amazonce i jej dorzeczach, podziwiając po drodze wielką różnorodność ryb, ptaków i roślinności, choć to wszystko może wkrótce zginąć.
Od dżungli wolisz…
…pustynie. Uwielbiam fotografować diuny, na których wiatr maluje obrazy. Uwieczniam ich małe fragmenty, które powiększone stają się abstrakcją, zaświadczając, że wszystko wywodzi się z natury. Pustynie mają być wykorzystane do produkcji energii. Czytałam, że w 2050 roku znaczny procent energii stamtąd zasili Europę. Tam zawsze jest słońce i wiatr i będzie to energia ekologiczna. Martwi jednak to, że część jezior i mórz pustynnieje. Morze Martwe zmniejszyło objętość o jedną trzecią, skurczyło się tak bardzo, że restauracje i hotele znajdujące się niegdyś w pierwszej linii brzegowej dziś są nawet półtora kilometra od wody! To wszystko dzieje się przez niedbałość człowieka, susze, które niszczą nas i naturę.
Niespodziewanie koronawirus pomógł naturze. Kiedy w Chinach podczas epidemii stanęły fabryki, zniknął też smog znad Pekinu. A na rajskich plażach całego świata pojawiły się żółwie i foki.
To jest paradoks, tylko do czego to doprowadzi? Taki lockdown sprzyja naturze, ale my też jesteśmy jej częścią. Chcemy żyć. Od tego jednak, jakie będzie nasze środowisko, zależeć będzie jakość naszego życia.
Ludzie gremialnie ruszyli na turystyczne szlaki. Trudno im tego zabronić.
Świat stał się otwarty. Kto ma zdrowie, pieniądze i czas, może zobaczyć wszystko. Koronawirus to przystopował, ale normalnie wszędzie jest pełno turystów. Trzeba świat przed tym bronić, choć nie wiem jak. Na Machu Picchu w Peru wpuszcza się zwiedzających w określonych godzinach i tylko w jednym kierunku. Na Galapagos ograniczono ruch do 100 tysięcy turystów rocznie. Ale czy to pomoże?
Cały wywiad w nowej VIVIE! dostępnej w sprzedaży od czwartku 1 października.
Elżbieta Dzikowska zwiedziła niemal cały świat: