Reklama

Od ponad dwudziestu lat Adam Wajrak i jego żona Nuria Selva Fernández mieszkają we Teremiskach. On jest dziennikarzem i przyrodnikiem, ona biologiem zajmującym się… padliną. Okazuje się, że mała wioska na Podlasiu była jedynym miejscem, w którym mogli być razem. Poznali się, gdy Nuria przyjechała ze słonecznej Hiszpanii na stypendium naukowe. W wywiadzie dla Wysokich Obcasów opowiadali o swoim ślubie. Adam mówił: „Nikogo nie zaprosiliśmy. Przyjaciele mieli nam to za złe, ale powiedziałem im, że na podpisywanie zeznań podatkowych też ich nie zapraszam (...) Trwało to kilka minut. Formułka, podpis, żadnych obrączek i żadnego Mendelssohna", a Nuria Selva Fernandez dodała: "Ja też nie pamiętam, w którym roku to było, ale w jakiś czwartek albo piątek. Nie chcieliśmy, by kierowniczka urzędu stanu cywilnego musiała z naszego powodu przychodzić w sobotę do pracy. Mieliśmy na sobie dżinsy i T-shirty, a na świadków poprosiliśmy sąsiadów Elę i Marka Poleszuków".

Reklama
JACEK DOMINSKI/REPORTER/East News

Na łamach VIVY! Adam Wajrak opowiedział o tym jak się poznali, o związku na odległość zaufaniu i tęsknocie.

Pamiętasz swoją pierwszą leśną przygodę?

To musiało być z tatą, który pochodził ze wsi. Nie pamiętam więc, kiedy to było ani co w tym lesie robiliśmy. Zakładam, że zbieraliśmy grzyby, bo tata to uwielbiał. W przeciwieństwie do dziadka, który wolał kłusować.

Czy to nie ironia losu, że akurat Ty miałeś dziadka kłusownika?

To prawda. Kiedyś w wiejskim domu naszej rodziny znalazłem różne części broni. Zapytałem tatę, co to jest, a on mi odpowiedział: „Wiesz, czasy były ciężkie. Dziadek musiał sobie jakoś radzić”.

Wstydzisz się tego?

Jakbym się wstydził, tobym ci nie opowiedział. Nie lubię ani kłusowników, ani myśliwych, ani leśników. A raczej tego co robią. Ale jak kiedyś tutejszym powiedziałem o dziadku, zaczęli mnie traktować z czymś na kształt szacunku. Przestałem być dla nich całkiem obcym świrem ekologiem.

Dziennikarz z Warszawy i naukowczyni z Sewilli w małej wiosce pod wschodnią granicą. Dlaczego wybraliście to miejsce na życie?

Ona przyjechała z Hiszpanii prowadzić badania nad padliną. Ja pracowałem w gazecie. Uznaliśmy, że to jedyne miejsce, gdzie możemy być razem.

Co jest fascynującego w padlinie?

Wilki inaczej jedzą żubry, inaczej jelenie, jeszcze inaczej dziki. To jest fascynujące zagadnienie! Śmierć i rozpad ciała to przecież kawałek życia. W ogóle puszcza jest opowieścią o życiu i umieraniu.

Nuria może się tym zajmować w dowolnym miejscu na świecie.

W Polsce dostała stypendium i bardzo jej się tu spodobało. Potem się w sobie zakochaliśmy. Teraz od dwóch lat więcej czasu spędza w rodzinnym domu, bo opiekuje się mamą. Ale bardzo tęskni za Polską. Jesteśmy rozstrzeleni między Teremiski, Sewillę i Kraków, gdzie pracuje Nuria.

Tworzycie związek na odległość.

Powiedziałbym, że jesteśmy związkiem podróżującym. Do wybuchu pandemii najczęściej widywaliśmy się na Spitsbergenie.

Jak to się sprawdza?

Wymaga od nas wielkiego zaufania. Ale bywa ciężko. Nie z zaufaniem. W ogóle. Czasami pojechałbym do Hiszpanii poprzytulać się, ale oboje mamy obowiązki, pracę.

Nie myślałeś o tym, żeby pojechać do Hiszpanii na dłużej?

Nie lubię gorąca. Wolę, jak jest minus 25 stopni, bo mi wtedy nie leci z nosa, tylko od razu zamarza (śmiech).

Cały wywiad już 4 maja w najnowszym numerze dwutygodnika VIVA!

Reklama

Marlena Bielinska/ MOVE

Reklama
Reklama
Reklama