Reklama

Sporty ekstremalne wywołują strach i podniecenie jednocześnie. Sprawiają, że skacze nam ciśnienie i rozszerzają się źrenice. Podnoszą poziom uzależniającej adrenaliny. Ostatnio stały się popularne jak nigdy wcześniej. Oto najpopularniejsze sporty ekstremalne, których musisz spróbować!

Reklama

ZOBACZ TAKŻE: Sport na czasie. Piłka w grze - na czym polega padel?

Sporty ekstremalne: wrażenia

Zakładam narty, kask i gogle. Liną łączę się z instruktorem, który stoi tuż za mną. To on na plecach dźwiga zwiniętą – na razie – czaszę spadochronu/paralotni. Jesteśmy na mocno ośnieżonym stoku narciarskim we francuskim kurorcie Alpe d’Huez.

Ruszamy! Mamy do pokonania kilkadziesiąt metrów po stromym zboczu, który kończy się… przepaścią. Nogi nieco miękną, w głowie kłębią się dziesiątki myśli. Marzę tylko o tym, żeby w trakcie jazdy się nie wywrócić. Udaje się! Bez problemu dojeżdżamy razem do urwiska i niczym dwa Małysze wybijamy się mocno z progu. Po chwili czuję już błogą lekkość pod stopami. Na chwilę zamykam oczy. Gdy je otwieram, czuję euforię. Widok jest fenomenalny! Daleko w dole widzimy malutkie postaci miłośników szusowania, gdzieś w oddali – kilka psich zaprzęgów, jeszcze dalej – zabudowania miasteczka. Instruktor szybko i sprawnie otworzył spadochron, a my zaczęliśmy szybować nad malowniczym ośrodkiem narciarskim. Najpierw szerokim łukiem w prawo, potem w lewo. Krążymy nad Alpe d’Huez z gracją i swobodą. Ale nie trwa to długo. Po 15, może 20 minutach słyszę od instruktora, że mam przygotować się do lądowania. Lekko uginam nogi w kolanach i znów niczym Małysz podchodzę do telemarku na jednej z czerwonych tras narciarskich. Nieopodal mijają nas kolejne grupy szusujących. Czuję radość! Zachwyt! To dość ekstremalne doświadczenie jest jak zastrzyk adrenaliny dla mojego mózgu. Przez następne minuty na stoku będę jak w transie.

I o to w tym wszystkim chodzi. Produkowany w nadnerczach hormon o nazwie adrenalina (lub epinefryna) pełni w naszym organizmie funkcję neuroprzekaźnika, a więc łączy różne neurony, przy okazji ostrzegając je przed niebezpieczeństwem. To powoduje szybką reakcję – serce zaczyna gwałtownie pompować krew, rośnie tętno, źrenice się rozszerzają, mięśnie osiągają maksymalną gotowość do działania. To wszystko powoduje, że od skoków adrenaliny można się niemal uzależnić.

Ale też w ten sposób zagoniony współczesny człowiek pomaga sobie w rozładowywaniu stresu, dzięki takim aktywnościom jest w stanie odciąć się od problemów codzienności. „Kiedy odbijam się od ziemi, zapominam o wszystkim. To prawda, początkowo działa adrenalina. Ale potem wraca błogi spokój. Nic nie jest mnie w stanie zdenerwować ani wyprowadzić z równowagi. Skupiam się tylko na tu i teraz, na obserwowaniu krajobrazu, na własnym zachwycie przyrodą i możliwością swobodnego lotu. Odzyskuję kontrolę nad własnymi myślami i odczuciami. Przez chwilę rozumiem otaczający mnie świat. To stan idealnego zen”, mówi mi znajomy paralotniarz Marcin.

Sporty ekstremalne: paralotnia

Lot we francuskich Alpach to nie był mój pierwszy raz na paralotni; ale pierwszy raz z nartami przypiętymi do butów. Wcześniej miałem okazję latać w szwajcarskim Interlaken. To rewelacyjne miejsce do uprawiania paralotniarstwa (paraglidingu). Wysokie góry i strome zbocza porośnięte trawą dają szansę na rozpędzenie się z paralotnią, a obszerna łąka w centrum miasteczka jest naturalnym lądowiskiem – zresztą nie tylko dla paralotniarzy. Lądują tu również na przykład tradycyjni spadochroniarze.

Za sprawą systemu linek podczas lotu kręcimy kolejne koła; w prawo, w lewo, trochę w górę, potem znów w dół. Szukamy wiatru i ustawiamy czaszę tak, by złapać go jak najwięcej. Emocje z tym związane są trudne do opisania, widoki z siedziska paralotni, zwłaszcza w piękny, słoneczny alpejski dzień – jak z bajki. Po obu stronach mamy wspaniałe ośnieżone szczyty, kilka jezior (Interlaken po niemiecku oznacza „pomiędzy jeziorami”), gdzieś w dole zielone hale z krowami czy owcami skubiącymi trawę i brązowe dachy alpejskich domków. Jeszcze dalej majaczące niewielkie postacie ludzkie – niczym żołnierzyki z dziecięcej zabawy i samochody jak pudełka od zapałek.

Dopiero w takim momencie jestem w stanie zrozumieć słowa Marcina o idealnym zen i zespoleniu się z naturą. Paralotniarstwo nie jest może typowym i bardzo ekstremalnym sportem, ale na pewno dostarcza bardzo różnorodnych przeżyć.

Sporty ekstremalne: B.A.S.E. jumping

Zdecydowanie najbardziej ekstremalnym z ekstremalnych sportów powietrznych jest B.A.S.E. jumping. Na początek warto rozszyfrować ten angielski akronim; B.A.S.E. pochodzi od czterech słów: building (budynek), antena (nadajnik telekomunikacyjny), span (przęsło) oraz earth (ziemia). I to już dużo mówi. Wymienione miejsca to platformy startu do skoku (jumping). W praktyce oznacza to skoki ze schowanym w malutkim plecaku spadochronem, na przykład z dachów wieżowców, wysokich wież czy kominów, górskich urwisk.

Wingsuiting, jak inaczej nazywa się ten sport, to swego rodzaju spełnienie marzenia człowieka o lataniu. Wymaga to ogromnych umiejętności i wręcz nieludzkiego wyczucia przestrzeni. Basejumperzy są jak superbohaterowie, postaci z filmów Marvela czy kreskówek.

Skok, czy raczej lot, odbywa się w specjalnym kombinezonie – z rozłożystymi błonami pomiędzy kończynami, w którym śmiałkowie wyglądają jak ludzie nietoperze. Wyposażeni w skrzydlate uniformy „batmani” nierzadko o centymetry mijają górskie wierzchołki, czubki drzew, przelatują pomiędzy ciasno ustawionymi obok siebie formacjami skalnymi… Filmy z lotów, w których pędzący z prędkością nawet 100 kilometrów na godzinę ludzie prawie ocierają się o skały, mrożą krew w żyłach. Kończy się to wszystko otwarciem spadochronu i – przynajmniej w teorii – lądowaniem. Chociaż różnie z tym bywa. Mistrzowie windsuitingu niestety bardzo rzadko dożywają późnej starości.

Dążenie do jeszcze bardziej szaleńczej jazdy zdaje się zresztą nie mieć końca. Ponad dwa lata temu koncern BMW skonstruował wingsuit elektryczny, wyposażony w dwa wirniki, które sprawiają, że taka przygoda nie jest już czymś w rodzaju „ludzkiego szybownictwa”, a najprawdziwszym lotem odrzutowym. To pozwoliło znacznie zwiększyć prędkości w tym sporcie. Austriacki spadochroniarz i basejumper Peter Salzmann rozpędził się w nowym uniformie do… 299 kilometrów na godzinę, tym samym bijąc rekord Guinnessa w szybkości lotu w wingsuicie.

Getty Images

Sporty ekstremalne: kanioning

Kanioningu mam okazję spróbować na Maderze, dokładnie na szlaku Ribeira das Cales. Zakładam na siebie piankę, kask i wodoodporne buty, na biodrach mocuję uprząż. A potem skaczę do chłodnej i rwącej rzeki, jakich na tej portugalskiej wyspie mnóstwo. Przez następne kilka godzin będę płynął, nurkował, skakał po śliskich kamieniach, a czasem zjeżdżał na linie z kolejnych wodospadów. Na naszej trasie mamy ich sześć, ale może zdarzyć się, że będzie nawet kilkanaście.

Przypinam się karabińczykiem do liny i sunę pionowo w dół, odpychając się nogami od bazaltowej skały. Kiedy jestem na dole, znów czuję znajomy przypływ adrenaliny. Po chwili jednak jestem w stanie uspokoić organizm, a wyprawa wśród urokliwych zielonych wzgórz wprawia mnie niemal w stan medytacji. Mam szansę skupić się tylko na sobie i swoich myślach.

Znakomitym miejscem do uprawiania kanioningu poza Maderą jest włoski region Trydent – Górna Adyga. Tu też warto spróbować innej z wodnych atrakcji – raftingu, czyli swobodnego spływu pontonem po rwącej rzece.

Jadę do Val di Sole (Doliny Słońca). Zimą to prawdziwa mekka narciarzy, nieopodal zlokalizowany jest choćby słynny kurort Madonna di Campiglio. Latem deski i kijki wielu miłośników adrenaliny zamienia na tratwę czy ponton właśnie. Płynąca przez tę część włoskich Alp rzeka Noce uważana jest za najpiękniejszą w regionie i zdecydowanie najlepszą na rafting.

Dostajemy kaski, solidne kamizelki ratownicze i wiosła. Nasza grupa liczy sześć osób, łącznie z instruktorem, który dba o nasze bezpieczeństwo.

Pierwszy odcinek jest stosunkowo łagodny, ale już po 15 minutach po raz pierwszy pokonujemy rzeczny próg. Ponton niemal staje dęba, jedna z osób ląduje w wodzie. Wciągamy ją szybko i „fruniemy” dalej. Podczas dwuipółgodzinnej przeprawy jeszcze nie raz całkiem zaleje nas woda i nie raz będziemy ratować się przed wywrotką. Przeżyjemy prawdziwe chwile grozy. Ale emocji, jakie się z tym wiążą, nie zapomnimy nigdy.

Getty Images

Sporty ekstremalne: wakeboarding

A jeśli już jesteśmy na wodzie. Dużą frajdę daje coraz popularniejszy ostatnio wakeboarding. Jest on ciekawą krzyżówką znanych od dawna sportów, takich jak narty wodne, snowboarding czy surfing. A polega na swobodnym spływie na desce, która za pomocą liny połączona jest z rozpędzoną motorówką (czasem tę funkcję pełni specjalny wyciąg). Dzięki temu wakeboarder jest w stanie rozwinąć naprawdę dużą prędkość.

To dość młoda aktywność wodna – wakeboarding oficjalnie za sport uznano w 1993 roku, a powstał – jak wiele podobnych mu sportów – w Stanach Zjednoczonych.

Przy planowaniu rekreacyjnego uprawiania wakeboardingu warto zwrócić uwagę na deskę. Ważna jest zwłaszcza jej szerokość – węższe są szybsze, ale trudniejsze w obsłudze. Debiutantom polecana jest więc deska nieco szersza, pozwalająca na łagodniejsze lądowanie po wybiciu się w górę, kiedy już zostaniemy „wyrwani z butów” przez łódź motorową. Konieczna jest też dobra pianka termiczna (lub kamizelka wyporowa), kask i – co szalenie istotne – porządne buty wakeboardowe.

Dość specyficzne są nawet motorówki do wakeboardingu – mają inny kształt kadłuba niż dobrze nam znane łodzie, a także pylon lub wieżę pozwalającą na mocowanie do niej liny. Zdarza się, że zaopatrzone są one również w zbiorniki balastowe, które generują – jakże pożądaną w wakeboardingu – wysoką falę.

Tekst: Jakub Wesołowski

Getty Images
Reklama

Więcej o sportach ekstremalnych przeczytasz w magazynie VIVA! Man.

Reklama
Reklama
Reklama