Razem z rodziną stworzyła świat, który obserwuje kilkadziesiąt tysięcy osób!
Sonia Kamińska opowiada, jak powstała „Mommyia”
Kiedy zakładała Instagram Mommyia, nie przypuszczała, że wkrótce osiągnie sukces. ,,Zaczęłam wrzucać coraz więcej zdjęć, coraz bardziej mnie to wciągało i sprawiało coraz większą przyjemność", mówi nam Sonia Kamińska. Dziś tworzy go razem z najbliższymi i pokazuje innym swój świat. Sonia i Mateusz Kamińscy Beacie Nowickiej opowiedzieli o kulisach swojej pracy i o tym, co bywa dla nich trudne w "internetowym świecie".
- Instagram Mommyia zapewnił Pani wielką i wierną społeczność. Skąd wziął się ten pomysł?
Sonia Kamińska, Mommyia: Założyłam Instagram głównie dlatego, że taka była moda. Powstała „Nasza Klasa”, potem Facebook i chyba po prostu podążaliśmy za trendami. Na początku zależało mi przede wszystkim na tym, żeby mieć kontakt ze znajomymi. Ktoś powiedział, że Instagram to miejsce, gdzie tworzysz prywatny album – pamiętnik i bardzo mi się to spodobało. Zaczęłam wrzucać coraz więcej zdjęć, coraz bardziej mnie to wciągało i sprawiało coraz większą przyjemność. Na dodatek okazało się, że ludziom podobało się to, co robię. Jednak wciąż nie miałam w planach prowadzenia Instagrama na taką skalę. Prawdziwy przełom nastąpił, kiedy byłam w ciąży z Marcelkiem.
- Dlaczego?
Sonia: Tak naprawdę, nie wiem. Wszystko potoczyło się nagle. To był 2015 rok. Zaczęło do mnie pisać coraz więcej mam i przyszłych mam, inspirowały mnie, podpowiadały, stworzyła się fajna grupa. Sporo dziewczyn, które wtedy również były w ciąży, są z nami do dzisiaj. Rozmawiamy, śledzimy losy naszych maluchów, to jest super. Zaczęłam kontaktować się z dziewczynami, które w moim oczach były guru Intagrama i pomyślałam, że fajnie byłyby osiągnąć to, co one: stać się inspiracją dla innych, pomagać, podpowiadać, dzielić swoimi doświadczeniami i pomysłami. A jednocześnie miałam wątpliwości. Jak ja, taka nieśmiała dziewczyna mam przetrwać w tym internecie? Zaczęłam się bardziej przykładać, czytać jak internet funkcjonuje, szkolić się. I udało się. Jestem tu, gdzie jestem i do dziś nie mogę uwierzyć, że doszłam do tego sama.
- Kto robił zdjęcia?
Sonia: Ja sama, na początku to były proste selfie w lustrze, nic skomplikowanego. Wrzucałam wszystko, na co miałam ochotę, co mi się podobało, często pod wpływem impulsu, więc to w ogóle nie było spójne ani przemyślane. Robiłam to dla siebie: byliśmy w parku, robiłam zdjęcie i wrzucała, poszliśmy do restauracji, na lody- to samo. Był to rodzaj zabawy, nasz pamiętnik, mój i Matusza, bo dzieciaczków nie było jeszcze na świecie. Kiedy urodził się Marcelek, trafiłam do grona instamam.
- Co było dla Pani najtrudniejsze?
Sonia: (śmiech). Proszenie męża o zrobienie zdjęcia.
Mateusz: Kiedy na początku mąż słyszał zdanie: „Zrób zdjęcie”, momentalnie ciśnienie mu się podnosiło (śmiech). Nie byłem wtedy wielkim zwolennikiem fotografowania naszego życia. Z czasem zaangażowanie Soni w Instagram zmieniło moje myślenie, uznałem, że to ma sens, człowiek jednak mnóstwo rzeczy zapomina, a zdjęcia to fajna pamiątka. Dlatego kiedy teraz żona prosi: „Zrób zdjęcie”, nie wzdycham: „O Boże, znowu”, tylko mówię: „Nie ma problemu”, bardziej się przykładam. Cieszy mnie, że profil Soni się rozwija, widzę jaką sprawia jej to radość i miło mi, że mogę jej w tym pomóc.
Sonia: A wracając do pani pytania na poważnie, to trudno mi było wytłumaczyć rodzinie, że Instagram - a później blog, który założyłam- to nie tylko robienie, przeglądanie i wrzucanie zdjęć, ale też konkretna praca. Że ja mam kontakt z ogromną ilością ludzi, że to wymaga ode mnie intensywnej aktywności i kreatywności, bo ciągle muszę mieć nowe pomysły na realizację zdjęć. Moja babcia jak mnie widzi z telefon pyta z kim piszę albo z kim rozmawiam. Nie rozumie, że w sieci jest ogromna, internetowa społeczność.
- I toczy się tam drugie życie, a ludzie wykonują realną pracę.
Sonia: No właśnie. Ale zdecydowanie najtrudniejsze jest dla mnie pogodzenie się z losem potrzebujących ludzi. Ze względu na zasięg mojego konta coraz częściej docierają do mnie prośby o pomoc, widzę walkę rodziców z czasem... Czytanie historii chorych i umierających dzieci jest dla mnie ogromnym przeżyciem. Jestem bardzo wrażliwą osobą, strasznie to przeżywam, nie śpię po nocach, oczywiście pomagamy ile możemy, ale ubolewam na tym, że nie sposób pomóc każdemu, a ludzi potrzebujących wsparcia cały czas przybywa.
- Miała Pani czasem ochotę, żeby z tego zrezygnować?
Sonia: Oczywiście, że tak. Chyba każdemu, kto prowadzi kanał społecznościowy zdarzają się chwile słabości. Zrobiłam sobie kilka przerw, bo uważam, że w życiu nie warto niczego robić na siłę. Kiedy „znikałam” dziewczyny pytały, gdzie jesteśmy i czy wszystko jest ok? To bardzo miłe.
- Dlaczego Pani czasami znikała?
Sonia: Przemęczenie macierzyństwem. Po urodzeniu Hani byłam strasznie zmęczona, nie miałam ochoty ani siły tam być i nie byłam, nie chciałam dodatkowo się stresować i dokładać sobie obowiązków, bo miałam ich aż za dużo po drugim porodzie. Urodziłam dzieci rok po roku, to jest gigantyczna praca, wysiłek i stres. Jednak Instagram to genialny motywator, więc szybko wróciłam i robiłam to, co uwielbiam.
- Mommyia to Pani „dzieło”?
Sonia: Tak, ale oczywiście mąż jest jego ogromnie ważną częścią. Mateusz jest odpowiedzialny za robienie zdjęć, pomaga mi dobierać współpracę, czasem odpisuje na maile i trochę mnie odciąża.
- Jak mąż radzi sobie z robieniem zdjęciami?
Sonia: Czasami mam pretensję, że źle wyszłam, a to przecież nie jest jego wina i nie ma na to wpływu. Na początku obcinał mi stopy, ręce i głowę! Potrafił wykadrować auto stojące obok mnie, a ja byłam rozmazana, interesowało go wszystko co jest obok, tylko nie ja. Zawsze przegrywałam z atrakcyjnym samochodem (śmiech). Ale ćwiczenie czyni mistrza, naprawdę się wyrobił.
- Teraz Pani jest na pierwszym planie?
Sonia: I to w całości: mam ręce, stopy i głowę (śmiech). Zdarza się nawet, że jestem na środku zdjęcia. Super! Trudniej jest, kiedy bohaterami zdjęcia są nasze dzieci, wtedy to one decydują o tym, czy zdjęcie powstanie czy nic z tego nie będzie. Potrafią powiedzieć – nie, i koniec.
- Nie ma negocjacji?
Sonia: Żadnych. Dla naszych maluchów to czysta zabawa, wiąże się ze skakaniem, wygłupami, udawaniem psa i innym śmiesznymi sytuacjami. Z dwoma maluchami nie można niczego zaplanować, bo to oni rządzą moim czasem. Wiele razy snułam różne plany, a potem jedno z dzieci albo się rozchorowało, albo powiedziało swoje ulubione słowo - nie, co robią bardzo często, kiedy chcę im zrobić zdjęcie. Na szczęście z Mateuszem bardzo się wspieramy, kiedy mówię, że potrzebuję chwili oddechu, bez problemu zajmuje się dziećmi. Na szczęście nasze maluchy koło godziny 19 już śpią i to jest chwila dla nas.
- Kiedy wieczorem dzieci wreszcie zasypiają, o czym Pan marzy?
Mateusz: O wyjściu z domu tylko z Sonią. Dzieci zostają pod opieką babci i dziadka, a my, tylko we dwoje, idziemy na kolację, do kina, na spacer… To nasz idealny rytuał. Przy dwójce malutkich dzieci nie są to częste wypady, dlatego takie cenne.
- Co widać na zdjęciu, do którego ma Pan szczególny sentyment?
Mateusz: Mam w telefonie – choć już kilka razy zmieniałem aparat- takie zdjęcie Soni. Na pierwszy planie widać jej oczy. Są piękne i niezwykle przyciągające. Te magnetyczne oczy zostały ze mną do dziś.
- To Pani decyduje o tym, co i kogo pokaże na Mommyia?
Sonia: Tak, pomysł na zdjęcie zawsze jest mój. Czas, żeby się nad tym zastanowić mam tylko wieczorami, kiedy dzieci śpią. Staram się, żeby profil był spójny. Widzę kiedy najlepiej pokazać nas, kiedy stworzyć post o moim ulubionym kosmetyku, kiedy fajnie będzie pokazać nową sukienkę Hani, wrzucić zdjęcie z kwiatami. Prowadzenie własnego Instagrama wiąże się czasem z pracą z różnymi firmami, ale podkreślam słowo - czasem. Zdarzają się terminy publikacji narzucone z góry, ale nigdy nie pozwolę na to, żeby firmy przejęły mój Instargam. Tylko ja decyduję kiedy i co wrzucam, bo to jest historia mojej rodziny, a nie portal marketingowy.
- Na zdjęciach widać piękną i kochającą się rodzinę. Z pewnością wiele osób zastanawia się czy to są „tylko” kolorowe obrazki czy Wasze prawdziwe życie?
Sonia: Kiedy zdecydowałam się na prowadzenie Instagrama na szerszą skalę, wiedziałam, że to będzie miejsce, w którym chcę inspirować inne kobiety. Bałagan, mleko na koszulce, rozczochrane włosy – mam to na co dzień.Każda mam wie o czym mówię i ma świadomość, że macierzyństwo potrafi dać w kość. Nieprzespane noce potrafią rozładować nasze akumulatory. Wiele razy wchodziłam na profile inspirujących kobiet i jak tylko widziałam zdjęcie kobiety gotowej do wyjścia o 7 rano, natychmiast leciałam do łazienki się ogarnąć. Kiedy to robiłam, od razu czułam się lepiej, bo widok tej zadbanej dziewczyny o 7 rano dawał mi potężnego kopa. Mój profil może wydawać się wyidealizowany, zbyt perfekcyjny, trochę odbiegający od realnego życia, ale taki był mój zamysł. Na Instastory pokazuję fragmenty prawdziwego życia. Każdy ma problemy, ale na Instagramie nie jestem zbyt wylewna w tym temacie. Mam cudownych przyjaciół, wsparcie w rodzinie i jak jest potrzeba, to im wypłakuję się w rękaw. Oczywiście czasem wspominam o jakiś przykrych sytuacjach, ale głównie po to, by dać wsparcie tym, którzy w tym czasie również mają problem. Nie warto ulegać złudzeniu, że inni mają idealnie i tylko mi jest trudno. Życie nigdy nie będzie idealnie. Więc ja staram się to podkreślać
- Zbudowaliście wokół Intagrama dużą i zaangażowaną społeczność. Jakie wsparcie Wam dają czytelniczki?
Sonia: Niesamowite, że to nie jest tylko świat wirtualny. W sieci poznałam mnóstwo fajnych i wartościowych ludzi. Kiedy jeździmy po Polsce w każdym mieście jest ktoś, z kim mogę się umówić na kawę z ciastkiem, cudownie jest zobaczyć się na żywo. Dziewczyny dają mi ogromne wsparcie, bez nich teraz nie rozmawiałybyśmy, nie byłoby Instagrama ani bloga.