Reklama

Można tu jeść, modlić się, kochać lub po prostu odpoczywać. Bo jeśli jakieś miejsce na świecie rzeczywiście wygląda jak raj, to jest to właśnie ta wyspa. Feeria kolorów, smaków i zapachów, dzikie miejsca w dżungli, w których wciąż jest niewielu turystów, i oferujące moc atrakcji zatłoczone kurorty. Tu znajdziesz wszystko, czego potrzebujesz. O cudownej wyspie Bali opowiada blogerka i podróżniczka Anna Skura.

Reklama

„Bali ma dwie twarze. Jedna to komercyjne, głośne i zatłoczone kurorty i plaże na południu wyspy. Druga to rajskie, zielone i dzikie, prawdziwe Bali”, mówi Anna Skura, która dzieli swoje życie między Warszawę a tę piękną indonezyjską wyspę.

„Dużo podróżuję i już nie zawsze jest tak, że nowe miejsce robi na mnie wrażenie. Często, odwiedzając nowy kraj, mam wrażenie, że to połączenie miejsc, w których już byłam. Kiedy trafiłam na Bali, odkryłam też niesamowitą duchowość i religijność, która przenika całe życie mieszkańców wyspy. Choć wyspa jest niewielka – ma zaledwie 145 kilometrów długości – jest tu około 30 tysięcy świątyń i miejsc kultu wyznawanego przez Balijczyków hinduizmu”, mówi Anna.

Praca jak wakacje

Na Bali odnalazła swój raj na ziemi, chociaż będąc tam, jest właściwie w pracy, bo pomaga mężowi w organizacji wyjazdów na tę wyspę. „Mój mąż jeździ na Bali od 10 lat i to była naturalna kolej rzeczy, że w końcu trafiliśmy tam razem. Wiele opowiadał mi o magii tego miejsca, a w 2014 roku po raz pierwszy mi je pokazał. Od samego początku czułam się tam jak w domu i wiedziałam, że kiedyś zostanę tam na dłużej”, wspomina.

„Kocham tę wyspę za wszechobecny kadzidlany zapach, który można poczuć już na lotnisku, za intensywną zieleń, palmy i pola ryżowe, widoki, których moje oczy nigdy nie mają dość. Jako wielbicielka stylu boho oczywiście tam po raz pierwszy zakochałam się we wszystkich muszelkowych ozdobach, które chętnie noszę do dziś. Na Bali przyjeżdża się poznać kulturę hindu, odnaleźć spokój, harmonię, której tak brakuje nam w dzisiejszym szybkim życiu. Wyciszyć się, zwolnić. Pić wodę ze świeżo zerwanych kokosów, jeździć na skuterku gdzieś między polami ryżowymi i cieszyć się serdecznością Balijczyków”.

Na początku, tak jak wielu przyjezdnych, Anna czuła presję, żeby jak najwięcej zobaczyć, zwiedzić. Później doceniła czas poświęcony na relaks i odpoczynek możliwy tylko tutaj. „Wstaję o szóstej rano. Mam znajomego jogina, który jest łysy, cały wytatuowany. Przychodzi z butelką Jacka Daniel’sa wypełnioną wodą. Kiedyś miał problem z alkoholem, więc zrezygnował z niego zupełnie. Przeszedł na »dobrą stronę mocy«. Ćwiczymy, a o ósmej trzydzieści jest już tak gorąco, że można tylko odpoczywać”.

Turystyczny raj

Turyści odkryli Bali, gdy w 1969 roku otwarto lotnisko w stolicy wyspy, Denpasar. Rocznie przyjeżdża ich tu około siedmiu milionów skuszonych opowieściami o złotych plażach, lazurowej wodzie i niekończących się imprezach. Wpadają tu na dwa tygodnie, żeby odreagować i „zaliczyć” Bali. Większość zostaje na południu wyspy. W takich kurortach jak Kuta szukają sieciowych kawiarni i znanych fast foodów, koniecznie z dostępem do internetu, żeby wrzucić na Instagram zdjęcia z egzotycznej podróży.

„Wystarczy jednak wyjechać poza najpopularniejsze miejsca i mamy szanse zobaczyć to lepsze, lokalne, prawdziwsze oblicze wyspy”, mówi Anna. „Tutejsze plaże wcale nie są zachwycające. Bali to wyspa wulkaniczna, połowa plaż jest czarna, a tylko te na Uluwatu można nazwać wyjątkowymi. Jeśli szukamy pejzaży jak z katalogu biura podróży, to polecam trzy pobliskie wyspy: Lembongan, Nusa Penida, Nusa Ceningan – zaledwie 30 minut rejsu motorówką od Bali. Ja swoje oazy spokoju znalazłam w tajemniczym Ubud, ale też na północy wyspy, gdzie, mimo że plaże nie są tak spektakularne, ludzie są cudowni i można tam zaznać prawdziwej harmonii wewnętrznej. Świetnie czuję się w Amed, ale też uwielbiam Pecatu i Bingin na południu czy surferskie Canggu. Gdy chcę odpocząć, chyba najlepszym miejscem jest Lembongan czy Nusa Penida”.

Niezapomnianych wrażeń dostarczają dzikie wodospady Sekumpul w środku dżungli, gdzie strumienie wody spadają z wysokości 80 metrów. Wciąż stosunkowo niewielu turystów trafia w to miejsce. Zwiedzając północną część Bali, warto wpaść na plażę Lovina, gdzie można spotkać delfiny. Nie sposób też ominąć gorące źródła w Banjar. Tutejsza woda, pełna związków siarki, ma właściwości lecznicze, a Balijczycy przychodzą tu całymi rodzinami, żeby zażyć ciepłej kąpieli.

Ryż i owoce

Piękno położonego wśród zielonych ryżowych pól i wąwozów Ubud rozsławił kilka lat temu film „Jedz, módl się i kochaj” z Julią Roberts. Po obejrzeniu go wiele singielek uwierzyło, że właśnie tu odnajdzie miłość i szczęście. Mimo że jest to coraz popularniejsze miejsce, wciąż zachowało swój kameralny klimat. Rozbrzmiewa muzyka grana na tradycyjnym balijskim instrumencie – gamelanie. Wielką atrakcją Ubud jest Monkey Forest – położony w środku miasta park, gdzie żyją małpy. Można je nakarmić kupionymi przy wejściu bananami, ale lepiej nie próbować się zaprzyjaźniać, bo bywają złośliwe. Ubud zachwyca oryginalną hinduską architekturą, znajdziemy tu niezliczoną ilość sklepów i straganów z kolorowymi, ręcznie wykonanymi pamiątkami, bary i restauracje z lokalnym jedzeniem.

Charakterystyczne dla krajobrazu wyspy zielone tarasy porośnięte są ryżem. Są tu chyba wszystkie jego gatunki, a przyrządza się go na setki sposobów. Można tu też skosztować lekkiego ryżowego wina o nazwie brem, które najlepiej smakuje podane z lodem.

„Bali to raj dla miłośników zdrowego organicznego jedzenia. Przez cały rok jest dostęp do niezliczonej ilości świeżych owoców i warzyw. Na straganach aż mieni się w oczach od ich kolorów. Uwielbiam zacząć dzień od świeżego kokosa i mango”, mówi Anna. „Na Bali udało się dokonać udanej fuzji w gastronomii, połączyć to, co lokalne, z tym, co zachodnie. Dzięki temu powstało wiele świetnych restauracji, małych knajpeczek pochowanych gdzieś w dżungli czy lokalnych urokliwych jadłodajni – warungów.

Reklama

W kuchni przenikają się wpływy z Jawy, Sumatry, jest też sporo potraw typowo balijskich, na przykład babi guling, czyli faszerowany prosiak z rusztu”. Balijczycy są biedni, a stosunkowo drogie mięso, a zwłaszcza wieprzowina, jest dla nich rarytasem. „Ja mięsa na Bali nie jadam”, przyznaje Anna. „Wolę korzystać z innych skarbów Bali. Pysznych owoców morza czy dań przygotowanych z warzyw zwanych gado gado. Lubię smażony ryż lub makaron, czyli nasi i mie goreng, również warzywne cap cai. Wprost uwielbiam owocowe miski. To uczta nie tylko dla podniebienia, ale też, jak wszystko na Bali, dla oczu”.

Reklama
Reklama
Reklama