Miejsce dla smakoszy kuchni i designu. Wrocławska restauracja Młoda Polska nastraja tak samo pozytywnie, jak jej właściciele – Beata Śniechowska i Tomasz Czechowski. W rozmowie z Barbarą Łubko dla VIVA!Liestyle zdradzają, jak stworzyli unikatowy koncept.

Reklama

W historycznym punkcie Wrocławia restauracja z tradycyjną polską kuchnią? Na pierwszy rzut oka – banał. Ale Młoda Polska Bistro & Pianino porywa świeżym podejściem. To codzienne bistro. Nowoczesny design wnętrza kontrastuje z majestatycznym otoczeniem wrocławskiego placu Solnego, a serwowane tu polskie comfort food, zamiast nudzić, zaskakuje i… po prostu smakuje. Młoda Polska to dzieło energicznej pary, szefa kuchni Beaty Śniechowskiej i biznesmena Tomasza Czechowskiego. Młodzi, pełni pasji wystartowali z Młodą Polską jako biznesowi partnerzy cztery lata temu. Dziś jako narzeczeństwo tworzą duet także na polu prywatnym. I ciągle są głodni – nowych pomysłów.

Młoda Polska - wrocławska restauracja z wyjątkową energią

Zdobyliście pierwsze miejsce w rankingu Top Restauratorzy Nowej Generacji oraz znaleźliście się na liście 50 najlepszych restauratorów w Polsce. Kiedy na Was patrzę, mam wrażenie, że ta nagroda jest skrojona pod Was. Młoda Polska ma tę energię, którą poczułam, jeszcze zanim spróbowałam pierwszej potrawy. Jaki koncept restauracji chcieliście stworzyć?
Tomasz Czechowski: Młoda Polska wzięła się ze szczerej miłości do jedzenia, do biesiady, do dobrego alkoholu. Poza tym na rynku polskich restauracji jest tak, że kuchnia polska jest traktowana bardzo tradycyjnie i często jest skrojona pod turystę. A my uważaliśmy, że możemy zrobić kuchnię polską w naszym autorskim, młodopolskim stylu, przekraczając pewne granice i pokazując ją w nowoczesnym wydaniu, światowym, ze sznytem szefowej Beaty, mojej Beatki.
Beata Śniechowska: Zamarzyło nam się miejsce z taką polską kuchnią, jaką chcielibyśmy przedstawić naszym gościom – z Polski i z zagranicy. Pragnęliśmy zrobić to tak uczciwie, jak my byśmy chcieli być potraktowani. Żeby się jej nie wstydzić i żeby każde danie opowiadało historię i pokazywało polską tradycję, ale w minimalistycznym ujęciu.

Teraz wykorzystujecie nawet warzywa z proekologicznych upraw, sadzone specjalnie dla Was?
Beata: Staramy się realizować ideę farm fresh, czyli poranne zbiory ciekawych warzyw, jadalnych liści, ziół oraz kwiatów. Weszliśmy we wspólny projekt z Natalią i Dominikiem, którzy prowadzą proekologiczne pole oraz ogród. Specjalnie dla nas, razem ze mną projektują uprawy. Wszystko, co wyprodukują, zbierają codziennie rano, my to odbieramy i tego samego dnia te warzywa trafiają na stoły gości. Ale to nie było tak, że od pierwszego dnia mieliśmy własne pole i tak skrojoną kartę. Do wielu rzeczy my jako restauratorzy i ja jako szefowa kuchni dojrzewaliśmy. Naszą siłą jest to, że każdą chwilę spędzaliśmy w restauracji razem. Wszystko przerabialiśmy, męczyliśmy się, kłóciliśmy i godziliśmy. Każdy element jest wypracowany. Popełniliśmy też kilka błędów, ale od razu wyciągaliśmy z nich wnioski.

Jak to się stało, że razem postanowiliście założyć restaurację? Wasze drogi były zupełnie różne.
Beata: Połączyła nas pasja, a potem też miłość. Jak otwieraliśmy Młodą Polskę, Tomek był wspólnikiem, szefem, szefuńciem, ja byłam szefową kuchni.
Tomasz: Klasyka gatunku, od szefa do szefuńcia (śmiech).

Zobacz także

Zacznijmy od początku. Beata, jesteś naukowcem. „Straty ciepła w preizolowanych rurociągach ułożonych bezpośrednio w gruncie” – temat twojego doktoratu, delikatnie mówiąc, mało ma wspólnego z prowadzeniem restauracji!
Beata: Skończyłam trzy kierunki na Politechnice Wrocławskiej, obroniłam doktorat. Wbrew pozorom z tej wiedzy jestem w stanie sporo przenieść na kuchnię. Nie działam intuicyjnie. Mam analityczny umysł i politechnika była mi po drodze, ale gotowanie to jest pasja, która zawsze była przy mnie. Niemniej moi rodzice nie wyobrażali sobie, że będę kucharką. Poddałam się tradycjom rodzinnym i poszłam w ślady ojca, który też skończył Politechnikę Wrocławską. Ale tak bardzo pragnęłam gotować, że w końcu pojawił się moment buntu.

Byłaś na studiach, kiedy postanowiłaś wziąć udział w programie „MasterChef”?
Beata: To program dla amatorów, ale trwa ponad dwa miesiące. Musisz pozostawić swoje życie, rodzinę, pracę. Nie wiedziałam, jak daleko zajdę. Wydawało mi się, że szybko wrócę na uczelnię, no ale zostałam do samego końca.

I wygrałaś! Jak myślisz, czym ujęłaś widzów i jurorów?
Beata: Na pewno bardzo się starałam, bardzo się odkrywałam, także sama przed sobą. Pamiętam, że zapytana w jakimś wywiadzie, co zrobię, jeśli wygram, odpowiedziałam, że chciałabym być kiedyś szefem kuchni, mieć własną restaurację.

No i jak wygrałaś, to już nie miałaś wyjścia!
Beata: Poczułam totalne brzemię, bo jestem osobą honorową, która nie chlapie, co jej ślina na język przyniesie. Wróciłam na uczelnię, zamknęłam przewód doktorski. Spakowałam karton i pojechałam do Warszawy.

Zaczęłaś staż u Michela Morana w jego, nieistniejącym już, Bistro de Paris?
Beata: On mnie uczył wszystkiego od podstaw, także zarządzania kuchnią. Chciałam wszystkiego się nauczyć – obierać, filetować, czyścić, kroić, zaczynać przed innymi i kończyć po nich. To sprawiło, że nie poszłam w komercjalizację wygranej „MasterChefa”, tylko wyrabiałam sobie warsztat. Potem była praca u Pawła Oszczyka w La Rotisserie w hotelu Le Regina, staże za granicą. Wszystko kręciło się wokół gotowania. Ściąganie książek kulinarnych z zagranicy, zamiast urlopów wyjazdy kulinarne.

imggSfZYl-a371fd6
Martyna Rudnicka

Wróciłaś do Wrocławia jako profesjonalistka?
Beata: W międzyczasie urodziłam dziecko i dostałam propozycję objęcia restauracji Menu Motto we Wrocławiu. Spędziłam tam trzy lata.

Stałym gościem był tam Tomek. Podobno wpadałeś na tatara?
Tomasz: Pamiętam, jak siedziałem w domu z kolegą. I on mówi: „Słuchaj, co będziemy siedzieć w domu, zabiorę cię na najlepszego tatara w mieście, do Śniechowskiej w Menu Motto”. Pytam: „Tej, co MasterChefa wygrała?”. No i pojechaliśmy.

Reklama

Teraz razem z Januszem Palikotem i Kubą Wojewódzkim współtworzysz Przyjazne Państwo. W tamtym czasie byłeś już przedsiębiorcą, właścicielem browaru rzemieślniczego Dr Brew, wcześniej przez kilka lat byłeś barmanem.
Tomasz: Moją nie tyle pasją, ile pracą było robienie interesów w branży alkoholowej, ale też cały czas miałem oczy szeroko otwarte na nowe pomysły, myślałem o własnej restauracji.

Cały wywiad przeczytasz w najnowszym numerze magazynu Viva!Lifestyle

imgOTwsLT-34f97d3
Martyna Rudnicka

Najnowszy numer VIVA!Lifestyle już w sprzedaży!

rpw30a-prod_final-VIVE-02-2023_001_983146_877288_o1
Migdał Studio
Reklama
Reklama
Reklama