Autorka Mommyia, Sonia Kamińska, opowiedziała nam niezwykłą historię swojej miłości!
„Z perspektywy czasu powtarzamy sobie, że to było przeznaczenie”
On jest sportowcem, ona prowadzi świetny Instagram Mommyia. Razem z synkiem Marcelem i córeczką Hanią stworzyli świat, który obserwuje kilkadziesiąt tysięcy osób. Mają swoją wielką i wierną społeczność. Sonia i Mateusz Kamińscy opowiedzieli swoją historię Beacie Nowickiej.
Prawdopodobnie nie stworzyłaby Pani Instagrama Mommyia, gdyby nie poznała Mateusza, swojego męża. Wciąż pamięta Pani tę chwilę?
Sonia Kamińska, Mommyia: Z przyjaciółką wybrałam się na mecz pierwszoligowego klubu GKS Katowice. Mateusz, który jest piłkarzem akurat tego dnia nie grał z powodu kontuzji i siedział na trybunach. Tam mnie wypatrzył i pocztą pantoflową dowiedział się jak się nazywam. Tak się zaczęło. Ale początki nie były łatwe, bo ja jestem osobą nieśmiałą, ostrożną i zdystansowaną, co Mateusz potem nie raz podkreślał.
Mateusz: Faktycznie było trudno, musiałem swoje wychodzić, wystarać się. Wiadomo jak to jest na meczach ligowych, pojawia się sporo reporterów z różnych portali, którzy później wrzucają galerie na swoje strony, zawsze można tam wejść i pooglądać co się działo, kto był. Sonia załapała się na jedno z takich zdjęć i wtedy zobaczyłem ją po raz pierwszy w życiu. Wysłałem to zdjęcie do kolegi i napisałem: „Zobacz jaka ładna dziewczyna jest dziś na meczu¨, a on mi odpisał: „No przecież ja z nią studiuję”. Okazało się, że studiowali wychowanie fizyczne na AWF w Katowicach, a ponieważ ja z nim grałem w poprzednim klubie, to trochę go podpytałem o Sonię i poprosiłem o namiar do niej. Wtedy istniała jeszcze „Nasza klasa” i tam do Soni napisałem wiadomość.
Co Pani wtedy pomyślała?
Sonia: Kiedy bliżej poznałam Mateusza, od razu zwróciłam uwagę na to, że miał pozytywne podejście do dzieci i zawsze ciepło wypowiadał się o swojej rodzinie. Moja babcia zawsze mi powtarzała: „Sonia, pamiętaj, kiedy wybierasz chłopaka na męża, zastanów się czy chciałabyś, żeby ten człowiek był ojcem twoich dzieci”. Miałam to bardzo mocno zakodowane i zawsze się tym kierowałam. To, tak naprawdę, zadecydowało o tym, że nasza historia w ogóle się zaczęła. Mateusz jest niesamowicie dobrym, cierpliwym i bardzo mądrym facetem. Cenię w nim to, że kiedy ja mam kobiece humorki, nigdy się nie obraża, potrafi zachować dystans i dzięki temu praktycznie w ogóle się nie kłócimy
Zazdroszczę. Ma Pani szczęście.
Mateusz: (śmiech) Zaraz obrosnę w piórka...
Sonia: Może nie powinnam tego mówić, bo jeszcze naprawdę obrośnie w piórka, ale jest dla mnie facetem idealnym.
Ile mieliście wtedy lat?
Sonia: Ja miałam 22, Mateusz 24. Oboje zawsze powtarzamy, że wszystko dzieje się po coś. Poza tym jestem życiową optymistką, do wszystkiego podchodzę z pozytywnym nastawieniem.
Jak wyglądała Wasza pierwsza randka?
Mateusz: Przyznam, że najpierw musiałem napisać do Soni sporo wiadomości, a przy okazji pomęczyć mojego przyjaciela, żeby wystawił mi ładną laurkę. Nie pamiętam dokładnie ile czasu mi to zajęło, ale z pewnością było to sporo wiadomości na Naszej Klasie, wiele smsów i oczywiście rozmów telefonicznych zanim w końcu się ze mną umówiła. Pierwsze spotkanie było w pięknym Parku Chorzowski, który rozciąga się na granicy Chorzowa i Katowic. Tam zabrałem Sonię na spacer, potem poszliśmy na kolację.
Kiedy odprowadził ją Pan do domu, miał już pewność, że to kobieta Pana życia?
Mateusz: U mnie od razu zapaliła się taka lampka. Ale nie przyszło mi to wszystko gładko i bez wysiłku, musiałem się nastarać, nadzwonić, namęczyć. I chyba dobrze, bo bardziej wtedy doceniłem co mam. W dzisiejszych czasach różnie to bywa w relacjach damsko- męskich. Jak coś zbyt łatwo przychodzi, to równie lekko i łatwo się kończy. Nie szukałem tego typu znajomości. Bardzo ceniłem w Soni ten dystans.
Szybko się zaręczyliście?
Mateusz: Po dwóch latach. To były nasze pierwsze wspólne wakacje, pojechaliśmy do Bułgarii. W któryś dzień wybraliśmy się na wycieczkę do malowniczego miasteczka. Bułgaria, środek lata, ponad 30 stopni w słońcu, wychodzimy z pokoju, a ja mówię: „Poczekaj chwileczkę, muszę zabrać bluzę, żeby nie zmarznąć”. Sonia spojrzała na mnie trochę dziwnie, ale udawałem, że nie widzę. Gdzieś ten pierścionek musiałem przecież schować (śmiech). Wycieczka trwała dwie- trzy godziny, byłem cały spocony, bo bluza mnie dodatkowo grzała, ale cały czas szukałem idealnego miejsca, w którym mógłbym się oświadczyć. Chodzimy, zwiedzamy, dotarliśmy do małego portu i tam usłyszałem, jak w jednej z knajpek przygrywa skrzypek.„Chodź, usiądziemy sobie na ławce”- powiedziałem. Usiedliśmy, minęło kilka chwil i ja w końcu bach na kolano i pytam czy będzie moją żoną. Sonia do dzisiaj się śmieje: „Trzy sekundy poklęczałeś i wstałeś”. Najważniejsze, że przyjęła pierścionek i powiedziała- tak. Tylko to się liczyło.
Sonia: Z perspektywy czasu powtarzamy sobie, że to było przeznaczenie. Połączyła nas wspólna pasja, czyli sport. Ja studiowałam na AWF, a Mateusz jako czynny sportowiec imponował mi swoją wiedzą. Kiedy potem zapraszał mnie na „randki” na trybuny, zachwycił mnie też swoimi umiejętnościami na boisku. Wszystko toczyło się powoli, ale miałam pewność, że to jest on.
Mateusz zabiegał o Pani uwagę na portalu „Nasza Klasa”. Uważacie się za pokolenie internetu?
Sonia: Myślę, że my jeszcze nie. Nasze roczniki to pokolenie wychowane na podwórkowych trzepakach, boiskach, pobliskich drzewach. Mnóstwo czasu spędzaliśmy aktywnie na zewnątrz i bardzo nam teraz tego brakuje. Współczesne czasy już tak nie wyglądają. Trochę boimy się o nasze dzieci, ale zdajemy sobie sprawę, że zmienia się całe pokolenie, więc obiecaliśmy sobie, że będziemy bardzo się starali, aby nasze dzieci były aktywne nie w internecie, ale poza nim.