Reklama

Pisarka i podróżniczka, Dorota Sumińska, wielką miłośniczką zwierząt jest od kiedy pamięta. Lekarzem weterynarii została jednak, by zbliżyć się do ojca, który rozwiódł się z jej mamą. Choć pochodzi z arystokratycznej rodziny, nie lubi luksusów i sama opiekuje się swoimi dwudziestoma zwierzętami. W najnowszej Urodzie Życia powiedziała Marzenie Rogalskiej: "Pamiętaj, że prawdziwa hrabianka, prawdziwa księżniczka i prawdziwa dama pozostaje damą nawet z brudnymi spracowanymi rękoma". Tytuł nie ma dla niej znaczenia. Najważniejsze co przekazali jej rodzice to miłość - do ludzi i do zwierząt.

Reklama

- Wychowałaś się w małym mieszkanku w Śródmieściu, które przypominało zoo.
Dorota Sumińska:
Nie jestem w stanie policzyć ani spamiętać wszystkich zwierząt. Zawsze było ich bardzo dużo. I bardzo różnych. Były zwierzęta typowe, domowe, jak psy i koty, ale oprócz tego ptaki drapieżne, oswojone węże, koza, kury, kogutek…

- Kury też mieliście w bloku?
Dorota Sumińska:
Jedną, Panią Warszawską. Była przemiłą kurą, codziennie znosiła jajko, które ja dostawałam. Bardzo chorowałam jako dziecko i chodziło o to, żebym dochodząc do zdrowia, jadła jak najlepsze jedzenie, więc ojciec ją przyniósł i kura zamieszkała z nami. Jeździła też z nami na wakacje i mieszkańcy wsi Grabie nad Rawką, do której jeździliśmy, nazwali ją Pani Warszawska, ponieważ nie kumała się z wiejskimi kurami, tylko chodziła z psami. Mieszkał też u nas koziołeczek Rududu. Ojciec wtedy pracował w ogrodzie zoologicznym i urodził się tam koziołeczek z wadą serca. Ojciec go przyniósł, bo tam nie miał szans przeżyć. Mama strasznie koziołeczka pokochała, karmiła butelką, ale, niestety, umarł, bo im był starszy, tym to serduszko gorzej pracowało.

- Mama nie mogła żyć bez zwierzaków?
Dorota Sumińska:
Myślę, że mogłaby żyć, i sama z własnej woli na pewno by się tak „niezazwierzęciła”. Tylko że jak była ze mną, to nie miała wyjścia. (śmiech) Była uczuciową osobą i zżywała się ze zwierzętami. Jak leżała w szpitalu, to bardzo za nimi tęskniła.

Grzegorz Kawecki/Puls Biznesu/Forum

Dorota Sumińska, Uroda Życia sierpień 2016.

Polecamy też: Pamiętacie ocalonego w Bieszczadach małego niedźwiadka? Jej Misiowatość jest już prawdziwą gwiazdą!

- Przemycałaś jej tam jakieś zwierzaki?
Dorota Sumińska:
Węża. Chciała psa, ale gdzie ja bym psa wniosła do szpitala? Węża mogłam wsadzić za koszulę i nikt nie widział. Dawałam go mamie po cichutku, a ona kładła go sobie na szyję, głaskała i przytulała. To był bardzo sympatyczny wąż zbożowy. Z wężami byłam obyta od urodzenia i jednym z moich pierwszych słów był „woś”. Pamiętam, jak w szpitalu mama prosiła: „To psa mi przynieś”. „Mamuś, gdzie?” „To chociaż wosia”. (śmiech)

- Miłość do człowieka różni się czymś od miłości do zwierzęcia?
Dorota Sumińska:
Nie, różni się tylko w wyrazie. Miłość jest jedna. Albo kochasz, albo nie kochasz.

- Przy takich rodzicach było chyba jasne, że będziesz studiowała weterynarię?
Dorota Sumińska:
Niekoniecznie. Gdyby moi rodzice się nie rozstali, to na pewno zajmowałabym się czymś innym. Miłość do zwierząt jest czymś dużo szerszym niż weterynaria. Poszłam na weterynarię tylko dlatego, że chciałam być podobna do ojca, którego mi brakowało. A ponieważ on skończył weterynarię, więc myślałam, że droga do niego jest tędy. Teraz myślę, że bardzo dobrze, że skończyłam takie studia, bo oszczędzam na weterynarzu.

- Bo przygarniasz same stare i kalekie zwierzęta.
Dorota Sumińska:
To jest mój obowiązek. Jestem odpowiedzialna za to, że one są stare, kalekie i porzucone, bo jestem człowiekiem. To ludzie je udomowili, to ludzie je porzucili, czyli ja. Dlatego muszę im pomóc. I każdy tak powinien myśleć. To samo z sierotami. Nie wiem, czy wiesz, że w tej chwili domy dziecka istnieją tylko w Polsce i w Rumunii. W innych krajach Europy ustawiają się kolejki, jeśli jest jedno dziecko wymagające adopcji. Adoptują za granicą, bo nie ma dzieci.

- Pamiętasz o tym, że jesteś hrabianką?
Dorota Sumińska:
Nie. Nigdy o tym nie pamiętałam. To mnie zawsze bawiło, rozśmieszało. Bo po pierwsze, wychowałam się w czasach, kiedy należało to ukrywać, nie warto się było do tego przyznawać. A po drugie, nawet gdyby warto było się do tego przyznawać, to nigdy nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Mam świadomość, że to jest bardzo stary tytuł, że Ledóchowscy to jedna z takich znakomitszych rodzin polskich, Sumińscy też niewiele gorsi. Na pewno to ma znaczenie, ale tak naprawdę we współczesnym świecie ważne jest zupełnie coś innego – umiejętność współczucia i bycia człowiekiem, co jest coraz trudniejsze, bo stajemy się automatami gadżeciarskimi.

Polecamy też: „Realizuję trzy S – samorządna, samodzielna i samofinansująca się”. Krystyna Czubówna i jej córka o życiu bez mężczyzn.

Co Dorota Sumińska powiedziała o swojej niezwykłej historii rodzinnej? Nad jaką książką pracuje? Cały wywiad z pisarką w najnowszej, sierpniowej Urodzie Życia.

Reklama

Tomek Tyndyk

Reklama
Reklama
Reklama