Reklama

Sześć pięter luksusu Cezarego Łazarewicza to fascynująca książka, przeprowadzająca nas przez całą historię wyjątkowego warszawskiego budynku. Dom Towarowy Braci Jabłkowskich zna prawie każdy Warszawiak.

Reklama

Historia Domu Towarowego Braci Jabłkowskich sięga aż 1884 roku. Na początku był to nieduży sklep, w którym kupić można było towary kolonialne. Prowadziła go Aniela Jabłkowska. Przez trzy dekady miejsce dynamicznie rozwijało się, aż w roku 1924 sklepik przerodził się w Dom Towarowy Braci Jabłkowskich. Dwudziestolecie międzywojenne były szczególnym dla niego czasem. Dzięki wysokiej jakości produktom w stosunkowo niskiej cenie, miejsce cieszyło się ogromną popularnością.

Dom Towarowy Braci Jabłkowskich istnieje już ponad 130 lat. Zaczynał od pozycji sklepiku, mającego wyciągnąć rodzinę Jabłkowskich z długów, by z czasem stać się prawdziwym imperium. Przedstawiamy cytaty z książki „Sześć pięter luksusu”, dzięki którym lepiej poznajcie jego historię.

Rozdział 2: Kamienica

„Kamienica jest ogromna – ma trzy pełne piętra, czwarte mansardowe i trzy oficyny. Parter jest podzielony na pięć osobnych sklepów. Firma przejmuje kolejne lokale, łączy je w jeden organizm i wywiesza wielki szyld w języku polskim i rosyjskim: „Bracia Jabłkowscy”. Budynek wzniesiony osiemnaście lat wcześniej przez architekta Bronisława Brodzic-Żochowskiego spółka dzierżawi od niego za horrendalną wówczas sumę 8008 rubli rocznie. Ale obroty w nowym miejscu też są ogromne, sięgają nawet pół miliona rubli rocznie. (Wokulski, którego w Lalce nazywano milionerem, zarobił na wojnie rosyjsko-tureckiej tylko 300 000 rubli. Było to dwadzieścia lat wcześniej, ale siła nabywcza rubla niewiele się zmieniła).”

„Oprócz towarów łokciowych można tu kupić: kołdry, kapy, trykotaże, ręczniki, ranki, a także torebki, koronki, swetry, a nawet spinki. Wszystko, co nowoczesnej kobiecie i nowoczesnemu mężczyźnie jest nieodzowne w codziennym życiu. Jabłkowscy w folderach reklamowych piszą o wyjątkowości tego miejsca. Chodzi o osiem ogromnych (jak na ówczesne czasy) frontowych okien wychodzących wprost na ruchliwą ulicę. W każdym z nich jest bardzo droga, sprowadzana z za- granicy lustrzana belgijska szyba. Przed każdą wystawą wielka biała kula – świecący lampion.”

„Na zdjęciu z 1910 roku wnętrze sklepu przypomina aptekę lub cukiernię. Na regałach ustawionych pod ścianami leżą równo poskładane towary, widać długą białą ladę i subiektów wyprężonych jak struny (być może do zdjęcia). Że znajdujemy się w magazynie bławatnym, można poznać po manekinach obwieszonych damskimi bluzkami i szlafrokami. Na Brackiej 23 bracia uruchamiają dział sprzedaży wysyłkowej. Pomysł nie jest nowy, bo tak inne firmy sprzedawały już wcześniej kosmetyki, zegarki czy balsamy na porost włosów. Rewolucja polega na tym, że Jabłkowscy zaryzykowali i sprzedają w ten sposób wszystko, co mają na półkach sklepowych. Na przykład kostium sukienny na jedwabiu przybrany aksamitem kosztuje 56 rubli, czy to w Warszawie, Petersburgu, Kijowie, czy w Irkucku. Bo magazyn na Brackiej zaopatruje całe Cesarstwo Rosyjskie, od Królestwa Polskiego, poprzez Wileńszczyznę, Podole aż po najdalsze krańce Syberii.”

„W Warszawie królem konfekcji jest od lat Bogusław Herse, którego rodzina, podobnie jak Jabłkowscy, zaczynała od małego sklepiku z koronkami i rankami przy Senatorskiej. Tylko znacznie wcześniej, bo już w 1899 roku, mały sklepik zamienili na pałac, dokładniej na czteropiętrową kamienicę przy Marszałkowskiej 150. Mieści się tam Magazyn Mód Damskich i Męskich wzorowany na pierwszym paryskim domu mody Charlesa Wortha. Handel prowadzą tylko na dwóch kondygnacjach, wyżej są czynszowe biura i mieszkania. Kamienica ma trzy wejścia: od ulicy Próżnej, od Zielonej i najbardziej reprezentacyjne od Marszałkowskiej. To właśnie od strony Marszałkowskiej wchodzą klientki do sklepu w przedwojennym hicie filmowym „Jego ekscelencja subiekt”, którego akcja rozgrywa się w magazynie mód.”

„U Hersego są marmurowe schody wykładane kokosowymi chodnikami, palmy w doniczkach, kryształowe lustra, obite pluszem kanapy, stoliki dla klientów i setki krawców i subiektów. Ale oprócz luksusowej konfekcji i galanterii nie ma tu żadnych innych działów: ani zabawek, ani perfumerii, ani sprzętu sportowego, brak też mebli i porcelany, a nawet słodyczy. Tę handlową lukę Jabłkowscy chcieli wypełnić, otwierając jesienią 1914 roku swój magazyn na Brackiej.”

Rozdział 3: Ulica

„Po obu stronach ulicy Brackiej stały wysokie kamienice, aż do Żurawiej. Bracka, tak jak dziś, przecinała Aleje Jerozolimskie, które po wybudowaniu mostu Poniatowskiego w 1913 roku, stały się główną arterią prowadzącą na Saską Kępę. Od Chmielnej do Alei Jerozolimskich po stronie domu Jabłkowskich ciągnęły się pasaże sklepów, restauracji, drobnych punktów usługowych i warsztatów. Idąc, mijamy kamienicę Izaaka Przepiórki (róg Chmielnej i Brackiej), w której jest kilka mieszkań na wynajem i niewielki skład bielizny. Budynek w czasie pierwszej wojny światowej wykupiło Towarzystwo Akcyjne z myślą o rozbudowie domu towarowego. Roboty miały się rozpocząć w 1940 roku, ale plany pokrzyżowała kolejna wojna. Rozlatująca się rudera będzie zburzona dopiero w 1968 roku. Na czterdzieści lat zostanie po niej tylko pusty placyk.

"Pod numerem 25 – wiadomo – jest dom towarowy. Pod numerem 23 – kamienica Brodzic-Żochowskiego, w której sklepy po Jabłkowskich zajęła księgarnia Wincentego Jakowieckiego, wydająca literaturę patriotyczną. Potem księgarnia przeniesie się na drugą stronę ulicy, a tu aż do drugiej wojny światowej będą biura i sklep Warszawskiego Towarzystwa Handlu Herbatą. Na nieistniejącym dziś rogu ulic Brackiej i Widok stał parterowy kryty dachówką wiejski domek z zakładem ślusarskim wewnątrz. A po drugiej stronie ulicy – wielka wędliniarnia Radzymińskiego. (...) Wychodząc od Jabłkowskich, trafiało się wprost na niewielki plac, gdzie krzyżowały się cztery ulice: Bracka, Chmielna, Zgoda i Szpitalna. Wystarczyło skręcić lekko w lewo, by wejść do cukierni Szwajcarskiej – mieściła się na parterze, w tym miejscu przecięcia ulic Szpitalnej i Zgody, gdzie dzisiaj jest restauracja Sfinks.”

„Pierwszą wzmiankę o domu towarowym znalazłem dopiero w „Kurierze Warszawskim” z początku lipca 1914. Jabłkowscy ogłaszają w nim wielką wyprzedaż towarów ze sklepu przy Brackiej 23 i informują, że wkrótce przeniosą się do nowej siedziby. Tylko kiedy? W sierpniu, we wrześniu czy w październiku? Bo w listopadowych reklamach jest już nowy adres sklepu – Bracka 25. Wiemy, że otwarcie było bardzo uroczyste. Zapamiętała je ekspedientka Jadwiga Keller-Wyganowska, bo był to pierwszy dzień jej pracy. Rano miała się stawić na Krakowskim Przedmieściu, potem była msza w kościele Wizytek i wspólny obiad. Otwarcie sklepu to święto załogi, a nie tylko właścicieli i dyrekcji. – Każdy z was jest częścią wielkiego mechanizmu – taką - filozofię firmy wpajali swym pracownikom dyrektorzy. – Każdy z was ma się tu czuć, jakby pracował u siebie. O godzinie trzynastej otwarły się drewniane drzwi na Brackiej i do środka wpadł tłum warszawiaków. To był początek."

„To przecież nie jest zwykły sklep, tylko dom towarowy, coś, czego w Polsce jeszcze nie było. Pada pytanie, co to właściwie jest dom towarowy? Odpowiedź nie jest prosta. Wszystko zawdzięczamy francuskiemu sprzedawcy szali nazwiskiem Aristide Boucicaut, który otworzył w Paryżu magazyn Le Bon Marché. To on pierwszy odkrył prawa, które rządzą handlem do dzisiaj: że klienci lubią się swobodnie prze- chadzać wśród luksusowych towarów, że do sklepu przychodzą odpocząć i rozerwać się, że dotknięcie upragnionego towaru znaczy więcej niż tysiące słów subiekta. Dlatego jego sklep nazywany był krainą czarów. Dom towarowy to bajka z tysiąca i jednej nocy. Poezja i proza. Długo- letnia tradycja idei, rozwinięta i rozbudowana do ogromnych rozmiarów. Świat dla wszystkich i w służbie ogółu. Nieograniczony i tak samo nienasycony jak potrzeby ludzkości.”

„Nie możemy się oprzeć jego zachęcającym wystawom, nie możemy tam nie wejść i nie obejrzeć jego dekoracji, wnętrz i to- warów pięknie rozłożonych w gablotach i na stołach. W domu towarowym zawsze jesteśmy witani z sympatią, niezależnie od tego, czy coś kupimy, czy nie.

"Wchodząc do środka, mamy pewność, że znajdziemy wszystko, co jest nam potrzebne, i to w najlepszej cenie i w najlepszym gatunku. Żadne inne przedsiębiorstwo nie równa się z domem towarowym pod względem jego życiowego znaczenia. Oto czym jest dom towarowy. Tego wszystkiego trzeba się nauczyć. Młodsze ekspedientki będą musiały uzupełniać swoją wiedzę na kursach handlowych, szlifując jednocześnie języki podczas organizowanych przez firmę konwersacji. To nie wszystko. Każdy ma dokładnie znać sprzedawany przez siebie towar.”

„Dla podkreślenia wielkości sklepu właściciele podają jego powierzchnię w hektarach – 3⁄4 ha. Dom Towarowy jest niezwykle nowoczesny i urządzony według najnowszych zagranicznych standardów. Przy wejściu stoi umundurowany portier. Niektórzy myślą, że to zwykły odźwierny, ale taki człowiek nie jest tu potrzebny, bo drzwi, choć trudno w to uwierzyć, otwierają się same, czyli automatycznie. Portier ma witać klientów, zdjęciem czapki i głębokim ukłonem. Chodzi o to, by klienci od pierwszej chwili poczuli się swojsko i przyjaźnie w tym wielkim sklepie.”

„Ponad 600 pracowników, którzy muszą codziennie zgodnie współpracować ze sobą i z Państwem. Pojawiają się trudne charaktery, nawyki, wyniesione z domu przyzwyczajenia. Na przykład, ważny problem: kto komu powinien się pierwszy ukłonić? To zagadnienie roztrząsa Tadeusz Urbański w jednym z biuletynów dla pracowników: „Kobieta pracująca w zawodach, w których, jako równorzędna, styka się z mężczyznami, winna właściwie stać na platformie równo- uprawnienia. Na terenie pracy jest kolegą i o jakichkolwiek przywilejach winna zapomnieć”. By unikano niezręczności, biuletyn przypomina kilka podstawowych zasad:

– wchodzący do pokoju lub magazynu bez różnicy wieku i płci obowiązany jest pierwszy wypowiedzieć powitanie;

– kobieta powinna pierwsza wyciągnąć rękę na powitanie wtedy, gdy spotyka mężczyznę i chce być przez niego powitaną”. Większość tekstu poświęcona jest jednak technikom sprzedaży. Pracownicy DTBJ są informowani o tym, że sprzedawanie to filozofia, nauka ścisła i pasja, a nie

tylko podawanie to- warów klientom.”

„Nowoczesna sztuka sprzedawania – czytamy w biuletynie – wymaga od sprzedawcy, oprócz znajomości towaru, umiłowania swojego zawodu. Taki sprzedawca potrafi oddziałać na klienta skuteczniej, subtelniej i więcej przekonywająco niż wszelkiego rodzaju informacje”.

„Najważniejszym celem sprzedawcy musi być zadowolenie klienta. Dlatego dobry sprzedawca powinien mieć szereg zalet duchowych i towarzyskich, by pomóc klientowi w wyborze towaru, nauczyć go cenić towar oraz wzbudzić zadowolenie.”

„Jesteś aktorem na arenie mającej dokonać się transakcji. Musisz więc wniknąć w psychologię przyjętej na siebie roli. Sztuka sprzedawania to znajomość natury ludzkiej i umiejętność obchodzenia się z ludźmi. Patrz oczami klienta, słuchaj uszami klienta, pamiętając jednak, że wrażliwość nerwu wzroku jest dwadzieścia razy większa niż nerwu słuchu (dobra prezentacja znaczy dwadzieścia razy więcej, niż możesz powiedzieć)”

„Pozwól mu mówić, trzymając w cuglach swój własny język. Umysł klienta przypomina wagę na szalach, na której z jednej strony ułożona jest cena, z drugiej korzyści, które od- niesie, kupując towar. Zadaniem sprzedawcy jest przechylenie szali na jedną stronę, ponieważ mało klientów jest świadomych”

Rozdział 4: Witamy

„Dom, proszę Państwa, jest tak zaprojektowany, by zapewnić największą wygodę kupującym, a właścicielom możliwość nieskrępowanej modyfikacji wnętrz. Trzeba pamiętać, że Franciszek Lilpop i Karol Jankowski, warszawscy architekci, nie stanęli przed łatwym zadaniem, bo działka, na której projektowali budynek, miała fatalny układ trójkąta o wydłużonych bokach, przylegającego na dodatek do innych budynków. Wyzwaniem było takie zaprojektowanie budynku, by wpuścić do wnętrza światło dzienne. Konieczne stało się zamontowanie świetlików w dachu. Ale największym sukcesem było takie zaprojektowanie ściany frontowej od Brackiej, by stała się jednocześnie największą w Warszawie wystawą sklepową. To ona, a w zasadzie kolorowy witraż wykonany przez Edmunda Bartłomiejczyka, znanego warszawskiego gra ka, robi najmocniejsze wrażenie po wejściu do budynku.”

„Wszystko jest wyłożone na stołach, a nie jak gdzie indziej na półkach, których strzeże subiekt. Tutaj każdej rzeczy można dotknąć, powąchać, a nawet przymierzyć. Nie trzeba nikogo o nic prosić, co jak wiadomo, peszy klienta. Ważnym elementem jest muzyka. W podręcznikach do marketingu piszą, że skłania ona do kupowania. Jeśli gra wolno i monotonnie, to wydłuża czas pobytu klienta w sklepie, co automatycznie sprawi, że kupi więcej. W naszym magazynie muzyka rozbrzmiewała przez cały dzień z fortepianu, który stoi na trzecim piętrze. Czasem zamiast fortepianu jest cała orkiestra, śpiewają soliści i robi się taki tłum, że ekspedientki nie mogą się przecisnąć do swoich stoisk.”

„Największym atutem sklepu jest to, że wszystko (z wyjątkiem żywności) można kupić w jednym miejscu. Nie trzeba już kluczyć po Brackiej, Marszałkowskiej czy Chmielnej w poszukiwaniu abażuru (u Jabłkowskich IV piętro), futra (II piętro), aparatu fotograficznego (I piętro), munduru wojskowego (III piętro) czy bluzki (II piętro). Wszystko, co się kupi, pracownicy w piwnicy zapakują w paczki i w ciągu kilku godzin odwiozą do domu pod wskazany adres. Bez dopłaty. Z obserwacji dyrekcji wynika, że klientami sklepu są osoby o średnich zarobkach, tacy jak urzędnicy na niezbyt wysokich stanowiskach, posiadacze mniejszych majątków, podmiejscy hodowcy warzyw, owoców. (Bogacze chodzą na Marszałkowską do sklepów z wyszukanym, importowanym towarem).”

„Zwiedzanie sklepu zacznijmy od piwnicy. Dopiero w latach trzydziestych XX wieku wpuszczono tu klientów. Wcześniej były tam tylko szatnie i magazyny, gdzie trzymano porcelanę i fajans, pakowane w siano i wióry. Z czasem, wzorem amerykańskiego Woolwortha, powstał tu dział cen jednolitych.

„Tysiące artykułów codziennej potrzeby po niespotykanych cenach” – mówi reklama. Towary są pogrupowane według klucza – wszystko za...

25 groszy (np. bijka do piany, kubek fajansowy, puszka do pudru)

75 groszy (np. grzebień elegancki, maszynka do golenia, broszka)

1 złoty (np. czajnik, portfel, patelnia stalowa)”

„Na wprost od wejścia – perfumy, po prawej bielizna, na lewo paczkarnia, gdzie można odebrać wszystkie za- kupione towary. A jeśli komuś nie chce się dźwigać, może po- prosić o odesłanie ich do domu. Do schodów – na prawo. Zwracają na nie uwagę dzieci z wiejskich szkół, które przyjeżdżają zwiedzać stolicę. Sklep, obok Łazienek, Zamku Królewskiego i Krakowskiego Przedmieścia, jest miejscem obowiązkowych odwiedzin. Schody robią na dzieciach większe wrażenie niż kolumna Zygmunta; wciąż powtarzają, że pierwszy raz widzą coś tak wielkiego.

„Na wprost wejścia jest winda. Wciąż robi duże wrażenie na gościach. Kiedyś jechał nią dziennikarz „Gazety Handlowej” i opisał tę ekscytującą podróż, jakby co najmniej leciał samolotem: „Tłusty trzask dobrze naoliwionych bloków i sprężyn, cichy szelest szybko mknącej po stalowych szybach windy i oto znajduję się na czwartym piętrze wielkiego jak na stosunki warszawskie gmachu. Rozbity na tysiąc dźwięków gwar życia milknie nagle i opada jak taśma przecięta nożycami…”

„Pierwsze piętro jest najważniejsze dla mężczyzn, bo ma dział sportowy i radiowy. Kołder ani dywanów, ani ran, jedwabi, włóczek, zabawek i damskiej bielizny mężczyźni w ogóle nie zauważają. Raz w roku całe piętro zamienia się w kwitnący ogród. Dzieje się tak w lutym, gdy ogłaszany jest „Biały tydzień”, czyli wielka wyprzedaż. Cały personel robi wtedy sztuczne kwiaty, mocując je na przywożonych gałęziach. Łudząco przypominają prawdziwe drzewa.”

„Najważniejsze jest drugie piętro. To nie tylko wielki salon kobiecych strojów: z futrami, sukienkami, kostiumami i kapeluszami, ale też miejsce ważnych dla warszawianek pokazów mody. Dwa razy do roku, wiosną i jesienią, piętro jest zamykane, meble przestawiane i do całego sklepu ściągane są setki krzeseł, by pomieścić zaproszonych gości i prasę. Wstęp tylko na imienne zaproszenia, które są szczegółowo sprawdzane na schodach. A i tak niektóre panie próbują wślizgnąć się na bezczelnego. To nie tylko zwyczajna rewia, ale też śmiertelny pojedynek między warszawskimi domami mody.”

„Albo w „Kurierze Polskim”: „Firma, uwzględniając wszelkie stopnie zamożności, pokazuje nasze i takie modele, które taniością swą dostępne są dla zwykłych śmiertelniczek. Przyczynia się do tego fakt, że wykonywane są one z materiałów krajowych, niczym jednak nie ustępujących zagranicznym”

„Piętro trzecie. Stoiska dla mężczyzn. Garnitury, płaszcze, kapelusze. Buty męskie i dziecięce, a także platery, porcelana i szkło. Z działu szkła przechodzi się wprost do kawiarni, gdzie przez cały rok odbywają się koncerty i spotkania. Druga kawiarnia, „Bar pod Słońcem”, mieści się na dachu budynku, ale czynna jest tylko latem. Goście siedzą w głębokich wiklinowych fotelach, czytają gazety albo patrzą przed siebie na panoramę starej Warszawy. (To widać na zdjęciach z lat trzydziestych). Inna atrakcja znajduje się w sali obok tarasu – dziecięcy teatrzyk kukiełkowy na 300 miejsc. Przed świętami przedstawienia odbywają się dwa razy dziennie, a i tak nie ma gdzie wcisnąć palca.”

Reklama

„Naprzeciwko warsztatu stał wielki zegar. Obok siedział portier przy małym stoliczku. Przez małe okienko w ścianie odbierał od pracowników karty kontrolne. Do tego okienka, które przypomina kasę kinową, rano i wieczorem ustawia się kolejka. Portier wsuwa kartę każdego pracownika w otwór w szufladzie zegara, naciska drugą ręką dźwignię i odbija na karcie dzień, godzinę i minutę. I tak sześćset razy rano i sześć- set razy wieczorem. Za minutę spóźnienia piętnaście groszy kary, za nieodbicie karty – pięćdziesiąt. Modro co rano po- dawał mu kartę numer 113 punktualnie, kary nigdy nie musiał płacić.”

z Archiwum DTBJ SA
z Archiwum DTBJ SA
Reklama
Reklama
Reklama