Wielki powrót Francuzek!
Poznajcie nowe it-girls świata mody
- Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska
Po sukcesie „Emily w Paryżu” znów zakochałyśmy się w paryskim stylu. I to dzięki dwóm niezwykłym kobietom. Camille Razat i Philippine Leroy-Beaulieu zachwycają i w serialu, i w życiu. Uwaga, mamy nowe it girls. Bardzo, bardzo french.
Najmodniejsze Francuzki 2023 roku
Nie ma wątpliwości. Wszystkie uwielbiamy Emily. Jest inteligentna, przebojowa, odważna, słodka, kibicujemy jej na wszystkich frontach. Ale do paryżanki wiele jej brakuje. No i ubiera się fatalnie. Może to za duże słowo. Powiedzmy: kontrowersyjnie. Żółtemu beretowi stanowczo mówimy „nie”, tak jak i zielonemu kapelusikowi, i wzorom, kratom, kwiatom i kolorom zestawionym tak, że desperacko krzyczą: „Hello, zauważ mnie!”. Nie wiem, czy taki miał być zamysł twórców serialu, ale niespodziewanie na plan pierwszy w tej stylowej rozgrywce wysunęły się pozornie bohaterki drugiego planu: szefowa agencji reklamowej Savoir Sylvie Grateau, czyli Philippine Leroy-Beaulieu, i Camille, marszandka sztuki, dziewczyna Gabriela (w którym zakochuje się Emily), Camille Razat. Sześćdziesięciolatka i prawie trzydziestka. Brunetka i blondynka. Każda w innym stylu, ale obie – i tego odmówić im nie można – very, very french.
A myślałyśmy już, że francuski styl to przeszłość? Albo że wiemy już o nim wszystko i zaskoczyć nas nie może? Przeczytałyśmy przecież sto książek na temat paryżanek, sama mam na półce ze 20, zachwycałyśmy się swego czasu stylem modelki Ines de la Fressange, aktorek Emmanuelle Béart, Isabelle Huppert czy Marion Cotillard. Zachwycamy się influencerkami prosto z Paryża: Salomé Mory, Géraldine Boublil czy Chloé Harrouche. Ich stylizacje i styl życia są naprawdę chic. Ale to za mało. Może trzeba było wyrazistych postaci, powiewu nowości, jakiejś popkulturowej otoczki, byśmy zrozumiały, że parafrazując Chanel: „Mody mijają, francuski styl pozostaje”. I mówiąc o stylu, nie mam na myśli tylko ubrań, choć one odgrywają w tej francuskiej tajemnicy rolę niebagatelną. Myślę też o szaleństwie, nonszalancji codzienności, nocnych sekretach, życiowych trikach, które sprawiają, że z ich pomocą można w pięć sekund uwieść świat. Philippine i Camille to zrobiły. Jak?
Rolę mam tu trudną, bo by to wytłumaczyć, połączyć muszę w tej opowieści i rzeczywistość, i film, i modę, i Paryż, i trochę historii. No to zaczynamy! Voilà!
Francuzki mają przeszłość (i przyszłość)
To teraz trochę biograficznych faktów, byśmy mogli lepiej zrozumieć nowe idolki. It girls bez względu na to, że żyją tu i teraz, jak każdy z nas, mają jakąś przeszłość. I ona też wpływa na to, kim są dziś.
W Sylvie Grateau, szefowej agencji reklamowej, którą w „Emily w Paryżu” gra Philippine Leroy-Beaulieu, jak zresztą cały świat, zakochałam się od razu. Ale jak wpisałam jej nazwisko w Google, doznałam olśnienia. To naprawdę ona? W 1984 roku 21-letnia wówczas Philippine zagrała tytułową rolę w serialu opartym na bestsellerowej powieści Judith Krantz „Córka Mistrala”. Serial na całym świecie odniósł spektakularny sukces. W Polsce pokazywany był w latach 90. Piękna, rudowłosa wówczas aktorka wcieliła się w Fauve Lunel, zbuntowaną córkę genialnego malarza, która z pasją odkrywa rodzinne tajemnice, szuka siebie i własnej drogi. Śledziłam później jej karierę, ale Philippine Leroy-Beaulieu zniknęła gdzieś z głównego nurtu kina i telewizji. Przełom w karierze nastąpił wtedy, gdy inne aktorki zwykle godzą się z faktem, że nic ciekawego już nie zagrają. „Myślałam, że to, co najlepsze w karierze, jest już daleko za mną”, powiedziała w jednym z wywiadów. Szczęśliwie odezwał się do niej reżyser serialu „Gdzie jest mój agent?” i „wykopał” ją z aktorskiego podziemia. Gdy w 2018 roku producenci „Emily w Paryżu” szukali odtwórczyni roli Sylvie, zgłosiła się namówiona przez swoją agentkę, choć była dobrze po pięćdziesiątce, a na casting zapraszano aktorki w wieku od 30 do 40 lat. Tak jednak ujęła producentów, że specjalnie dla niej zmienili scenariusz i Sylvie Grateau została seksowną prawie sześćdziesiątką, co niesłychanie dodało kolorytu serialowi, bo nikt chyba dziś nie wyobraża sobie kogoś innego w tej roli.
Żeby jeszcze lepiej zrozumieć i poznać Philippine, cofnijmy się jednak do początku szalonych lat 60. Gdy w 1963 roku urodziła się w jednym z rzymskich szpitali, jej ojciec Philippe Leroy był wówczas u szczytu sławy. A że kochali go włoscy reżyserzy i włoskie kino, już od roku razem z żoną francuską modelką François Laurent mieszkali we Włoszech. Kiedy mała Philippine po raz pierwszy zobaczyła ojca na teatralnych deskach, uznała, że chce jak on poświęcić życie aktorstwu. Gdy po rozwodzie rodziców, jako 11-latka, razem z mamą i bratem przeprowadziła się do Paryża, przeżyła kulturowy i językowy szok. Choć urodzona z rodziców Francuzów, czuła się Włoszką i nie potrafiła zaaklimatyzować się w świecie paryskich nastolatków. „Musiałam stworzyć siebie na nowo”, powiedziała w jednym z wywiadów. „To nie było łatwe doświadczenie, ale dziś jestem za nie wdzięczna”. Choć studiowała literaturę francuską, miłość do aktorstwa tliła się gdzieś w niej, wybuchając co chwilę i ciągnąc ją to na teatralne deski, to przed kamerę. Piękna była wtedy. Teraz też jest, ale jak dziś patrzy się na stare zdjęcia Philippine, bije z niej świeżość i odwaga, i jakieś nieziemskie przyciąganie. Ale uroda w karierze jej nie pomogła. Zagrała kilka ról, w tym w „Biesach” Andrzeja Wajdy u boku Isabelle Huppert, Omara Sharifa i Jerzego Radziwiłowicza, wcześniej w komedii „Trzech mężczyzn i dziecko”. A potem wciągnęło ją macierzyństwo i reżyserzy zapomnieli o niej na lata. Aż dopiero serial „Gdzie jest mój agent?” ponownie otworzył jej drzwi na aktorski szczyt.
I nie tylko aktorski. A nie jest łatwo 60-latce zostać ikoną stylu. No, chyba że ma się to w genach. Albo ma się do tego predyspozycje.
O Camille Razat do czasu „Emily w Paryżu” słyszano niewiele. Zagrała wprawdzie główną rolę w popularnej serii „Zaginiona”, ale jej kolejne role, w tym w obrazie Clinta Eastwooda „15:17 do Paryża”, były niewielkie, a ona ciągle czekała na swoją szansę. Do Paryża przyjechała z Tuluzy, gdzie skończyła szkołę średnią. Biegając po castingach, dorabiała jako modelka. Ale to o filmie marzyła od dziecka. Jako mała dziewczynka razem z mamą oglądała pasjami stare francuskie i hollywoodzkie filmy. Ale jak każdy z jej pokolenia – Camille urodziła się w 1994 roku – wychowała się przede wszystkim na amerykańskiej telewizji. To jej akurat pomogło w zdobyciu roli w „Emily w Paryżu”, bo po angielsku mówi doskonale, co wcale nie jest tak oczywiste we Francji, bo Francuzi są przecież zakochani w swoim języku i wydaje im się, że cały świat powinien mówić wyłącznie po francusku. Dopiero po pierwszym sezonie „Emily…” kariera Razat wystrzeliła jak z katapulty. Na pytanie dziennikarki z brytyjskiej edycji „Glamoura”: „Jak zmieniło się twoje życie po zagraniu w serialu Netflixa”, powiedziała: „U mnie zmieniło się wszystko. Mam zaproszenia od reżyserów castingów, którzy wcześniej mnie nie dostrzegali, a teraz chcą koniecznie zobaczyć. Mam w końcu dostęp do głównych ról, którego wcześniej nie miałam. Przeprowadziłam się do nowego mieszkania. Mój styl życia jest też teraz całkiem inny”. I bardzo dobrze, Camille, bo mamy inspirację.
Francuzki są modne (ale mówią, że wcale być nie muszą)
Popatrzcie na stylizacje Philippine – Sylvie. Te z filmu i te z paryskiej ulicy. Niełatwo odtworzyć styl i serialowej Sylvie, i prawdziwej Philippine. Sylwetka Sylvie ma naśladować stylizacje, które paryżankom przyniosły reputację najmodniejszych kobiet na świecie. Ale skopiować je jeden do jednego to wyzwanie niemożliwe. Oprócz tego, że nosimy „coś”, musimy jeszcze wiedzieć, jak to „coś” nosić. Jak ułożyć kołnierzyk, jak rozpiąć bluzkę, jak narzucić płaszcz na ramiona, jak trzymać torebkę. Philippine wie to doskonale. Moda jest zresztą zakorzeniona w psychice Francuzek. Dorastają w otoczeniu wielkich domów mody, które są częścią historii i kultury. Przychodzą też na świat z naturalnym czarem. Philippine ma to jeszcze dodatkowo w genach. Jej matka François Laurent była modelką, a po zakończeniu kariery przez lata pracowała dla francuskiego domu mody Dior, współtworząc biżuterię i akcesoria. „Była dla mnie ikoną stylu”, mówiła Leroy-Beaulieu w jednym z wywiadów. „Zawsze wyglądała wspaniale. Wzory i kolory łączyła w sposób niezwykły. Gdziekolwiek się nie pojawiła, robiła wrażenie. Jeśli chodzi o elegancję, sporo mnie nauczyła. Ale nie dorównuję jej pod tym względem”. Ciekawe. Analogia stylu Philippine i Sylvie jest tak bliska, że można nawet powiedzieć, że Sylvie ubiera się jak Philippine albo Philippine jak Sylvie. Obie noszą dopasowane sukienki, płaszcze podkreślające talię, spódnice do kolan zestawione z klasycznymi bluzkami i koszulami albo z zupełnie nieklasycznymi żakietami z seksownym twistem. Do tego buty na obcasach, i szpilki, i kozaki podkreślające szczupłą linię łydek. I dobrze znają zasadę stylu nieśmiertelnej Coco: „Wszystko, co trzeba zrobić, to odejmować”.
Mam wrażenie, że jeśli zajrzymy do szafy Philippine, znajdziemy w niej wszystkie elementy garderoby idealnej paryżanki. A będą to na pewno: klasyczne koszule, męskie też tam pewnie są, proste spódnice i czarne spodnie, kaszmirowe, miękkie swetry z dekoltem „V”, sukienki, które mają „to coś”, marynarki, trencz (obstawiam czarny), przeciwsłoneczne okulary na każdą okazję. Szpilki. Szpilki i jeszcze raz szpilki. I kilka małych czarnych. A, i seksowna bielizna… Ale o tym w kolejnym rozdziale.
Camille ma dziś 29 lat i 168 centymetrów wzrostu. Mało jak na modelkę (choć teraz właściwie nie ma to znaczenia), ale wystarczająco jak na paryżankę. Teraz, gdziekolwiek się pojawi, budzi sensację. Kiedy na nagraniu nowojorskiego show „Good Morning America”, gdzie promowała trzeci sezon „Emily…”, pojawiła się w dżinsowym total looku, napisały o tym wszystkie modowe portale. Strój składał się z przyciętej, dżinsowej kurtki oversize i dopasowanych dżinsowych szortów z lekko falistym brzegiem. Oba elementy od Alphonse’a Maitrepierre’a. Do tego założyła wiśniowe kozaki od Miisty i takim samym odcieniem szminki pomalowała usta. Serwis PopSugar napisał wtedy: „Tylko Camille Razat mogła sprawić, że tak dużo dżinsów na jednej osobie wyglądało szykownie. Poza tym ona potrafi nadać stylizacjom odrobinę paryskiego szyku”.
Camille z serialu i Camille z realu mają dużo wspólnego. Obie przypominają nam, że paryski styl to klasyka połączona z szaleństwem. Obie zestawiają ze sobą pozornie niepasujące do siebie elementy garderoby i wygląda to fantastycznie. Dużo w tym czerni i dużo rockowego pazura. I dużo french chicu. Kto pamięta jej żakiety à la Chanel łączone z dżinsami, skórzane, oversize’owe kurtki, ciężkie buty do krótkich sukienek? I kto pamięta tę it dress od Saint Laurenta, wyglądającą jak serce? Tą sukienką zdeklasowała serialowe rywalki, a sukienka stała się obiektem pożądania fashionistek na całym świecie. Ale w jednym z wywiadów Camille mówi: „Jak Camille z filmu lubię rzeczy za duże i uwielbiam czarne stylizacje. Mój styl jest jednak nieco bardziej nerwowy”. Być może ten nerw sprawia, że od dwóch sezonów Camille Razat jest jedną z najczęściej zapraszanych gwiazd na fashion weeki i jedną z najlepiej ubranych.
Więcej o stylu Camille Razat i Philippine Leroy-Beaulieu przeczytasz w najnowszym wydaniu VIVY! Mody