Reklama

Najbardziej arystokratyczny ze wszystkich wielkich projektantów. Wizjoner, który stworzył współczesną definicję luksusu i elegancji. Karl Lagerfeld – cesarz mody. W czasie 65-letniej kariery stworzył kilkaset kolekcji, budził podziw i zachwycał, ale wzbudzał też kontrowersje.

Reklama

Sebastien Jondeau o Karlu Lagerfeldzie

„Byłem szczęściarzem. Nie ukończyłem szkoły. Niczego się nie nauczyłem. Wszystko, co zrobiłem jest improwizacją i do teraz wychodziło mi to nieźle” – Lagerfeld wyznał w jednym z wywiadów. Może dlatego na jednego ze swoich najbardzej zaufanych ludzi wybrał chłopca z przedmieścia.

Niecały rok po śmierci Kaisera, 43-letni Sebastien Jondeau – jego „człowiek cień” – po raz pierwszy pokazał się w świetle reflektorów. W ekskluzywnym wywiadzie dla Paris Match opowiedział swoją fascynującą historię relacji z Karlem Lagerfeldem.

Przez dwadzieścia był jednym z najbliższych pracowników Karla Lagerfelda i jednym z niewielu, który mógł towarzyszyć mu w podróżach jego prywatnym samolotem. Tylko on prowadził ulubionego Rolls-Royce'a projektanta, spędzał z nim wakacje czy jadł z nim obiad sam na sam. Żył w doskonałej symbiozie ze swoim Maestro. Zapytany przez dziennikarkę Paris Match, Elisabeth Lazaroo kim był, tak naprawdę dla Lagerfelda, odpowiedział szczerze: „Trochę wszystkim jednocześnie: ochroniarzem, osobistym asystentem, zaufanym człowiekiem, kierowcą, modelem, opiekunem, powiernikiem, muzą. Był moim szefem, mój czas należał do niego. Nigdy w życiu nie spędziłam tyle czasu z innym człowiekiem, co z nim”, wyznał pierwszy raz w wywiadzie po dwudziestu latach.

Sebastien Jondeau urodził się w Belleville, ubogiej choć malowniczej dzielnicy Paryża. „Byliśmy biedni, pamiętam jak mama myła mnie w zlewie kuchennym”, wspomina. Ojciec, utalentowany człowiek, intelektualista i akrobata, wolał życie artystyczne od rodzinnego, które zaniedbywał. Rodzice rozstali się kiedy Sebastien miał cztery lata. Razem z mamą i ojczymem wyjechali do Aubervilliers, na przedmieściach Paryża. Chłopiec miał bystry umysł, ale nie potrafił usiedzieć w klasie dłużej niż dwie godziny, na szczęście z powodzeniem zdał maturę w liceum w Issy-les-Moulineaux.

W wieku 15 lat, w szarym uniformie firmy transportowej swojego ojczyma pojawił się pod domem Karla Lagerfelda w szykownej dzielnicy, na rue de l'Université. „Myślałem, że śnię! To był Wersal! Zaraz pojawi się tu Ludwik XIV”, do dziś wspomina. Razem z kolegą mieli pomagać przy załadunku mebli. Czekali na Lagerfelda cztery godziny, pracowali dwie. Dostali napiwek w wysokości 500 franków, co wtedy było ogromną kwotą. To przelotne spotkanie było przełomowym momentem. Sebastien postanowił zrobić coś ze swoim życiem: zarobić pieniądze i odnieść sukces. Został sprzedawcą produktów mleczarskich, roznosił kanapki na stadionie w czasie meczów, pracował jako ochroniarz w klubach i podczas koncertów. Jednocześnie cały czas pomagał ojczymowi w jego firmie transportowej, która zaczęła specjalizować się w przewozie drogocennych antyków, co pozwalało mu regularnie bywać w domu Lagerfelda, który kochał i kolekcjonował sztukę.

Kilka lat później, w listopadzie 1998 roku, w wieku 23 lat, zbiera się na odwagę, wykorzystuje swoją szansę i… proponuje Karlowi Lagerfeldowi – o którym po dwudziestu latach wciąż mówi „pan” – żeby go zatrudnił. „Byłem gotów zostać jego kierowcą, a nawet stróżem, choć nienawidzę być zamknięty w jednym pomieszczeniu... Ale wiedziałem, że to zmieni moje życie”, opowiada w wywiadzie dla Paris Match. Kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia, kiedy Sebastien ładował dwudziestą walizkę Karla do jego prywatnego samolotu, Mistrz wręczył mu list, w którym precyzyjnie wyliczył wszystkie zadania, jakie miał dla niego wykonać: kierowca, kurier motocyklowy, ochroniarz, sekretarz. Oszalały z radości tego samego popołudnia kupił swój pierwszy w życiu porządny garnitur od… Hugo Bossa.

Getty Images

Zapytany przez dziennikarkę Paris Matcha jak wyglądało jego życie z największym współczesnym projektantem, odpowiedział: „To było zarówno niezwykłe życie, jak i złote więzienie. Przez dwadzieścia lat nie brałem urlopu ani nawet nie jadłem obiadu, jak miałem ochotę z moimi dziewczynami czy przyjaciółmi. Nie zdarzyło się nigdy, żeby w ciągu dwóch godzin nie wysłał mi wiadomości. Nigdy nie byłem „poza zasięgiem” oprócz dnia w którym zmarł. 19 lutego”.

Karl Lagerfeld bardzo doceniał jego lojalność i ducha walki. Nazwał Sebastiena „pitbullem”. Zawsze, gdy przychodził rano, miał mu do opowiedzenia jakąś zabawną historyjkę: a to o jakieś bójce, w której brał udział albo był świadkiem albo o pijanym kierowcy ciężarówki, który ugryzł go w rękę. Tego typu „opowieści” ze świata, do którego nie miał dostępu bardzo go bawiły. Karl nigdy nie prowadził swoich luksusowych samochodów, jego szoferem był Sebastien. Uwielbiał ten moment, kiedy kupował kolejne nowe auto, a jego szofer cieszył się tym jak dziecko. Karl był niezwykłym człowiekiem o zwykłym życiu. Mieszkał sam. To był jego wybór, ale czasami bywało to dla niego trudne.

Sebastien poświęcił mu 98 procent swojego czasu. Wszyscy inni bliscy współpracownicy Lagerfelda jak Virginie Viard, Eric Pfrunder, Caroline Lebar, Charlotte Stockdale, mieli swoje domy, swoje rodziny, swoje prywatne życie. Życiem Sebastiena był Karl. Był jego szefem, ale był gotów skoczyć dla niego w ogień, jak dla ojca. I trochę mu tego ojca zastępował. Traktował Sebastien jak syna, którego chciał mieć.

Regularnie przejeżdżał przez przedmieścia, z których pochodzi Sebastien, bo z ulokowanych tam małych lotnisk latali prywatnym samolotem, ale często patrząc bezpiecznie zza szyby na ten obcy sobie świat powtarzał: „Aż strach wyjść”. Poznał też przyjaciół swojego podopiecznego. Zawsze tuzin z nich był zapraszany na jego słynne przyjęcia. „Przyjaciele są na całe życie”, powtarzał.

Choć Sebastien Jondeau po raz pierwszy zdecydował się opowiedzieć publicznie o dwudziestoletniej współpracy, w przysłowiowych białych rękawiczkach opisał trudne momenty. „Karl potrafił być strasznie twardy. Wielokrotnie widziałem, jak doprowadzał ludzi do płaczu. Ja sam raz z wściekłości, wyłamałem drzwi. Zrobił mi różne wstrętne rzeczy. I nigdy nie przepraszał”. „Przeprosiny” Karla Lagerfelda wyrażały się w przyjacielskich gestach.

Najbardziej wzruszająca część ekskluzywnej opowieści Sebastien dla Paris Match dotyczyła choroby i śmierci cesarza mody. Karl Lagerfeld o swojej chorobie dowiedział się 5 czerwca 2015 roku, w Saint-Tropez. „Byłem na plaży z przyjacielem”, wspomina Sebastien w Paris Match. „Karl nie wychodził po południu, pracował w domu. Wysłał mi pilną wiadomość. Zadzwoniłem do niego po sekundzie: Mam problem, nie mogę zrobić siku. Przyznał mi się, że trwało to już od dłuższego czasu. Od razu podszedłem do tej sprawy bardzo poważnie”.

Karl nie znosił lekarzy, żadnego nie znał. Pół godziny później Sebastien rozmawiał przez telefon z dwoma największymi profesorami urologii w Paryżu. Natychmiast zlecili badania, wyniki dotarły do nich o godzinie 4 nad ranem. Żaden z nich nie spał. Wyniki były bardzo złe, rano wrócili do Paryża. Przez następne lata byli nierozłączni. Nikt, nawet z bliskich osób nie wiedział o chorobie Karla, tylko Sebastien. Karl Lagerfeld miał raka prostaty, a nie jak potem wszyscy twierdzili, trzustki! Choroba była codziennym tematem ich dyskusji. Walczyli razem, czasami wyniki różnych kuracji były dobre, czasem złe.

Reklama

Karl Lagerfeld zmarł 19 lutego, rok temu w szpitalu, za rękę trzymał go Sebastien Jondeau. „Oczywiście, wiedziałem, że to koniec, ale do ostatniej chwili wierzyłem, że wyjdzie z tego. Wierzyłem w jego nieśmiertelność”.

East News
Reklama
Reklama
Reklama