Reklama

Nie żyje ikona wielkiego świata mody, Karl Lagerfeld. Kreator stylu i jedno z najgorętszych nazwisk, wyjątkowo zapracowany projektant, przedstawiciel francuskiego domu mody Chanel od 1983 roku, zmarł dzisiaj w Paryżu. W głowie miał niezliczoną ilość pomysłów. Inspirowało go wszystko.

Reklama

W 2011 roku Joanna Przetakiewicz powiedziała Vivie!: „Największy ekstrawertyk wielkiej mody. Geniusz, który wyprzedza czas, i kreator, który potrafi wydawać miliony na 15-minutowy pokaz. Prywatnie samotnik, miłośnik książek i iPodów. Żyje w hermetycznym świecie, do którego niewielu ma wstęp. Miałam wielką przyjemność go poznać”. Jak to się stało, że się zaprzyjaźnili?

Przypominamy tekst Joanny Przetakiewicz o ostatnim cesarzu mody.

Joanna Przetakiewicz o Karlu Lagerfeldzie

Wszyscy w Paryżu wiedzą gdzie mieszka Karl Lagerfeld. Wiedzą też, gdzie można go spotkać i gdzie pracuje. Fani mody znają „L 7”, jego księgarnię i studio fotograficzne na Rue de Lille w Siódmej Dzielnicy. Wiedzą, kiedy projektuje, kiedy wyjeżdża w podróż z tysiącem walizek, wiedzą, kiedy robi pokaz. Zresztą Paryż żyje w rytm pokazów. Ekscentryczny Lagerfeld stał się nieodłącznym atrybutem miasta, jego symbolem, jak wieża Eiffla czy Łuk Triumfalny. Być w Paryżu i nie zobaczyć Lagerfelda, to jakby w Rzymie nie zobaczyć Hiszpańskich Schodów, a w Nowym Jorku Statui Wolności. Trudno powiedzieć, czy Lagerfeld świadomie dąży, by być ikoną. Kimś, kogo można podziwiać. Obserwować z dystansu. Czcić na odległość. Ale takim się niezaprzeczalnie stał. Mam wielkie szczęście, że udało mi się, jako jednej z nielicznych osób, zobaczyć, ze tak ikona naprawdę ma ludzką twarz.

Nie wiem ile razy spotkałam się z Karlem. Nie zastanawiałam się nawet nad tym, choć przebywanie w jego towarzystwie to zawsze duże przeżycie. Kilka lat temu pewien niemiecki reżyser przeprowadził wywiad z Lagerfeldem. Ze spotkania wyszedł w ekstazie. Powiedział: „Pojechać do Lagerfelda to tak, jakby pojechać do papieża”. I coś w tym jest. Poznaliśmy się dzięki uprzejmości wspólnych przyjaciół. Kilka lat temu zapragnęłam, by Karl Lagerfeld zrobił wystrój nowego domu w Londynie. Wysłałam nawet specjalne pismo do jego biura, ale odpowiedzi się nie doczekałam. Pół roku później odwiedziłam w Paryżu galerię sztuki, której właściciele dobrze znają Karla, a on nawet miał tam wystawę swoich fotografii. Kiedy zwierzyłam im się z marzenia, zakrzyknęli: „Musimy was poznać! Gdy Karl usłyszy, z jakim entuzjazmem opowiadasz o swoim domu, chętnie zaangażuje się w ten projekt”. I tak się stało. Kilka tygodni później zaprosiłam Karla do Londynu. Pokazałam mu dom, zaprosiłam na kolację, ale choć przystał na propozycję, szybko nasze rozmowy zaczęły wykraczać poza temat domu, projektu i budowy. Ze spotkania na spotkanie stawały się coraz bardziej prywatne, szczere, ciekawe. Zauważyłam, że nie lubi, gdy traktuję się go jak bóstwo. Unika ludzi, których przeraża jego wielkość. Nudzi go to. Być sobą - to jest klucz do przebywania w towarzystwie ostatniego z wielkich kreatorów. Mieć poczucie własnej wartości i swój świat.

Któregoś razu zaprosił mnie na lunch w jednym ze swoich paryskich apartamentów. Jedliśmy rybę na parze przygotowaną przez kucharza, który od 10 lat zajmuje się menu Lagerfelda, piliśmy herbatę z miśnieńskiej porcelany. Karl był, jak zawsze nienaganny, lekko sztywny - jakby w gorsecie. Za oknem świeciło paryskie słońce. W pewnej chwili zamyślił się i powiedział: „Wiesz, Joanno, otacza nas taki luksus, a tak naprawdę jedynym luksusem jest czas. Czas dla siebie niewiele go w życiu miałem i staram się to nadrobić”. I, jakby mimochodem, dodał: „Może nie uwierzysz, ale najszczęśliwszy jestem wtedy, gdy jestem sam”.

Niewiele wiadomo o Karlu. Nie nosi telefonu, sam nie wychodzi na ulicę. Ma kilka apartamentów w paryskiej dzielnicy Quai Voltaire, bo - jak twierdzi - przebywanie w jednym miejscu śmiertelnie go nudzi. W ciągu ostatnich 50 lat mieszkał w Berlinie, Monte Carlo, Rzymie, Biarritz.

Nie przywiązuje się do rzeczy. Kilka lat temu wystawił na aukcji kolekcję mebli z XVIII wieku i klasyczne obrazu. Dostał za to 30 milionów dolarów. Podobno rozstał się z nimi bez żalu, już planując, czym zapełni opustoszałe wnętrza. I tak zaczęły się w nich pojawiać meble art déco i plazmowe ekrany. Ostatnio pokazał mi trzy nowe biurka. Prezentowanie ich sprawiało mu przyjemność, delikatnie przesuwał palcami po blatach. Zwierzał się, że znalazł piękny dom pod Paryżem. „Mam dość zgiełku”, mówił. „Potrzebuję przyrody, wyciszenia. Jestem zmęczony ludźmi.”

Przyjaciół ma niewielu. Od lat tego samego asystenta Sebastiana, tego samego prawnika - Luciena, tę samą muzę - Amandę Harlech, która przeszła do niego od Galliano. Amanda mieszka teraz w apartamencie w Ritzu, tym samym, który zajmowała Coco Chanel, i jest jedną z pierwszych osób, którym pokazuje projekty. To Amanda, Sebastian i Lucien stanowią dziś rodzinę Karla. Z prawdziwą, a ma dwie siostry, kontaktów nie utrzymuje. Stworzył sobie świat hermetyczny, do którego wpuszcza nielicznych. I tak jak w publicznym świecie Lagerfelda nie ma miejsca na słabości, porażki, świat prywatny toczy się normalnym ludzkim rytmem.

Gdy jechałam na drugie spotkanie z Karlem, zastanawiałam się, co mogłabym podarować człowiekowi, który ma wszystko. Przeczytałam gdzieś o jego miłości do muzyki i niewiarygodnej kolekcji iPodów. Zawiozłam mu wówczas iPoda z muzyką Chopina i wygrawerowanym napisem: „Chapeau bas! Gentelmen, it’s a genius” (Czapki z głów, panowie! To geniusz!). Tymi słowy przed laty w Paryżu obdarzono Chopina po jego występie. Myślę, że Karl zrozumiał moją intencję i podwójne znaczenie tych słów.

Co roku, przed każdym pokazem Lagerfelda Paryż wrze, a świat czeka z zapartym tchem. Co pokaże tym razem? Czym zaskoczy? Wszystko już było, czy więc geniusz Lagerfelda dokona modowej rewolucji? Karl objął kreatywne kierownictwo domu mody Chanel w 1981 roku, 10 lat po śmierci wielkiej poprzedniczki. Nie lubi zresztą rozmawiać na jej temat. Podobno w latach 60., gdy projektował dla Chloé i Fendi, Karl i Chanel spotkali się parokrotnie. Ale to były inne czasy i inna moda. Ówczesny Paryż wciąż pamiętał Christiana Diora, Yves Saint Laurent został okrzyknięty jego wielkim następcą, ale już zaczął pracę na własne nazwisko, triumfy święcili własnie Coco Chanel, Hubert de Givenchy i Balenciaga. Na triumfy Karla przyjdzie jeszcze czas. Dziś to o nim sie mówi: ostatni z wielkich krawców. Po śmierci YSL i odejściu na emeryturę Valentino pozostał sam na placu boju szalonego świata haute couture, czasem rzucając tylko sarkastyczne uwagi na temat młodszych kolegów. „Wszyscy projektanci chcieliby być wielkimi artystami, a ostatecznie zajmują się szyciem ubrań”, mówi. Ale potrafi sprawiedliwie ocenić.

Karl ciągle zaskakuje. Do ekskluzywnej mody wprowadza materiały, które kojarzyły się z tandetą, a dziś są synonimem luksusu od Chanel. Czy jeszcze kilka lat temu ktoś przypuszczał, że kobiety oszaleją na punkcie plastikowych toreb, a po kozaki z futra będą ustawiać się kolejki? Zresztą po jednym z pokazów Karla w 1989 roku „San Francisco Chronicle” zamieściło artykuł o manii na punkcie nowych kolekcji od Chanel autorstwa Legerfelda i ograniczeniach w sprzedaży do trzech torebek na osobę, bo koncern nie nadąża z produkcją.

Podczas któregoś spotkania spytałam Karla, skąd czerpie inspiracje. Odpowiedział metaforycznie: „Jestem jak budynek najeżony antenami satelitarnymi. Ich talerze ściągają informacje z całego świata. Wszystko mnie inspiruje. Jest jedna zasada: Trzeba mieć oczy szeroko otwarte”.

Któregoś razu pokazał mi pokój, gdzie pudruje włosy. Przeznaczony tylko do tego celu. Dzięki temu jego włosy są śnieżnobiałe, tak że aż świecą w ciemności. Karl nie wstydzi się tego procederu. Kreatorowi mody wszystko wypada. Talent i geniusz są legitymacją dla ekstrawagancji.

Karl zawsze wygląda tak samo. Ma look wypracowany w najdrobniejszym szczególe. Jego kreacje dla Chanel i Fendi przejdą do historii mody, ale największą kreacją Karla jest on sam. Karl postanowił, że będzie ikoną. I zrealizował to bezbłędnie. Być może miał świadomość, ze tylko w ten sposób stanie się gwiazdą dla nastolatków? Twierdzi, ze największych fanów ma właśnie wśród młodych ludzi. W 2004 roku dla giganta odzieżowego H&M stworzył kolekcję sygnowaną własnym nazwiskiem.Chciał, by młodzi mogli mieć coś od Lagerfelda. Świat mody zadrżał. Luksus może być masowy?! Jak widać tak, skoro od tego czasu raz w roku H&M wypuszcza kolekcję topowego projektanta.

Karl stał się niewolnikiem swojego wizerunku. Nawet najbliżsi przyjaciele nie widzieli go w innym wydaniu. Nie wiem, czy jest ktoś na świecie, kto ma tak rozpoznawalny image. Białe, ściągnięte gumką włosy, czarne okulary. Ktoś kiedyś powiedział, że zastąpiły Karlowi wachlarz, którym zasłaniam się przez lata 70., 80. i połowę 90. Karl publicznie ich nie zdejmuje. Raz jeden widziałam, jak ściągnął je na sekundę, by przetrzeć oczy, Ludzie zastanawiają się, czy coś ukrywa pod okularami. Może worki, serki zmarszczek? Nic podobnego. Bez okularów wygląda świetnie. Być może więc zadaniem czarnych szkieł jest nie zakryć Karla, ale odgrodzić go od świata. Zawsze chodzi w garniturze. Idealnie skrojone marynarki, wąskie spodnie z lampasami, poszarpane na dole, co nadaje mu nieco rockandrollowy charakter. Setki białych koszul równo wiszą w jego garderobie. Idealnie wyprasowane, jakby nigdy nieużywane. „Potrzebuję ich aż tyle - uprzedził moje pytanie - bo rysując, bardzo brudzę mankiety. A mam obsesję na punkcie czystości”.

Kiedyś Amanda opowiedziała mi zabawną historię. Któregoś wieczoru oglądali telewizję. W pewnej chwili pojawiła się relacja z pokazu Chanel i krótka rozmowa z Karlem. Karl z ciekawością spoglądał na siebie na ekranie. Uśmiech zadrgał mu w kącikach ust. Wydawał się zadowolony. „Patrz”, powiedział. „To taka lalka, którą wykreowałem. To naprawdę ładna lalka. Bardzo mi się podoba”.

Nie lubi mówić o przeszłości. Ilekroć pytałam go o wspomnienia z dzieciństwa czy pierwszych lat w Paryżu, opowiadał: „Joanna, po co wracać do czegoś, co już było. Przeszłość jest taka nudna. Mnie fascynuje to, co dzisiaj, u co będzie jutro”.

W żadnym z jego apartamentów nie zauważyłam zdjęć z młodości. Ani jednej fotografii z rodziną. Nic. Kiedy zapytałam o rodziców, odrzekł: „Byłem późnym dzieckiem. Mama urodziła mnie, po czterdziestce, ojciec miał wtedy 60 lat”.

Gdy poprosiłam, by opowiedział mi o Paryżu lat 50., żachnął się: „To, co było, to jest dno w porównaniu z tym, co jest teraz”, o swingujących latach 60. - machnął ręką: „Trzymałem się na dystans od tamtego szaleństwa, o tym, kto był jego autorytetem - pokiwał głową: „Nikt”.

Kiedy urodził się Karl? Dokumenty mówią, że w 1933 roku. On utrzymuje, ze w 1938. Zżyma się na dociekliwych, którzy koniecznie chcą ustalić datę. Zastanawia się „Jakie to ma znaczenie? Ja wciąż czuję się młodo”. I zaraz opowiada: „Robiłem wczoraj sesję dco czwartek rano. Ekipa już po północy była nieprzytomna. Ledwo żyli. Ja byłem w formie, energiczny. Jaką jakość mają ci dzisiejsi młodzi ludzie?!”.

Podobno jego ojciec, przemysłowiec, znał dziewięć języków, a matka była pięknością. Jako „prześliczna wiolonczelistka” wiodła prym w szalonym Berlinie lat 20. Po ślubie przenieśli się na wieś. Kiedy Karl miał 10 lat, osiedlili się w Hamburgu. Jeśli można powiedzieć, że karla fascynują kobiety, to jego największą fascynacją jest właśnie matka. Ilekroć się spotkamy, mimochodem ją wspomina. A to, że paliła jak szalona, nawet po 50 papierosów dziennie. Podobno powiedziała mu: „Karl, nie powinieneś palić. Nie masz ładnych rąk”. Karl nie pali. Nigdy nie widziałam go bez rękawiczek. Karl wypowiada słowa z szybkością karabinu maszynowego. Podobno kiedy chciał o coś prosić matkę, ta, zmuszając go do wysiłku, mówiła: „Masz sześć lat, a ja dużo więcej. Jeśli coś ode mnie chcesz, wysil się. Masz dwie minuty. Albo się postarasz, albo wychodzę”. Matce „zawdzięcza” też to, że nigdy nie chodzi do kościoła. Wróżka miała przepowiedzieć, że zostanie księdzem. Matka zabroniła mu nawet zbliżać się do jakiejkolwiek świątyni.

Kiedy miał 14 lat, opuścił Niemcy. Pojechał do Paryża i w nim pozostał. To, że Karl urodził się Niemczech, a nie we Francji, jest złośliwością losu. Karl jest bardziej francuski niż jakikolwiek Francuz i bardziej paryski niż jakikolwiek paryżanin. Do Hamburga nie jeździ, nie odwiedza miejsc dzieciństwa. Jakby gumką wymazał z pamięci tamten okres. Jednak choć jest od ponad 60 lat w Paryżu, wciąż mówi z niemieckim akcentem, ma też niemieckie poczucie porządku. I niemiecki zwyczaj intelektualizowania. Swój zdystansowany stosunek do wszystkiego, co niemieckie, dał wyraz w reklamie Volkswagena. „O!”, mówi, patrząc na nowe modele samochodów. „Niemcy i Paryż będą zachwycone!”. A chwilę potem, po podszepcie stylisty, z wyraźnym rozczarowaniem: „Miałem powiedzieć tylko Niemcy?”.

Zapytałam go kiedyś: „Karl, skoro tak szybko się nudzisz, zmieniasz kraje, apartamenty, samochody, jak udało ci się wytrzymać 46 lat w Fendi i 30 w Chanel?”. „Mam wspaniałych pracodawców”, odpowiedział i jakby mrugnął okiem pod czarnymi okularami. „Mój ostatni pokaz dla Chanel trwał 15 minut i kosztował 10 milionów euro. Kto inny pozwoliłby mi na takie szaleństwo? Oni dają mi nieograniczone możliwości, ja tworzę”. Ale prawda jest taka, że odkąd Lagerfeld stanął na czele Chanel, firma kilkakrotnie zwiększyła obroty. Jeszcze niedawno warta była cztery miliardy euro, dziś wartość jej wzrosła do 10 miliardów. Karl może więc puszczać wodze fantazji. Bawić się modą. Takie szczegóły jak pieniądze dla niego nie muszą mieć znaczenia.

Nieustannie w biegu i podróży. Nasze ostatnie spotkanie zaplanowane było na szóstą trzydzieści po południu. Przyjechał prosto z lotniska w Mediolanie pokazywał nową kolekcję Fendi. Rozmawialiśmy do dziesiątej, a później miał kolejne spotkanie. Następnego dnia planował sesję, casting i przymiarki do paryskiego pokazu Chanel. Zrozumiałam, dlaczego tak mocno podkreśla, że czas jest luksusem. Jakkolwiek jest wciąż nienasycony. Hiperaktywny. Ciągle chce więcej, bardziej, mocniej. W 1987 roku zaczął fotografować modelki do swoich kampanii, projektował już i lalki, i fortepiany. Użyczał głosu animowanej postaci. Ostatnio wyreżyserował krótki film i zagrał w nim rolę. Przyznał mi, że film to fantastyczna sprawa. I musi zając się większą fabułą. A aktorstwo? „Och, jak ja uwielbiam grać”, mówił. Choć mówi o sobie, ze jest człowiekiem przyszłości, nie ukrywa, że nie używa komputera, nie zagląda do Internetu. Żyje otoczony książkami. Ma bibliotekę złożoną z 50 tysięcy książek,. Ciągle kupuje nowe. Przyznał mi kiedyś, że uwielbia dotykać papieru, to daje mu przyjemność niemal metafizyczną.

W 2001 roku zrzucił 42 kilogramy. Mało kto pamięta już Lagerfelda jako otyłego pana w marynarkach z poduszkami. To jakby inna epoka, a minęła jedynie dekada. Stworzenie siebie od nowa przyniosło mu radość, przysporzyło fanów. On sam, oglądając się w lustrze już po transformacji w ikonę, miał powiedzieć: „Mama byłaby ze mnie zadowolona”.

Karl lubi lustra. Kiedy zaprosił mnie do swojego apartamentu na lunch, zauważyłam, że wielkie lustro wisi naprzeciwko drzwi. Delikatnie zwróciłam mu uwagę, ze to niezgodne z zasadami feng shui, bo cała energia, pieniądze i dobre emocje uciekają z takiego domu. Nie sądziłam, że zwróci uwagę na tę informację. Przy następnym spotkaniu pożalił się: „Lustra naprzeciwko drzwi wisiały w każdym moim apartamencie. Przez ciebie musiałem je wszystkie zdjąć”. „Ależ nie musiałeś!”, powiedziałam. „Udawaj, ze tego nie wiesz”. „Teraz już nie mogę”, odpowiedział. „Teraz już nie mogę!”. I ze smutkiem spojrzał na puste miejsce na ścianie.

Reklama

Zobaczcie w naszej galerii wspólne zdjęcia cesarza mody i Joanny!

Reklama
Reklama
Reklama