Swoimi stylizacjami wstrzeliła się w świat fashionistek niczym supernowa. Jej outfity są oryginalne, zmysłowe i odkrywcze. Tak mówi nam o modzie i swoim stylu.

Reklama

Co było pierwsze: moda czy kuchnia? Gdzie z większą pasją buszowałaś: w garnkach rodziców czy w szafie mamy?

Wychowałam się z dwoma starszymi braćmi, dziewczyńskie sprawy mało mnie interesowały. Poza tym styl kobiet w latach 90. był tak „dorosły”, że odbiegał od fascynacji małej dziewczynki. Dużo bardziej korespondowałam ze stylem moich braci. Podbierałam im plecaki, bluzy, koszulki, chciałam, żeby mama kupowała mi bojówki. To, co mama nosiła, zupełnie mnie nie inspirowało. A jeśli chodzi o kuchnię, rodzice bardzo szybko odkryli, że mój brat Tadeusz ma wyjątkowy talent, w związku z czym wolałam tej dziedziny nie dotykać. Uznałam, że on będzie robił to najlepiej na świecie. Miałam chyba 17 lat, kiedy mama zjadła moje pierwsze danie.

Piszą o Tobie: „Jej styl jest nonszalancki, zmysłowy, niesztampowy i odkrywczy. Mało kto tak umiejętnie potrafi żonglować rozmaitymi estetykami”. W jakim domu się wychowałaś?

Mieszkałam z rodzicami do dziewiątego roku życia, czyli dość krótko, ale ten okres nazywam dzieciństwem. Mój dom rodzinny był ogromny, kolorowy, z południowym temperamentem i atmosferą. Ciepły, przytulny, zawsze wspaniale pachniał. Przewijało się przez niego mnóstwo gości, a jednocześnie bardzo często z niego wyjeżdżaliśmy. Rodzice dużo podróżowali po świecie, a my z nimi. Wtedy zaraziłam się zachłannością na życie, zbieraniem doświadczeń, odkrywaniem nowych miejsc, ludzi, kultur, smaków, sztuki. Po rozstaniu rodziców zamieszkałam z tatą. Z tego wielkiego, pięknego domu przeprowadziłam się do 45-metrowego mieszkania na Bemowie, gdzie przez pierwsze pół roku nie miałam nawet łóżka, tylko śmieszne legowisko na podłodze. Dla mnie to było najcudowniejsze miejsce do spania na świecie. Najważniejsza była bliskość taty, reszta nie miała znaczenia. Rodzice nauczyli mnie – za co jestem im bardzo wdzięczna – że rzeczy, które kosztują dużo, wcale nie są lepsze od tych, które kosztują niewiele.

Zobacz także
Styl i moda są dla mnie tożsamością. Sposobem na odnalezienie siebie. Własny styl jest lustrem nas samych. Naszą zbroją. Ważne, żeby znaleźć taką, która dobrze leży, da nam poczucie komfortu i bezpieczeństwa

Czyli z jednej strony przepych, z drugiej umiar.

Z perspektywy czasu myślę, że fajnie by było, gdybym mogła czerpać z tego kapitału kulturowo-artystycznego obojga rodziców aż do czasu wejścia w dorosłość. Więcej bym się dowiedziała, zobaczyła, zrozumiała. Dzieci chłoną życie wszystkimi zmysłami. To pakiet startowy, który kształtuje nasze poczucie estetyki, smaku. Ja w wieku dziewięciu lat wybrałam bliskość i ciepło taty. Świat wypełniłam swoimi ideami. W dzieciństwie żyłam pod kloszem, bo w latach 90. polski kapitalizm był brutalny, rodzice bali się o mnie. Nie chodziłam do żłobka, przedszkola, nigdy nie byłam na placu zabaw, potem zamieszkałam na Bemowie. Dzięki temu zyskałam anonimowość, wyrwałam się z kontekstu nazwiska. Mama zawsze była wyrazista, tata naturalnie skromny. Snop światła poszedł za nią, ja mogłam pozostać w cieniu.

Na zdjęciach z tamtego czasu zobaczyłabym dziewczynę...

...bardzo chudą, bo miałam zaburzenia żywienia. Byłam bardzo poważna, zaangażowana społecznie, politycznie. Ubierałam się głównie na czarno, nosiłam długie spódnice z second-handów, czarne, bawełniane longsleeve’y. Wyglądałam trochę jak młoda nauczycielka z misją.

www.tarabanski.com
Dominik Tarabański

Czym wtedy była dla Ciebie moda?

Zbytkiem. Gardziłam modą, była dla mnie czystym złem. Symbolem próżności, snobizmu. Sposobem na obnoszenie się ze swoim bogactwem. Nie lubiłam ostentacyjnych wyznaczników statusu, kontestowałam wszystko, co dzieli społeczeństwo. Pastwiłam się nad markowymi ubraniami, które mama mi kupowała, wycinając metki. Drażniło mnie, że coś jest z lepszego brandu, a coś z gorszego, więc po jakimś czasie zaczęłam wycinać wszystkie metki, żeby było sprawiedliwie (śmiech). Uważałam, że ludzie przykładają zbyt dużą wagę do stroju. Bardzo nie lubiłam – i wciąż nie lubię – zazdrości To destrukcyjne uczucie. Dlatego tak lubię vintage. Można wpisać się w trendy, które lansuje haute couture, nie przepuszczając fortuny. Nie sztuka wydać pieniądze. W modzie liczą się przede wszystkim wyczucie, intuicja, pomysłowość.

Lara Gessler opowiada o sztuce i swoim dziedzictwie, czyli kulinariach

Też tak uważam. Co sprawiło, że porzuciłaś swój modowy radykalizm i się nawróciłaś?

Sztuka. Jako nastolatka pozowałam do obrazów, odkryłam malarstwo Marca Chagalla, Pabla Picassa, Henri Matisse’a. Zaczęłam patrzeć na projektantów jak na artystów. Spojrzałam na ubranie jak na dzieło sztuki, które autor stworzył od A do Z. Zobaczyłam w tym prawdziwe rzemiosło, artyzm. Zrozumiałam, że popełniłam błąd, nie mogę komuś odbierać prawa do twórczości i wycinać metek. Muzyk wydaje płytę, malarz maluje obraz, projektant tworzy nową kolekcję...

...a mistrz kuchni wyczarowuje danie.

Kuchnia zawsze była sztuką. Kulinaria uważam za swoje dziedzictwo. Pracowałam w każde wakacje od 12. roku życia w restauracjach, po to żeby być członkiem zespołu, a nie córką właścicieli. Bardzo potrzebowałam tego poczucia przynależności do grupy, normalnego traktowania. Kiedy poszłam na studia, zaczęłam piec, żeby mieć własne pieniądze. Pisałam bloga, sprzedawałam ciasta, gotowałam incognito, by nikt nie oceniał mnie za nazwisko. Kluczowy był wyjazd do Londynu. Chciałam sprawdzić, czy dostanę pracę w wymarzonym miejscu ze względu na umiejętności. Udało się. Odnalazłam spokój, uwierzyłam, że naprawdę jestem dobra w tym, co robię.

Mój tata był wielkim miłośnikiem kina i wychował mnie w kulturze miłości do mody z lat 50., 60. On mi ten kobiecy styl za- szczepił. Moda wtedy bardzo schlebiała kobietom, dodawała im pewności siebie, nasycała przejmującym pięknem

Pamiętasz swoje pierwsze modowe fascynacje?

Mój tata był wielkim miłośnikiem kina i wychował mnie w kulturze miłości do mody z lat 50., 60. On mi ten kobiecy styl zaszczepił. Moda wtedy bardzo schlebiała kobietom, dodawała im pewności siebie, nasycała przejmującym pięknem. Świetnie rozumiał to Cristóbal Balenciaga, nazywany„Picassem świata mody”,uwielbiałam jego projekty. Od fascynacji Balenciagą naturalnie przeszłam w miłość do Yves’a Saint Laurenta i tego, co projektował w latach 70. Diane Keaton z filmów Woody’ego Allena stała się dla mnie wzorem kobiecości. Tak chciałam się nosić: tweedowa marynarka z łatami na łokciach, męska koszula, chinosy z zaszewkami, czerń, biel, brąz. Klasa, która nie przysłania człowieka. Moja przyjaźń z modą to był proces. Zaczęłam poznawać coraz więcej polskich projektantów, zanurzyłam się w ich świecie, oceniałam ich prace pod kątem artystycznym. Spotkanie z Iloną Majer i Rafałem Michalakiem z MMC było punktem zwrotnym w moim życiu. Nagle okazało się, że w świecie mody jest miejsce dla takiej osoby jak ja, która nie ma komercyjnej urody ani nie myśli komercyjnie. Poczułam, że mam więcej wspólnego z tym światem, niż myślałam.

Reklama

ROZMAWIAŁA Beata Nowicka

Dalszy ciąg artykułu przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu VIVA! Moda

Viva! Moda
Viva! Moda Dominik Tarabański
Reklama
Reklama
Reklama