Pokazy Izabeli Łapińskiej dwukrotnie odbywały się w Paryżu oraz w Wiedniu
Nam opowiedziała o pasji o mody, inspiracjach i historii pewnej sukienki z jedwabiu
Projektantka i artystka, którą od piętnastu lat wyróżnia się na tle polskiej sceny modowej jakością, ponadczasową elegancją oraz luksusowymi wykończeniami. Projekty Izabeli Łapińskiej cieszą się zainteresowaniem nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Jej pokazy dwukrotnie odbywały się w Paryżu oraz w Wiedniu. Inspiruje ją także sama kobieta - elegancka, stonowana, intrygująca. Typ arystokratki, która nie musi krzyczeć, by zostać zauważoną. Nam projektantka opowiedziała o pasji o mody, inspiracjach i historii pewnej sukienki z jedwabiu.
Dlaczego właśnie moda, skąd wiedziała Pani, że to właśnie „TO”?
Modą interesowałam się od zawsze. Jako mała dziewczynka uwielbiałam bawić się koronkami, firankami, koraliczkami. To był mój świat, moje zabawki. Wynikało to z prostej przyczyny – otóż moja kochana babcia była krawcową, prowadziła pracownię krawiecką. To ona zaszczepiła we mnie miłość do tkanin, to dzięki atmosferze w jej pracowni, poczułam, czym jest moda, żyłam nią od dziecka. Już jako przedszkolak, cięłam skrawki dywaników i firanek i szyłam ubranka dla lalek.
A czy przyszedł taki moment przełomowy, gdy uświadomiła sobie Pani, że modą zajmie się na zawsze?
Tak, był taki moment. To było wtedy, gdy moja babcia uszyła dla mnie białą sukienkę z jedwabiu. Nosiłam ją ze skórzanym, fioletowym pasem, co z pewnością nie było oczywistym wyborem, ale robiło wrażenie. I kiedy jedna z moich koleżanek zażyczyła sobie do ślubu właśnie tę moją wyjątkową stylizację, zrozumiałam, że ją zainspirowałam. Już wiedziałam, że modę czuję, ale każdego dnia mocniej uświadamiałam sobie, że potrafię też kreować. W czasie studiów ubierałam cały akademik! Poszukiwałam dla moich znajomych ciuchów w second handach i wskazywałam, w czym będą się świetnie prezentować. Cieszyli się z tego, dziękowali mi. Niestety nie poszłam do szkoły krawieckiej, chociaż bardzo chciałam. W czasach mojej młodości taka szkoła nie kojarzyła się z niczym prestiżowym – postrzegano ją raczej jako naukę rzemiosła, a nie wstęp do wielkiego świata mody. Poza tym w Polsce w latach komunistycznych pokutowało przekonanie, że kupne jest lepsze niż uszyte. Świadomość mody musiała się u nas dopiero narodzić. Ja byłam jedynaczką, więc rodzice marzyli dla mnie o czymś innym – studiowałam więc filozofię i dziennikarstwo, ale w duszy i tak grała mi moda.
Czy o ubraniach można mówić jak o dziełach sztukach?
Jak najbardziej - ubrania bywają dziełami sztuki. Myślę tu nie tylko o strojach szytych z pietyzmem, zdobionych przez najlepszych specjalistów np. od haftu, którzy ukończyli prestiżową Londyńską Szkołę Haftu, ale też o tych uszytych z miłości do kogoś, z miłości do piękna. Artysta, projektujący ubrania, może być niczym malarz, który wyczarowuje niezwykły obraz. Zamiast płótna mamy tkaninę, ale to też jest przestrzeń na sztukę. Jest jednak subtelna różnica, którą należy brać pod uwagę, gdy zastanawiamy się nad tym, co jest dziełem, a co nie – otóż według mnie sztuka wypływa z wnętrza artysty. Rzemieślnik haftuje według wzoru, artysta tworzy coś z niczego. Ubrania mogą też stanowić swoiste relikwie.
Mam tu na myśli stroje przekazywane z pokolenia na pokolenie – stroje po ukochanych osobach. Ja mam taką relikwię po babci – ręcznie malowaną spódnicę, która kiedyś była sukienką. To rzecz bezcenna. To rzecz, z której emanuje historia. Absolutne dzieło sztuki. Uważam, że nie wolno nadużywać tego słowa, czy mylić z ubraniami, które służą prowokacji, zwróceniu na siebie uwagi. O nich się oczywiście mówi, ale to nie są dzieła sztuki. Granice są tu naprawdę bardzo subtelne.
Skąd czerpie Pani inspiracje do kolejnych kolekcji?
Inspiracje pojawiają się w mojej głowie, zawsze wtedy, gdy widzę kobiety. Każda z nich jest dla mnie źródłem natchnienia, w każdej jestem w stanie uchwycić jakiś punkt, od którego można zacząć pokazywanie piękna. I nie chodzi tu o piękno postrzegane w wąskim zakresie – każda moja muza ma inną sylwetkę, czy tego że ma świadomość swojego stylu. Ja jednak te kobiety widzę po swojemu, wiem, jak dobrać odpowiednią ramę, która wydobędzie z nich urok. Kobiety są niczym obrazy, które wymagają stosownej oprawy.
Kiedyś zrozumiałam, że czuję modę tak, jak kompozytor czuje nuty. Uświadomiło mi to spotkanie z pewną młodą skrzypaczką, którą spytałam, w jaki sposób tworzy swoje utwory – odpowiedziała, że pisze nuty dopiero wtedy, gdy usłyszy muzykę w swojej głowie. Ja mam podobnie.
Gdy widzę kobietę, ubieram ją w swojej głowie, uwypuklając jej wszystkie atuty, by poczuła się piękna. Czuję impulsy, wiem, co robić. Patrzę też w sposób plastyczny na tkaniny i intuicyjnie układam je w projekty.
Jaka jest kobieta Izabeli Łapińskiej? Co ją wyróżnia?
Hmm... jaka jest moja kobieta? Moja kobieta nie krzyczy, żeby sobą zainteresować. Nie jest przebrana, nie rozbiera się, żeby być seksowną. Nie epatuje przesadą. Moja kobieta to indywidualistka, współczesna arystokratka. Świadoma siebie, swojej urody i pozycji.
A jak kobiety czują się w Pani kreacjach? Wybiera je wiele gwiazd, takich jak np. Małgorzata Foremniak, czy Agata Buzek.
Wierzę, że kobiety, które ubieram, stają się jeszcze bardziej świadome siebie, a strój pomaga im wyrazić to, co chcą powiedzieć światu. Z niektórymi z bywalczyń mojego atelier na Mokotowskiej w Warszawie – po prostu się zaprzyjaźniam. Wspomniana Małgosia Foremniak ubierała się u mnie przez wiele lat i ciągle nosi płaszcze ode mnie. Mówi, że jej świetnie służą, co dla mnie jest niezwykłym wyrazem docenienia. I choć moja pasja jest dość wysublimowana, „moje” kobiety jej potrzebują, a ja czuję, że jestem we właściwym miejscu.
Dlaczego jakość odgrywa tak ważną rolę w świecie mody? W Pani kolekcjach widzimy perfekcyjne detale, niesamowite materiały.
Jakość tkanin to dla mnie podstawa. Warunkuje trwałość i wpływa na dobre samopoczucie. Dziś, gdy wielu z nas kupuje mniej trwale rzeczy z tzw. sieciówek, możemy mieć zwyczajne poczucie winy, że za chwilę się zniszczą, a potem latami rozkładają się na pustyni jako niechciane śmieci. Z tego właśnie powodu idea slow fashion nabiera dzisiaj jeszcze większego znaczenia. W trosce o losy naszej planety slow fashion zwraca dziś uwagę całego świata. To zrównoważona moda, w której ważna jest przede wszystkim jakość tkanin. Ubrania, stworzone z dobrej wełny, czy dobrego jedwabiu, mogą służyć latami i być używane w różnorodnych stylizacjach, które zależą jedynie od naszej kreatywności w doborze dodatków.
Czy Izabela Łapińska nosi swoje własne projekty? Czy bywa Pani „testerką” swoich pomysłów?
Tak, bywam testerką swoich kolekcji. Szyję też dla siebie – kocham „sukienki pensjonarki”, które są zresztą moim znakiem rozpoznawczym – w każdej kolekcji jakaś „pensjonarka” musi się znaleźć. Mam długą historię z tym typem kreacji, „pensjonarki” przyniosły mi wiele pięknych wrażeń, więc jestem im wierna.
Gdyby nie moda, to…?
… promocja mody – po prostu promowałabym innych zdolnych projektantów. Uważam, że w Polsce brakuje mecenasów mody, ludzi, którzy pomagaliby artystom w zaistnieniu w szerszej świadomości. Ostatnio sporo myślałam o tym po spotkaniu z Gosią Baczyńską. Uważam, że zdolni polscy projektanci, reżyserzy, pisarze mogliby dużo dalej zajść ze swoją wyjątkowością. Teraz, by rozwijać swoją karierę, my artyści często decydujemy się na wyjazd za granicę – być może w imię zasady, że nie możemy być prorokami w swoim własnym kraju… Ale ja jednak uważam, że moglibyśmy też tutaj w Polsce przepięknie się rozwijać. I w tym rozwoju trzeba nam artystom pomagać, w tym, by cały świat mówił o naszych osiągnięciach, zachwycał się nimi. I to jest rola dla mecenasów sztuki. Myślę, że warto też skoncentrować się na pracy nad większą integracją środowiska mody – dawaniu sobie wzajemnego wsparcia, wykorzystania możliwości, by się nawzajem motywować do działania. Chciałabym tego dla mojego świata mody – świata, który po prostu kocham.
Więcej inspiracji na stronie: www.izabelalapinska.com/