Reklama

Serial "Zabójstwo Versace" przypomniał głośne morderstwo sprzed 20 lat. Ale nie trzeba sięgać do historii, by zobaczyć mroczną twarz świata mody. W roku 2018 widać ją było nawet wyraźniej, niż kiedykolwiek.

Reklama

ZOBACZ TEŻ: Donna Karan: królowa mody i Nowego Jorku

Legendarny dom Gianniego Versace w Miami Beach stał się niedawno luksusowym hotelem. Trzeba przypomnieć, że otacza go raczej zła sława. To właśnie przed jego wejściem słynny projektant zginął z rąk seryjnego zabójcy. Chętnych, by zapłacić prawie cztery tysiące złotych za noc (plus podatek) w Villa Casa Casuarina jednak nie brakuje. Tłoczno bywa również przed wejściem do posiadłości. Brama domu, przy której kula dosięgnęła Versace, stała się atrakcją turystyczną. Być na Florydzie i nie zrobić sobie w tym miejscu okolicznościowego selfie? Nie do pomyślenia, zwłaszcza że to akurat nic nie kosztuje! Popularności willi przy Ocean Drive dodaje również nowy serial telewizji FOX „Zabójstwo Versace: American Crime Story”, przypominający wydarzenia sprzed dwóch dekad. Ponad 20 lat minęło również od morderstwa Maurizia, wnuka założyciela marki Gucci, które zleciła jego była żona Patrizia Reggiani. Tak dramatycznych wydarzeń w świecie mody od dawna rzeczywiście nie odnotowano, ale za kulisami pokazów i sesji mody można by nakręcić niejeden mroczny serial kryminalny.

Huragan Harvey

Według wielu komentatorów rok 2017 przejdzie do historii przez akcję #metoo, dzięki której kobiety z najróżniejszych stron świata odważyły się ujawniać przypadki molestowania seksualnego. Oczywiście najbardziej spektakularna jest tu opisana przez „New York Times” sprawa boga Hollywood, Harveya Weinsteina. Choć dotyczyła filmu, moda też została w nią zamieszana. Okazało się mianowicie, że wszechmocny amerykański producent zmuszał gwiazdy swoich filmów do występowania na czerwonych dywanach w kreacjach domu mody Marchesa, który należał do jego żony. Georgina Chapman stworzyła swoją markę w roku 2004 – tym samym, w którym poznała Weinsteina. I od tego czasu jej suknie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczęły wypierać z imprez takich jak Oscary projekty Chanel, Valentino czy Diora. Dziennikarze znaleźli dowody, że tą czarodziejską różdżką we właściwy sobie bezwzględny i skuteczny sposób kierował sam Harvey Weinstein. Ale była to zaledwie niewinna przygrywka. Świat mody czekało prawdziwe trzęsienie ziemi. W październiku roku 2017 prestiżowy brytyjski „The Times” opublikował artykuł, w którym „Harveyem Weinsteinem mody” nazwano uwielbianego przez fashionistów (czytaj: projektantów, stylistów, redaktorów…) Terry’ego Richardsona. Ten fotograf skandalista współpracował z nieskończoną liczbą modelek i gwiazd, między innymi Kate Moss, Lady Gagą, Beyoncé czy Miley Cyrus. Od lat krążyły pogłoski o jego kontrowersyjnych metodach, przez lata też ignorowano skargi molestowanych kobiet. Nigdy jednak nie brakowało chętnych, by brać udział w projektach fotografa i gotowych, by potem jego prace publikować.

Strąceni z Olimpu

Richardson z upodobaniem portretował się z obnażonym członkiem, więc podobnego skandalu z jego udziałem można było wcześniej czy później się spodziewać. Ale Bruce Weber i Mario Testino? Zeznania obciążające dwóch gigantów światowej fotografii opublikował w styczniu tego roku w olbrzymim tekście niezastąpiony „New York Times”. Materiał był tak obszerny, bo o swoich doświadczeniach opowiadało w nim aż 28 modeli i byłych asystentów obu fotografów. Wszyscy mówili o tym samym: powtarzających się latami zachowaniach, którymi na jednym biegunie są obsceniczne żarty, a na drugim wkładanie rąk w spodnie i próby gwałtu w luksusowych pokojach hotelowych. Artykuł wywołał prawdziwy szok, bo dotyczył powszechnie szanowanych sław świata mody. 71-letni Bruce Weber jest w nim traktowany jak ktoś w rodzaju patriarchy. Fotograf zasłynął pełnymi radości życia kampaniami reklamowymi dla Calvina Kleina, Ralpha Laurena i Abercrombie & Fitch. Z upodobaniem przedstawiał w nim atletycznie zbudowanych młodych mężczyzn i… psy rasy golden retriever. Z kolei 63-letni Mario Testino jest nadwornym fotografem brytyjskiej rodziny królewskiej i faworytem naczelnej amerykańskiego „Vogue’a”, Anny Wintour. Nie czekając więc na dalszy rozwój wypadków, wydawca „Vogue’a”, Condé Nast, zawiesił współpracę z fotografami, których przez lata wytrwale lansował. W lutym tego roku zaś stworzył specjalny kodeks, który ma obowiązywać podczas sesji zdjęciowych. Czytamy w nim między innymi, że modelka bądź model nie mogą przebywać z nikim z ekipy sam na sam, a w przypadku przezroczystych kreacji modelki muszą nosić… „stosowną bieliznę”! Wydawnictwo nie posunęło się jednak do otwarcia specjalnej infolinii dla ofiar molestowania, jak to zrobił Netflix po oskarżeniach wobec Kevina Spacey.

Dieta wciąż w płynie

Tekst w „New York Times” uprzytomnił nam niezbyt oczywistą prawdę, że w świecie mody to modele mężczyźni stoją niżej w hierarchii. Zarabiają mniej, tylko nieliczni stają się prawdziwymi gwiazdami. Dlatego szczególnie łatwo nimi manipulować. „Doszedłem tak daleko. Miałem to wszystko zaprzepaścić?”, tak tłumaczy swoją początkową uległość wobec żądań fotografa jeden z mężczyzn. Ale modelki też nie mają łatwo. Od lat pisze się, że wiele z nich cierpi na anoreksję i inne zaburzenia odżywiania. Media nie miały wątpliwości, kto odpowiada za śmierć zagłodzonych modelek – Isabelle Caro i Any Caroliny Reston. Oskarżane o promowanie nienaturalnie chudych kobiecych sylwetek koncerny Kering i LVMH, właściciele domów mody Gucci, Louis Vuitton, Dior, Alexander McQueen, Givenchy, Marc Jacobs czy Balenciaga zostały zmuszone więc do przyjęcia specjalnych regulacji. Każda modelka, która ma pracować dla którejś z tych marek, musi przedstawić dokument medyczny o jej wskaźniku BMI (wskaźnik masy ciała). Czy to działa? Bez żartów! Powiedzmy tylko, że nawet wielka gwiazda modelingu Alessandra Ambrosio przez 10 dni przed pokazem Victoria’s Secret nie je żadnego posiłku w formie stałej, a 12 godzin przed nim nic nie pije. Wychodzi więc na wybieg po prostu głodna i odwodniona. Jeśli Alessandra Ambrosio tak bardzo pragnie spełnić nierealistyczne oczekiwania, co dopiero gotowe są zrobić osoby młode, bez doświadczenia i dorobku? Pod koniec zeszłego roku w Szanghaju podczas trwającego kilkanaście godzin pokazu mody zmarła z wycieńczenia 14-letnia rosyjska modelka Włada Dziuba. Matka zmarłej tłumaczyła, że nie udało jej się uzyskać chińskiej wizy, dlatego nie mogła skontrolować warunków, w jakich pracuje jej córka. Ale czasami obecność matki wcale nie pomaga. Za wiedzą i zgodą swej rodzicielki 10-letnia wtedy Thylane Blondeau wystąpiła w niesławnej sesji dla francuskiego „Vogue’a”. Prezentowała się w niej w wyzywających pozach i kto wie, czy nie bardziej wyzywających kreacjach i makijażach. Po publikacji rozpętało się prawdziwe piekło o światowym zasięgu. Magazyn oskarżono o propagowanie pedofilii i rozmyślną seksualizację dzieci. Ale nieświadome powagi sytuacji media bulwarowe okrzyknęły nieletnią modelkę „najpiękniejszą dziewczynką świata”.

East News

CZYTAJ TEŻ: Gloria Vanderbilt: Dziedziczka

Czego nie widać

Są jeszcze inne, staranniej ukryte grzechy świata mody. Aby poznać jeden z nich, przenieśmy się do wspomnianego już Szanghaju. Pod koniec zeszłego roku słynne aniołki, w tym odwodniona Alessandra Ambrosio, pojawiły się na gigantycznym wybiegu w centrum tej metropolii, by zaprezentować najnowsze propozycje marki Victoria’s Secret. Zobaczyliśmy miliony kryształków Swarovskiego, legendarne anielskie skrzydła i zabójcze buty projektu Briana Atwooda. Ale nie wszystko wyglądało tak różowo. Władze nie wydały wiz kilku modelkom i zaproszonym gwiazdom. Przedstawiciele marki tygodniami walczyli też z osławioną chińską biurokracją i totalną inwigilacją. Kiedy z trudem zorganizowany pokaz dobiegł końca, zaczęło się afterparty. Miało być tak, jak wszędzie na świecie: modelki, blogerki, szampan i muzyka. Ale tuż po godzinie 22 do klubu, w którym odbywała się impreza, wkroczyli chińscy funkcjonariusze i… wyłączyli prąd. Muzyka ucichła, zabawa dobiegła końca. Trzeba bowiem wiedzieć, że o tej mniej więcej porze gasną światła w niebotycznych wieżowcach w Szanghaju i miasto spowija ciemność i cisza. Ale najwidoczniej wysłannicy Victoria’s Secret tego nie sprawdzili. Nie da się ukryć, postawa Chińczyków mówiła tylko jedno: „Chcecie sprzedawać u nas miliony staników i majtek za miliardy dolarów? Musicie tańczyć tak, jak wam zagramy!”. I Victoria’s Secret i inne marki modowe tańczą bez wahania. Budzi to jednak poważne wątpliwości. Chiny nie są przecież państwem demokratycznym. Zachodnie koncerny wchodzące na ten rynek wzmacniają tylko potęgę tego mocarstwa. Co gorsza, mogą się wkrótce przyczynić do dalszego ograniczenia wolności jego mieszkańców. Według brytyjskiego dziennika „Guardian” Chińczycy budują właśnie system mający zbierać informacje o aktywności obywateli w internecie, w tym otrzymywane dane ze sklepów internetowych także światowych marek… Po co to wszystko? Chińskie państwo chce w ten sposób oceniać lojalność swoich obywateli. A na podstawie tej oceny będzie decydować o dalszym życiu każdego z mieszkańców: o tym, gdzie może zamieszkać, na jaki procent dostanie kredyt, do jakiej szkoły pójdzie jego dziecko, a może nawet… czy w ogóle może to dziecko posiadać. Czy Victoria’s Secret i inne światowe marki modowe naprawdę chcą wraz z chińskimi władzami budować świat totalnej kontroli, jaki znamy z serialu „Czarne lustro”?

Śmiertelna moda

Idźmy dalej w mrok. W roku 2015 troje blogerów modowych z Norwegii zostało wysłanych do Kambodży przez norweski dziennik „Aftenposten”. W opublikowanym na stronie gazety miniserialu „Sweatshop. Deadly Fashion” można zobaczyć ich zderzenie z rzeczywistością azjatyckich szwalni. „Jak można tak żyć? Jak można przez 14 lat życia zszywać jeden i ten sam ścieg?”, pyta w nim, szlochając, Anniken Jorgensen, 17-letnia Norweżka wydająca miesięcznie na ubrania setki, jeśli nie tysiące euro. Przyznajmy, że zwykle równie niechętnie jak ona zastanawiamy się, kto szyje ubrania, które kupujemy w sieciówkach czy butikach znanych domów mody. Na szczęście są organizacje, które walczą o los ludzi wykorzystywanych przez przemysł mody. Inne zajmuje niedola zwierząt. Na przykład fundacja People for the Ethical Treatment of Animals, czyli w skrócie PETA, na początku zeszłego roku kupiła akcje koncernu LVMH, właściciela wielu sławnych marek, w tym między innymi Louis Vuitton, Fendi, Dior czy Marc Jacobs. Pakiet akcji, który wszedł w posiadanie PETA, jest wystarczający, by przedstawiciele organizacji mogli brać udział w posiedzeniach akcjonariuszy LVMH i zadawać pytania zarządowi koncernu. Dodajmy: pytania często kłopotliwe. Do takiego ruchu skłonił PETA ujawniony w internecie film pokazujący, w jak okrutny, chciałoby się powiedzieć – bestialski sposób traktowane są krokodyle na pewnej farmie w Wietnamie. Jak się wkrótce okazało, farma ta dostarczała skóry do garbarni należącej do koncernu LVMH… Przy tym wszystkim ujawniane przez konta instagramowe w rodzaju Diet Prada przypadki plagiatów w kolekcjach największych domów mody wydają się niewinną igraszką. I jak z tym wszystkim żyć? – możecie zapytać. Najrozsądniej chyba cieszyć się pięknem świata mody, ale nie przymykać oczu na jego ciemniejsze strony. Robiliśmy to już chyba zdecydowanie za długo.

Reklama

Tekst pojawił się w magazynie VIVA! Moda 01/2018.

Reklama
Reklama
Reklama