Reklama

Kocha lata 20. i 30. Jej talizmanami są dwie sukienki po babci z lat 50. Największą słabość ma do butów (także męskich). Magdalena Boczarska mówi: „Kiedy kobieta czuje się spełniona, we wszystkim wygląda kwitnąco”. Z gwiazdą z okładki najnowszego wydania VIVA! Moda rozmawia o modzie Beata Nowicka.

Reklama

ZOBACZ TAKŻE: Dom jak teatr, czyli z wizytą u scenografa i projektanta Borisa Kudlički

Jaki jest styl Magdaleny Boczarskiej?

Czym jest dla Ciebie styl? Moda?

Styl od zawsze był dla mnie przedłużeniem osobowości. Lubię wyrażać siebie poprzez to, co mam na sobie. Rano w dresie mogę opiekować się synem, a wieczorem wyjść w kreacji od projektanta na premierę. I w każdym z tych wydań czuję się sobą. Uwielbiam w modzie to, jak pozwala nam się zmieniać, bardzo mnie to inspiruje. Z przyjemnością obserwuję, jak ubierają się ludzie w Nowym Jorku, Paryżu, Mediolanie czy Londynie, gdzie panuje totalna wolność. Ale nie śledzę trendów, raczej stawiam na to, co mi się podoba i pobudza moją wyobraźnię.

Moda to zasadniczy element Twojego zawodu.

Aktorstwo kojarzy mi się przede wszystkim z kostiumem. Kostiumy z epoki często są porywające. W filmach współczesnych fryzura, ubrania, akcesoria są dla mnie podstawą do budowania kreacji. Bardzo często moje bohaterki są ubrane w rzeczy, których w życiu bym nie założyła, więc jest to również rodzaj wyzwania. Nawet jeśli te ubrania mi się nie podobają, nie są w moim guście, muszę się w nich poczuć jak w drugiej skórze, bo stanowią integralną część osobowości konkretnej postaci. Poza tym aktorstwo pozwala mi modowo zaszaleć: są premiery, festiwale, gale, nagrody, które wymagają ode mnie dress code’u. Czuję się kobieco zaopiekowana pod tym względem. Na co dzień nie mam potrzeby, żeby – mówiąc kolokwialnie – „odstrzelić się na wyjście”. Hołduję wygodzie i prostocie. Jestem mamą, dużo pracuję. Często jadę na plan o czwartej nad ranem, mam nocne zdjęcia albo jestem cały dzień w podróży, wtedy musi mi być przede wszystkim ciepło i komfortowo. Wygoda ponad wszystko (śmiech). Jestem totalną „dresiarą”. Zresztą dresy wtargnęły na salony i stały się przebojem. Znani projektanci mają je w swoich kolekcjach, noszą je światowe ikony stylu.

I dobrze!

Też tak uważam. Nigdy nie ubrałam się na siłę. Nawet jeśli słyszę, że w czymś świetnie wyglądam, ale tego nie czuję, to raczej tego nie założę. A jeśli w odjechanej kreacji czuję się komfortowo, idę w to.

Sukienka Taller Marmo/Mytheresa.com, Kolczyki Elixa/Apart.pl, bransoletka i pierścionek Apart.

Lola Banet/Art Faces

Zawsze byłaś taka samoświadoma? Co czujesz, patrząc dziś na swoje zdjęcia z czasów studenckich?

Myślę sobie: Boczarska, spoko wtedy wyglądałaś! (śmiech) Wychowałam się w Krakowie, mój tata jest artystą, studiowałam w szkole teatralnej i to mocno mnie ukształtowało. Szkoła teatralna to dosyć specyficzne miejsce, w którym ludzie szukają ekspresji samego siebie. Nie sugeruję, że są lepsi czy bardziej odważni, po prostu dla artystów ubiór jest ważnym elementem codzienności. Elementem świadomej kreacji, gry ze światem. Na pewno nie ubierałam się według panującej wówczas „mody” na kolorowe, hinduskie ciuchy. Nosiłam dużo czerni. Coco Chanel mawiała: „Najlepszy kolor na świecie to taki, który dobrze na tobie wygląda” i do tego też było mi najbliżej. Odkąd pamiętam, łączyłam swetry z dżinsami i spódnicami. Nosiłam spodnie mama’s – żywcem wyciągnięte z lat 80., które wtedy jeszcze nie były modne – do tego marynarka i sportowe buty. Marynarki to moja pierwsza, totalna miłość. Wkładałam je do wszystkiego: spodni, spódnic, sukienek. Lubiłam model oversize, bo mogłam podwinąć rękawy. Ten styl
ewoluował razem ze mną, ale zasadnicze elementy się nie zmieniły. Wciąż kocham dżinsy, marynarki i sportowe obuwie.

Do czego masz największą słabość?

Do butów! Zawsze bardzo zwracałam na nie uwagę. Do tej pory tak mam, szczególnie gdy patrzę na mężczyzn. Kiedy poznaję nowego mężczyznę, pierwsze miejsce, w które podąża mój wzrok, to… jego buty.

Dzianinowa sukienka i szpilki Magda Butrym, kolczyki Elixa/Apart.pl.

Lola Banet/Art Faces

To prawda. Forrest Gump często cytował słowa mamy: „Buty wiele mówią o człowieku, skąd przyszedł i dokąd zamierza iść”.

Po pierwszym roku wyjechałam do Berlina na wakacje. Tam odkryłam kompletnie nowy świat sklepów i mody ulicznej. Zakochałam się w tym mieście. Zobaczyłam ludzi, którzy dobrze czuli się we własnej skórze, na ulicy mężczyźni trzymali się za rękę, całowali, kobiety również. Społeczeństwo było wolne i otwarte. Od tamtej pory Berlin kojarzy mi się ze swobodą i oryginalnością. Silnie mnie naznaczył. W 2003 przez rok grałam i mieszkałam w Berlinie, i prawie wszystkie zarobione pieniądze wydawałam na buty, których w Polsce nie było. To była kompletnie inna jakość, estetyka, klasa. Pamiętam, że przywiozłam z siedem par: szpilki, klapki na obcasach, buty sportowe, botki, kozaki. Po dwóch latach pojechałam do Paryża i to było olśnienie. Zakochałam się we francuskiej nonszalancji i dyskretnej elegancji. Pomyślałam, że chciałabym wyglądać jak paryżanki, odtworzyć ich minimalistyczny chic: prosty T-shirt, dżinsy, dobre buty, na przykład loafersy, markowa torebka i okulary. Niby nic, a jednak „coś”.

Która z bohaterek odcisnęła na Tobie swój styl?

Na pewno Różyczka. Zresztą na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Moskwie film dostał nagrodę magazynu „Vogue” za scenografię, kostiumy i charakteryzację. Pamiętam, że po zakończeniu zdjęć sprezentowałam sobie futro vintage ze sztucznego misia, które zostało specjalnie sprowadzone z Anglii. Jako rekwizyt fetysz do tej pory wisi w mojej szafie. Mam ogromny sentyment do eleganckiej Marii Piłsudskiej i… Ryfki z serialu „Król”. Przyjemność obcowania z epoką, której już nie ma. Na potrzeby serialu oryginalne kostiumy sprowadzano z najstarszego studia filmowego na świecie Babelsberg w Poczdamie, czeskiego Barrandova i – w przypadku Ryfki – prywatnych kolekcjonerów strojów z epoki z Paryża. To było niebywale inspirujące doświadczenie. Gorset na przykład prostuje, „wymusza” elegancję. Ciało musi się przyzwyczaić do kostiumu, zmienia postawę. Zastanawiasz się, jak żyje kobieta, która na co dzień jest zapięta na 70 guzików! Jak musiało wyglądać jej rozpinanie, nie tylko przez mężczyznę (śmiech). Dziewczyny z kostiumów wychodziły z siebie, kiedy mi pomagały. Przy dwóch czy trzech sukienkach nie było opcji, żebym sama się ubrała i rozebrała, co daje posmak tego, jak wyglądały realia w tamtych czasach.

Wygląda na to, że samo ubieranie się było sztuką.

No właśnie! Jeśli chodzi o modę, to najbardziej zaszalała Miśka Wisłocka w turbanie na głowie i kwiatowym stylem. To fascynujące, że w „Sztuce kochania” mieliśmy przekrój przez różne dekady: lata 30., 50., 60. i 70. Styl filmowej Wisłockiej stworzyliśmy, czerpiąc pełnymi garściami z oryginału, mieszając z moją osobą i moimi wyobrażeniami o tej fascynującej kobiecie. Kiedy dobierałyśmy kostiumy, w których chodziła filmowa Michalina, pilnowałam, żeby wszystkie miały kieszenie. Ten gest zanurzonych w kieszeniach rąk był mi bardzo potrzebny. Nie zapomnę, jak w ogromnej stercie ubrań zauważyłam puszczającą do mnie oko torebkę. Wyciągnęłam ją, trzymając dwoma palcami, i zapytałam, co to jest. „Torebka dla statystów”. Założyłam ją na ramię, ścisnęłam pod pachą, zawiesiłam kciuk i poczułam, że to jest to. Ta postawa i ten krok. Znalazłam torebkę Michaliny Wisłockiej. Podczas pracy nad filmem kilka razy przechodziła rewitalizację. Wszyscy się nad nią trzęśli, żeby tylko się nie rozleciała. Mój talizman.

Dzianinowa długa sukienka Saint Laurent/Vitkac.com, złote pierścionki i kolczyki Apart.

Lola Banet/Art Faces

Zdjęcia Lola Banet/Art Faces; stylizacja Agnieszka Ścibior, asystentki stylistki Katarzyna Szablewska, Olga Przylipiak, Zuzanna Strzelecka; makijaż Sylwia Rakowska/Van Dorsen Atrists, fryzury Piotr Wasiński/Van Dorsen Artists; produkcja Paulina Aleksiejuk - Lewandowska, Łukasz Nowak.

Reklama

Ciąg dalszy rozmowy z Magdaleną Boczarską w wiosennym wydaniu VIVY! Mody.

Reklama
Reklama
Reklama