„Nikt nie wygląda nago lepiej niż ja”. Dziś 57. rocznica śmierci Marilyn Monroe
Na czym polegał jej fenomen?
- Magda Łuków
Na czym polegał fenomen Marilyn Monroe? Co sprawia, że wciąż nie można od niej oderwać oczu? Przecież zagrała tylko w 29 filmach, nigdy nie dostała nawet nominacji do Oscara. Nie potrafiła zapamiętać prostej kwestii, upijała się i spóźniała na plan. Zarabiała kilkakrotnie mniej niż inne aktorki w jej czasach. Ale wciąż, po 57 latach od jej śmierci to jej gwiazda świeci najmocniej. Marilyn Monroe zmarła 5 sierpnia 1962 roku. Jak naprawdę wyglądało jej życie?
"Spóźniona Marilyn jest o wiele lepsza niż wszystkie inne aktorki razem wzięte"
Jest późne przedpołudnie, gdy na planie „Pół żartem, pół serio” dochodzi do spięcia. Wszyscy czekają na Marilyn, która miała być już trzy godziny temu. Ale nie pojawiła się i nie wiadomo, czy jest sens czekać. A jeśli nawet zaszczyci ekipę swoją obecnością, czy zna swoje kwestie i będzie w stanie je powtórzyć? Tylko reżyser Billy Wilder jest niewzruszony. Każe czekać. Pytany, czy nie mógłby zatrudnić innej, bardziej profesjonalnej aktorki, szybko ucina dyskusję: „Nie, bo nawet spóźniona Marilyn jest o wiele lepsza niż wszystkie inne aktorki razem wzięte. Gdyby zależało mi na kimś, kto jest zawsze punktualny i zna swoje kwestie, zaangażowałbym ciotkę z Wiednia. Wstaje codziennie o piątej i nigdy nie ma luk w pamięci. Ale kto chciałby ją oglądać?”.
Marilyn Monroe: gwiazda czy aktorka?
Na czym więc polega magia Marilyn Monroe? Nie była przecież nawet jedną z największych aktorek swojego pokolenia. Całe życie ubolewała, że nikt nie docenia jej talentu. Nie daje dobrych ról w ambitnych produkcjach. Gdy proponowano jej kolejną rozbieraną rolę głupiej blondynki, płakała: „Tylko do tego się nadaję? Żeby zrzucać ciuchy i świecić pupą?”.
Choć Marilyn Monroe sama nie wiedziała, co może zagrać. Pytana kiedyś o rolę marzeń, odparła: „Chciałabym zagrać w »Braciach Karamazow«. Nie braci. Ale Gruszeńkę. To dziewczyna”. Rozpaczała, że nie dostaje takich gaż, jak inne aktorki. Podczas gdy jej płacono ledwie 500 dolarów za tydzień pracy, Jane Russell, jej partnerka w „Mężczyźni wolą blondynki”, inkasowała 200 tysięcy. Gdy jej zaproponowano marne 100 tysięcy za „Something’s Got to Give”, Elizabeth Taylor jako pierwsza aktorka w historii kina dostała milion dolarów za główną rolę w „Kleopatrze”.
Dzieciństwo Marilyn Monroe
Marilyn próbowała uczyć się aktorstwa. Jeden z jej wczesnych kochanków – wielki reżyser Elia Kazan – namówił ją, by pojechała do słynnego Actor’s Studio Anny i Lee Strasbergów. Posłuchała. W 1954 roku zaczęła chodzić na zajęcia z takimi sławami, jak Marlon Brando, Paul Newman, James Dean czy Anne Bancroft.
Metoda Stanisławskiego, która nakazywała aktorom sięgać głęboko do zakamarków duszy, do traumatycznych przeżyć, była dla niej idealna. W końcu niewiele gwiazd miało za sobą tyle smutnych doświadczeń co ona. Pierwsze z brzegu? Nigdy nie poznała swojego ojca. Żartowała więc: „Moim ojcem był Abraham Lincoln. To znaczy – myślę o Lincolnie jak o swoim ojcu. Był dobry, miły i mądry. To mój ideał. Kocham go”. Matka, Gladys Baker, która pracowała jako montażystka, porzuciła ją dwa tygodnie po urodzeniu. „Byłam pomyłką. Prawdopodobnie pokrzyżowałam jej plany życiowe”, mówiła z goryczą Marilyn. Wychowywały ją przyjaciółki matki.
Potem Marilyn Monroe tułała się po sierocińcach i domach zastępczych, gdzie jej trauma sięgnęła zenitu. A gdy w wieku 34 lat Gladys zapadła na schizofrenię i trafiła do szpitala psychiatrycznego, została na świecie sama. Obsesyjnie bała się, że wpadnie w obłęd, że zachoruje jak matka. „Zdarzało się, że nagle wybuchała w trakcie zajęć płaczem i długo nie potrafiła się opanować”, wspominała żona Lee, Anna Strasberg.
Kariera Marilyn Monroe
Marilyn Monroe grała świetnie. Widać to w późniejszych filmach, takich jak „Rzeka bez powrotu” czy „Przystanek autobusowy”. „To najlepsza aktorka filmowa od czasów Grety Garbo. Marilyn to czyste kino. Bardzo rzadko posługuje się słowem. Grają jej usta, oczy, przypadkowe gesty”, mówił Joshua Logan, który reżyserował „Przystanek…”.
Marilyn dostała nawet kilka nagród. Nominacje do brytyjskiej BAFTY za „Księcia i aktoreczkę” oraz „Słomianego wdowca”. Nominację do Złotego Globu za „Przystanek autobusowy” i wreszcie Złoty Glob za „Pół żartem, pół serio” Billy’ego Wildera. Ale czy byłaby w stanie stworzyć taką kreację, jak jej największa konkurentka Elizabeth Taylor w „Kotce na gorącym blaszanym dachu” albo w „Kto się boi Virginii Woolf?”?
Marilyn Monroe, którą pamiętamy, to słodka dziewczyna z komedii: „Pół żartem, pół serio”, „Słomianego wdowca” czy „Mężczyźni wolą blondynki”. To sam seksapil. Scenarzysta Walter Bernstein mówił: „Nie była klasyczną pięknością. Tak naprawdę nie była nawet specjalnie ładna. Ale miała niepowtarzalny dziecięcy wdzięk, słodki i obezwładniający”. Jakąś niezwykłą mieszankę zwierzęcego seksapilu i dziecięcej niewinności. Według Laurence’a Oliviera: „Potrafiła zasugerować niewinność i zepsucie w jednym momencie”. Od 50 lat wytwórnie filmowe próbują wykreować jej następczynię. Stylizować sesje gwiazd na sesje z Marilyn. Na próżno. Marilyn Monroe była tylko jedna. Niepowtarzalna.
Marilyn Monroe znała siłę seksapilu
Już jako ruda pulchna dziewczyna, Norma Jeane Baker, która w wieku 17 lat zaczęła pozować do zdjęć reklamowych, robiła wrażenie. Ale dzięki kilku drobnym sztuczkom stworzyła wizerunek kobiety, od której nie można było oderwać oczu. Na wzór swojej idolki Jean Harlow utleniła włosy na platynowy blond.
Opracowała charakterystyczny makijaż. Sama tworzyła kompozycję cieni do powiek, dzięki którym uzyskiwała niepowtarzalny błękit. Nakładała kilka kolorów szminek, by jej usta wydawały się jeszcze pełniejsze. Zawsze lekko je rozchylała, bo uważała, że ma za masywny podbródek, a tak będzie go mniej widać.
Zaczęła nosić tak obcisłe suknie, że niektóre trzeba było na niej zaszywać. I buty, z których jeden miał o pięć milimetrów krótszy obcas. Dzięki czemu, chodząc, kołysała zmysłowo biodrami jak żadna inna aktorka. W tej kategorii miała tylko jedną rywalkę – Sophię Loren. Ten krok nazwano nawet „chodem Marilyn”. Choć ona sama bagatelizowała jego znaczenie. „Nauczyłam się chodzić, gdy miałam dziewięć miesięcy. I od tamtej pory zawsze tak chodzę”, mawiała.
Gdy swoim ciepłym dziewczęcym głosem, z wiele obiecującym spojrzeniem spod rzęs, wypowiadała nawet błahe kwestie, brzmiały jak zaproszenie do łóżka. Tak jak w „Asfaltowej dżungli”, gdzie mówi do swojego kochanka: „Kazałam na targu kupić makrele dla ciebie. Wiem, jak lubisz ryby”. I każdy już się domyślał, jak skończy się ta kolacja. Znała siłę swojego seksapilu. „Nikt nie wygląda nago lepiej niż ja”, powtarzała.
Kochankowie Marilyn Monroe: Brando, Miller, Kennedy
Trudno się dziwić, że kobiety chciały wyglądać tak jak ona, a mężczyźni tracili dla niej głowę. Zresztą Marilyn w wydaniu ociekającej seksem blondynki może być ucieleśnieniem męskich marzeń do dziś. Ona sama była rozczarowana związkami. O swoich małżeństwach mówiła: „W istocie moje pierwsze małżeństwo z Jimem Doughertym, kolegą z sąsiedztwa, było czymś w rodzaju przyjaźni z przywilejami seksualnymi. Potem przekonałam się, że małżeństwo nie jest niczym więcej”. Sama też przyznawała, że nie była cudowną kochanką. Ale wystarczyło, że pokazała się u boku nowego faceta, a prasa już rozpisywała się o jej nowej miłości. Na liście jej podbojów byli przecież najsławniejsi reżyserzy, producenci, pisarze i politycy swojego pokolenia: Elia Kazan, Marlon Brando, Yves Montand.
Jej drugi mąż, słynny amerykański baseballista Joe DiMaggio, był tak zazdrosny, że gdyby mógł, trzymałby ją pod kluczem. Łudził się, że będzie miał ją tylko dla siebie. Zmusi do zakończenia kariery i zajęcia się domem. Rozstali się po dziewięciu burzliwych miesiącach. Kiedy wyszła za mąż za wybitnego amerykańskiego dramaturga Arthura Millera, dziennikarze pytali przewrotnie: „Co on w niej widzi?”. Ten niezwykły mariaż urody i intelektu intryguje do dziś i sam w sobie stał się legendą.
Marilyn Monroe zawsze wiedziała, że to związek wysokiego ryzyka. W prywatnych rozmowach mówiła: „Wielki cyc, wielka pupa. Gdybym nie była niczym więcej niż durną blondynką, nie ożeniłby się ze mną, prawda?”. Rozpaczliwie próbowała nadrobić braki. Czytać. Rozwijać się. Stworzyć dom i urodzić dziecko. Ale nic z tego nie wyszło. Małżeństwo z Millerem skończyło się po pięciu latach. Jeszcze w czasie trwania ich związku wdała się w płomienny romans z francuskim uwodzicielem Yves’em Montandem.
A JFK? Jeden z najbardziej charyzmatycznych mężczyzn swojej epoki? Nikt nie wie, co tak naprawdę łączyło tych dwoje. Do prasy przeniknęło tylko jedno ich wspólne zdjęcie – stoją we trójkę z Robertem Kennedym. Ale to tylko podgrzało atmosferę, zrodziło spekulacje, które rozpalają wyobraźnię do dzisiaj. Szczególnie że niedługo potem, w 1962 roku w Covent Garden, zaśpiewała mu zmysłowym głosem słynne „Happy Birthday”. Mówiło się, że poznała zbyt wiele tajemnic, by żyć nadal…
Marilyn Monroe: w imię miłości gotowa była na wszystko
Czy budziłaby takie emocje, gdyby nie odeszła młodo i w tajemniczych okolicznościach? „Wyobraźcie sobie, że ona wciąż żyje – jest bardzo gruba i ciągle pijana. Byłaby budzącą litość i zażenowanie osobą. I nikt z tych, którzy ją dziś wspominają, nie opowiadałby o niej tego, co teraz”, mówił reżyser Joseph. L. Mankiewicz. Gdy znaleziono ją martwą, miała 36 lat.
Traumatyczne dzieciństwo sprawiło, że rozpaczliwie pragnęła akceptacji. Była gotowa na wszystko, by zdobyć miłość. Na kozetce psychoterapeuty usiadła po raz pierwszy siedem lat przed śmiercią. I, jak większość ludzi w tamtym czasie, zachwyciła się psychoanalizą. Ze swoją pierwszą terapeutką Margaret Herz Hohenberg spotykała się pięć razy w tygodniu. Niebawem była od niej tak uzależniona, że bez swojej mentorki bała się podjąć jakąkolwiek decyzję. Miała nadzieję, że Margaret sięgnie do zakamarków duszy i rozwiąże jej problemy. Wzmocni samoocenę.
Ale było coraz gorzej. Zmiany terapeutów w niczym nie pomagały. Gdy wyjechała do Londynu, by u boku Laurence’a Oliviera zagrać w „Księciu i aktoreczce”, jej opiekunką została Anna, córka Zygmunta Freuda. Marilyn, która zaczęła wtedy czytać książki twórcy psychoanalizy, stwierdziła: „Gość miał w wielu sprawach rację. Od razu czuję się lepiej”. Tymczasem Olivier był przerażony tym, co działo się na planie. Pytany o Marilyn, oficjalnie odpowiadał dyplomatycznie: „Chyba nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że trudno się z nią pracowało”. Nieoficjalnie jednak dawał upust emocjom. „To nie aktorka, to schizofreniczka”, mówił. Podobnego zdania była Anna Freud. W jej zapiskach z tamtego okresu czytamy: „Pacjentka rozchwiana emocjonalnie, nadpobudliwa, stała potrzeba zewnętrznej akceptacji, lęk przed samotnością, stany depresyjne w przypadku odrzucenia, osobowość paranoidalna ze skłonnościami do schizofrenii”.
Kolejna jej psychoterapeutka, Marianne Kris, była już tak bezradna, że po dwóch próbach samobójczych umieściła swoją pacjentkę na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego. Marilyn, która myślała, że będzie w sanatorium, podpisała zgodę. I być może spędziłaby w szpitalu resztę życia, gdyby nie Joe DiMaggio, który wyciągnął stamtąd byłą żonę po miesiącu.
Już wtedy łykała po 20 tabletek nembutalu dziennie. A przed połknięciem nakłuwała je szpilką, by szybciej zadziałały. Reżyser John Huston mówił: „Miała problemy. Ale któż ich nie ma? Prawdziwy dramat rozpoczął się jednak wtedy, gdy przeklęci lekarze przepisali jej przeklęte pigułki. Nie powinna brać tego do ust”. Co gorsza, nauczyła się wyłudzać leki. Jednocześnie chodziła do kilku lekarzy i psychoterapeutów, którzy dawali jej recepty na środki uspokajające i nasenne. Ostatni z nich, Ralph Greenson, jak mówiono psychoterapeuta gwiazd i gwiazda wśród terapeutów, też nie potrafił jej pomóc. Traktował jak córkę, ulegał jej kaprysom. Dawał „zastrzyki młodości”, których składu nikt nigdy nie poznał. Jak mówił przyjaciel Marilyn, pisarz Truman Capote, pod wychudzonym ciałem i obrzmiałą twarzą niemal widać było udręczoną duszę. Coraz częściej Monroe mówiła o sobie „ona”. Twierdziła, że słyszy głosy.
Marilyn Monroe: śmierć i życie po życiu
Gwiazdę znaleziono martwą 5 sierpnia 1962 roku w jej domu w Brentwood. Pierwszym i ostatnim, jaki miała. Leżała naga ze słuchawką w dłoni, jakby przed śmiercią próbowała do kogoś zadzwonić. Wokół było mnóstwo fiolek po lekach, które zażywała całymi garściami, by choć na chwilę usnąć. Jej śmierć była więc właściwie tylko kwestią czasu. Mimo to wywołała sensację i szok. Zrodziła mnóstwo pytań. Czy Marilyn naprawdę chciała umrzeć? Popełniła samobójstwo? A może ktoś jej w tym pomógł?
Dziś nie ma to jednak wielkiego znaczenia. Bo w nocy z 4 na 5 sierpnia umarła tylko Norma Jean Baker, miła, seksowna, ale zagubiona dziewczyna. Marilyn Monroe, wielka gwiazda kina, żyje nadal. W Internecie można kupić pukle jej włosów i zdjęcia z autografami. W maju znalazła się na plakacie festiwalu filmowego w Cannes. Gasiła świeczkę na urodzinowym torcie. W kinach można było obejrzeć „Mój tydzień z Marilyn”, film o paru dniach z jej życia. Niedawno prestiżowy amerykański magazyn „Vanity Fair” opublikował jej nagą sesję. MM ma także swoje konto na Facebooku, do którego zagląda regularnie ponad trzy miliony znajomych. Na Twitterze wciąż zamieszcza swoje złote myśli. Tak, jakby chodziło o wielką współczesną gwiazdę, za którą stoi machina marketingowa, a nie Marilyn Monroe, która zmarła 57 lat temu. I nikt nie jest w stanie powtórzyć jej fenomenu.
Tekst: Magda Łuków
1 z 6
Na czym polegał fenomen Marilyn Monroe? Co sprawia, że wciąż nie można od niej oderwać oczu? Przecież zagrała tylko w 29 filmach, nigdy nie dostała nawet nominacji do Oscara.
2 z 6
Marilyn Monroe w filmie Słomiany wdowiec
3 z 6
Marilyn Monroe w filmie Mężczyźni wolą blondynki, 1953 rok
4 z 6
5 z 6
„Wyobraźcie sobie, że ona wciąż żyje – jest bardzo gruba i ciągle pijana. Byłaby budzącą litość i zażenowanie osobą. I nikt z tych, którzy ją dziś wspominają, nie opowiadałby o niej tego, co teraz”, mówił reżyser Joseph. L. Mankiewicz. Gdy znaleziono ją martwą, miała 36 lat.
6 z 6
Gwiazdę znaleziono martwą 5 sierpnia 1962 roku w jej domu w Brentwood. Pierwszym i ostatnim, jaki miała. Leżała naga ze słuchawką w dłoni, jakby przed śmiercią próbowała do kogoś zadzwonić. Wokół było mnóstwo fiolek po lekach, które zażywała całymi garściami, by choć na chwilę usnąć.