Wychowywała się w ciszy, musiała szybko dorosnąć. Olga Bończyk w przejmujących słowach mówi o chorobie mamy
„Żyłam w świecie, który nie powinien być światem dziecka”, mówi
- Elżbieta Pawełek
Uwielbia ciszę i uważa ją za luksus absolutny. Olga Bończyk wychowywała się w świecie ciszy, tak wyglądał jej rodzinny dom. "Na koncertowej scenie staram się stworzyć idealny akustyczny świat, aby dźwięki były przyjemnością zarówno dla mnie, jak i dla moich muzyków. Dźwięk potrafi zadręczyć, a w ciszy można usłyszeć siebie, wejść w siebie…", mówi Elżbiecie Pawełek. Artysta była CODĄ, czyli dzieckiem głuchych rodziców. Jej mama i tato urodzili się słyszący, ale utracili ten zmysł. Olga Bończyk i jej brat stali się dla nich przewodnikami, tłumaczami. To mocno wpłynęło na nią i jej życie. Musiała szybko dorosnąć. W poruszającej rozmowie z VIVĄ! mówi o swoim dzieciństwie i chorobie mamy.
Olga Bończyk dorastała w świecie ciszy. Tak mówi o swoim dzieciństwie i chorobie mamy
Powiedziała Pani, że ma koci słuch.
Tak, słyszę więcej decybeli z góry i z dołu. Zbyt wysokie lub zbyt niskie częstotliwości wręcz sprawiają mi ból. A ja szukam w każdym dźwięku kołyszącego piękna, dającego ukojenie. Lubię ciepłe, niskie głosy. Unikam za to piskliwych i krzykliwych osób. Wiem, to może być niesprawiedliwe, ale z trudem potrafię wystać przy osobach, które generują za dużo hałasu. Ale wracając do ciszy, właśnie podczas pandemii odkryłam, że w ciszy zupełnie się ze sobą nie nudzę. Ona jest we mnie i jest moim duchowym spa. Podzieliłam sobie swój świat na sceniczny, wypełniony muzyką, i na domowy, będący moim cichym azylem. Nie chciałabym, żeby cokolwiek mogło mi to zburzyć.
Była pani CODĄ (od angielskiego Child of Deaf Adult), czyli dzieckiem głuchych rodziców. Co to dla Pani znaczyło?
Jako dziecko zupełnie nie zdawałam sobie z tego sprawy, co to oznacza i jakie mogą być tego reperkusje. Dzieci CODA, nazywane potocznie kodakami, bardzo wcześnie, tak jak było to u mnie, stają się opiekunami swoich rodziców. Często cierpią z powodu odrzucenia przez rówieśników, bo niestety dzieci bywają okrutne. Dawniej osoby niesłyszące nie miały takiego wsparcia, jakie daje dziś świat cyfrowy. Dziś są maile, SMS-y i różne komunikatory. W czasach mojego dzieciństwa nie było telefonów stacjonarnych, a w każdym razie nie wszyscy je mieli, więc jak się pojawiły, zainstalowaliśmy w naszym wrocławskim domu faks. Dzięki temu, gdy przeniosłam się do Warszawy, zrezygnowałam z pisania listów, za to wysyłaliśmy z tatą do siebie faksy. Niestety mama już tego nie dożyła. Razem z Mirkiem, moim starszym bratem, byliśmy dla rodziców tłumaczami. Codziennie musieliśmy na zmianę tłumaczyć w języku migowym Dziennik Telewizyjny, bo chcieli wiedzieć, co się dzieje w Polsce. Po Dzienniku był film, więc siadaliśmy na krzesełku i tłumaczyliśmy im filmy. Gdy emitowano filmy radzieckie, mieliśmy wolne, bo puszczano je z napisami…
Mama zmagała się z chorobą?
Bardzo ciężko zachorowała na raka, kiedy miałam sześć lat. Chodziłam z nią do lekarzy, onkologów, szpitali i żyłam w świecie, który nie powinien być światem dziecka. Pozostała mi z tamtego okresu nadopiekuńczość, sprawiająca w życiu dorosłym dużo kłopotów. Walczę z nią, przeszłam wiele terapii… Wciąż jeszcze mam odruch „ratownika”, muszę coś za kogoś zrobić, załatwić, zorganizować lub w czymś wyręczyć, ale pracuję nad tym, żeby to zmienić.
TYLKO W VIVIE!: Próbowała budować rodzinę, ma za sobą dwa nieudane małżeństwa. Dziś nie wie, czy jest gotowa otworzyć się na miłość
Chodzenie z mamą po szpitalach i urzędach musiało być okropne, bo w tym czasie Pani koleżanki chodziły na dyskoteki.
Okropne było to, że od pierwszej klasy szkoły podstawowej wiedziałam, że mama umrze. Pytaniem było tylko kiedy, bo wtedy rak oznaczał wyrok. Żyliśmy z bratem z ogromnym obciążeniem. Do tego chodziliśmy do szkoły muzycznej, która wysoko stawiała poprzeczkę. Codzienne obowiązki, dojazdy do szkoły wyrabiały ogromną samodzielność, ale dawały nam poczucie ogromnego osamotnienia. Rodzice przecież, nie z własnej winy, nie mogli nam pomóc w artystycznych zmaganiach.
Niesamowita historia, kto odkrył Wasz talent muzyczny?
Pani Zosia, przedszkolanka. Jako dzieciak bardzo dużo śpiewałam, ale najpierw zauważyła mojego brata, więc powiedziała mamie, że Mirek jest utalentowany muzycznie i byłoby dobrze wysłać go do szkoły muzycznej. Moja mama, na szczęście, była bardzo mądrą kobietą i uznała, że skoro Pan Bóg dał jej takie utalentowane dzieci, to nie będzie zmieniała boskiego planu. Wysłała brata do szkoły muzycznej. Po czterech latach przyszła kolej na mnie, bo pani Zosia powiedziała: „Co zrobić, córka też”. A mama powiedziała: „Nie”. Rozumiała już, jak ogromny ciężar na siebie wzięła. Zdecydowała wysłać mnie do szkoły rejonowej, a ja w płacz. W domu mieliśmy szafkę pod telewizor z szufladą, której rant w desperacji pocięłam nożem i flamastrem namalowałam klawisze. Codziennie ostentacyjnie „grałam” mamie przed nosem, demonstrując, jak bardzo zależy mi na tym, by uczyć się w szkole muzycznej. Wtedy mama zrozumiała, że tej „wojny” nie wygra. I tak rodzice kupili mi pianino, dostałam adapter Bambino 2 i stos płyt winylowych z pięknymi piosenkami, których uczyłam się na pamięć, by śpiewać je przed lustrem ze skakanką w ręku. Naprawdę wierzyłam, że w przyszłości stanę na wielkiej estradowej scenie. Rodzice zawsze nas wspierali i starali się nam pomagać. Mama pilnowała, żebym ćwiczyła zadane utwory, siadała obok mnie przy pianinie, chociaż nie słyszała ani jednego dźwięku… [...]
TYLKO W VIVIE!: Miał sławę i renomę, w jednej chwili stracił wszystko. Dziś Arkadius swoje szczęście buduje poza Polską
Jest coś, czego Pani żałuje w życiu, na przykład że rodzice nie zobaczyli Pani na scenie?
Mama nie zobaczyła, ale tata zobaczył, choć nie usłyszał. To jest taki smutek, na który nic nie mogę poradzić, bo przecież to, że nie słyszeli, nie było ani ich, ani moją winą. Mogę tylko wierzyć, że są gdzieś tam w górze, dopingują mnie i słyszą. I zawsze trzymają mnie za skrzydła, gdy czuję, że spadam. To oni w ostatniej chwili mnie łapią, żeby mi się nic złego nie stało. Tak wygląda moje życie. Nawet jak rozpadały się moje związki z mężczyznami, to rozstawałam się z nimi w ogromnym szacunku i do dziś spotykamy się na kawie.
Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od czwartku, 29 sierpnia.