Reklama

W tym roku skończy 40 lat i mówi, że w końcu znalazła swoje miejsce na Ziemi. Ma dorosłego syna, który jest jej oparciem i małą córeczkę, w której widzi siebie. Opowiedziała mi o swojej drodze do szczęścia.

Reklama

Wywiad z Dorotą Szelągowską: o córce, synu i spełnieniu

Na wywiad z Dorotą Szelągowską umówiłyśmy się wcześniej, jeszcze przed wybuchem epidemii koronawirusa, przed lockdownem (zdążyliśmy też jeszcze zrobić sesję zdjęciową, której efekty będzie można zobaczyć w najnowszym numerze VIVY!). Choć jest bardzo zajęta, bo prowadzi firmę, kręci programy, jeździ po Polsce, by pokazywać widzom jej najpiękniejsze zakątki, tylko raz przełożyła wywiad. I to wcale nie przez brak czasu. Dorota Szelągowska rozchorowała się i jak mi później powiedziała, sądzi, że to mogło być zakażenie koronawirusem, bo nigdy wcześniej nie była tak chora jak wtedy.

Podczas naszego pierwszego spotkania w jej warszawskim biurze nie rozmawiałyśmy o koronawirusie, bo żadna z nas nie spodziewała się, że już wkrótce pandemia tak wpłynie na nasze życie. Wywiad robiłyśmy więc na raty. Drugą część rozmowy przeprowadziłyśmy już przez telefon. Dorota (po odbyciu dobrowolnej dwutygodniowej kwarantanny) była już wtedy w swoim domu na Warmii. Opowiedziała o tym, dlaczego nie puści syna Antoniego na maturę i jak sobie radzi ze stresem i paniką, bo jak sama przyznaje „wolę być żywą panikarą niż wyluzowanym nieżywym człowiekiem”.

Nasza rozmowa jest jak film Hitchcocka. Najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie narasta. Powiedziałaś, że nie dopuścisz swojego syna do matury, bo nie chcesz go wysyłać na śmierć.

Dla mojego syna ta sytuacja jest faktycznie jak trzęsienie ziemi. Miał mieć najlepszy rok w życiu – najpierw matura, potem egzaminy do szkoły teatralnej, najdłuższe wakacje w życiu, koncerty, radość, szczęście i zabawa. Zamiast tego uczy się do matury, do której nie podejdzie. Dzisiaj, gdy rozmawiamy, rząd nie odwołał egzaminu dojrzałości tylko go przesunął. Nie pozwolę Antkowi na niego iść. Zda kiedy indziej, może w przyszłym roku? Najwyżej pójdzie na rok do pracy. To mu tylko dobrze zrobi. Rozmawialiśmy o tym i na szczęście jesteśmy zgodni.

Czy w tym, czy w przyszłym roku, postanowił, że będzie zdawał do szkoły teatralnej. Jesteś zadowolona, że Twój syn wkracza do show-biznesu?

On jest dorosły i sam o sobie decyduje, a ja jako jego matka opowiadam mu o show-biznesie same najgorsze rzeczy. Tyle mogę zrobić (śmiech). Zresztą uważam, że wybieranie drogi życiowej, gdy ma się 18 lat, jest pomyłką. Ja wybrałam dziennikarstwo, a zajmuję się projektowaniem wnętrz, bo wtedy nie miałam pojęcia, że mogę wybrać taki kierunek studiów. Nie ma znaczenia, co będzie robił. Ważne, żeby był szczęśliwy. I zdrowy.

Mówiłaś, że jest prawdopodobne, że przeszłaś już przez Covid-19.

Nie wiem tego na pewno. Ale na początku marca rozchorowałam się tak bardzo, jak jeszcze nigdy w życiu. Chciałabym wiedzieć, czy mój organizm jest już odporny, bo pewnie byłoby mi łatwiej to wszystko znieść. Z drugiej strony nawet jak przejdziesz koronawirusa, nie masz pewności, że nie zaatakuje drugi raz. Jestem z tych panikujących. Dlatego zanim wyjechałam z Warszawy do mojego domu na Warmii, wszyscy przeszliśmy dobrowolną dwutygodniową kwarantannę. Od dawna noszę maseczki i zabezpieczam się, jak to tylko możliwe, bo wolę być żywą panikarą niż nieżywym wyluzowanym człowiekiem.

Osobie z nerwicą lękową trudno jest znieść taką sytuację – przymusowej izolacji, niepewności, czym koronawirus nas jeszcze zaskoczy.

Jest trudno, tak jak każdemu innemu, bo to jest zupełnie nienaturalna sytuacja. Ale nerwica lękowa i napady paniki nie biorą się tak naprawdę z realnego zagrożenia. To jest coś, co jest w tobie. I wbrew pozorom osoby cierpiące na to w sytuacji realnego zagrożenia są dużo bardziej spokojne i działają bardziej precyzyjnie. Myślę, że ja mam to dość dobrze opanowane. Jestem zadaniowa. Mam dzieci i muszę je chronić. Mam firmę i muszę sprawić, by ona to wszystko przetrwała. Muszę zadbać o ludzi, którzy dla mnie pracują. Oni są nie tylko moimi współpracownikami, ale też przyjaciółmi. To są poważne rzeczy, które pchają mnie do przodu. Ale nie będę narzekać na konieczność odizolowania. To trzeba zrobić i kropka.

Jednak jesteś w komfortowej sytuacji, bo jesteś w swoim pięknym domu na Warmii. Dlaczego nie zostałaś w Warszawie?

Nie będę ukrywać, że jest inaczej. Tu wychodzę przed dom i jestem w ogrodzie. Nie martwię się, ile osób przede mną dotykało klamki do drzwi wejściowych i czy teraz już powinniśmy przewietrzyć windę, czy jeszcze nie. Dlatego, żeby nie popadać w negatywny nastrój, wymyśliłam akcję #będziedobrze. Codziennie zachęcam moich fanów, by znaleźli choć jedną dobrą rzecz w ciągu dnia i się tym pochwalili.

Co dobrego spotkało Cię dzisiaj?

Upiekłam dobre kajzerki, bawiłam się z Wandą i posprzątałam taras. I posegregowałam filmy na DVD. Te ulubione postawiłam bliżej, mniej lubiane dalej. Uwielbiam kino lat 50. i 60. Czasy, w których żyła Marilyn Monroe, były wspaniałe. Te bungalowy z płaskimi dachami! A lata 70. i filmy z Jamesem Bondem? Wspaniałe betonowe siedziby jego wrogów – Blofelda czy Scaramangi, pełne szkła, skóry i drewna? Jeśli chodzi o wnętrza, od tamtej pory nie wymyślono niczego nowego.

Cały wywiad w najnowszym numerze dwutygodnika VIVA!, dostępnym na rynku od czwartku 23 kwietnia oraz w sprzedaży internetowej na hitsalonik.pl.

Iza Grzybowska
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama