Weronika Marczuk: „Cieszę się, że tata Ani jest takim człowiekiem”
Gwiazda po raz pierwszy o partnerze. Na jego wsparcie mogła liczyć w trudnych chwilach
- Krystyna Pytlakowska
Przez kilka lat walczyła o to, by zostać mamą. To nie było takie proste... Weronika Marczuk nie poddawała się, nie zrezygnowała z dalszych prób zajścia w ciążę po 40. roku życia. Miała w sobie ogromną wytrwałość, upór i wsparcie najbliższych. Przede wszystkim swojego partnera, na którego może liczyć w każdej sytuacji. Przeszli długą drogę, by dziś być szczęśliwymi rodzicami małej Ani. Co Weronika Marczuk zdradziła w intymnej rozmowie dla VIVY! Krystynie Pytlakowskiej?
Weronika Marczuk o macierzyństwie i wsparciu partnera
Jak to się stało, że do tej pory nie miałaś dzieci?
Ja też na twoim miejscu zadałabym sobie to pytanie.
Myślałam, że nie chcesz, że macierzyństwo Cię nie pociąga.
Nic bardziej błędnego. Zawsze kochałam dzieci, mam dziewięcioro chrześniaków, których traktuję jak własne. Najpierw mi się wydawało, że na urodzenie swojego dziecka mam jeszcze czas, bo niektóre okoliczności wykluczały możliwość myślenia o ciąży. Gdy podjęłam decyzję, że nie odkładam, okazało się, że nie jest to takie proste.
Jakie okoliczności? Nie ten mężczyzna?
Nie chodzi tu o mężczyznę jako takiego, tylko o sytuacje, które nie sprzyjają powiększaniu własnej rodziny, gdy w twoim otoczeniu ważniejsze są inne sprawy. Pamiętam doskonale, jak na początku mojej drogi jako młodej mężatki wiele osób myślało, że wyszłam za mąż, żeby zostać w Polsce i żeby „złapać” partnera na dziecko. To spowodowało we mnie bunt, chciałam wszystkim pokazać, że nie chodzi mi o to, by ułożyć swoje życie, urodzić dzieci i mieć zawód „matka”. Musiałam wtedy udowodnić, że jestem pracowita i jak dużo potrafię, a dopiero jak już wszyscy się uspokoją, będę myśleć o dziecku. Dzisiaj uważam, że popełniłam wielki błąd, bo nie warto żyć według scenariusza innych, zaniedbując przy tym własne potrzeby.
A ja zawsze miałam Cię ze kobietę asertywną z własnym światopoglądem i dążeniami, taką, która nie ulega żadnej presji.
Taka byłam i taka jestem, ale wtedy, gdy mogę decydować sama. Jednak nic nie robię w życiu na siłę. Zwłaszcza gdy decyzje podejmuje kilka osób, a nie tylko ja. Wtedy moja duma mi nie pozwala na to, żeby się wyłamywać, bo ja nigdy o nic nie proszę. Zresztą zawsze uważałam, że decyzja o dzieciach powinna być obopólna, szczera, wręcz romantyczna, to nie jest zachcianka.
Zresztą wtedy miałaś dziecko – wychowywałaś córkę swojego męża.
Zapewne to wpłynęło na zaspokojenie instynktu macierzyńskiego. Dziś uważam, że takie sytuacje nie powinny przeszkadzać w myśleniu o własnych dzieciach, ale gdybyśmy zawsze byli mądrzy…
Czy to oznacza, że żałujesz przeszłości, tego, że nie zawalczyłaś wcześniej o własne dziecko?
Oznacza to co innego. Każdy w związku musi być spełniony. Zresztą nie chcę wracać do przeszłości, by czegoś żałować. Szanuję i akceptuję każdy fragment swojego życia, bo dzięki temu jestem dziś tam, gdzie jestem. Przeszłość analizuję tylko i wyłącznie pod względem dydaktycznym, po to, by zrozumieć. Tworzenie przeszłych scenariuszy zabiera powietrze przyszłości. Wyciąganie wniosków jest kluczem do naszych sukcesów lub porażek. Największe blokady przed ciążą są w psychice. I paradoksalnie powstają jako mechanizm ochronny nas samych, dlatego tak trudno je rozpoznać. To fascynujący, ale bardzo złożony temat, jeden z motywatorów do powstania książki. My żyjemy, kochamy, zdaje się, że wszystko powinno być dobrze, a nasze głębokie pragnienia są odsunięte na bok.
(...)
Dlatego jesteś od ośmiu lat szczęśliwa, że Twój obecny partner chciał mieć dzieci?
Nie tylko dlatego, ale faktem jest, że dziś nie byłabym w związku z kimś, kto nie chce mieć dziecka. I rzeczywiście wyjaśniliśmy sobie to spontanicznie w naszej pierwszej szczerej rozmowie. Padło pytanie, dlaczego nie mam dzieci, a ja odpowiedziałam, że dotąd mi się nie udało, choć bardzo chciałam je mieć. Odpowiedział: „Skoro tak bardzo chcesz, to będziesz je miała”. I dodał, że on też zawsze chciał mieć dużo dzieci. To był pierwszy test, jaki zdaliśmy oboje.
Mężczyzna zwykle chce mieć dzieci z kobietą, którą kocha i podziwia.
I nie analizuje, kto ma ile lat, czy się uda i czy będzie to łatwe, czy trudne. Uwielbiam obserwować mężczyzn, którzy otwarcie mówią o chęci bycia wielodzietnymi ojcami, nie drżą ze strachu przed porodem, trudami rodzicielstwa i zachęcają do tego innych. Piszę o tym w swojej książce. Jeszcze bardziej warto dziś docenić mężczyzn, którzy dzielnie towarzyszą żonom, partnerkom w każdej trudnej sytuacji – medycznej, psychicznej czy tragicznej.
(...)
Czy Twój partner miał świadomość, że to staranie się o dziecko będzie takim trudnym wyzwaniem?
Nie wiedzieliśmy o tym, ale on napełniał mnie spokojem i swoją pewnością. Uważał, że to jest naturalna kolej rzeczy i że nie musimy o tym rozmawiać. Wdzięczna jestem za to, że nigdy nie poskarżył się, że robię czegoś za dużo czy za mało. Albo że jestem zbyt męcząca. Po prostu wiernie mi towarzyszył, nie analizując sytuacji. Dziś wiem, że pewne rzeczy można przewidzieć, na przykład to, jak się zachowa twój partner w sytuacji kryzysowej. Jak pewne cechy, które nam się podobają w okresie beztroski, mogą potem obrócić się przeciwko nam w ciężkich chwilach. Cieszę się, że tata Ani jest takim człowiekiem, o nikim nie powie złego słowa, w żadnej sytuacji.
Był przy porodzie?
Nie dosłownie, bo rodziłam przez cesarskie cięcie, ale był obok na sali operacyjnej i przejął córeczkę od razu po moim pierwszym dotyku. To było absolutnie cudowne, gdy usłyszałam jej płacz. Mam nagranie z naszego pierwszego spotkania. Ania już była czyściutka, ciemne włoski, donoszona. Jej rączki chciały od razu coś chwytać. A tatuś od razu po tym przeżywał swoje 20 minut na tak zwanym kangurowaniu. Dziecko daje się najpierw matce, a potem ojcu, by się uodporniło na bakterie rodziców. Widać na zdjęciach, jakie to wzruszające przeżycie dla mężczyzny, a Ania od razu chciała jeść. Szukała pokarmu, a ja szczęśliwie od razu po porodzie mogłam ją nakarmić.
A jak Ty się wtedy poczułaś?
Tak jak widziałam to w wyobraźni – wszystko było takie naturalne, takie, jakbym to już kiedyś przeżyła. Magiczna chwila, której żadne obawy czy ból nie mogą zakłócić. Od pierwszego momentu czułam się tak, jakbym od dawna była jej matką. Nic mnie nie dziwiło. I ten jej nosek do góry, i usteczka wykrojone w kokardkę. Nie musiałam się uczyć odruchu opiekuńczości, on się od razu pojawia.
Cały wywiad z Weroniką Marczuk w nowej VIVIE!. Magazyn dostępny w sprzedaży od 10 czerwca, a także w wydaniu internetowym KLIKNIJ TUTAJ.