W kryzysowej sytuacji wiara dała Ewie Wachowicz nieprawdopodobną siłę. „Potężne anioły musiały otoczyć mnie skrzydłami”
Gdy zdobywała szczyt, bliscy drżeli o jej życie. „Po prostu się rozpłakałam", wspominała

- Katarzyna Piątkowska
Wyruszyła na Antarktydę, by zdobyć siódmy szczyt Korony Wulkanów Ziemi i osiągnęła swój cel! Przygotowała się miesiącami, kosztowało ją to wiele wysiłku i poświęceń. W całym procesie mogła liczyć na ogromne wsparcie bliskich. Jednak jak przyznaje Ewa Wachowicz, ta droga i czas spędzony w górach są dla niej ogromną lekcją. Dotykały ją chwile zwątpienia, ale nigdy nie dała się złamać.
W rozmowie z Katarzyną Piątkowską dla VIVY! Miss Polonia i szefowa kuchni przyznaje, że na szczycie Mount Sidley w pewnym momencie zrobiło się naprawdę niebezpiecznie. Dziś wie, że nigdy tam nie wróci. „Gdy weszliśmy na szczyt, załamała się pogoda – zaczęło wiać jeszcze mocniej, a do tego zeszła chmura, która spowodowała, że odczuwalna temperatura spadła do około minus 50 stopni, a widoczność była zerowa”, opowiada.
W najtrudniejszym momencie szukała siły w wierze… W poruszających słowach Ewa Wachowicz wspomina tamten czas. Bliscy bardzo się o nią martwili. "Wyobraź sobie, że gdy tam, na Antarktydzie było już naprawdę źle, Ola, która na mnie czekała w Polsce, czuła, że coś poszło nie tak. Gdy po przylocie zobaczyłam ją na lotnisku, jak czeka z koronami i szarfami, jak przytuliłam ją, a ona szepnęła mi do ucha, że bardzo się o mnie bała, po prostu się rozpłakałam”, wyznaje.
Ewa Wachowicz: Wiara i rodzina są jej wielką siłą
Ewa Wachowicz: Antarktyda jest nieobliczalna. Możesz być przygotowany na wszelkie możliwe sposoby, ale i tak może zdarzyć się coś, co spowoduje, że nie osiągniesz celu. Albo nie będzie okna pogodowego, albo rozchoruje się przewodnik, albo ktoś się przeziębi. Zasada jest taka, że wchodzi na górę albo cała ekipa, albo nikt. Nie ma opcji, że ktoś zostanie sam w obozie. [...]
Czego się wtedy dowiedziałaś o sobie?
Wiedziałam, że jestem mocna, ale nie przypuszczałam, że do tego stopnia, że nie da się mnie złamać. Bardzo pomogła mi wiara, która dała mi nieprawdopodobną siłę. Tam, na górze, w pewnym momencie zrobiło się naprawdę źle. Szliśmy w bardzo gęstej mgle. Tak gęstej, że nie widziałam pleców osoby, która była przede mną. W takich warunkach wariuje błędnik, bo nie ma żadnego punktu odniesienia. Nie wiadomo, gdzie jest góra, gdzie dół, bo wszędzie jest biało. Zamarzły mi gogle, a pod żadnym pozorem nie mogłam ich zdjąć, bo groziłaby mi śnieżna ślepota. Udało mi się chuchać w jedno miejsce tak, że zrobiła się szczelina, przez którą widziałam kawałek przywiązanej do mnie liny. Nadeszła śnieżyca, a totalna wilgoć spowodowała, że czułam, jakby w ciało wbijały mi się miliony igieł. Poruszaliśmy się naprawdę powoli, bo rozrzedzone powietrze powodowało, że brakowało nam tlenu. Potykałam się o swoje nogi, o zaspy, o ukryte pod śniegiem bryły lodu. Znów straciliśmy poczucie czasu.
O czym wtedy myślałaś?
Odmawiałam różaniec. To była moja medytacja. Bardzo mocno skupiłam się też na oddechu, bo to mnie uspokaja. Mam zresztą za sobą różne kursy związane z nauką oddychania.
- TYLKO W VIVIE!: Nigdy się nie poddaje, dzięki uporowi osiągnęła sukces. "Nie da się mnie złamać", mówi Ewa Wachowicz
To Cię uchroniło przed wpadnięciem w panikę?
Sama jestem zdziwiona, że nie spanikowałam. Potężne anioły musiały otoczyć mnie skrzydłami. Podejrzewam, że do dzisiaj mają w nich zakwasy (śmiech). Jestem zadaniowa. A moim zadaniem było zejście do obozu, a potem powrót do domu. Moja córka powiedziała kiedyś: „Góra jest zdobyta, jak wrócisz do domu”. Dom. To był mój azymut. Wyobraź sobie, że gdy tam, na Antarktydzie było już naprawdę źle, Ola, która na mnie czekała w Polsce, czuła, że coś poszło nie tak. Gdy po przylocie zobaczyłam ją na lotnisku, jak czeka z koronami i szarfami, jak przytuliłam ją, a ona szepnęła mi do ucha, że bardzo się o mnie bała, po prostu się rozpłakałam.
To była Twoja siódma góra…
A ją pierwszy raz ogarnął taki lęk. Mój mąż zresztą też go odczuwał. To pokazało mi, jak mocną relację mam z najbliższymi. [...]
Czy w kilka miesięcy można się przygotować do takiej wyprawy?
Jeśli ktoś jest cały czas sprawny fizycznie, to tak. A ja przecież wspinam się od lat, jeżdżę na nartach. Cztery miesiące poświęciłam tylko na przygotowania. Do tego stopnia, że zrezygnowałam z uprawiania sportów, które mogłyby na przykład spowodować u mnie kontuzję. Przestałam jeździć na rowerze, na nartach, które kocham…
Chęć przekraczania granic, wyjścia ze swojej strefy komfortu, bo tak rozumiem zdobywanie szczytów, spowodowała postawienie innych granic.
Dokładnie tak. Tu wielkie ukłony dla moich bliskich, mojej córki i męża, że to wytrzymali. Nawet jak z mężem jechaliśmy z Krakowa do Zawoi, gdzie jest mój dom, łaziłam z ciężarami na Babią Górę, zamiast być z nim.
Sławek nie chodził z Tobą?
Czasami to robił, ale nie zawsze. Gdy nadszedł mój ostatni trening, okazało się, że jest bardzo dużo śniegu i nadciąga śnieżyca. A ja patrzę do Excela, w którym miałam rozpisane codzienne treningi, i co widzę? Trening z obciążeniem. I wiem, że przede mną od trzech do pięciu godzin targania plecaka i obciążonych sanek. Rozumiesz, że nie było szans, żebym go na to namówiła (śmiech)?
Cały wywiad już w nowej VIVIE! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 13 marca.

Zobacz także
Galeria
Pokazywanie elementów od 1 do 3 z 12
Akcje
Pokazywanie elementów od 1 do 4 z 17
Fale, tafla, zwiększona objętość. Air Wand to domowy stylista włosów!
Współpraca reklamowa