Reklama

"Przyszłam na świat w małym miasteczku w górach i stamtąd przywędrowałam do teatru, do kina. W liceum zaczęłam bardzo dużo czytać. Rozpływałam się w świecie i pejzażu autora. Odczuwałam to jako najbardziej intymne spotkanie z drugim człowiekiem", wspomina Aleksandra Konieczna.

Reklama

W filmie zadebiutowała, mając prawie 50 lat. Za rolę Zofii Beksińskiej otrzymała mnóstwo nagród. Trafiła do mainstreamu. Przez następne siedem lat dostała kolejne wyróżnienia. A mimo to wraca do teatru. Czego szuka, dokąd zmierza i o jakim domu marzy Aleksandra Konieczna, sprawdzała w ciemności i szeptem Katarzyna Piątkowska. Tak wspomina rodzinny Prudnik i początek aktorskiej drogi.

Aleksandra Konieczna o początkach aktorskiej drogi, karierze i rodzinnym Prudniku

Takie docenienie przez widzów, przez kolegów jest przyjemne?
Jest, ale gdy pierwszego Orła dostaje się, mając prawie 50 lat, kiedy trochę się już wie o życiu, troszkę się go najadło, troszkę na nie napatrzyło, nie można odlecieć z tego powodu, wystrzelić. [...] Przede wszystkim jestem aktorką teatralną i całe lata trenowałam u najlepszych reżyserów w tym kraju. Rozwijałam się. Mam więc w tym zawodzie spore mocowanie.

I nie pragnęła Pani grać w filmach?
Nie odczuwałam niedosytu z tego powodu, że w nich nie gram.

Czy film przyszedł do Pani w dobrym momencie życiowym?
Powiedziałabym, że w średnim. Nie chciałabym więcej o tym opowiadać, ale nagroda za rolę Zosi Beksińskiej zdarzyła się właśnie w takim słabowitym momencie. I bardzo mi pomogła. Nagle musiałam się ładnie ubrać, wyjść do ludzi, pojawić się na różnych galach i festiwalach filmowych. To nie tak, że nagle wszystko w moim życiu dzięki niej się zmieniło, ale nie mogę zaprzeczyć, że miała na mnie duży wpływ. „Ostatnia rodzina” dostała tak dużo nagród, że dzięki temu wpłynęłam nagle do mainstreamu. Wie pani, pani Kasiu, co było zabawne? To, że dziennikarze musieli dużo szperać, żeby coś o mnie wyszperać, a potem dziwili się, że już wcześniej coś robiłam, mnóstwo ról teatralnych, sporo teatrów telewizji, reżyserie teatralne. Ach, ta moja kariera ma różne przypływy i odpływy. Teraz wracam do teatru. Za chwilę będę aktorką Teatru Powszechnego. [...]

TYLKO NA VIVA.PL: Odnalazł siłę i odwagę, by opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Robert Kudelski wprost mówi o chorobie otyłościowej

Ostatnia rodzina (2016) (The Last Family) Dawid Ogrodnik, Aleksandra Konieczna, Andrzej Seweryn *Filmstill - Editorial Use Only*,Image: 297721424, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: Image
Kadr z filmu "Ostatnia rodzina". Dawid Ogrodnik, Aleksandra Konieczna, Andrzej Seweryn Fot. Capital Pictures / Film Stills / Forum

Wracając do Pani rodzinnego Prudnika… W Pani była chęć wyrwania się stamtąd do wielkiego miasta?
Gdy się do niego wyrwałam, nie uświadamiałam sobie tej chęci. Kiedyś na konkursie recytatorskim ktoś powiedział, że może powinnam pomyśleć o aktorstwie, bo jestem taka podobna do Joanny Szczepkowskiej. I chociaż chciałam zdawać na romanistykę, pomyślałam: Co mi zależy? Przecież egzaminy wstępne do szkoły teatralnej są wcześniej niż inne. Spróbowałam. I zestrzelony (śmiech). W moim rodzinnym miasteczku starałam się o tych planach nie opowiadać nikomu, żeby mi skrzydeł nie podcinano. Muszę przyznać, że im jestem starsza, tym mam coraz większą akceptację ludzkich słabości, swoich też. Myślę, że to idzie w kierunku, że im większą mam dla siebie pobłażliwość i łagodność, tym większą mam dla innych.

Aleksandra Konieczna, Viva! 24/2024
Aleksandra Konieczna, Viva! 24/2024 Bartek Wieczorek/Visual Crafters

Do szkoły teatralnej zdała Pani za pierwszym razem, a potem jednak pragnienie studiowania romanistyki ściągnęło Panią do Francji.

Uczyłam się teatru, patrzyłam na wielki, piękny Stary Teatr w Krakowie, do którego jeździliśmy z klasą na przedstawienia. A potem, gdy po szkole trafiłam do Warszawy, do Teatru Współczesnego, poczułam, że to wszystko jest nie takie, jak bym chciała. W Krakowie byli świetni reżyserzy, Jarocki, Wajda, był rozmach w plastyce przedstawień, były wielkie role, była magia. W Warszawie się rozczarowałam.

Musiała Pani jechać aż do Francji? Nie mogła po prostu do Krakowa?
Nie miałam takiego pomysłu, ale czułam, że potrzebuję piękna. Myślałam, że to, czego szukam, będzie albo w teatrze, albo we Francji, w Paryżu i we wszystkim, co francuskie. Moje pierwsze zderzenie z teatrem warszawskim było nieudane, wydawał mi się mały, mieszczański i nie sprostał moim wyobrażeniom. Spróbowałam Paryża. Miałam przyjaciółkę, która w 1978 roku wygrała konkurs konserwatorski i w Paryżu właśnie założyła pracownię na Montmartrze. Wśród butików, marszandów, w najpiękniejszym miejscu tego miasta. Gdy dowiedziała się, że chcę emigrować, zaproponowała, żebym przyjechała do niej. Uczyłam się konserwacji obrazów. Nieustanne bycie wśród dzieł sztuki było dla mnie zachwycające. Od rana do wieczora. Kocham piękno. Bez piękna wykonuję trzy histeryczne wdechy, jak ryba wyrzucona na brzeg, i mnie nie ma. Uważam, że rzeczywistość taka jeden do jednego jest trudna do zniesienia. Na szczęście mam możliwość wchodzić w świat wyobrażony. I jeszcze mi za to płacą pieniądze. Hulaj dusza!

TYLKO W VIVIE!: Rodzicie nie chcieli, by została aktorką, bardzo się o nią bali. Dziś nieustannie ją wspierają

Aleksandra Konieczna, Viva! 24/2024
Aleksandra Konieczna, Viva! 24/2024 Bartek Wieczorek/Visual Crafters

Przeznaczenie jednak było silniejsze od francuskiego piękna.
Okazało się, że w Warszawie reżyser Szczepan Szczykno wymyślił sobie, że ściągnie mnie do Teatru Dramatycznego, żebym zagrała matkę Prousta w adaptacji siódmej części „W poszukiwaniu straconego czasu”, czyli w „Czasie odnalezionym”. Jak przyleciałam do Warszawy i poszłam do Pałacu Kultury na spotkanie z dyrektorem Maciejem Prusem, okazało się, że on w ogóle nic o mnie nie wie i nie wie, o co chodzi. Gdy wyszłam z dyrektorskiego gabinetu, minął się ze mną na schodach reżyser Prousta, Waldemar Matuszewski. Za chwilę znów otworzyły się drzwi gabinetu i usłyszałam: „Niech pani poczeka, niech pani tu wróci”. Siedziałam, rozmawiałam, widziałam coraz bardziej rozpromienione oczy reżysera… [...]

Dobrze już wtedy Pani było w warszawskim teatrze?
Trochę jednak czułam niedosyt reżyserów i przez lata w Dramatycznym było z tym słabo. Ale jak się zaczęli pojawiać Piotr Cieplak, potem Grzegorz Jarzyna, który zrobił przedstawienie „Niezidentyfikowane szczątki ludzkie, czyli prawdziwa natura miłości”, w którym dał mi rolę jasnowidzki, wieszczki i narkomanki Benity, od tego czasu zaczęło jakoś hulać. Potem jeszcze pierwsze przedstawienie w Warszawie zrobił Krystian Lupa…

Marzyła Pani o rolach u wybitnych krakowskich reżyserów, ale w Warszawie?
W ogóle o żadnej roli nie marzyłam. W pewnym momencie poczułam, że się skundliłam artystycznie, wyczerpałam, zwiędłam, wpadłam w jakąś dziurę i nie rozwijałam się. I przestałam marzyć. Tak było aż do momentu, kiedy pojawili się reżyserzy, których pragnęłam. Potem związałam się z TR i Grzegorzem Jarzyną i ten związek trwał aż do „Ostatniej rodziny”. [...]

Cały wywiad do przeczytania w nowej VIVIE!. Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku 19 grudnia.

Reklama

Źródło: Viva! 24/2024

Vanessa Aleksander, Viva! 24/2024, okładka
Vanessa Aleksander, Viva! 24/2024, okładka MATEUSZ STANKIEWICZ/FEED ME LAB
Reklama
Reklama
Reklama