Królowa offowej piosenki. Baba, którą zesłał Bóg. Renata Przemyk obchodzi dziś 55 urodziny. „Po pięćdziesiątce mam mniej kompleksów”, mówi wprost. W ramach cyklu Archiwum VIVY! wywiady przypominamy niezwykłą rozmowę Romana Praszyńskiego z Renatą Przemyk. Wywiad ukazał się w magazynie VIVA! we wrześniu 2017 roku.

Reklama

Miałaś swój pokój w dzieciństwie?

Miałam ćwierć. W naszym mieszkaniu w Bielsku-Białej mieszkałam w jednym pokoju z babcią i bratem. W drugim – młodszy brat z rodzicami. Pobrali się bardzo młodo. Tata był zapracowany, na dwa etaty, mama też. Była dla mnie wzorem gospodyni, niedoścignionym do tej pory. Po pracy gotowała i szyła dla nas, często po nocach. Nie wiem, jak udawało jej się utrzymać porządek. Nie tak jak u mnie. W moim domu pod Krakowem wszystko na wierzchu – i emocje, i rzeczy. Nieład. Artystyczny, pocieszam się.

Kiedy pojawiła się w Twoim życiu muzyka?

W przedszkolu. Trafiłam na panią Halinkę, która była cudowną, ciepłą osobą i zobaczyła we mnie potencjał. Chodziła nawet do moich rodziców, namawiała ich, żeby posłali mnie do szkoły muzycznej. Niestety, szkoła była po drugiej stronie miasta, ja byłam anemicznym dzieckiem, sama nie mogłam jeździć, a nie miałby kto mnie odprowadzać. Podejrzewam, że ostatecznie zniechęciła rodzinę jednak wizja, że rzępoliłabym im na skrzypcach w tym małym mieszkanku.

Chciałaś śpiewać?

Interesowało mnie wiele rzeczy. Pisałam, malowałam, śpiewałam. Bardzo długo nie wiedziałam, co chcę robić zawodowo.

Trenowałaś karate?

Miałam 15 lat, gdy zobaczyłam film z Bruce’em Lee. Strasznie mi się podobał, bo był sprawny, szybki,
skuteczny. W dodatku stawał w obronie słabszych. Zawsze był po właściwej stronie. Znalazłam ogłoszenie o zajęciach karate, zgłosiłam się natychmiast. Ubłagałam rodzinę o zgodę, patrzyli dziwnie, nie byli zachwyceni. Dziewczynce nie wypadało. Byliśmy tradycyjnym domem. Panował wyraźny podział, co jest odpowiednie dla dziewczyn, co dla chłopców. Gdy moja mama próbowała zagonić moich braci do mycia naczyń, babcia protestowała: „To nie jest zajęcie dla mężczyzny”. Dlatego rodzice nie chcieli zgodzić się na mój obóz karate. Powiedzieli, że pojadę, jak sobie zarobię. Nie trzeba mi było powtarzać.

Zobacz także
Zuza Krajewska/LAF AM

Jak?

Znalazłam pracę na obrzeżach miasta, w fabryce pił. Pakowałam na akord jeszcze gorące, wyciągnięte z pieca brzeszczoty. Wiadomo, że nie miałam startu do tych bardzo zręcznych pań, które pracowały tam długo. Ale po okrągłym miesiącu pracy zarobiłam na dwutygodniowy wyjazd nad morze. Rodzice nie wiedzieli, że na całą grupę chłopaków jesteśmy tylko dwie dziewczyny. Gdyby wiedzieli, toby się nie zgodzili.

Biłaś chłopaków?

Nie było rozróżnienia na płeć na treningach. Jak były biegi przełajowe, wytrzymałościowe czy skakanie po brzuchach, to wszystkim równo. Musieliśmy być bardzo sprawni.

Wyobrażałem sobie, że jesteś eteryczna, a Ty skakałaś po brzuchach?

Nie byłam silna, ale szybka, sprawna, zwinna. Dobra technicznie. Rok treningu dodał mi pewności siebie. Czułam się silniejsza psychicznie. Mieliśmy bardzo fajnego senseia, który wprowadzał medytację, nauki, że mamy być przede wszystkim dobrymi ludźmi. Tłumaczył, że rozwój duchowy jest ważny. Dobrze mi to zrobiło. I nadal robi.

Zdałaś na bohemistykę do Katowic?

Na studiach chwyciłam wiatr w żagle. Poczułam, że się rozwijam. Czytałam wszystko, co wpadło mi w ręce, chodziłam na pokazy filmów. Czasy były polityczne, zakazane książki były szczególnie wartościowe. Mieliśmy świadomość, że pogłębiając wiedzę, zwiększamy zakres swojej wolności.

Jak chodziłaś ubrana?

Głównie na czarno, sama szyłam. Farbowałam pieluchy, mama pracowała w zakładach włókienniczych, miała dostęp do zakładowego sklepu. Wiedziała, że ma kupować czarne.

Natura melancholijna?

Byłam wycofana, największą przyjemność miałam z samotnego czytania książek. Ale potrafiłam się też bawić. Właściwie wszystko zaczęło się od mojego śpiewania i grania na gitarze w akademiku. Imprezy się kończyły, ludzie padali albo wychodzili i ostatnie, co pamiętali, to moje piosenki. Ktoś znajomy powiedział: „Jest przegląd na innym osiedlu akademickim. Możesz wystąpić”. Czemu nie? Nie miałam nic do stracenia. Poszłam. Wróciłam ostatnim autobusem, dwa dni później dowiedziałam się, że przeszłam do następnego etapu. To był Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie.

Tam rozpoczęła się Twoja kariera?

Dwa lata później, w 1989 roku, wygrałam Kraków, śpiewając piosenki Sławka Wolskiego. „Protest dance”, „Babę zesłał Bóg” i „Samolot”.

Pamiętam wszystkie. To było coś nowego, oryginalnego.

Nie do końca zdawałam sobie sprawę z ich popularności. Mieszkałam w akademiku, nie miałam nawet radia. Nie od razu zorientowałam się, jaki mają zasięg. Posypały się propozycje. Wystąpiliśmy ze Sławkiem w Opolu i w Jarocinie już jako Ya Hozna. Jakimś cudem menedżer Armii znalazł nas i zaprosił jako gości zespołu do Jarocina. Nie mogłam w to uwierzyć. Byłam zachwycona. Piosenka studencka była kojarzona z nudnym facetem w swetrze brzdąkającym na gitarze. A Jarocin słynął z ostrych reakcji publiczności. Gdy wykonawca podpadł, leciały na scenę woreczki z mlekiem i grube parówki. Widziałam to wcześniej na własne oczy, jak jeździłam tam jako słuchacz. Sama nigdy nie rzucałam. Dużo ryzykowaliśmy.

Jak poszło?

Powiedziałam, że na trzeźwo nie wyjdę. Strach mnie paraliżował. Jakby od tego zależało całe dalsze życie. W butelce po syropie miałam rum, wypiłam przed wyjściem. Gdy zaczął działać, bariery zniknęły, pojawiła się nawet choreografia. I pokochali nas. Tłum punków z czubami na głowach i w skórach z nitami, agrafkami. Przy pierwszym utworze była konsternacja – kontrabas, mały akordeon i panienka w żakiecie. Przy drugim coś się zaczęło ruszać, a przy trzecim już było pogo i zabawa na całego. Potem nie chcieli nas wypuścić. I nie chcieli wpuścić zespołu po nas. Krzyczeli: „Renata! Renata!”. Do końca życia tego nie zapomnę. Odczułam to jak znak, że scena to moje miejsce. Potem już bez rumu :-).

Bóg dał wyraźny znak?

Bardzo. Nieraz miałam tak w życiu, że prosiłam o coś i rezultat przechodził moje najśmielsze wyobrażenie. Tak było też z Klarą.

Zuza Krajewska/LAF AM

Twoją adoptowaną córką?

Tak, miałam 36 lat i byłam spełniona zawodowo. Nagrywałam płyty, miałam nagrody, dużo występowałam. Kochałam swoją muzykę, a jednocześnie czułam tęsknotę, emocjonalne niezaspokojenie. I powoli traciłam nadzieję, że spotkam mężczyznę, który będzie w stanie mnie dopełnić idealnie. Pomyślałam, że z dzieckiem moje życie też może być kompletne. Nie chodziło mi o egoistyczne posiadanie, czułam, że mam dużo do zaoferowania.

Chciałaś być mamą?

Dokładnie. Ale myślałam, że jako samotna matka nie mam szans. Nawet do głowy mi nie przyszło, że mogę pójść do jakiegoś ośrodka i się ubiegać. Zupełnym przypadkiem od znajomych dowiedziałam się, jakie są procedury, a niedługo potem, że jest taka samotna istotka. Sprawy potoczyły się błyskawicznie i w ciągu paru miesięcy Klara była w domu, a ja zwariowałam. Raz ze szczęścia, a dwa z oszołomienia, że to wszystko jest możliwe. Gdy po raz pierwszy ją zobaczyłam, miała osiem tygodni, patrzyła na mnie uważnie i nie zapłakała. Nawet nie mrugnęła!

Miłość od pierwszego wejrzenia?

Nie mogłam przestać się zachwycać i dziękować Bogu, że to się dzieje. I zaczął się kolejny przełom w moim życiu. Po całości. Od spraw głęboko duchowych na najwyższym poziomie po te na najniższym – zmienianie brudnych pieluch. Przy pierwszej zmianie pieluchy z kupą zwyczajnie zwymiotowałam. Sama się z tego śmiałam i wszyscy moi znajomi. Trzeba było sobie poradzić z podstawowymi rzeczami, z opieką. Zaspokoić wszystkie potrzeby maleństwa. Dać radę.

Myślałaś: Na co mi to było?

Tak nie było ani razu, nawet przez sekundę. Myślałam, że sobie nie radzę, bo coś ze mną nie tak. Że muszę pomóc sobie inną metodą, zmienić plan. Zaczęłam obserwować, jak inne matki to robią. Jak nigdy wcześniej nie zauważałam ludzi z małymi dziećmi, tak potem śmiali się ze mnie znajomi, że sfiksowałam na punkcie kupek i zupek.

A czego dowiedziałaś się o sobie?

Że jestem cierpliwsza, niż sądziłam. A może dopiero teraz stałam się cierpliwsza. Paradoksalnie uspokoiłam się, bo wcześniej miałam poczucie, że czas nieuchronnie biegnie, a ja nie zrobiłam czegoś ważnego. Wciąż gonitwa, koncert, płyta, promocja – to dawało mi satysfakcję, ale na jakiś czas. A tu zaczęło się dziać coś, co nie ma końca. Co jest linearne, trwałe i w tej swojej zwyczajności wielkie. Jak się zostaje matką, to jest się nią do końca życia. Zaczęły mnie cieszyć zwyczajne rzeczy – zabawa, czytanie książek. Wspólne śniadanie. Przestałam mieć poczucie zmarnowanego czasu. Stałam się bardziej uważna, uczyłam się słuchać.

Teraz Klara dorasta?

Śmieję się, że gdybym nie kochała, tobym udusiła :-). Dorastanie jest trudnym czasem dla nastolatki. Na szczęście mam dobrą pamięć, też byłam nastolatką. Miałam skoki nastrojów, byłam strasznie uparta. Obserwuję córkę, przypominam sobie, jaka byłam, i jestem dla niej łagodniejsza.

Dziecko otworzyło Cię na życie z mężczyzną?

Dopuściłam do siebie łagodność, akceptację. Bycie matką obudziło we mnie prawdziwą kobietę. Oswoiłam tę kobiecość, wyostrzyły się zmysły, poszerzył świat. W moim życiu pojawiły się kolory. Klara od początku była cudowna, ale uparta jak diabli. Z wyglądu aniołek – długie, gęste blond włosy, niebieskie oczęta. Księżniczka. I nadużywane słowo – NIE. Pierwsza zabawka to ciężarówka, potem wożony na niej miś, potem lalki, ale różowe sukienki też musiały być.

Zuza Krajewska/LAF AM

Chcesz powiedzieć, że Ty też?

A czemu nie? Klara mówiła: „Takie same śliczne sukienki?”. I kolorowe buty. Więc zakładałam i świetnie się bawiłam. Jeżeli ona miała warkoczyki czy kwiatki we włosach, ja też. Miałam w końcu usprawiedliwienie dla swojego infantylizmu. Mogłam bezkarnie oglądać kino familijne, wygłupiać się, tarzać po trawie. W dzieciństwie byłam nad wiek poważna. Teraz uwolniło się we mnie prawdziwe dziecko. Od kiedy jest Klara, rozwinęłam się duchowo i otworzyłam na ludzi.

I pojawił się mężczyzna?

W końcu taki na życie. Jestem zakochana. Szczęśliwa, spełniona. Mam komplet. Cieszę się chwilą. I wykorzystuję wszystko, czego się nauczyłam przy dziecku :-). Cierpliwość, łagodność i nieprzejmowanie się pierdołami.

Jak się poznaliście?

Zabawna historia, bo poznaliśmy się z Krzysztofem 20 lat temu na rajdach samochodów terenowych, a potem nasze drogi się rozjechały. Nie byliśmy na siebie gotowi. Musieliśmy popełnić parę błędów, nauczyć się czegoś o sobie, żeby po 18 latach spotkać się ponownie, już jako inni ludzie. Najpierw zaskoczenie: „O, to ty?”. A potem już poszło błyskawicznie.

Muzyk?

Grafik. Duży, łysy facet. Inny od tych, z którymi się nie udało. Na szczęście!

Jak przyjęła go Twoja Klara?

Bardzo dobrze. Jest uzdolniony plastycznie. Kiedyś na początku potrzebowała pomocy przy narysowaniu czegoś na zajęcia plastyczne. I była pod dużym wrażeniem, jak szybko mu to poszło. Od tej pory ma go w komórce zapisanego pod „miszczu”.

Jak to jest być w związku?

Bywałam w wielu, ale w żadnym nie byłam tak spokojna. Poprzednia relacja dała mi tak popalić, że w ogóle zarzuciłam myśl o byciu razem. Miałam kilka lat przerwy. To jest największa odmiana, to poczucie stabilności. Są emocje, nie ma nudy, ale przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. I wewnętrzna zgoda nas dwojga, że chcemy, żeby trwało. Zawsze było we mnie strasznie dużo rozedrgania, niepokoju, przeróżnych tęsknot, nastrojów. Czasem skrajnych, raz na wysokim C, raz sam dół. Potrzeba dużo cierpliwości mieć. Do mnie. I kochać mnie bardzo.

Zmieniłaś się?

Zmieniłam. Na przykład teraz widzisz mnie umalowaną, bo byłam w telewizji, promowałam nową płytę, „Boogie Street”, z piosenkami Leonarda Cohena. Na co dzień prawie przestałam się malować. A gdy miałam 20 lat i mieszkałam w akademiku, nie byłam w stanie wyjść do toalety bez makijażu. Wydawało mi się, że nie jestem kompletna. Byłam pełna kompleksów. Wydawałoby się, że po pięćdziesiątce powinnam mieć coraz więcej obiekcji co do wyglądu, a mam mniej. One po prostu przestają mnie obchodzić. I wtedy od razu wyglądam młodziej!

To zaręczynowy pierścionek? Pobierzecie się?

Tak, ale nie wiem kiedy. Sama deklaracja mi wystarcza. To ja odwlekam, nie chcę robić wielkich ceremonii. Myślałam kiedyś, że ślub to zwyczajna kolej rzeczy, jak u rodziców, potem, że zabójca miłości, widziałam wokół tak wiele rozpadających się par. Dziś myślę, że może zrobimy to spontanicznie, jak nas natchnie.

A ja przez wiele lat byłem przekonany, że żyjesz z kobietą!

Nie ty jeden. Nie informowałam na bieżąco o swoim życiu prywatnym w mediach, nie było ślubów w gazetach. Głośno mówię o feminizmie, bo o prawa kobiet wciąż trzeba walczyć. Ludzie często oceniają po pozorach, wydaje im się, że wiedzą lepiej. Ja kocham ludzi, mam przyjaciół różnych orientacji i mam w sobie dużą tolerancję na inność. Szukam porozumienia na wielu poziomach. Między kobietami porozumienie jest inne, mam cudowne przyjaciółki. Są wśród nich lesbijki. Zdarzyło się, że po koncercie przyszły do mnie dziewczyny, namawiając, żebym zrobiła coming out, bo im by się to przydało. Wytłumaczyłam, że nie mogę być kimś innym, niż jestem, tylko dlatego, że komuś by to pomogło. Że popieram prawo każdego do życia według własnych pragnień, ja też żyję tak, jak czuję, jestem hetero. Już nie słuchały, odeszły, obraziły się.

Zuza Krajewska/LAF AM

Ale o mężczyznach przy Tobie jakoś nie słyszałem?

Coś musiałeś słyszeć. Nie zawsze życie układało się tak, jak bym chciała. Byłam trochę oderwana od rzeczywistości. I często oceniałam świat i ludzi zero-jedynkowo. Bardzo wiele znajomości kończyłam, bo wydawało mi się, że jak ktoś nie pasuje idealnie, to w ogóle nie pasuje. Nie było miejsca na kompromis, myliłam życie ze sztuką. Pierwszy zawód miłosny tak mocno przeżyłam, że starczyło mi na wiele lat. Skupiłam się na muzyce. Przyjaźń była bezpieczna. Bez zobowiązań.

– Trudna sztuka z Ciebie?

No łatwa chyba nie jestem :-). Muszę mieć swoją przestrzeń, „własny pokój”. Wyrosłam w domu, gdzie ojciec był dominującą postacią. Wiedziałam, że to model nie dla mnie. Potem, gdy czułam, że facet próbuje mnie zdominować, uciekałam.

Od kobiet też?

Od wszystkich, którzy muszą rządzić za wszelką cenę. Miałam superprzyjacielskie relacje w liceum. Jedna z nich trwa do dziś. Potem na studiach. Mieszkałyśmy przez jakiś czas w akademiku, wynajmowałyśmy mieszkanie, pracowałyśmy razem. To plemienne, atawistyczne poczucie więzi, że można się – jak na filmach – nażreć lodów na depresję, wypić, zapalić, wygadać, poprzeklinać, ponarzekać, pooglądać durne filmy, nie malować się i siedzieć w rozciągniętych szmatach. Coś, czego nie robi się z facetami. Chociaż mam paru kolegów gejów, z którymi fajnie się pije, plotkuje i obżera słodyczami.

Gdybyś była lesbijką, powiedziałabyś o tym bez zahamowań?

Tak. Nawet kiedyś przez moment się zastanawiałam, że skoro nie jestem w stanie na dłużej stworzyć związku z facetem, to może coś jest na rzeczy? Przyjrzałam się sobie dobrze. Mam przyjaciółki od serca i platoniczną bliskość. Ale natury nie da się nagiąć. Porozumienie dusz wspaniałe, ale ja chciałam mieć wszystko. Duszę i ciało.

Reklama

Rozmawiał Roman Praszyński

Reklama
Reklama
Reklama