Jeszcze niedawno bożyszcze nastolatek, dziś poważny producent i aktor. Maciej Musiał obchodzi dziś 26. urodziny! Z tej okazji przypominamy wywiad Katarzyny Sielickiej z aktorem, którego udzielił dla magazynu VIVA! w grudniu 2018 roku.

Reklama

WYWIAD: Maciej Musiał o aktorstwie

Zdolny student krakowskiej szkoły teatralnej, którą wybrał, bo… tak było trudniej. Gdzie był przez ostatnie dwa lata? Dlaczego nie ma go na ściankach? Jak dokonał tego, że gra w najpopularniejszych międzynarodowych serialach? Po prostu Musiał. Maciej Musiał. Takiej rozmowy jeszcze nie było.

Dawno nie udzielałem wywiadu do prasy. Prawie od dwóch lat.

Nie lubisz rozmawiać o sobie. Jesteś raczej skryty.

W rozmowie wolę pytać i słuchać. Zawsze staram się znaleźć ciekawego rozmówcę. Takiego jak Josh, który napisał scenariusz serialu „1983”. Poznaliśmy się w barze w dniu moich 19. urodzin. Wyszliśmy ze znajomymi z domówki tu, niedaleko, na Karowej, trafiliśmy do baru. Miałem taką zajawkę, że uczyłem się monologów z różnych filmów. Wtedy to był akurat „Wilk z Wall Street”, po angielsku. Jak usłyszałem, że Josh jest ze Stanów, stanąłem przed nim i zacząłem do niego przemawiać tym najbardziej chamskim, ordynarnym tekstem. I tak się zakumplowaliśmy.

A potem napisał dla Ciebie scenariusz.

Zaczęło się od jednej sceny na dwóch aktorów – Anatola i Kajetana, o którą go poprosiłem. Tak zaprzyjaźniliśmy się z tymi bohaterami, zaczęliśmy rozwijać tę historię, że przez wakacje powstał cały pierwszy odcinek. Przez agentów Josha trafiliśmy do Netflixa i zaczęliśmy kręcić. Wyjątkowe jest to, że scenariusz pisał Amerykanin, który spędził tu kilka lat. Dla nas pewne rzeczy dotyczące Polski są oczywistością lub wydają się nieciekawe do opowiedzenia światu. On umie wydobyć te smaczki i czasem nas zaskakiwał. Kiedyś oznajmił, że w scenie kolacji musimy mieć fantastyczną polską porcelanę. Zaległa cisza – jaką polską porcelanę? „Nie wiecie? Przecież w XX-leciu międzywojennym Polacy słynęli z porcelany!”. Ten serial powstał z miłości Amerykanina do Polski.

Zobacz także

„1983” to serial, w którym nie tylko zagrałeś, Ty go też wyprodukowałeś. To dość niesamowite, bo to pierwsza polska produkcja dla tego kanału.

Do ostatniej chwili nie wierzyłem, że to się dzieje. Pamiętam, że kiedy ukazała się informacja, że Netflix będzie robił nasz film, po prostu się popłakałem. Poleciały mi łzy.

Kto ocierał?

Akurat sam siedziałem. W kawiarni.

Ale nie zrezygnujesz z aktorstwa, żeby zostać producentem?

Mam różne pomysły. Nie chcę teraz o tym mówić, zawsze wychodzę z założenia, że lepiej milczeć, bo potem coś nie wyjdzie. Trzeba marzyć jak najszerzej, robić plany i nie przejmować się komentarzami innych. Kiedy konfrontujesz swoją wizję z ludźmi, którzy jej nie rozumieją, to cię osłabia, ciągnie w dół.

Agnieszka Kulesza i Łukasz Pik/Complete

Są takie komentarze? Ludzie Ci zazdroszczą?

Wydaje mi się, że w Polsce lepiej nie mieć wielkich marzeń, lepiej być skromnym i się nie wychylać. A jednak, żeby zrobić duże rzeczy, trzeba o nich myśleć, trzeba o nich marzyć. O tym projekcie nie mówiłem prawie nikomu.

Bo pomysł brzmi rzeczywiście trochę jak z kosmosu.

Mój tata wiedział o nim od samego początku. Powiedział: „Świetnie, synu, rób to, dasz radę”. A potem mi się przyznał, że pomyślał wtedy: Jezu, co on wyprawia! Nie powiedział tego głośno, bo jest moim tatą, ale zastanawiał się, jak będzie mnie pocieszał, kiedy się nie uda.

Agnieszka Kulesza i Łukasz Pik/Complete

I co teraz mówi?

Cieszy się, jest dumny. Zresztą zagrał w serialu. Jego rola jest epizodyczna, ale jest.

Grasz w polskich serialach od ósmego roku życia. Czym się różniła praca na planie wielkiej międzynarodowej produkcji?

To też jest polski serial. Ciekawe jest to, że mieliśmy cztery reżyserki: Agnieszkę Holland, Kasię Adamik, Olgę Chajdas i Agnieszkę Smoczyńską, które często spotykały się na planie, bo kręciliśmy jednego dnia sceny z trzech różnych odcinków. To zupełnie inaczej, niż kiedy całą serię kręci jeden reżyser.

Serial przedstawia ponurą wizję przyszłości, a właściwie rzeczywistości równoległej – rzecz dzieje się w 2003 roku, ale to zupełnie inny świat. Ostatnio taką ponurą wizję przedstawiła Dorota Wellman, która powiedziała, że polska młodzież obudzi się z letargu dopiero wtedy, kiedy wyłączą Netflixa. Młodzież jest rzeczywiście taka obojętna na wszystko?

Dorośli ludzie często mówią o młodych, że jesteśmy zepsuci. Ale to ten czas, w którym się wychowaliśmy, nas ukształtował, dorośli też po części sprawili, że jesteśmy, jacy jesteśmy. Widzę po sobie i swoich kolegach, że wszyscy dojrzewamy, zmieniamy się i nie można jednoznacznie powiedzieć, że zasnęliśmy i obudzimy się, jak coś się wydarzy.

W „1983” grasz na razie takiego faceta, jakim jesteś – grzeczny, poukładany, prymus. Jak to się dalej rozwinie?

Rzeczywistość ulegnie lekkiej dekonstrukcji i moja postać też. Idealny świat Kajetana zacznie pękać i on razem z nim.

Dwa lata temu, u szczytu popularności, Ty też zmieniłeś swoje życie. Wycofałeś się z show-biznesu i przeprowadziłeś do Krakowa. Chwalono Cię za dojrzałą decyzję.

Zdecydowałem się pójść do szkoły aktorskiej. Zdawałem do kilku szkół, dostałem się do Warszawy i do Krakowa, więc mogłem zostać tutaj, ale stwierdziłem, że w życiu fajnie jest w pewnym momencie zmienić środowisko, zacząć od nowa. W Warszawie znałem wszystkich. Miałem łatwo. Kraków wydawał mi się trudniejszy, co daje większe możliwości rozwoju.

Ale po co Ci ta szkoła? Kiedy zaczynałeś studia, miałeś już dorobek, sławę. Wielu osobom w ogóle nie przyszłoby do głowy, żeby w tej sytuacji iść do szkoły.

Byłem dzieckiem, które ktoś rzucił przed kamerę i powiedział „graj”, i sam organicznie się do tego przystosowałem. Ale nie byłem świadomym aktorem, nie wiedziałem, co robię, a szkoła tego uczy. Chciałem zdobyć warsztat, by móc się rozwijać.

Nie bałeś się, że przez ten czas fani o Tobie zapomną, wypadniesz z obiegu? Opuszczając Warszawę, byłeś bożyszczem nastolatek.

Nie. Czułem spokój. Wiedziałem, że chcę to zrobić. Był strach związany z tym, że się wyprowadzam, że nikogo nie znam, że będę musiał skonfrontować to, co umiem, z innymi ludźmi, którzy są bardzo dobrzy w zawodzie.

Obawiałeś się, że przyjdziesz do tej słynnej krakowskiej szkoły, a tam powiedzą: „O, to ten gwiazdor serialowy”?

Tak i dlatego dobrze się przygotowałem na egzaminy. Nie wiem, czy mogę o tym mówić, najwyżej to wytniemy (śmiech), dziekan powiedział, że jak tylko wszedłem na egzamin, pomyślał: Zaraz go wyrzucimy. Ale później dał mi szansę.

W wywiadzie, którego udzieliłeś cztery lata temu, mówiłeś, że w Warszawie nie możesz się nawet spokojnie piwa napić. W Krakowie jest lepiej pod tym względem?

Tak mówiłem? Nie jest tak źle. W Krakowie jest na pewno bardziej swobodnie. Siedzimy w szkole od rana do wieczora, a jak wychodzimy na miasto około 23.00, już jest ciemno i łatwiej się ukryć. Mój rok jest super, jest wielu zdolnych młodych ludzi, towarzysko – ekstra. Mamy fantastycznych profesorów, w tym semestrze mam zajęcia z panem Janem Peszkiem, panią Agnieszką Glińską, panem Romanem Gancarczykiem.

Marlena Bielińska

Serial „1983” kręciliście pół roku. Jak to godziłeś ze szkołą?

Miałem indywidualny tok nauczania, a kiedy tylko mogłem, jechałem do Krakowa. Przez pół roku mieszkałem w pendolino. Znałem całą obsługę Warsu, ze wszystkimi przybijaliśmy piątki. Miałem swoje ulubione miejsce na końcu pociągu. Interesujące pół roku.

Rektor Dorota Segda powiedziała o Tobie: „Jest bardzo aktywny, bardzo ładnie zdał pierwszą sesję. Świetny chłopak”. A Olivier Janiak wyznał, że chciałby, żeby jego synowie byli kiedyś tacy ja Ty. Nie masz żadnych wad?

Mam! Mam kupę wad… jestem strasznym leniem.

To rzeczywiście mnóstwo. Przed wyjazdem do Krakowa twierdziłeś, że nie możesz pozwolić sobie na wiele rzeczy, na które mogą sobie pozwolić rówieśnicy, ale nadejdzie czas, że się wyszalejesz. Czy już się wyszalałeś?

Co niedzielę wydaje mi się, że już się wyszalałem, ale w każdy piątek dochodzę do wniosku, że jednak nie. Studiuję, mam wielu znajomych i zdarza nam się wyjść, potańczyć i napić wina. Wewnętrznego spokoju wynikającego z tego, że już wszystko mam za sobą, jeszcze nie mam.

A co robisz, kiedy nie szalejesz i się nie uczysz?

Czytam książki, oglądam filmy. Ostatnio w samolocie obejrzałem po raz szósty „Helikopter w ogniu”, uwielbiam ten film. Lubię podróżować, ale ostatnio strasznie tęsknię za Polską. Kiedy byłem w Nowym Jorku i w Chicago, już trzeciego dnia zacząłem tęsknić. Nie wiem dlaczego. Może po prostu jest mi tu dobrze, umiem się tu poruszać, mam przyjaciół, jestem u siebie.

Marlena Bielinska/MOVE

Serial Netflixa będzie wyświetlany w 190 krajach, to Ci może dać światową popularność. Wyjechałbyś z Polski dla kariery?

Nie planuję tego, ale gdyby była taka opcja, chciałbym pracować za granicą, a mieszkać w Polsce.

W jakich filmach chciałbyś zagrać? Raczej kino akcji czy coś w stylu „Zimnej wojny”?

„Zimna wojna” to wspaniały film. Oczywiście, że chciałbym w takim zagrać. Ale wszyscy jesteśmy historią książek, które przeczytaliśmy, filmów, które obejrzeliśmy. Uwielbiam filmy Ridleya Scotta, więc jeśli mówimy o marzeniach dziecięcych – to są moje marzenia. No i oczywiście zagrałbym chętnie męża Alicii Vikander we wszystko jedno jakim filmie (śmiech).

Nie ma Cię w mediach, nie udzielasz wywiadów w prasie, ale internet Ci nie odpuszcza. Ostatnio piszą o Twojej nowej dziewczynie…

Czekaliśmy z piątką znajomych na Ubera po koncercie. Czwórkę wycięli z kadru, zostawili koleżankę i mnie i zrobili z tego historię.

To jak tam sprawy sercowe?

Szukam. Cały czas jestem wolny. Jestem wolnym strzelcem.

A fanki cały czas nie dają Ci spokoju? Piszą, dzwonią?

Zauważam, że nastąpiła wymiana pokoleniowa. Teraz są nowi idole, głównie wywodzący się z internetu. Moja popularność wśród nastolatków była największa, kiedy zaczynałem. Rosłem razem z nimi i teraz to są dorośli, dojrzali ludzie. Nowe pokolenia potrzebują nowych idoli, w ich wieku.

Czujesz się weteranem. To lepiej czy gorzej?

Lepiej, spokojniej. Nie zazdroszczę obecnym idolom, chociaż wtedy to było ekscytujące. Nigdy nie zapomnę, jak miałem 16 lat i poszedłem na koncert Justina Biebera w Łodzi. Wchodziliśmy z moim menedżerem na stadion i szliśmy na miejsca. Kątem oka dostrzegłem, jak kolejne rzędy ludzi podrywają się i zaczynają za nami zbiegać. W końcu wyglądało to tak, że my biegliśmy przez stadion, a za nami leciał tłum. Musieliśmy się schronić w podziemiach. Na szczęście jak Justin zaczął śpiewać, wszyscy wrócili na miejsca.

W tym czasie byłeś bardzo związany z mamą. Chciałeś wydać tomik jej wierszy. Nadal macie taką bliską relację?

Cały czas się kłócimy, ale tak. Ostatecznie nie udało się wydać wierszy mamy, ale cały czas jej kibicuję. Uważam, że ma talent.

Reklama

Nigdy nie wstydziłeś się manifestować miłości do mamy. Odważnie też mówiłeś o swojej wierze w Boga. Byłeś Ambasadorem Światowych Dni Młodzieży. Wiara to nie jest coś, z czym kojarzą się bożyszcza nastolatek.

Nie afiszuję się z tym, ale jak ktoś pyta, odpowiadam. Mówisz: „Z tym nie kojarzą się idole nastolatek”. To stereotyp, że katolik musi być grzeczny, cały czas siedzieć w kościele i nie może się napić piwa w piątek wieczorem. Dla mnie wiara nie jest ilością odmówionych zdrowasiek, ale radością, którą masz w sobie i dajesz innym. Jest dla mnie też kontrą w świecie, w którym funkcjonuję na co dzień, miejscem, które zmusza do autorefleksji. I to się nie zmienia. Dziwnie mi się o tym mówi, bo nie jestem osobą świętą. Absolutnie. Jestem normalnym młodym człowiekiem.

Reklama
Reklama
Reklama