Reklama

Serial Zawsze Warto, czyli trzy kobiety, które połączyło przypadkowe dramatyczne wydarzenie. Prawniczka, matka Polka i call girl. W najnowszym serialu Polsatu „Zawsze warto” grają je: Weronika Rosati, Katarzyna Zielińska i Julia Wieniawa. Czy utożsamiają się ze swoimi bohaterkami i czy – tak jak one – uważają, że porażka może być początkiem dobrego, zdradzają Beacie Nowickiej.

Reklama

Serial Zawsze warto - o czym?

To opowieść o trzech bardzo doświadczonych przez życie kobietach - Dorocie, Adzie i Marcie - i tak naprawdę o każdym z nas. Bo każdy, niezależnie od tego, czy jest kobietą czy mężczyzną może odnaleźć w losach bohaterów cząstkę samego siebie… W kogo wcielają się Weronika Rosati, Julia Wieniawa i Katarzyna Zielińska? Oto ich bohaterki: Dorota (Katarzyna Zielińska) - całe swoje życie poświęciła i podporządkowała trójce dzieci i mężowi. Jednak cena jaką za to płaci jest bardzo wysoka. Dorota jest maltretowana psychicznie i fizycznie przez męża. Nie ma siły wyrwać się z kleszczy niszczącego małżeństwa. Codziennie toczy walkę o siebie i swoje dzieci, by w końcu, pewnego dnia, zrobić pierwszy krok w stronę nowego lepszego życia.

Ada (Julia Wieniawa) – młoda samotna matka, która żeby sobie w życiu radzić, często balansuje na granicy przyzwoitości. Zarabia jako call girl i niejednokrotnie kradnie, by spełnić marzenia syna. Dziewczyna każdego dnia walczy o przetrwanie. Marzy o lepszej przyszłości dla siebie i dla syna, który został umieszczony w rodzinie zastępczej. Marta (Weronika Rosati) - dobrze sytuowana, świetnie wykształcona prawniczka. Miała wszystko - dom, męża, ciekawą i dobrze płatną pracę w kancelarii ojca. Tak naprawdę ciężko uwierzyć, że nie jest szczęśliwa. Okazało się jednak, że mąż jest kimś, kogo zupełnie nie znała. Jej ojciec również nie jest takim ideałem, za jakiego go uważała.

A co o swoich bohaterkach mówią aktorki?

Weronika Rosati - Marta w Zawsze Warto

Marta jest w Twoim wieku. Ma dobre pochodzenie, urodę, świetny zawód, pieniądze, dom, męża… ale jak to w życiu bywa, prawda jest ukryta pod fasadą idealnego życia. Mam wrażenie, że macie ze sobą dużo wspólnego.

Marta jest dziewczyną, która znajduje się na najważniejszym etapie swojego życia, przełomowym, ale też bardzo smutnym. Wydaje się, że ma wszystko, a nie ma nic. Ja miałam parę takich ekstremalnych momentów, kiedy wszystko mi się waliło. Michał Kwieciński, który zaproponował mi rolę Marty, wiedział, że ja jako Weronika Rosati…

…zrozumiesz, co ona przeżywa?

Tak, bo wiem, jakie towarzyszą temu emocje. Mam też tę siłę, którą znajduje w sobie Marta. Ona mimo przeciwności okazuje się twardą dziewczyną, co nie znaczy niewrażliwą. Poza tym boryka się z problemem, z którym ja stykam się od zawsze, z dominacją mężczyzn. Pracuje w kancelarii ojca i nawet on traktuje ją pobłażliwie. Musi bić się o swoją pozycję i niezależność. Podoba mi się w niej to, że walczy o inne kobiety i jest dla nich dobra.

Co Was różni?

Ona skrywa emocje, jest powściągliwa i wyważona, ja jestem cholernie emocjonalna i ekstrawertyczna. Pokazuję swoje uczucia, ona wszystko dyplomatycznie chowa. To było dla mnie fajne do zagrania.

W sytuacjach ekstremalnych, które przeżyłaś, co Cię niszczyło?

Myślę, że lęk przed tym, co będzie. Lęk w pracy, lęk przed upokorzeniem. Ja teraz chodzę na zajęcia motywacyjne, uczę się, jak sobie z tym radzić. Robię to też po to, żeby dobrze przygotować się do działalności w mojej fundacji, która ma pomagać ofiarom przemocy. Bo w tym lęku jesteśmy bezsilne, samotne. Dla mnie najgorsze było to, że się bałam. Bałam się konkretnej osoby, tego, co mnie spotka, co powiedzą inni. To mnie paraliżowało. W takiej sytuacji tracisz poczucie swojej kobiecości, wartości.

Żałujesz czasami, że postanowiłaś zawalczyć o siebie? Bo ta walka stała się publiczna, trochę wbrew Tobie.

Nigdy niczego nie żałuję. Każda walka o siebie budzi kontrowersje. W Polsce ludzie uważają, że lepiej siedzieć cicho i pokornie przyjmować ciosy. Ja uważam, że trzeba głośno z tym walczyć. Mieszkam w Stanach, moja mentalność nie jest do końca polska. W Stanach jest kult walki o siebie, nie mam na myśli tylko ruchu #MeeToo. Ludzie nie wstydzą się opowiadać o problemach, słabościach, uzależnieniach. My się wstydzimy.

Masz małą córeczkę, mnóstwo pracy, sprawę w sądzie, która na pewno spala Cię emocjonalnie. Po co Ci ta fundacja? Dla kogo tak naprawdę założyłaś „Siłę kobiety”?

Przede wszystkim dla siebie. Mam ogromną potrzebę pomagania innym kobietom, które były i są w mojej sytuacji. Uznałam, że w XXI wieku rozmawianie o przemocy wobec kobiet powinno stać się czymś oczywistym, a nie kontrowersyjnym. Moja historia i fala – czasami skrajnie różnych – reakcji, jakie wywołała, uświadomiły mi, jak bardzo silny jest w Polsce victim blaming. Wpędzanie ofiary w poczucie winy, oczernianie, poniżanie, zrzucanie na nią odpowiedzialności. Ja się przeciwko temu buntuję.

Mocno to zabrzmiało.

Zapytałaś mnie, dla kogo to robię. Robię to też dla córki. Chcę, żeby wiedziała, że jej mama walczyła o swoją godność i o godność innych kobiet. Ale był to też bunt przeciwko męskiej bezkarności. Kiedy przechodziłam przez najtrudniejszy moment, Elizabeth oczywiście nie wiedziała, co się działo, ale widziała, jak cierpiałam, i w jakimś sensie też te emocje odczuwała. To mnie utwierdziło w decyzjach. Zrozumiałam, że gdyby moja córeczka była wychowywana w domu, w którym jej mama byłaby upokarzana, to bardzo zniszczyłoby również jej psychikę. Na coś takiego nigdy się nie zgodzę.

Myślisz, że jesteś w stanie ochronić Elizabeth przed ciosami?

Nie, tak jak nikt nie był w stanie mnie ochronić. Najważniejsze, żeby czuła moje wsparcie, miłość. Żeby wiedziała, że zawsze jestem obok.

Po raz pierwszy od dawna jesteście na wakacjach, tylko Ty i ona.

Wiesz, co mi sprawia największą przyjemność? Kiedy ją uczę cieszenia się życiem. Kiedy robimy coś, co jej przynosi szczęście, bo wtedy ona śmieje się całą sobą. Jesteśmy blisko oceanu, codziennie chodzimy na plażę. Wczoraj nauczyłam ją budować domki z piasku, wyciskać babki z foremek. Uczę ją, żeby dzieliła się swoimi zabawkami. Małe rzeczy, ale sprawiają ogromną radość. Chodzimy razem po wzgórzach, ona w nosidełku na moich plecach. Praktycznie się z nią nie rozstaję.

W jakim momencie swojego życia jesteś teraz?

Powiedziałabym, że dobrym. Nie mogę narzekać. Bardzo cieszę się, że mam ten serial. To główna rola, którą gram pierwszy raz od dawna, poza tym świetna, bo wpisująca się w to, czym żyje mnóstwo kobiet w tym kraju. Uwielbiam ekipę, z którą pracuję. Mam córkę, którą kocham najbardziej na świecie. Ona jest na pierwszym miejscu. Moje życie jest bardzo ciekawe. Cały czas podróżuję czy po festiwalach filmowych, czy między Ameryką, gdzie mieszkam, a Polską, gdzie pracuję. Mam wspaniałych przyjaciół, wspaniałą rodzinę. Nie powinnam narzekać.

Ale…?

Przeżyłam momenty fatalne. Nie powiem, że nie mam bardzo głębokich ran, które każdego dnia dają znać o sobie, ale pracuję nad tym. Założyłam fundację „Siła Kobiety” i gram w serialu, który porusza prawdziwe problemy. Wierzę, że kobiety wreszcie przestaną czuć się osamotnione. Ale przede wszystkim codziennie rano wstaję i widzę uśmiech na twarzy dziecka, które na mój widok wyszczerza kilka ząbków i wydaje z siebie najsłodszy dźwięk na świecie. Kiedy na nią patrzę, wiem, że bez względu na to, jaki będzie ten dzień, moje życie jest wspaniałe.

Wierzysz jeszcze w miłość?

Wzorem mojej idolki Elizabeth Taylor niezmiennie i uparcie wierzę w miłość. Jestem osobą wierzącą, więc muszę wierzyć. Jest wiara, nadzieja i miłość.

A w mężczyzn?

Każdy ma swoje wady. Ja po prostu źle wybrałam lub źle trafiłam, popełniłam jakieś błędy, jednak widzę, że jest dużo wspaniałych mężczyzn. Ale wiara w mężczyzn a wiara w miłość to są trochę różne rzeczy.

Na czym ta różnica polega?

Jak widać na moim przykładzie, nie zawsze zakochujesz się w dobrym mężczyźnie… Mam ogromną potrzebę dawania miłości i dostawania miłości. Pewnie inni powiedzieliby, że jestem kochliwa, ale ja tak nie uważam. Po prostu zawsze miałam marzenie, żeby z kimś stworzyć nie tylko rodzinę, ale też pewnego rodzaju tandem, który przechodzi przez życie razem. Chciałam mieć kogoś, kto jest najlepszym przyjacielem, pasjonującym człowiekiem, czułym kochankiem… Można powiedzieć, że to marzenie każdej kobiety i jest to banalne.

O wszystkim można powiedzieć, że jest banalne.

Zapytałaś mnie, czy wierzę w miłość? Wierzę, że każdy ma kogoś przeznaczonego dla siebie. Niektórzy mają to wielkie szczęście, że znajdują tę osobę na początku drogi i potem idą razem przez całe życie. Ja nie miałam tego szczęścia. Ale wierzę w przeznaczenie.

Czyli wskoczysz jeszcze raz do tego basenu?

Jezu! Przecież moje życie pokazuje, że ja wiecznie wskakuję do tego basenu (śmiech).

Zawsze warto...?

Być dobrym dla ludzi, bo to wraca. Wierzę w karmę. Warto walczyć o swoją przyszłość. Być sobą. Judy Garland powiedziała: „Bądź sobą, wszyscy inni są już zajęci”.

Julia Wieniawa - Ada w Zawsze Warto

Ada ma 22 lata. Oprócz wieku niewiele Was łączy.

Ada ma ciemną przeszłość. Wychowała się w domu dziecka, wpadła w szemrane towarzystwo i bardzo szybko, w wieku 16 lat, zaszła w ciążę. Oczywiście niechcianą. Związała się z dużo starszym chłopakiem, który w pewnym momencie wyszedł z domu i nie wrócił. Została sama z jego długami, małym synkiem i ogromnymi problemami, których nie potrafiła rozwiązać. W końcu odebrano jej dziecko i umieszczono w rodzinie zastępczej, a ona została dziewczyną do towarzystwa. To były najszybsze pieniądze, jakie mogła zarobić, na dodatek bez podatku, inaczej wszystko zabrałby jej komornik.

Dużo przeszła jak na 20-latkę. Na szczęście Ty nie masz takich doświadczeń.

Dlatego to była trudna postać do zagrania. Pomogło mi to, że sama obracałam się w różnych towarzystwach, mam wielu przeróżnych znajomych i zmysł obserwacji. Czerpałam z doświadczeń innych. Spotkałam kiedyś dziewczynę w podobnej sytuacji co Ada. Jest w moim wieku, ma dwójkę dzieci z dwoma różnymi facetami i chyba nawet nie do końca wie, z kim. Obserwując ją przez lata, widziałam, jak szybko musiała dojrzeć, jak bardzo zmieniła się jej osobowość. W tym jest trochę do mnie podobna…

To prawda. Też zaliczyłaś przyśpieszony kurs dojrzewania.

Tylko inną drogą i z innych pobudek (śmiech). Zaczęłam pracować w wieku 14 lat, wśród dorosłych ludzi, musiałam szybko nauczyć się odpowiedzialności, współpracy i samodzielności. Tego samego musiała nauczyć się Ada, ale ją życie do tego zmusiło.

Jak sobie poradziłaś z instynktem macierzyńskim?

Musiałam użyć wyobraźni. Na próbach czytanych z reżyserem wymyśliłam, że Ada nie będzie typową mamuśką, bo jest za młoda, żeby mieć silnie rozwinięty instynkt macierzyński. Będzie raczej starszą siostrą dla swojego dziecka. Dla mnie to była bardziej wiarygodna relacja do zagrania. Ona robi wszystko, żeby odzyskać syna. Ma dobre serce, tylko kłopoty ją po prostu przerosły. Jest strasznie młoda, ledwo siebie potrafi ogarnąć, ale próbuje coś w swoim życiu zmienić. Ten serial mówi o tym, że zawsze warto zawalczyć o siebie. Kobiety są silne. Są w stanie dużo przejść i nie poddają się łatwo.

To trudna rola. Zdarzały Ci się chwile kryzysu na planie?

Czasami, kiedy miałam bardzo trudne sceny do zagrania. Niektóre wymagały ode mnie naprawdę dużo, kręcone o drugiej w nocy, po kilkunastu godzinach pracy na planie, wszyscy zmęczeni, a ja muszę wystąpić półnaga w jakiejś scenie. Wcześniej nie miałam takich scenariuszy. To jest pierwsza rola, gdzie dużo scen zagrałam pierwszy raz i przełamuję wiele tematów tabu. Na przykład prostytucji. Nie mówi się o tym głośno, ale dużo młodych dziewczyn ma swoich sponsorów. Niektóre robią to z pobudek czysto finansowych, bo to są łatwe pieniądze, inne z powodu trudnej sytuacji życiowej. Ale to też jest prostytucja. Dla mnie najtrudniejsza była chyba scena gwałtu. Myślę, że dojrzałam na tym planie.

Nie dziwię się. Ada nie miała rodziców ani wzorców. Co Ty wyniosłaś z domu?

Mama do tej pory jest przy mnie, dzięki temu sprowadza mnie na ziemię, jeśli trzeba. A z domu wyniosłam zasadę, żeby pamiętać, kim się jest. Żeby nie uderzyła mi do głowy sodówa.

A kim jesteś, Julia?

Normalną 20-letnią dziewczyną. Media trochę mi zabraniają bycia tą młodą osobą, wymagając ode mnie więcej, niż powinni, z racji mojego wieku. Mam wrażenie, że mnie już nie wolno się pomylić. Dlatego przypominam, że mam dopiero 20 lat, jestem młodą dziewczyną, która spełniła swoje dziecięce marzenia. Cieszę się z tego, co udało mi się osiągnąć, ale kompletnie nie jest to miejsce, w którym chciałabym zostać. Uważam, że to dopiero początek, przynajmniej mam taką nadzieję. Myślę, że takim sprawdzianem, czy pozostałam sobą, są moi znajomi, których znam od lat i którzy uważają, że się nie zmieniłam, tylko dojrzałam. Znam swoją wartość, natomiast na pewno mi nie odbiło, nie jestem zadufana w sobie.

Oglądając internet z Tobą w roli głównej, mam ważenie, że żyjesz na pierwszej linii frontu, pod nieustannym ostrzałem.

Staram się trzymać dystans do mediów, chociaż momentami nie jest to łatwe, zwłaszcza kiedy piszą wyssane z palca brednie. Ale nie wchodzę w konfrontację z durnymi komentarzami. Trzeba mieć twardy tyłek, żeby to znieść, i być odważną. Siłę i odwagę wynosisz z domu. Jeśli całe życie miałam wsparcie w rodzicach, którzy mi mówili: „Jesteś super, dasz radę”, to rzeczywiście radzę sobie. Od dziecka chciałam być niezależną, silną dziewczyną, kobietą.

Płaczesz czasami?

Potrafię być twarda, kiedy trzeba, ale w domu jestem bardzo wrażliwa. Myślę, że płacz jest oczyszczający.

Płaczesz sama czy komuś w rękaw?

Wolę w rękaw, wolę, jak ktoś mnie pogłaszcze po głowie i przypomni mi te wszystkie zalety i pozytywy mojego życia, o których zapominam w danej chwili.

Mądre. Masz czasami poczucie, że coś straciłaś?

Beztroskę, dziecięcą naiwność, ale nie zamieniłabym się z nikim na życie. Staram się niczego nie żałować. Uważam, że wszystko mnie uczy. Natomiast przez to, że moje życie zawodowe tak szybko się potoczyło, straciłam tę spontaniczną radość: „O, piątek, piąteczek, piątunio, to idę na imprezę, sobotę odsypiam, niedzielę odsypiam, a w poniedziałek idę do pracy albo do szkoły”. Nie mam tego, bo często w sobotę i niedzielę pracuję, a mój weekend czasami wypada we wtorek i środę albo wcale go nie mam. Więc nie mogę sobie pójść ze znajomymi, odstresować się, napić prosecco i spędzić miło czas, bo takie jedno wyjście oznacza potem dla mnie ogromną ilość kłopotów. Tego mi brakuje, że odpinam wrotki, idę na imprezę i nic mnie nie obchodzi.

Jak wygląda świat widziany oczami 20-latki?

Jeszcze niedawno, kiedy dorośli mówili mi: „To wszystko nie jest takie łatwe, jak myślisz, Julia”, ja zawsze myślałam: Nieprawda. Wszystko jest proste, trzeba tylko bardzo chcieć. Nadal staram się tego mocno trzymać, ale już zrozumiałam, że czasami bywa trudno. Doświadczyłam paru sytuacji, o których media nie wiedzą i nigdy się nie dowiedzą, a których przeciętna 20-latka raczej nie przeżyła. One mnie zszokowały, zmieniły moje podejście i nastawienie do życia, ale nie odstraszyły. Jeszcze mnie życie nie zniechęciło do próbowania.

Masz poczucie, że odniosłaś sukces?

Tak. Natomiast nie uważam, że to, co zrobiłam, już mi wystarczy i bijcie mi teraz państwo brawo. Nie osiadam na laurach, ciągle chcę więcej. Skoro los już przyniósł tyle fajnych rzeczy, to ciekawe, co przyniesie za pięć lat. Może coś, czego kompletnie się nie spodziewam? Gdyby trzy lata temu ktoś mi powiedział, że będę wieść takie życie jak teraz i robić takie rzeczy jak teraz, wyśmiałabym go. Nawet nie marzyłam, żeby tak szybo coś takiego się wydarzyło. Więc już nie mogę się doczekać, co będzie za pięć lat. I jak bardzo się zaskoczę.

Jak udaje Ci się ochronić miłość w czasach internetowej zarazy?

Nie da się. Nawet gdybym jakąkolwiek miłość chciała od samego początku ukrywać, paparazzi i tak by nas znaleźli. To jest najgorsze. Przez nich moje związki były wystawione na widok publiczny, na ostrze krytyki i cudzych opinii, tak jakby to było jakieś widowisko.

Telenowela, którą cała Polska…

…może oglądać, komentować, wyrażać swoje opinie: za stary, za młoda, za brzydki, za bogaty. Z perspektywy czasu widzę, jak bardzo mi to utrudnia i zatruwa życie prywatne. Boję się, że każdy mój krok będzie komentowany, krytykowany, oceniany. To naprawdę jest nieprzyjemne, kiedy ktoś pisze: „Gówniara ze starym facetem. Wyglądają jak ojciec z córką”. Jestem tym bombardowana, nie ma od tego ucieczki i podświadomie zaczynam się zastanawiać: A może to prawda? A to jest głupota, bo powinnam kierować się swoim sercem, a nie opinią innych. Dlatego od dawna nie wrzucam żadnej prawdziwej prywatności na social media. Nikt tak naprawdę nie wie, co robię, gdzie jestem i z kim. Moje osobiste życie chowam dla siebie.

Katarzyna Zielińska Dorota

Życie nauczyło Cię, że zawsze warto…

…być przyzwoitym. Zawsze warto przyjrzeć się drugiej osobie, zanim zacznie się ją oceniać. Warto być optymistą. Lepiej mi się żyje, wierząc, że ludzie są z gruntu dobrzy, a jedynie czasem mają złe dni. Warto dbać o rodzinę, przyjaciół.

Twoja bohaterka jest po amputacji piersi, zastanawiałaś się, co by było, gdyby Ciebie to spotkało?

Wiadomo, że to fikcja, ale bardzo realistyczna, prosto z życia tysięcy kobiet w Polsce, dlatego przez wiele dni chodziłam emocjonalnie rozsypana. Pomyślałam, że w takich skrajnych sytuacjach Dorota jest chyba dzielniejsza ode mnie. Wzięła życie w swoje ręce. Uczyłabym się tego od niej. Jest twardzielką, ma power, ale jednocześnie dużo w niej smutku, rozgoryczenia.

Twoje przeciwieństwo.

W ogóle jesteśmy bardzo różnymi kobietami. Jedyne, co nas łączy, to fakt, że na pierwszym miejscu stawiamy rodzinę, chociaż czasem jestem na nią zła, że ona aż tak bardzo poświęca się najbliższym, totalnie zapominając o sobie. Ja tego zupełnie nie rozumiem.

Ty byś się zbuntowała.

Chyba nie dałabym się tak stłamsić. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłabym żyć z takim partnerem. Kiedyś byłam blisko, na szczęście moje życie podryfowało w inną stronę i nie utknęłam w tamtym związku. Ale myślę, że dużo kobiet jest w sytuacji Doroty.

Ciebie życie oszczędzało?

Kilka dni temu czytałam wywiad z psychologiem, który mówił, że ludzie często boją się, jak są szczęśliwi. Czasami sama się na tym łapię. Boję się, że jestem szczęśliwa, że życie mnie oszczędzało, że tak naprawdę nigdy nie przeżyłam żadnego traumatycznego doświadczenia.

Może tata oddał Ci kawałek swojego czepka?

(śmiech) Może tak, bo ja jestem tatusiowa. Kiedyś nawet na Instagramie dziewczyny pytały mnie: „Dlaczego pani tak mało pokazuje mamę?”. Akurat pokazuję rodziców po równo.

Na jakim fundamencie zbudowałaś swoje małżeństwo z Wojtkiem?

Na przyjaźni i na wspólnych korzeniach. Pochodzimy z dobrych domów w tym sensie, że tam ważne były relacje, uczucia. Znamy się od 37 lat na prawie 40 lat życia, więc bardzo dobrze. Lubimy to samo, nie nudzi nas bycie razem. Kochamy się nad życie, ale przede wszystkim jesteśmy przyjaciółmi, ufamy sobie, wiemy, że choćby nie wiem co się działo, możemy na siebie liczyć.

Wojtek wystawił Cię kiedyś na próbę?

Nigdy.

A Ty jego?

Też nie. Nie przychodzą nam do głowy żadne dziwne myśli, żeby zaszaleć z kimś innym.

Za chwilę świętujesz czterdziestkę. Powiedziałaś, że uciekasz wtedy z Warszawy. Dokąd?

W rodzinne strony. Potrzebuję wtedy najbliższych, marzę, żeby położyć się na trawie i nic nie robić.

Smucisz się?

Nie. Myślę, że jestem w dobrym momencie życia. Oczywiście gdybym mogła, wolałabym świętować trzydziestkę. Ale nic z tym nie zrobię, mogę tylko myśleć pozytywnie o kolejnej dziesięciolatce. Kobieta jest silną jednostką. Nie robię bilansu. Pewnie wiele rzeczy mogłabym zrobić inaczej, może więcej grać w filmach, ale gram dużo w teatrze. Rzuciłam się na głęboką wodę, wyprodukowałam kolejny, trzeci już spektakl „Nowy Jork. Prohibicja”, bardzo dużo mnie to kosztowało. Na szczęście sale są zapełnione, czasem nawet dla mnie i moich znajomych nie ma biletów (śmiech). I to mi wystarcza.

Dostaniesz od męża ekstraprezent?

Dla mnie ekstra jest to, że możemy z mężem trzy razy w roku wyjechać gdzieś tylko we dwoje. To są moje „odjazdy”, mój prawdziwy azyl. Na co dzień mam ekstra, jak budzą mnie dzieci. Wczoraj spotkaliśmy się z Wojtkiem na lunchu w knajpce i śmialiśmy się: „No zobacz, i co my byśmy zrobili, gdybyśmy tak codziennie siedzieli sami przy stole, a potem wracali do pustego domu?”. Byliśmy wtedy bardzo zmęczeni, oboje mieliśmy niezły maraton pracowo-domowy, ale oboje wiemy, że nic tak nie resetuje od pracy jak to „domowe” zmęczenie, które tak naprawdę oboje kochamy. Zwłaszcza kiedy to nasze uśmiechnięte „zmęczenie” w niedzielę o piątej rano wskakuje nam do łóżka. Nasze życie byłoby w jakimś sensie niepełne. Bo nam wypełniają je dzieci.

Marzyłaś o takim życiu, jakie masz?

Marzyłam, przyznaję. Ale też ciężko na to pracuję. Myślę, że pozytywna głowa mojego taty mi w tym szalenie pomaga. Ciągle się czegoś uczę, na przykład od dzieci wybaczania światu. Czasami się zdenerwuję, pokrzyczę, a Henio, który ma dopiero cztery i pół roku, mówi: „Dobra, mama, daj spokój, już nie miej takiej skwaszonej miny”. Ja wtedy myślę: Boże, jak on szybko wybacza. Mógłby być na mnie zły, bo naprawdę miałam gorszy dzień, ale on odpuszcza, nie obraża się, nie chowa urazy. Uczy mnie tego. Uczy mnie, że zawsze można być lepszym.

Synek mamusi.

Niedawno powiedział, że będzie całe życie ze mną mieszkał. Mój Wojtek dostał zawału: „No pięknie!” (śmiech). Mam z tyłu głowy myśl, że chłopców trzeba szybko wypuścić w samodzielne życie, żeby potem wracali do rodzinnego domu z radością. Ale cieszę się, że moje dzieci są szczęśliwe. Mąż mnie uczy dystansu, bo czasem miewam wyrzuty sumienia, wątpliwości: „Może jednak nie powinnam przyjmować tej roli, bo pochłonie mi za dużo czasu” i zdarza się, że Wojtek mówi: „Weź, poradzimy sobie. Popatrz, jacy oni są szczęśliwi, nie liczą ci godzin”.

Słyniesz z tego, że w rekordowym tempie wychodzisz z teatru.

To prawda. Kończy się spektakl, zbieram się w trzy minuty i mnie nie ma. Ostatnio Kacper Kuszewski mówi: „Kaśka, jak ty robisz, że ja jeszcze nie zdążę zdjąć spodni, w których gram, a ty już wybiegasz z torbą?”. No tak mam. Wszystko wyliczyłam co do minuty, nawet auto mam zaparkowane blisko wyjścia (śmiech). Wszyscy się śmieją, że nikt mnie nie prześcignie w szybkości dojeżdżania do domu. Moi synkowie o tym wiedzą i czekają na mnie, mamy to perfekcyjnie przećwiczone. Oczywiście Aleś czasami odpada, ale wie, że nawet kiedy będzie już smacznie spał, mama wciśnie się między szczebelkami do jego małego łóżeczka i go przytuli.

Dzieci śpią, a Wy…?

Dzisiaj nawet wzięliśmy nianię, żeby gdzieś wyjść, ale potem stwierdziliśmy, że posiedzimy sobie w domu. Lubimy wtedy puścić ulubione seriale, pogadać, porobić plany, gdzie wyjedziemy tylko we dwoje. Codziennie mamy potrzebę celebrować ten moment. Myślałam, że tylko ja jestem w tym taka szczęśliwa, i kiedyś zapytałam Wojtka: „Wojtuś, a może tobie to nie odpowiada?”, a on na to, że to są dla niego najfajniejsze chwile, żeby odreagować dzień i oczyścić głowę. Wieczorem Wojtek dla nas gotuje. Ja gotuję dla dzieci i bardzo dobrze znam się na tej kuchni, a Wojtek na naszej. Nie ma sobie równych.

Kolację dla dwojga?

Tak. Od dziewięciu lat co wieczór gotuje dla mnie coś dobrego. Nawet jak wracam z teatru po 23, kolacja czeka na stole. Co? Wszystko: pasty, steki, ryby, balijskie dania. Moje instagramowiczki nie wierzą mi, że jem tak późno, a ja sobie nie wyobrażam dnia bez tej kolacji. To jest nasz rytuał, nasze małe święto. Czekamy na tę chwilę. Nawet kiedy mamy masę problemów, wiemy, że od tej godziny odcinamy się i jest nam fajnie. Potrzebuję tego czasu, kiedy jesteśmy tylko we dwoje.

Reklama

Serial będzie można oglądać w każdą środę od 4 września o godzinie 21.05.

Reklama
Reklama
Reklama