Renata Gabryjelska: „Pisano, że jestem „królową życia”, ale w tym świecie nie było miłości”
„Sztuką jest obudzić się i zacząć żyć”, mówi
- Beata Nowicka
Supermodelka lat 90. Renata Gabryjelska zachwycała na okładkach gazet i przed kamerami. W końcu odnalazła miłość z zniknęła z show-biznesu. Uświadomiła sobie, że to nie jest świat dla niej. ,,Pisano, że jestem „królową życia”, miałam dużo pracy, mnóstwo znajomych, ale w tym świecie nie było miłości, za którą bardzo tęskniłam. Czystej, prawdziwej, czułej, bez stawiania warunków, z dala od fleszy. Czułam się zmęczona, nie na swoim miejscu. Miałam wrażenie, że tracę kontrolę nad własnym życiem, chciałam być bardziej sprawcza", powiedziała w nowym wywiadzie Beacie Nowickiej. Renata Gabryjelska zaczęła wszystko od początku. Na ekrany kin wchodzi jej świetny debiut fabularny „Safe Inside”. Czy nie tęskni za show-biznesem? Jakiej rady udzieliłaby dzisiaj tamtej 20-letniej kobiecie?
Ale Pani lubi też wielkie wyzwania…
W 2016 roku, rok przed kręceniem filmu, spełniłam swoje marzenie 16-latki i poszłam na trekking w Himalajach, w Nepalu, gdzie wylądowałam na prawie sześciu tysiącach metrów pod Everest Base Campem, z której alpiniści wspinają się na sam szczyt. Przeszłam niesamowitą drogą, nawet ją udokumentowałam, udowodniłam sobie, że mogę. Mam dość poważną wadę serca, moi bliscy pytali zdumieni: „Gdzie ty leziesz?!”. A ja wiedziałam, że jak teraz się poddam, to już nigdy tego nie zrobię. Skonsultowałam się bardzo dokładnie z lekarzami, dostałam lekarstwa i… polazłam. Szłam około 16 dni z przewodnikiem i przyjaciółką, która potem została producentką „Safe Inside”. Mierzyłam się z lękiem, że jeśli w tych górach stanie mi się coś złego, nikt mi nie pomoże, żaden lekarz do mnie nie dojedzie. Miałam dwa ataki. Pierwszy przy bardzo ostrym podejściu do Tengboche na wysokości czterech tysięcy metrów. Złapałam silną arytmię, musiałam zejść ze szlaku, położyłam się na trawie, widziałam ścianę Himalajów, mój wspaniały przewodnik, buddysta, trzymał mnie za rękę i uspokajał: „Gabi, teraz oddychaj”. Wzięłam lekarstwo, wdech, wydech… Pamiętam, jak pomyślałam sobie, że nawet jeśli teraz zejdę z tego świata, to w przepięknym miejscu (śmiech). I przestałam się bać.
Mam wrażenie, że Pani całe życie gdzieś się wspina. Jaka siła Panią tak pcha?
Ambicja, żeby pokazać, że dam radę. Że też coś umiem, potrafię, wiem. Nawet mój debiut jest zaskakujący. Że wyreżyserowałam pełnometrażową fabułę, jak to jest możliwe?! Możliwe, ponieważ za tym stoi pięć lat pracy, skończona Warszawska Szkoła Filmowa, później studia reżyserskie w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy, podyplomowe studia z coachingu i mentoringu na SWPS. Do tego determinacja i wiara w to, że się uda, siła, żeby na planie ogarnąć wszystko i dociągnąć film do końca. Reżyser jest przewodnikiem całej grupy, kapitanem tego filmowego statku. Trzeba być elastycznym, cały czas otwartym na niespodzianki. Są rzeczy, na które masz wpływ, i takie, które wymykają się spod kontroli.
(...)
Jest Pani w kompletnie innym miejscu niż to, które porzuciła Pani 18 lat temu. A jednak zapytam, czy kiedy patrzy Pani na swoje rówieśnice: Kożuchowską, Dygant, Cielecką, Ostaszewską, które wciąż grają, pojawiają się na okładkach, zazdrości im Pani?
Kompletnie nie. Jestem introwertykiem, zdecydowanie lepiej czuję się po drugiej stronie kamery. Nie jestem osobą, która lubi się ogrzewać w cieple fleszy. Z tyłu, w cieniu, za kamerą, tam jest moje miejsce. Dziewczyny są profesjonalnymi aktorkami, ja nie. Nie skończyłam szkoły aktorskiej. One są świetne, poza tym robią też mnóstwo pożytecznych rzeczy poza aktorstwem. Nie ma we mnie grama żalu za tamtym światem.
Nie przyjęłaby Pani żadnej aktorskiej propozycji?
(Śmiech). Nie wiem… Nie będę się zaklinać, że nie. Choć zdziwiłabym się, gdyby ktoś zadzwonił. A z drugiej strony nikt na początku roku nie myślał o tym, że przyjdzie pandemia i nasze życie obróci się do góry nogami. Przestałam kategorycznie mówić, że coś się nie wydarzy.
Gdzie Pani spędziła ten czas?
Dom pod Krakowem był moim błogosławieństwem. Kontakt z naturą, spokój, cisza. Podobno dobrze gotuję, więc realizowałam się w kuchni, pracowałam nad kolejnym dokumentem. Mieliśmy tu swój azyl. Kiedy z niego wyjeżdżałam i widziałam puste miasto, było to przygnębiające. A przyroda nic sobie z tego nie robiła. Ptaki śpiewały, wiły gniazda, składały jajka, drzewa kwitły, na ganku urodziły się nam pisklaki. Natura nie przejmowała się ludzkim strachem. A z drugiej strony próbowałam zrozumieć, co się dzieje, czytałam, przetwarzałam i analizowałam setki wiadomości. Nie lubię tracić kontroli, a w tym momencie straciłam władzę nad swoim światem. Czułam, jak usuwa mi się grunt pod nogami, nie wiedziałam, kto mówi prawdę, kto kłamie. Co nas czeka? Ilość dezinformacji była dla mnie nie do przyjęcia. Mam wrażenie, że doświadczamy trzeciej wojny światowej bez wybuchu bomby.
Konsekwentnie stworzyła Pani swój nowy świat. Tam jest miejsce na słabości?
Nie jestem cyborgiem, który wstaje rano gotowy do akcji. Miałam masę momentów, kiedy płakałam w poduszkę. Moje życie nie jest historią nieprzerwanego sukcesu, ale też walki. Pamiętam, jak odbierałam Jantara w kategorii najlepszy dokument za „Pogodną”, wtedy nie myślałam o karierze reżyserskiej i laurach, ale o nowych wyzwaniach w firmie. Wtedy firma była moim całym światem. Dlatego zadebiutowałam tak późno, bo dziewięć lat tam pracowałam. To były ciekawe, rozwijające doświadczenia w branży filmowej, ale i bardzo trudne biznesowe decyzje. Do tego choroby i śmierci naszych psów, a przecież każdego traktowaliśmy jak dziecko, bo nie mamy własnych. Po takich lekcjach człowiek długo się podnosi. Nie oceniajmy ludzi po fasadzie. Każdy, nieważne, jaki jest piękny i ile ma pieniędzy…
…ma swoją prywatną historię.
Uważam, że powinniśmy się nimi dzielić. Historie porażek, upadków i ocalenia są ciekawe, bo bardzo dużo można się nauczyć. Jeśli pyta pani o kolejne projekty, to ostatnio dużo myślę o wstydzie. Jest bardzo ciekawa amerykańska badaczka Brené Brown, która poświęciła 20 lat na badanie tego doświadczenia. Pisze, że: „Wstyd to przemilczana epidemia, która leży u źródeł wielu patologicznych zachowań”. Na swoich wykładach zastanawia się, jakie efekty w życiu ludzi może przynieść uczciwa konfrontacja z własnym wstydem. I odpowiada, że uzdrawiające. Chciałabym zrobić o tym dokument. O wstydzie właśnie. Kilka dni temu czytałam wstrząsający artykuł o młodej dziewczynie, która stała się „żywym inkubatorem” dla swojego męża: bita, poniżana, miała „tylko” urodzić dziecko. Dlaczego kobiety tak długo wytrzymują? Nie potrafią tego przerwać?
Pani mnie pyta? Bo większość z nich została ubezwłasnowolniona finansowo, często z powodu wstydu właśnie. Intercyza małżeńska wciąż wzbudza zażenowanie, wstyd i upokorzenie. A rozwiązałaby wiele problemów.
Wie pani, jak Żydzi zawierali małżeństwa? Najpierw spotykali się swaci i rodzice, którzy spisywali umowę. To jest mało romantyczne, ale praktyczne i życiowe. Określali podział majątku, kto za co odpowiada i co do kogo należy. Szalenie ważne, żeby to sobie ustalić, kiedy między dwojgiem ludzi jest dobrze. Bo kiedy miłość się kończy, zaczynają się dramaty. Niedawno zostałam powołana do rady programowej Międzynarodowego Instytutu Społeczeństwa Obywatelskiego. Chciałabym tam pracować nad mechanizmami finansowej niezależności kobiet. Wierzę, że kiedy kobieta będzie wiedziała, że przetrwa bez swojego oprawcy, to spakuje się i odejdzie.
Jakiej rady udzieliłaby Pani dzisiaj tamtej 20-letniej Renacie?
Takiej samej, jakiej udzieliłabym swojej córce: „Nie bój się intuicji, swojego serca, ale zadbaj o własną drogę zawodową i zabezpiecz swoje życie od strony finansowej”. Mój film to historia o miłości, sile ludzkiego umysłu, ale też o stawianiu granic w relacjach między ludźmi, oddzielaniu tego, na co się zgadzamy, od tego, czego nie akceptujemy. Po pandemii pomyślałam, że jest to również film o osobistej wolności i przejęciu kontroli nad własnym życiem. Sztuką jest obudzić się i zacząć żyć.
Cały wywiad z Renatą Gabryjelską w nowej VIVIE! nr 21/2020. Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od 29 października, a także na stronie hitsalonik.pl.