Poznali się, będąc w innych związkach. Uwierzyli, że połączyło ich uczucie na resztę życia
On mówi, że szukał ciepłej, uczciwej i pięknej kobiety. Ona - prawdziwego mężczyzny, który ją pokocha i zadba o ich dzieci
- Sylwia Borowska
Zmarł Robert Smoktunowicz, prawnik i polityk. Były senator Platformy Obywatelskiej odszedł w wieku 62 lat. Smutną informację przekazała 9 września jego partnerka, Marzena Gajewska.
Zofia Ragankiewicz pożegnała byłego męża. Tak wspomina Roberta Smoktunowicza
O życiu osobistym Roberta Smoktunowicza swego czasu rozpisywały się media. Polityk był pierwszym mężem Hanny Lis. Następnie związał się z Zofią Ragankiewicz. Para doczekała się dwójki pociech. Wydawało się, że nic nie zakłóci ich szczęścia. Jednak i ta relacja nie przetrwała próby czasu, a nad małżeństwem zawisły ciemne chmury. Druga żona prawnika zamieściła w mediach pożegnalny wpis, w którym uczciła jego pamięć. „Nie byłeś łatwym człowiekiem, nie byłeś idealnym mężem. Jesteś ojcem naszych dzieci. Reszta to już historia. Spoczywaj w spokoju”, wyznała.
Choć w ich małżeństwie nie zawsze było kolorowo, a o tym co działo się za zamkniętymi drzwiami nie wiedział nikt, Zofia Ragankiewicz pozostawiła to za sobą. Zbudowała szczęśliwe życie, spełnia się na wielu polach. W kolejnym wpisie o byłym mężu podkreśliła, że łączyły ich także te dobre momenty. „Tak, były też i piękne chwile”, wyznała, publikując wspólne zdjęcie z Robertem Smoktunowiczem.
Przed laty małżonkowie udzielili wywiadu VIVIE! W rozmowie z Sylwią Borowską opowiadali o początkach swojej miłości. Co mówili?
Przypominamy archiwalny wywiad VIVY! Roberta i Zofii Smoktunowiczów. Rozmowa ukazała się na łamach magazynu w 2001 roku (Viva! 12/2001) Para stanęła wówczas przed aparatem Marcina Tyszki.
Archiwalny wywiad Roberta Smoktunowicza i Zofii Ragankiewicz w VIVIE!, 2001 rok
Znany prawnik, partner Lecha Falandysza, a niegdyś współpracownik kontrowersyjnego magnata telewizyjnego Nicoli Grauso, chce zostać senatorem. A jego żona go w tym wspiera.
On mówi, że szukał ciepłej, uczciwej i pięknej kobiety. Ona - prawdziwego mężczyzny, który ją pokocha i zadba o ich dzieci
O czym myślicie po przebudzeniu?
Robert: Odpowie banalnie – zadowolony z życia pije pierwszą kawę.
Zofia: Robert pije kawę, a ja otwieram oczy i myślę – jestem szczęśliwa!
Z mężem adwokatem nie je chyba lekko?
Z.: Znamy się wystarczająco długo, tak że potrafię szybko wyłapać jego triki. W domu nie musi ani nikogo udawać, ani traktować mnie jak swoje klienta. Jesteśmy sobą. Robert - miłym facetem w dżinsach, a ja - zwykłą dziewczyną.
Ale na pewno zadbał o spisanie intercyzy przed ślubem?
Z.: To była nasza wspólna decyzja. Robert ciężko pracował na to, co dziś mamy. Choć korzystam z tego, że jest zamożny nie wychodziłam za niego, żeby po roku rozwodzić się i żąda połowy majątku.
R.: Przyznam, że taka decyzja wynikała z moich doświadczeń zawodowych. Widziałem wystarczająco dużo konfliktów wynikających z niejasnego podziału majątku. Moim zdaniem intercyza pozwala rozstać się spokojnie i kulturalnie. Na całym świecie jest to normalna rzecz, natomiast w Polsce niepotrzebnie budzi niewłaściwe skojarzenia.
Z.: Wiele osób może myśleć, że to dowód braku zaufania. Nic bardziej mylnego. Dla nas obojga jest to dowód szczerości uczuć.
Pani mąż jest rozwodnikiem. To była miłość od pierwszego wejrzenia?
Z.: Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam go kilka lat temu na gali wręczania Wiktorów, pomyślałam: „Bardzo interesujący mężczyzna, niestety, żonaty”.
R.: A ty nie lubisz zadawać się z żonatymi mężczyznami. Byłem wówczas w towarzystwie mojej pierwszej żony Hanny. Ale ty też nie byłaś sama.
Z.: Przyszłam tam ze swoim chłopakiem Krzysztofem Ibiszem.
R.: Byłem śmiertelnie znudzony tą sztywną uroczystością i zauważyłem cię od razu, bo by las jedyną osobą spoza środowska telewizyjnego. Pomyślałem: „Normalna", a ponadto niezwykle atrakcyjna. Tego wieczoru patrzyłem głównie na ciebie
Z.: Ale to nie był powód jego rozstania z żoną, a mojego z Krzysztofem. Myślę, że odnaleźliśmy się jak dwie połówki jabłka.
R.: A dwa lata po moim rozwodzie przyszłaś na przyjęcie, które urządzałem. Nieproszona!
Z.: O, przepraszam! Przyjaciółka wyciągnęła mnie siłą na tę imprezę. Jak się potem okazało - słusznie. Na pierwszą randkę z Robertem umówiłam się w ustronnym miejscu, żeby nie natknąć się na znajomych.
R.: Nie chciała się ze mną pokazywać publicznie.
Z.: Bo miałeś opinię uwodziciela. Zawsze spotykałam cię w towarzystwie atrakcyjnych kobiet.
R.: Ale szybko przekonałaś się, że to nieprawda.
Z.: Nie tak szybko, bo przez trzy tygodnie nie mogliśmy ustalić terminu pierwszej randki.
Czytaj też: Była żona pożegnała Roberta Smoktunowicza: „Nie byłeś łatwym człowiekiem”
Kiedy puściły lody?
R.: Na randce u mnie w domu.
Z.: Robert!
R.: Pozwól mi skończyć. A więc podałem makaron ze znakomitym sosem, którego Zosia nawet nie spróbowała. W tej sytuacji pozostała nam tylko ciekawa rozmowa. Do tamtej chwili prowadziliśmy raczej banalne konwersacje.
Postanowił Pan w końcu udowodnić, że pod maską twardziela bije prawdziwe serce?
Z.: Jaki tam twardziel! Robert jest kochaną i dobrą osobą, która potrzebowała bratniej duszy.
R.: Szukałem ciepłej, uczciwej i pięknej kobiety.
Z.: A ja prawdziwego mężczyzny, który mnie pokocha i dla którego będę najważniejsza. Takiego, który zadba o nasze dzieci, a jak będę się źle czuła, zaopiekuje się mną.
Nie przeszkadzało Pani, że jest rozwiedziony?
Z.: Kiedyś usłyszałam włoskie przysłowie: „Najlepszy mężczyzna to ten po wojnie", czyli facet po przejściach. On dobrze wie, czego chce, bo zdążył się już wyszaleć. Mam zatem nadzieję na spokojną przyszłość.
Nie bała się Pani porównań z bardzo popularną pierwszą żoną?
Z.: Nie. Proszę pamiętać, że ja także byłam zaangażowana w co prawda niemałżeński, ale dłuższy związek z popularną osobą. Do dziś zdarza się, że mówi się o mnie: "Zofia Ragankiewicz, była narzeczona Krzysztofa Ibisza". A ja już od dziewięciu miesięcy nazywam się Zofia Smoktunowicz.
To brzmi, jakby Pani mąż był bigamistą.
Z.: Hania zostawiła nazwisko po mężu i zdarza się, że powoduje to czasami zabawne sytuacje. Na przykład kiedy pan w taksówce mówi, że spodziewał się innej Smoktunowicz, tej z telewizji. Czasem ktoś mnie pyta, czy Hania to moja rodzina. Ponieważ nie widzę sensu tłumaczyć komuś obcemu, jak jest naprawdę, odpowiadam twierdząco.
Czytaj też: Olga Bończyk nigdy nie została mamą: „Nie czuję się niepełna bez dziecka
Nie bał się Pan drugi raz oświadczyć?
R.: Na pewno nie byłem tak odważny, jak za pierwszym razem, ale czułem, że Zosia jest kobietą, dla której warto przełamać własną niepewność. Myślę, że w kolejnym związku szuka się tego, czego w poprzednim brakowało.
A czego brakowało w poprzednim związku?
R.: Hania była wspaniałą dziewczyną i za taką ją cały czas uważam, ale byliśmy wtedy zbyt niedojrzali albo mieliśmy inne zdanie na temat istotnych w życiu spraw.
Nie wyobrażam sobie udanego życia zawodowego bez ułożonego ż życia prywatnego. Pochodzę z rodziny w jakimś stopniu niepełnej. Ojca wiecznie nie było, bo pracował za granicą. Mama próbowała nadrobić to troską i ciepłem za dwoje. Dziś potrafię docenić, jakie ważne miejsce w życiu ma rodzina.
Ślub odbył się w tajemnicy.
R.: Niczego celowo nie ukrywaliśmy i do dziś nie ukrywamy, ale chcieliśmy, żeby była to dyskretna uroczystość, w gronie najbliższych osób. Ślub to wielkie przeżycie dla dwojga ludzi i jego upublicznianie wydaje się nam śmieszne, a w niektórych przypadkach wręcz żenujące.
Nie żałowała Pani, że nie ma białej sukni i welonu?
Z.: Nie, bo bardziej obawiałabym się komentarzy „koleżanek", jak w tym wyglądam.
-Gdzie pojechaliście w podróż po ślubną?
R.: Na Seszele.
- Nie bał się Pan, że to miejsce może przynieść pecha? Był Pan tam wcześniej z poprzednią żoną?
R.: Ale to nie była podróż po- ślubna. Zresztą jak tak piękne miejsce może przynieść pecha? Poza tym ważne jest, z kim się jedzie, a nie gdzie się jedzie.
Dlaczego kobiety lgną do tych, którzy mają więcej niż mniej? Instynkt nakazuje samicom dbać o komfort życia nie tylko swojego, ale i potomstwa?
Z.: Myślę, że kobietom imponują mężczyźni, którzy dają sobie na. w życiu radę.
R.: Sondaże wykazują, że kiedy kobieta ma do wyboru młodego i przystojnego mężczyznę lub nieco starszego i nie do końca tak przystojnego, ale majętnego, wybiera tego drugiego.
Z.: No nie! Zaraz się okaże, że tak naprawdę jestem z tobą dla pieniędzy.
R.: Nie, bo między nami nie ma aż takiej różnicy wieku. Tylko dziesięć lat. I nie jestem chyba tak odrażający.
Z.: No i ja także coś w życiu osiągnęłam. Może nie na taką skalę, jak Robert, ale pracując jako modelka w Polsce i za granicą dorobiłam się mieszkania i samochodu. Poza tym podróżując miałam okazję zobaczyć wielu bardzo bogatych ludzi i przekonać się, że pieniądze to nie wszystko. Może dlatego też teraz nie robi to na mnie takiego wrażenia, jak, podejrzewam, zrobiłoby kilka lat wcześniej.
R.: Zosia nie musiałaby pracować, a jednak prowadzi swoją firmę i bardzo to w niej cenię. Po latach pracy w modelingu postanowiła założyć własną agencję zajmującą się wyszukiwaniem nowych twarzy. Ma własne biuro i zatrudnia kilka osób. Zdarza się, że przychodzę do domu pierwszy i czekam na nią.
Z obiadem?
R.: Uwielbiam gotować...
Z.: Przecież to ja więcej gotuję!
R.:...ale częściej zapraszam cię do restauracji.
A jak spędzacie wolny czas?
Z.: W domu, pod kocykami, przytulamy się.
R.: Mamy mało wolnych chwil, dlatego lubimy spędzać je razem.
Sprawdź też: Była narzeczoną Ibisza i żoną uznanego polityka. Jak potoczyły się losy Zofii Ragankiewicz?
Myślałam, że lubicie towarzystwo innych?
Z.: Jesteśmy z tych, którzy od czasu do czasu gdzieś bywają.
Żeby świat nie zapomniał, że żyjecie?
R.: Chodzimy na oficjalne przyjęcia, ale nie po to, aby się pokazać. Wybieramy raczej spotkania u znajomych i kolacje w gronie ludzi nam bliskich.
Bogatych i wpływowych?
R.: Znamy wielu bogatych i wpływowych, lecz wolimy tych miłych i ciekawych. Tych, których uważamy za naszych przyjaciół.
A kim są Wasi przyjaciele?
R.: Ludzie, dla których życie nie jest tylko pustym pokazem i którzy mają coś do powiedzenia.
W sprawach politycznych czy finansowych?
Z.: Wybieramy te miejsca, w których dobrze się czujemy, ale bywa, że spotykamy tam elitę biznesu, znanych polityków i ludzi kultury.
Nie wątpię. W kancelarii, którą prowadzicie z profesorem Lechem Falandyszem, Pan zajmuje się przede wszystkim lobbingiem?
R.: Oddzielam życie prywatne od zawodowego. Zresztą lobbing nie jest nigdy bezpośrednim proponowaniem własnych usług.
Proponowaniem niebezpośrednim?
R.: To może być rozmowa na temat biznesu, w której czuję ten moment, kiedy klient chciałby skorzystać z usług naszej firmy, natomiast musi się do nas naprawdę przekonać i samodzielnie podjąć decyzję
A dlaczego właśnie Was wybierają?
R.: Najistotniejsze w zawodzie adwokata jest wzbudzenie zaufania.
A na to składa się kilka rzeczy. W odróżnieniu od większości moich kolegów ze studiów, od początku miałem wrażenie, że ten zawód to powołanie, ale i biznes, jak każdy inny. Tak samo wymaga wiedzy dotyczącej zarządzania firmą, odpowiedniego biura, właściwej organizacji pracy, odpowiedniego wyglądu i zachowania ze strony prawnika. Kiedy zaczynałem praktykę na początku lat 90., adwokata kojarzono z wolnym zawodem i małą, cichą kancelarią. A ja wynająłem olbrzymie 700-metrowe biuro, w które włożyłem wszystkie oszczędności. Było to połączenie szaleństwa i ryzyka. Zaczynaliśmy w trzy osoby, a dziś jesteśmy jedną z najwięk- szych firm prawniczych w Polsce.
I najdroższą
R.: Jedną z droższych i być może najbardziej prestiżowych, ale prowadzimy również wiele spraw, za które nie bierzemy ani grosza. Jest to część naszej pracy i oznaka szacunku dla samego siebie.
Czytaj też: Był znanym politykiem, później osunął się w cień. „Nie umieliśmy mu pomóc” pisali o nim bliscy
Na takie gesty można sobie pozwalać, jak się ma bogatych klientów.
R.: Nie traktujemy tego w takich kategoriach. Obsługujemy także bogatych klientów. To również dzięki nim udało się naszej firmie przez te dziesięć lat przygotować do zawodu ponad 100 młodych ludzi.
-
Ci bogaci mają często nie najlepszą reputację.
R.: Reputacja to pojęcie dzien- nikarskie. To przykre, że adwokat musi publicznie tłumaczyć się z faktu, że podjął się obrony interesów tego czy innego klienta. Większość ludzi chyba nie do końca rozumie, na czym ten zawód polega i do czego został powołany.
A na czym polega?
R.: My nie jesteśmy do obrony ludzi niewinnych. Jesteśmy po to, by bronić ludzi, którym postawio- no konkretny zarzut lub tych, któ- rzy mają konflikty czy problemy w interesach. Nie do nas należy ocena klienta. To nie znaczy jed- nak, że podejmujemy się każdej sprawy. Nie prowadzimy na przykład spraw dotyczących tak zwanej przestępczości zorganizowanej.
Trudno odmówić klientowi, który placi duże pieniądze?
R.: A jeżeli płaci mniejsze? Lub w ogóle nie płaci, bo i tak się zdarza. Bardzo często o wyborze decyduje fascynacja samą sprawą.
Dlaczego wybudował Pan wysoki mur przed domem?
R.: Dom to wnętrze i jego atmosfera, a nie to, co widzą inni z zewnątrz. Nie pokazujemy swojej zamożności z powodów bezpieczeństwa. Chcemy żyć spokojnie.
Nie jest to zwyczajny dom, ale prawdziwa rezydencja. Widać tutaj kapital.
R.: Nie wiem, czy dom można nazwać kapitałem, ale wydat- ki z nim związane są dla mnie jedną z największych przyjemności w życiu. Nie rozpatruję tego w kategoriach inwestycji, choć dom jest rzeczywiście większy niż przeciętny.
Tysiąc metrów.
R.: Czasami jednak dopiero nieco większa powierzchnia zapewnia poczucie stylu wnętrza, który komuś jest bliski.
Czujecie się pewniej na większych powierzchniach?
R.: Nie pewniej, a lepiej. Uwielbiamy na przykład kolekcjonować meble, obrazy w stylu art deco. Nie interesuje nas trzymanie sztuki w sejfie, żeby od czasu do czasu wy jąć i popatrzeć. To nie w naszym
stylu.
Dlaczego bogaci ludzie wstydzą swoich pieniędzy?
R.: Myślę, że nie tyle się wstydzą, co niekoniecznie chcą nimi epatować. W Polsce zamożność to ciągle coś, co drażni. Nie ukrywamy, ale też i nie chwalimy się tym, co posiadamy.
Pieniądze Pan już ma. Teraz kas Pana zdobycle prestiżu. Czy to da tego zamierza Pan startować w tegorocznych wyborach do parla mentu z rekomendacji Platformy Obywatelskiej?
R.: Prestiż to dla mnie przede wszystkim sukces w życiu zawodowym. W polityce nie oczekuję poklasku.
Jak Pana wybiorą na senatora, rzuci Pan pracę?
R.: Myślę, że możliwe jest łącze nie pozycji senatora z pracą w kan- celarii adwokackiej. Oczywiście z pewnym uszczerbkiem dla tej ostatniej.
Czego Pan szuka w polityce?
R.: Czegoś zupełnie innego niż to, co widzę dziś w polskim życiu politycznym i stylu większości polskiej klasy politycznej. Polityka powinna być służbą publiczną, a nie sposobem na życie. Czuję potrzebę zajęcia się sprawami publicznymi, w których potrzeba ludzi niezależ nych, o nowej jakości i nowym sposobie uprawiania polityki.
A czym konkretnie?
R.: Nie interesują mnie spory polityczne i pojedynki partyjne, lecz konkretne sprawy. Prawnik przydaje się w Senacie, bo jego doświadczenie pozwala mu oceniać pomysły legislacyjne parlamentu. Mam zresztą inną od obecnej koncepcję Senatu i pozycji senatora.
Z.: Robert jest bardzo ambitnym człowiekiem i skoro spełnił się w zawodzie adwokata, to kolejnym etapem w jego życiu jest polityka. Wiem, że w polityce zaistnieje jako tak zwana mądra głowa, autorytet - rozumiany jako osoba wypowiadająca opinie i w umiarkowanym stylu oceniająca innych. I właśnie dlatego go wspieram.
Źródło: Viva, 12/2021