Podbój kosmosu. Czy kiedykolwiek człowiek będzie mógł zamieszkać na Marsie?
„Skolonizuję Marsa. Moją życiową misją jest przekształcenie ludzkości w cywilizację interplanetarną”, miał w 2001 roku powiedzieć Elon Musk. Choć ekscentryczny miliarder wywołuje dziś kontrowersje, nie można mu odebrać jednego – olbrzymiego wkładu w rozwój współczesnej technologii kosmicznej. Jego niemal obsesyjne dążenie do wysłania ludzi na Czerwoną Planetę przybliża nas do kolejnego „wielkiego skoku dla ludzkości”.
- Redaktor National Geographic
- , Jakub Rybski
Rozwój technologii umożliwiający loty w kosmos był zdeterminowany wyścigiem zbrojeń i zimną wojną między Stanami Zjednoczonymi i ZSRR. Choć to amerykański astronauta pierwszy postawił krok na Srebrnym Globie, wiele lat wcześniej Sowieci wygrywali rywalizację kosmiczną. To w końcu z kosmodromu Bajkonur na terenie ówczesnego Związku Radzieckiego wystrzelono pierwszego sztucznego satelitę Ziemi, a stało się to 4 października 1957 roku. Sputnik 1 zapoczątkował kosmiczny wyścig i sprawił, że Amerykanie w popłochu rozpoczęli pogoń za osiągnięciami swoich największych wrogów. Zanim jednak zaczęto marzyć o postawieniu pierwszego kroku na Księżycu, należało opracować urządzenie, które umożliwi człowiekowi wybicie się ponad ziemską atmosferę i zmierzenie się z problemem grawitacji.
Rosyjski geniusz
Ta historia zaczyna się w maleńkiej wsi wielkiego Imperium Rosyjskiego. Pionierem kosmonautyki i jednym z jej ojców był bowiem Konstantin Ciołkowski. Syn polskiego szlachcica i bogatej Rosjanki. Urodził się w 1857 roku w rosyjskiej wiosce Iżewskoje, chociaż większość życia spędził na przedmieściach Kaługi, na południowy zachód od Moskwy. Konstantin od najmłodszych lat pasjonował się nauką i jako chłopiec wykazywał oznaki geniuszu. Niestety, jego wada słuchu, która doprowadziła go do całkowitej głuchoty, sprawiała, że unikał ludzi i spotykał się z nimi tylko wtedy, gdy musiał. Najczęściej w szkole, gdzie uczył matematyki i fizyki.
Być może jego wyobcowanie sprawiło, że całkowicie pochłonęły go samotne badania napędu rakietowego, a także lotów orbitalnych wokół Ziemi. Już w 1887 roku w jednej ze swoich prac napisał, że rakieta może pracować w próżni kosmicznej, ponieważ jej ruch nie wynika – jak wówczas powszechnie uważano – z nacisku powietrza, lecz siły odrzutu materii wyrzucanej z dyszy. W 1903 roku wygłosił swoją teorię lotu rakiety, która uwzględniała zmiany masy. Opracowywał wówczas plany silników rakietowych, które byłyby napędzane ciekłym wodorem i tlenem.
Marzył o konstrukcji rakiety wielostopniowej, której konstrukcja pozwalałaby zmniejszyć jej masę. Co ciekawe, jego prace były opublikowane, jeszcze zanim bracia Wright wykonali pierwszy na świecie lot samolotem. Część jego badań została w 1922 roku wykorzystana podczas testów w Leningradzkim Laboratorium Gazodynamiki. To właśnie tam wiele lat później zostanie zbudowany pierwszy rosyjski silnik rakietowy wykorzystujący ciekłe paliwo. Silnik, który w znacznym stopniu był oparty na teoriach Ciołkowskiego.
Zaprzepaszczona szansa
Niemal równolegle w rozwój rakiet był zaangażowany amerykański naukowiec Robert Goddard. I to, co Rosjanin zaczął, Amerykanin w pewien sposób zakończył. To właśnie inżynier i fizyk z Worcester zbudował pierwszą na świecie rakietę na paliwo ciekłe, która została pomyślnie wystrzelona 16 marca 1926 roku.
Wcześniej jednak wynalazca był wyśmiewany zarówno przez znajomych z branży, którzy uważali, że badania nad rakietami nie przystoją fizykowi, jak i przez dziennikarzy, dla których loty kosmiczne były istnym science fiction. Faktem było to, że pierwsza rakieta Goddarda w ciągu 2,5 sekundy przebyła 56 metrów i osiągnęła prędkość 100 km/h. Kolejna, którą skonstruował już w ośrodku badań rakietowych w Nowym Meksyku, przekroczyła prędkość 800 km/h i wzniosła się na wysokość niemal 2,3 kilometra. Były to przede wszystkim próby stabilizacji rakiet, aż w końcu 1932 roku nastąpił start urządzenia stabilizowanego układem żyroskopów.
Goddard wciąż opracowywał kolejne koncepcje i patenty, by stworzyć jak najlepszą rakietę, która umożliwi loty w kosmos. Rząd Stanów Zjednoczonych nie był jednak wówczas zbyt zainteresowany innowacjami Goddarda, przez co USA utraciło czołową pozycję w dziedzinie techniki rakietowej. Ta niezrozumiała decyzja miała olbrzymi wpływ na późniejszy wyścig kosmiczny i na pewien czas pozostawiła Stany daleko w tyle nie tylko za Związkiem Radzieckim, lecz także III Rzeszą. Podczas II wojny światowej w Niemczech odbywały się intensywne prace nad podbojem kosmosu i kto wie, gdyby nie porażka Hitlera, to wielce prawdopodobnie, że to nie Amerykanin Neil Armstrong postawiłby stopę na Księżycu, ale nazista.
Naziści w służbie USA
Druga wojna światowa była zdominowana przede wszystkim rozwojem technologii militarnej. Ironią losu jest fakt, że śmierć i cierpienie milionów ludzi doprowadziły do późniejszych sukcesów w eksploracji kosmosu, a broń, która siała spustoszenie wśród wrogów III Rzeszy, stała się kolejnym punktem zwrotnym w pogoni za innymi planetami. A chodzi o rakietę V-2, którą stworzył i udoskonalił Wernher von Braun, a przy której produkcji brali udział więźniowie hitlerowskich obozów koncentracyjnych.
Obiekt ten jako pierwszy w historii dotarł do przestrzeni kosmicznej i przekroczył umowną granicę naszej planety, linię Kármána, znajdującą się na wysokości 100 kilometrów. Pocisk o numerze MW 18014 20 czerwca 1944 roku został wystrzelony z Ziemi i wzniósł się na poziom 176 kilometrów. Gdy pierwsza rakieta z sukcesem spadła na Anglię, członkowie niemieckiego zespołu rakietowego mieli otworzyć drogiego szampana i wznieść toast za kolejny sukces Rzeszy. Niemcy już wtedy jednak przegrywały tę wojnę, chyliły się ku upadkowi i była to jedynie marna nagroda pocieszenia.
Podobno von Braun wcale nie marzył o karierze konstruktora broni rakietowej. Legenda głosi, że Niemiec wdał się w rozmowę z pewną uroczą damą w pociągu do Berlina, której opowiadał o swojej pracy i wspominał, że tak naprawdę interesuje go eksploracja kosmosu. Pech chciał, że kobieta okazała się agentką SS. Po kilku dniach von Braun został zatrzymany przez gestapo. Dowództwo III Rzeszy, w tym sam Hitler, zdawało sobie sprawę z talentu von Brauna i wypuściło go po dwóch tygodniach. Z jednym zastrzeżeniem. Miał się całkowicie oddać pracy nad doskonaleniem rakiet.
Był to jednak już schyłek wojny, a wkrótce doszło do kapitulacji Niemiec. Von Braun wiedział, że niedługo sprawiedliwości może stać się zadość, dlatego wolał być przydatny, a przede wszystkim – żywy. Jak większość Niemców śmiertelnie obawiał się Sowietów, a Francuzami pogardzał. Inżynier miał zabrać wszystkie plany i notatki, a także najlepszych współpracowników. Wszyscy oddali się w ręce Amerykanów i na kilka lat stali się jeńcami wojennymi. Von Braun miał nadzieję, że ziści się jego amerykański sen i będzie mógł oddać się temu, czego zabroniła mu Rzesza. Udało się.
W latach 50. von Braun jako wybitny naukowiec i współtwórca programu kosmicznego USA był już na tyle popularny, że stał się nawet bohaterem serialu Walta Disneya o eksploracji wszechświata. Ostatecznie niemal wszyscy zapomnieli o jego nazistowskiej przeszłości.
Zimna wojna
Po zakończeniu II wojny światowej nastał okres zimnej wojny, a nad światem krążyło widmo kolejnego konfliktu, tym razem atomowego. Świat był podzielony na wolny, kapitalistyczny Zachód i reżimowy, komunistyczny Wschód, szczelnie zamknięty za żelazną kurtyną. Dwa największe mocarstwa – Stany Zjednoczone i ZSRR – które jeszcze chwilę wcześniej były zmuszone walczyć przeciwko wspólnemu wrogowi, teraz stanęły naprzeciwko siebie i rozpoczęły rywalizację, która w znacznym stopniu napędziła wyścig kosmiczny. I to Sowieci, którzy pracowali w ścisłej tajemnicy przed wszystkimi, ten wyścig wygrywali. A człowiekiem, który wynosił Związek Radziecki na prowadzenie, był Siergiej Korolow.
TEKST Jakub Rybski
Korzystałem z książek: „Historia podboju kosmosu”, Tim Furniss, wyd. Świat Książki; „Wyścig na orbitę”, Michael D’Antonio, wyd. Prószyński i S-ka; „Elon Musk”, Walter Isaacson, wyd. Insignis.
Dalszy ciąg tej fascynującej historii można przeczytać w najnowszym wydaniu VIVA! MAN