Nigdy się nie poddaje, dzięki uporowi osiągnęła sukces. „Nie da się mnie złamać”, mówi Ewa Wachowicz
„Tam, na górze, w pewnym momencie zrobiło się naprawdę źle”

- Katarzyna Piątkowska
Niedawno Ewa Wachowicz wróciła z Antarktydy, gdzie zdobyła siódmy szczyt Korony Wulkanów Ziemi. Miss Polonia, sekretarz prasowy premiera Waldemara Pawlaka, restauratorka, szefowa kuchni opowiedziała Katarzynie Piątkowskiej o tym, jak ważne są dla niej różne korony, czego uczą góry, co daje jej wiara i jak przetrwać, gdy jest naprawdę źle.
Wywiad VIVY!: Ewa Wachowicz o Koronie Wulkanów Ziemi i lęku
Stojąc na kolejnym szczycie, fizycznie odczuwasz szczęście?
Każda komórka mojego ciała krzyczy wtedy ze szczęścia. Chciałabym mieć w tych momentach jakiś miernik hormonów, żeby sprawdzić, co i ile się w moim ciele wydziela. To jest uczucie, którego nie da się z niczym innym porównać. Wchodząc na Mount Sidley, spotkaliśmy ekipę, która wyprzedziła nas o kilka godzin. Oni wtedy schodzili i powiedzieli, że przed nami jeszcze jakieś dwie godziny. Gdy zrobiliśmy przystanek, ostatni przed atakiem szczytowym, przestało na chwilę wiać, świeciło piękne słońce. I wtedy Tomek powiedział: „I co? Już wierzysz, że wejdziemy?”.
Nie wierzyłaś?
Antarktyda jest nieobliczalna. Możesz być przygotowany na wszelkie możliwe sposoby, ale i tak może zdarzyć się coś, co spowoduje, że nie osiągniesz celu. Albo nie będzie okna pogodowego, albo rozchoruje się przewodnik, albo ktoś się przeziębi. Zasada jest taka, że wchodzi na górę albo cała ekipa, albo nikt. Nie ma opcji, że ktoś zostanie sam w obozie. I wtedy, te dwie godziny przed szczytem, poczułam całą sobą, że się uda. Dla mnie ta góra była niesamowicie ważna, również ze względu na to, że był to ostatni klejnot do mojej Korony. To jedyny szczyt, na którym nie mam zdjęcia z flagą. Mamy pamiątkowe zdjęcie ze zdobycia Mount Sidley, ale ze względu na nagłe załamanie pogody nikt nie był w stanie utrzymać flagi.
Gdyby Wam się nie udało go zdobyć, wybrałabyś się drugi raz?
Mogę mówić tylko za siebie, ale moja odpowiedź brzmi: „Nie!”.
Czytaj też: „Grozi ślepota śnieżna”: Ewa Wachowicz o kulisach swojej ekstremalnej wyprawy na Antarktydę
Zabrzmiałaś bardzo kategorycznie.
Po tym, co przeżyłam, na pewno nigdy na Mount Sidley nie wrócę. Już droga na górę nie była łatwa, choć zjawiskowa. Labirynt seraków, ważących wiele ton fragmentów lodowca, był jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie w życiu widziałam. Ale żmudne podejście, cały czas pod wiatr, sprawiało, że wydawało mi się, że stoję w miejscu. Mózg w takich momentach wariuje i bardzo trudno oszacować odległość i czas. Gdy weszliśmy na szczyt, załamała się pogoda – zaczęło wiać jeszcze mocniej, a do tego zeszła chmura, która spowodowała, że odczuwalna temperatura spadła do około minus 50 stopni, a widoczność była zerowa. [...]
Czego się wtedy dowiedziałaś o sobie?
Wiedziałam, że jestem mocna, ale nie przypuszczałam, że do tego stopnia, że nie da się mnie złamać. Bardzo pomogła mi wiara, która dała mi nieprawdopodobną siłę. Tam, na górze, w pewnym momencie zrobiło się naprawdę źle. Szliśmy w bardzo gęstej mgle. Tak gęstej, że nie widziałam pleców osoby, która była przede mną. W takich warunkach wariuje błędnik, bo nie ma żadnego punktu odniesienia. Nie wiadomo, gdzie jest góra, gdzie dół, bo wszędzie jest biało. Zamarzły mi gogle, a pod żadnym pozorem nie mogłam ich zdjąć, bo groziłaby mi śnieżna ślepota. Udało mi się chuchać w jedno miejsce tak, że zrobiła się szczelina, przez którą widziałam kawałek przywiązanej do mnie liny. Nadeszła śnieżyca, a totalna wilgoć spowodowała, że czułam, jakby w ciało wbijały mi się miliony igieł. Poruszaliśmy się naprawdę powoli, bo rozrzedzone powietrze powodowało, że brakowało nam tlenu. Potykałam się o swoje nogi, o zaspy, o ukryte pod śniegiem bryły lodu. Znów straciliśmy poczucie czasu. [...]

Podczas przygotowań przychodziła Ci do głowy myśl: Co ja robię? Nie chce mi się. Nie idę?
Myślisz, że nie mam lenia? Mam. Jesteśmy w Zawoi, ogień buzuje w kominku, jest ciepło i przytulnie, za oknem skrzy się śnieg. Ale jest też Excel (śmiech). I proponuję Sławkowi wyjście, chociaż z góry znam odpowiedź. I samej też mi się nie chce. Ale umiem swoim leniem zarządzać. Gdybym tego nie zrobiła w tym momencie, to potem nie miałabym już takiej możliwości, a jestem osobą odpowiedzialną. A odpowiedzialność za los swój i całej ekipy to podstawa. Wiem, że na wyprawie nie mogę się rozchorować, nie mogę mieć kontuzji. Tam głupi katar czy przeziębienie jest problemem i wszystko się przez to może zawalić. Ostatni wulkan, który miałyśmy z Klaudią zdobyć, jest górą bardzo specyficzną. Tam nie ma zaplecza w postaci TOPR-u czy GOPR-u, który pospieszy na ratunek. Jesteśmy zdani tylko na siebie. Sami zakładamy obozy, a baza, czyli cywilizacja, jest tysiąc kilometrów od miejsca docelowego. To, co mamy w plecakach, w namiotach, to, co wzięliśmy ze sobą do jedzenia, musi nam wystarczyć. [...]
Ile trwała Wasza wyprawa?
Na Antarktydzie życie wszystkich tam obecnych definiuje pogoda. Żeby to zobrazować… Na Antarktydę leci się z Chile, gdy jest okno pogodowe. Tylko mniej więcej wiemy, kiedy tam dotrzemy. Samolot, wielki boeing, ląduje na lodzie. Nie ma pasa startowego. To znaczy jest, na lodzie, ale nie ma światełek, wieży, nic. Jest biel. Dlatego musi być doskonała pogoda, żeby pilot widział, gdzie ląduje. Dopiero tam, na miejscu zrozumiałam, dlaczego mamy wszędzie takie duże ramy czasowe po trzy czy po cztery dni. [...]
Miałaś momenty, kiedy myślałaś, że nie dasz rady?
Miałam.
I co wtedy?
Musisz sobie wytłumaczyć, że nie ma opcji, że nie dasz rady. Bo jak nie dasz, to i ty, i twoi towarzysze mogą nie wrócić do domu.
Inna Ewa wchodziła na Kilimandżaro, a inna na Mount Sidley.
Z biegiem czasu ludzie się zmieniają i to jest normalne. Ale góry też sprawiają, że stajemy się innymi ludźmi. Tam bardzo mocno stykasz się ze sobą. Świat mediów, telewizji, z którym mam do czynienia od wielu lat, jest specyficzny. Żyjąc w nim, można się odkleić od rzeczywistości i pogubić. A w górach bardzo szybko trzeba się posklejać. Bez dobrego kontaktu z sobą samym, z własnym ciałem nie wejdzie się na żadną górę. Zawsze powtarzam, że na szczyty nie wchodzi się samymi nogami, ale przede wszystkim głową. Widziałam wielu fantastycznych, doskonale wytrenowanych wspinaczy, dużo mocniejszych ode mnie. Wymiękali po drodze, bo psychicznie nie dawali rady.
Cały wywiad już w nowej VIVIE! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 13 marca.

Co jeszcze w VIVIE! 5/2025?
Oscary 2025 Co to była za noc! Jak w filmie… Najważniejsza filmowa ceremonia przetrwała kataklizmy i polityczne trzęsienie ziemi.
Izabela Łapińska - jedna z najbardziej cenionych polskich projektantek mówi: „Ja kobiety ubieram, nie przebieram…”.

Wojciech Eichelberger Charyzmatyczny psycholog i terapeuta, żeby pomagać ludziom, sam musi być najlepszą wersją siebie.

W VIVIE! EXTRA Najchętniej odwiedzane muzeum na świecie – Luwr stało się ofiarą własnego sukcesu. Pęka w szwach, a paryżanie mają dość.
Viva! x Itaka Zaplanuj fantastyczne wakacje. We dwoje, w grupie lub z całą rodziną.

Galeria
Pokazywanie elementów od 1 do 3 z 12
Akcje
Pokazywanie elementów od 1 do 4 z 17
Fale, tafla, zwiększona objętość. Air Wand to domowy stylista włosów!
Współpraca reklamowa