Reklama

Córka Doroty i Wojciecha Soszyńskich, właścicieli firmy Oceanic. Architektka, malarka, projektantka wnętrz, designerka biżuterii. Nicole Soszyńska opowiada Beacie Nowickiej o studiach w Paryżu, francuskim systemie przetrwania, polowaniu na piękne przedmioty, patrzeniu w górę, biżuterii cioci, Francuzkach, które nigdy się nie starzeją, i… trzecim wymiarze.

Reklama

Fragment wywiady z Nicole Soszyńską z VIVY! 2022

Urodziła się Pani w wyjątkowej rodzinie. Co Panią definiuje?

Na pewno moje doświadczenia, przeżycia i ludzie, którzy mnie otaczają. Oni wpłynęli na to, kim jestem dzisiaj. Bardzo szybko opuściłam dom rodzinny, miałam niecałe 18 lat, kiedy wyjechałam sama do Paryża, którego nie znałam, byłam tam wcześniej tylko raz. To była wielka przygoda. Marzyłam, żeby studiować architekturę, uczyłam się, żeby dostać się na Politechnikę Warszawską, ale ponieważ wielu moich znajomych po maturze wyjeżdżało do Paryża – chodziłam do francuskiej szkoły – pomyślałam, że to jest idealne miasto, żeby uczyć się kanonów proporcji i praw budowlanych. Dostałam się do dwóch szkół, wybrałam Paris Val de Seine przy ulicy Bonaparte w sercu Paryża. Mitoraj studiował pod tym adresem. To jedna z Grandes Écoles, ze wspaniałymi tradycjami.

Duże wyzwanie dla 18-latki.

Ogromne. Bardzo szybko musiałam określić siebie, sama podejmować decyzje. Na pierwszym roku ponad połowa studentów odeszła. Część nie dawała rady, bo poziom był wysoki, część nie wytrzymywała psychicznie. System francuski jest szalenie trudny, „na przetrwanie”. Profesorowie, zamiast chwalić, powtarzają, że nie jesteś wystarczająco dobra. Negatywna motywacja. Dla jednych motywująca, dla innych wyniszczająca.

Pani przetrwała.

Ostatecznie wyszło mi to na dobre, choć było ciężko. Uważałam, że mam niesamowite szczęście, że dostałam się do takiej szkoły, i uznałam to za swoją szansę. Z niektórych przedmiotów miałam przewagę, bo bardzo dobrze rysowałam, to jest mój największy talent. Moja babcia malowała. Z projektowania architektury byłam najlepsza na roku, bo świetnie widzę w przestrzeni, ale okazało się, że mam jeszcze 12 przedmiotów fizyczno-matematycznych do zdania! Byłam jedyną osobą po maturze humanistycznej. Nagle spotkałam się z przedmiotem o nazwie statyka i… nie zaprzyjaźniliśmy się. Kiedy trzeba było wyliczyć, jak belka deformuje się pod ciężarem punktowym lub rozłącznym, miałam z tym wielki problem. Musiałam wszystko nadrobić. Poza tym na wydziale panowała ogromna rywalizacja, nie byłam do niej przyzwyczajona. Miałam dwie przyjaciółki: Francuzko-Chinkę i Francuzko-Tunezyjkę, wspólnie robiłyśmy projekty, podtrzymywałyśmy się na duchu i pomagałyśmy sobie. Rodowite Francuzki nas nie lubiły do tego stopnia, że potrafiły wyrzucić nasze projekty na śmietnik! Olga Bołądź, z którą się przyjaźnię, opowiadała mi, że w szkole teatralnej wyglądało to bardzo podobnie. Widocznie szkoły artystyczne mają taką skazę…

SPRAWDŹ TAKŻE: Podróże 2022: Nasz ranking. Najbardziej przytulne restauracje świata!

Arek Budkiewicz

To prawda. Odziedziczyła Pani jakieś bezcenne przedmioty?

Od tego zaczęła się moja przygoda z biżuterią. Jak byłam mała, moja ciocia, siostra taty, o której już wspomniałam, wyjechała do Paryża. Tam studiowała projektowanie i wzornictwo. Miała ogromny talent. Zresztą z charakteru jesteśmy bardzo podobne, wdałam się w rodzinę ojca, jestem „totalnie” Soszyńska! (śmiech).

Brzmi intrygująco… Można to jakoś zgrabnie opisać?

Artystyczna dusza, bohema, wewnętrznie wolna od społecznych konwenansów. Żyję swoim czasem. Nigdy nie miałam ciśnienia na spełnianie cudzych oczekiwań, dopasowywanie się do sztampowych wzorców. Opinia społeczna nie ma żadnego wpływu na to, jaka jestem. Żyję w swoim kokonie, dla mnie najważniejsze są najbliższe osoby: rodzina i przyjaciele. Ich opinia jest ważna. Reszta mało istotna. Przyjaciele są członkami mojej rodziny. Większość przyjaciółek znam od siódmego roku życia. Gdy kogoś wpuszczam do swojego życia, to na zawsze. Jestem wierna i lojalna. A wracając do ciotki, po studiach pracowała dla Christiana Lacroix, projektowała biżuterię. W przeciwieństwie do mnie nie potrafiła rysować, ale robiła fantastyczne kolaże i na bazie tych kolaży tworzyła biżuterię. Byłam małą dziewczynką, kiedy zaczęła przywozić nam tę biżuterię w prezencie. Moja mama miała duże brązowe pudełko wypełnione tą biżuterią. Uwielbiałam się nią bawić, intrygowała mnie, bo była ogromna i zaskakująca. Nigdy nie zapomnę ślubu cioci w starym, rodzinnym palazzo we Włoszech. Wszystko: przestrzeń, wystrój, kreacje zaprojektował Lacroix. Ślubna sukienka ze starych, ręcznie robionych koronek pojawiła się wtedy we wszystkich magazynach. Ciocia wyglądała w niej jak diwa. To było dla mnie przeżycie estetyczne.

Nie dziwię się…

Mam poczucie, że architektura dała mi szeroką perspektywę patrzenia na świat. Kiedyś architekci byli jednocześnie malarzami, rzeźbiarzami, projektantami, designerami, konstruktorami. W pewnym momencie wszystko się przenika, tak też było w moim przypadku. Skończyłam studia, robiłam mnóstwo różnych rzeczy, szukałam swojego miejsca. Kiedy pochodzi się z rodziny, w której rodzice odnieśli sukces, chce się odnieść własny sukces. Dlatego wybrałam architekturę, chciałam mieć swój zawód. Ojciec zawsze mi powtarzał: „Tego, co masz w głowie, nikt ci nigdy nie zabierze”.

Cały wywiad przeczytasz w nowej VIVIE!

Reklama

CZYTAJ TEŻ: Joanna Przetakiewicz o największych problemach Polek: „Brak niezależności finansowej i samotność”

Arek Budkiewicz
Reklama
Reklama
Reklama