Reklama

Martyna Wojciechowska stara się, przekonać kobiety, że poczucie własnej wartości pozwala rozwinąć skrzydła. ,,Czas pozwala nabrać dystansu i do siebie, i do świata. Dla mnie jednak przede wszystkim wiąże się z doświadczeniem. Ja, która wymagałam od siebie nieustannej perfekcji, świetnej formy fizycznej, wyglądu, bycia tytanem pracy, najlepszą mamą, przyjaciółką, szefową, po serii przeżyć i doświadczeń zrozumiałam, że nie tędy droga", mówi w rozmowie z Katarzyną Przybyszewską-Ortonowską. Podróżniczka i dziennikarka podkreśla, że w pogoni za ideałem możemy się pogubić. Czy warto żyć pod presją? Jak udało jej się zwalczyć kompleksy? Jak wyglądała droga Martyny Wojciechowskiej?

Reklama

Martyna Wojciechowska o kobiecości i poczuciu własnej wartości

Czy Ty kiedykolwiek nie chciałaś być kobietą?

Był taki czas w moim życiu. Jako dziecko uważałam, że być chłopakiem jest fajniej. Choć pochodzę z domu, w którym nie dzieliło się świata na „różowy” i „niebieski”, byłam przekonana, że chłopcy mogą wszystko, a dziewczynki mniej. Miałam 10 lat, gdy ogłosiłam, że zostanę wyścigowym kierowcą motocyklowym i choć rodzice nie podcinali mi skrzydeł, to w szkole i na podwórku zostałam wyśmiana. „Dziewczynki nie ścigają się na motocyklach”, usłyszałam. Zabolało. Postanowiłam, że skoro nie mogę być chłopakiem, będę jak chłopak.

I byłaś?

Włosy miałam ścięte na krótko, nosiłam dżinsy, skórzaną kurtkę. Jeździłam brawurowo motocyklem. W okresie dojrzewania ubierałam się w mundur armii amerykańskiej. Uważałam, że poświęcanie czasu na strojenie się zabiera mi przestrzeń na inne, ważniejsze rzeczy.

Ale potem zaczęłaś eksperymentować z wyglądem.

Odkryłam, że zachowując psychiczne cechy mężczyzny, mogę wyglądać jak kobieta. I to mi da przewagę. Tyle że tę kobietę przerysowałam. Miałam wtedy dwadzieścia kilka lat i jak patrzę na zdjęcia z tego okresu, wydają mi się kuriozalne. Za dużo makijażu, za dużo wszystkiego. Głębokie dekolty, obcisłe stroje… W latach 90. nie było mody na naturalność. Wszystkie dziewczyny w telewizji nosiły fatalne, z dzisiejszej perspektywy, fryzury, okropne garsonki, a na twarzy tonę tapety. Jako młoda dziennikarka zajęłam się motoryzacją, która była moją wielką pasją. Trafiłam do największego żmijowiska mężczyzn, którzy zafundowali mi niezłą jazdę. Począwszy od seksistowskich żartów, dokuczania, ośmieszania i czekania na moje potknięcie. Dziś koledzy z tamtych lat mówią, że byłam zawzięta, skoro się z tego wybroniłam. Ponieważ ja już przeszłam tę drogę i przepchnęłam się łokciami, to nie chcę, żeby inne dziewczyny musiały robić to samo.

Dlaczego dziewczyna, której idolkami były Wanda Rutkiewicz, Elżbieta Dzikowska, Amelia Earhart, zdecydowała się na takie eksponowanie kobiecości?

Ależ każda z nich była kobieca! Kiedy Wanda Rutkiewicz schodziła z gór, nosiła piękne sukienki i wykorzystywała swój seksapil do załatwiania ważnych spraw w tym męskim wspinaczkowym świecie. I mi jako kobiecie też było łatwiej przebrnąć przez kordon ochroniarzy na rajdowych mistrzostwach świata czy wyścigach Formuły 1. Ludzie myśleli chyba, że zabłądziłam i przepuszczali mnie dalej. A ja wyciągałam kamerę, mikrofon i miałam najlepsze wywiady. Chciałabym umieć odpowiedzieć ci na to pytanie, ale to nie jest proste. Miałam wtedy okres poszukiwania siebie. I potrzebę udowodnienia sobie i innym, że choć jestem kobietą, to mogę spełniać marzenia, że jestem warta tyle samo co mężczyźni. Zapędziłam się w tym.

Dlatego zdecydowałaś się na sesję do „Playboya”?

Myślę, że potrzebowałam potwierdzenia, że mimo moich „męskich” pasji jestem jednak kobieca. Dziś uważam, że bycie „kobiecą” nie realizuje się w męskich fantazjach, a w tym, kim jesteśmy i jak żyjemy. Ale wtedy potraktowałam to jak wyzwanie. Akurat zaczęłam prowadzić „Big Brothera”, więc publikacja magazynu zbiegła się w czasie z niezwykłą popularnością programu i, ku mojemu zdziwieniu, także moją. W tamtym czasie „Playboy” miał świetną pozycję. Na łamach magazynu teksty publikowali najlepsi pisarze. Na okładkach pojawiały się nieprzypadkowe osoby, pierwsza liga. W jakimś sensie poczułam się wyróżniona.

(...)

Dlaczego krótko po epizodzie „platynowej blondynki” i „dziewczyny »Playboya«” zrobiłaś swoją życiową woltę? Czy to było znowu poszukiwanie siebie?

Po prostu wróciłam do źródeł.

Co się wydarzyło?

Poczułam w końcu, że jestem wystarczająco dobrą wersją samej siebie i nie potrzebuję ani męskiego stylu zachowania, ani prowokacyjnych sesji. Uświadomiłam sobie, że w prostocie i głębokiej wierze, kim jestem i co chcę w życiu robić, jest największa siła i prawda. Wbrew temu, co mogą niektórzy pamiętać, swoją życiową i zawodową przygodę zaczynałam od motoryzacji, od bycia dziennikarką. A potem wystartowałam w Rajdzie Dakar i ukończyłam go, choć nikt nie wierzył, że to zrobię. Pamiętam, jak kpili, że „pani z telewizji jedzie teraz w rajdzie”. A ja jeździłam motocyklami od 10. roku życia, w wieku lat 17 miałam już licencję sportową, a wyścigi i rajdy to był mój drugi dom. W 2003 roku za zebrane przez siebie pieniądze wyjechałam realizować pilota dokumentalnego programu podróżniczego „Misja Martyna”. „Będziesz gdzieś jeździć, taplać się w błocie, łapać anakondy, wspinać się? Daj spokój. Telewizja to dzisiaj coś innego”, słyszałam. Prawie nikt w to nie wierzył. Ale ja wierzyłam.

Marlena Bielinska/MOVE

I już wtedy byłaś „tą Martyną”, którą jesteś teraz?

Nie byłabym „tą Martyną”, gdyby nie wypadek, który przewartościował moje życie. W 2004 roku byłam na fali: okładki, wywiady, pasmo sukcesów… I nagle: wypadek samochodowy podczas realizacji zdjęć na Islandii, na moich rękach umiera przyjaciel, a ja mam złamany kręgosłup. Zrozumiałam, że życie jest kruche, a w każdej sekundzie to, co się budowało latami, może rozlecieć się jak domek z kart. Myślę, że gdyby nie tamto doświadczenie, nie robiłabym tego, co robię. Nadal byłabym skupiona na sobie. Moje pierwsze programy podróżnicze to są programy o Martynie w świecie. Ja jechałam, ja doświadczałam, ja smakowałam. Ja, ja, ja. Dopiero z czasem zrozumiałam, że ja tu jestem najmniej interesująca. Kluczem do tego, żeby mieć coś naprawdę interesującego do powiedzenia, są ludzie, których spotykam po drodze. Jeszcze później doszłam do wniosku, że z tych ponad siedmiu miliardów osób na świecie najciekawsze są kobiety. Bo nasze wybory są zawsze bardziej złożone, bo zwykle mamy bardziej pod górkę. I to rozmowy z kobietami, pokazywanie ich światów, odmienności, ograniczeń, z jakimi żyją, naszych kulturowych zależności stały się moją misją.

(...)

Ale jak pozbyć się kompleksów?

Od tego zaczęłyśmy rozmowę. Wiek i doświadczenie są zbawieniem. Ale wiem, że ten wywiad będą czytały też dziewczyny 20-letnie i im chciałabym powiedzieć, że pewne sprawy można przyspieszyć. Staram się budować moją córkę w poczuciu, że jest wspaniała. Nie zaśmiecam jej głowy konwenansami, którymi nas karmiono. Nie chcę Marysi obciążać swoimi wątpliwościami. Chciałabym przestrzec kobiety, żeby nie komentowały głośno swojego wyglądu i potknięć. To mówienie, że „znów przytyłam”, że „jestem brzydka”, „znowu mi się nie udało”, sączy się jak trucizna do głów dzieci. Spójrzmy życzliwie na siebie, ale też na innych. Nie komentujmy: „Tej się przytyło, ta za chuda, ta to głupia jest, a tamta beznadziejna”. Wspieram, nie oceniam. To powinna być święta zasada dla nas wszystkich.

Cały wywiad z Martyną Wojciechowską w nowej VIVIE! nr 21/2020. Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od 29 października, a także na stronie hitsalonik.pl.

Marlena Bielinska/MOVE
Marlena Bielinska/MOVE

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama