Marta Żmuda Trzebiatowska: "Jestem tradycjonalistką. Zawsze miałam konkretne marzenia: dom, rodzina"
Marta Żmuda Trzebiatowska kilka lat temu zniknęła z ekranu kina, telewizji, głównych ról w komediach romantycznych, z „Tańca z gwiazdami” i z pierwszych stron tabloidów. Rozliczała się z poprzednim życiem, po długim i burzliwym związku i szeroko komentowanym w mediach rozstaniu ze sporo starszym tancerzem, Adamem Królem. I to dało jej siłę, by zacząć od nowa: i prywatnie, i zawodowo. Po raz pierwszy opowiedziała o tym w "Vivie!" Beacie Nowickiej.
To wszystko się na siebie nałożyło. Uważam, że kiedy masz „bajzel” w życiu prywatnym, to podświadomie zaczyna on się wkradać również do pracy. Wycofałam się więc z telewizji, z kina i uciekłam w teatr. Po pierwsze tam zaczęłam dostawać ciekawe role, po drugie potrzebowałam spokoju, a w teatrze nie ma tego napięcia, nastawienia na show i glamour. Powiedzmy sobie szczerze - teatr tak bardzo nikogo nie interesuje. Owszem wszyscy przyjdą na premierę, ale żeby zrobić ci ładne zdjęcia na ściance, poza kilkoma tytułami, nikt nie pisze o teatralnych osiągnięciach. Nie jest to przedmiotem oceny show-biznesowych portali.
Co robiła, kiedy wokół niej zapadła cisza?
Pracowałam i spokojnie żyłam. Wtedy zaczęły też pojawiać się ciekawe rzeczy, np. teatr, gdzie zrobiłam w ciągu ostatnich trzech lat kilka spektakli. Teraz spędzam średnio dwadzieścia wieczorów w miesiącu na scenie... Albo druga piękna przygoda - Teatr Polskiego Radia, gdzie spotkałam się z wielkimi, klasycznymi dziełami. Za moją pierwszą rolę - Regany w słuchowisku „Król Lear” zostałam nawet doceniona. To jest dla mnie ogromne wyróżnienie, choć okoliczności w jakich się o nim dowiedziałam były zabawne. Stałam w kolejce do kasy w jednej z sieciówek, kiedy zadzwonił telefon. Odebrałam i słyszę głos jakiegoś pana: „Co pani robi w środę o godz. 18 za dwa tygodnie, bo jest do odebrania nagroda za debiut”. Stoję przy tej kasie i myślę: „Ktoś mnie wkręca. No bo jaki debiut, skoro ja już dziesięć lat pracuję?! Zadzwoniłam do mojej znajomej z tego radia: „Martusia, wszystko się zgadza, dostałaś nagrodę Arete za debiut w roli Regany. Czego nie zrozumiałaś?”. Ja na to: „No tak, lepiej debiutować późno niż wcale” (śmiech).
Jej niedawny ślub dla wszystkich był zaskoczeniem. Również dla dziennikarki "Vivy!", która rozmawia z Martą od lat i wciąż pamięta jako 21-letnią dziewczynę, która niedawno przyjechała do Warszawy z Przechlewa na Kaszubach. A tu proszę, któregoś ranka nagła wiadomość – Marta Żmuda Trzebiatowska wyszła za mąż!
No i…? Dziewczyny z Kaszub też wychodzą za mąż. (...) Kiedy spotykasz właściwego człowieka wszystko staje się jasne. Po prostu wiesz, że tego chcesz. Zawsze miałam konkretne marzenia: dom, rodzina. To są moje wartości. Jak jest kontynuacja: twoi dziadkowie byli razem, twoi rodzice są razem, to ty też podświadomie chcesz tego samego. To jest dla ciebie porządek i sens życia.
W najnowszej rozmowie z Nowicką aktorka przyznała się, że choć mieszka w Warszawie już 11 lat i znalazła tu swój azyl, do dzisiaj przywozi słoiki z Przechlewa. A co smacznego w nich przywozi?
Ogórki mamy, buraczki najlepsze na świecie i grzybki suszone i peklowane, które moja rodzina sama zbiera, Oprócz tego kompoty, dżemiki, choć sama też już zaczynam je robić, bo coraz sprawniej poruszam się po własnej kuchni. Długo myślałam, że gotowanie w ogóle nie będzie mnie dotyczyć. Moja babcia z mamą zaganiały mnie do kuchni, a ja mówiłam - jak byłam dzieckiem - że będę miała służącą. Do dziś się ze mnie naśmiewają, zwłaszcza kiedy dzwonię po kolejny przepis na powidła, a babcia pyta mamę z niedowierzaniem: „Ona naprawdę sama to robi?”. Moja teściowa opowiadała ostatnio ze śmiechem, że na początku wszyscy ją o mnie pytali: „No, ale powiedz jaka ona jest”? Cierpliwie wtedy tłumaczyła: „Normalna. Gotuje, pierze, sprząta” (śmiech).
Cały wywiad z Martą Żmudą Trzebiatowską w najnowszej "Vivie!". W kioskach już od czwartku, 5 listopada.