Mariola Bojarska-Ferenc: ,,Mocno dostałam od życia. Wiele razy płakałam, ale nie wstydzę się emocji"
Trenerka zdradza nam tajemnicę swojego sukcesu
Dla Marioli Bojarskiej Ferenc nie ma rzeczy niemożliwych. Los nie szczędził jej ciosów i wielokrotnie wystawiał na próby, a ona udowadniała, że wychodzi z nich silniejsza. Czy nie ma w sobie żalu? ,,Są wzloty i bolesne upadki. Przeciwności losu nie traktowałam nigdy jako przekleństwa, ale jako naturalną kolej rzeczy. Tych przeżyć nie wolno się bać, bo one są nam potrzebne, by wyciągać odpowiednie wnioski", mówi trenerka w rozmowie z Olgą Figaszewską. Dziś, zawodowo i prywatnie to szczęśliwa, spełniona kobieta. Mariola Bojarska-Ferenc tajemnicę swojego sukcesu postanowiła przekazać innym w dziesiątej, jubileuszowej książce. A nam raz pierwszy trenerka opowiedziała po raz pierwszy tak szczerze o swoim życiu.
„Trener życia” – to piękna, a zarazem trudna rola.
Trenerem życia jest życie. Z perspektywy lat człowiek spogląda inaczej na siebie i wyciąga wnioski z tego, co go spotkało. Pomyślałam, że moje doświadczenia, czasami bolesne, mogą pomóc innym rozwinąć skrzydła, przełamywać bariery, nauczyć poczucia wartości i pewności siebie. Wiem, że kobietom potrzeba wsparcia i motywacji. W kryzysowych sytuacjach szybko tracą kontrolę, nie wierzą w swoje możliwości, brak im pewności siebie. A sukces, jak mówią, mierzy się ilością porażek. Ile razy zostałam odesłana z nowym projektem? Wielokrotnie. Nie bałam się iść pod prąd, przełamywać stereotypy, a nawet pokłócić z przełożonym o swoją rację. Nie warto rezygnować z walki o swoje marzenia. Sukcesy osiągają ci, którzy tego pragną.
Teraz stała się Pani przewodnikiem dla kobiet. Daje im nadzieję na dobre życie, a Pani ono nie oszczędzało.
Na swoim przykładzie staram się pokazać, że każda porażka może być przekuta w sukces. Każda dramatyczna chwila może nas zbudować. Tylko nie wolno w sobie utrwalać nawyków, że jesteśmy słabi. To prawda, mocno dostałam od życia. Nie zdawałam sobie sprawy, że napisze mi taki scenariusz. Wiele razy płakałam, ale nie wstydzę się własnych emocji i nie boję się prosić o pomoc innych. Nie boję się życia.
(...)
Po tych wielu dramatycznych wydarzeniach nie miała Pani żalu do losu?
Nie. W książce „Trener życia” podkreślam, że życie nie jest linią prostą. Są wzloty i bolesne upadki. Przeciwności losu nie traktowałam nigdy jako przekleństwa, ale jako naturalną kolej rzeczy. Tych przeżyć nie wolno się bać, bo one są nam potrzebne, by wyciągać odpowiednie wnioski. Sport pomógł mi przetrwać. Na zajęciach z gimnastyki artystycznej poznałam moje wielkie wsparcie, trenerkę Teresę Vysatę. Wychowywała mnie jako małą dziewczynkę, a potem młodą kobietę. Nauczyła mnie tego, czego powinna nauczyć mnie mama – relacji z chłopakami, szacunku do siebie i tego, jak być silną kobietą. Była moją przewodniczką do 20. roku życia. Najważniejsze momenty zawdzięczam właśnie jej. W pracy w telewizji nie miałam takiej osoby. To doświadczenia nauczyły mnie przetrwania, umocniły charakter. Pokazały, że mam w sobie ogromną siłę do działania. W pracy nigdy nie odpuszczam.
Na początku nie było łatwo, bo w telewizji trafiła Pani do męskiego świata.
Trzydziestu mężczyzn w redakcji sportowej i ja. Szybko wrzucono mnie na głęboką wodę. Prowadziłam „Dziennik Sportowy”, byłam komentatorem gimnastyki artystycznej. Bywało różnie. Uczyłam się na błędach i popełniałam ich sporo, o czym wspominam w „Trenerze życia”. Ale miałam przy sobie dwóch fantastycznych kolegów – Włodka Szaranowicza, który potem był świadkiem na moim ślubie, i Darka Szpakowskiego. Byliśmy trzema muszkieterami, pasjonatami pracy. A potem poświęciłam się promowaniu w mediach zdrowego stylu życia i tak już 35 lat. Nina Terentiew zaufała mi, kiedy fitness był w Polsce zupełnie nieznany, a ja go dopiero kreowałam. Pod jej okiem powstawały wówczas moje najlepsze programy.
I odniosła Pani sukces. Nie bez powodu mówi się o Pani „polska Jane Fonda”.
To mój autorytet. Kiedy zaczęła propagować w latach 80. aerobik, pomyślałam sobie, że ja też mogę to robić! Z koleżanką, jeszcze na studiach, założyłam pierwszy fitness klub na AWF-ie. To był nasz sukces. Sto klientek dziennie!
Czy Mariola Bojarska-Ferenc, mówi czasem: „Nie dam rady”?
Przyjaciele mówią; „Kto jak nie ty, Mary”. Jednak przyznaję się do chwil słabości, porażek, bo kto ich nie ma? One mogą stać się trampoliną do sukcesu! Przełomowym momentem, w którym zdałam sobie sprawę, że dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych, był czas, kiedy chciałam zrobić pierwszy program jako producent zewnętrzny. Dzwoniłam do prezesa ponad pół roku, żeby umówić się na spotkanie. Sekretarka mnie do niego nie dopuszczała. W końcu uległ, bo spodobała mu się moja determinacja. Oszalałam ze szczęścia. Ale kiedy dostałam kontrakt na 60 odcinków, okazało się, że nie mam budżetu. Skąd miałam sama wziąć kilkaset tysięcy?! Żaden bank nie chciał dać mi kredytu, dlatego mój szwagier zastawił dom. Nie zliczę nieprzespanych nocy i stresu. Na szczęście program był sukcesem. Wyprodukowałam ponad dwa tysiące odcinków! Uświadomiłam Polakom, czym jest zdrowy styl życia.
Cały wywiad w nowym numerze VIVY! w punktach sprzedaży w całej Polsce od 15 października.
Najnowsza książka Marioli Bojarskiej-Ferenc, Trener życia
Sprawdź także: