Reklama

W ramach cyklu Archiwum Vivy!: wywiady przypominamy rozmowę Beaty Nowickiej z Magdą i Borysem Lankoszami. Wywiad ukazał się w lutym 2019 roku w magazynie VIVA!.

Reklama

Magazyn VIVA! Magda i Borys Lankosz wywiad

Jest między nimi chemia, porozumiewają się bez słów albo mówią oboje naraz. On jest fantastycznym reżyserem, ona dziennikarką, scenarzystką i producentką. Ona opowiada mu książki, on kręci o nich filmy. Pobrali się dziewięć lat temu w walentynki w Los Angeles – Mieście Aniołów. Ich życie samo pisze scenariusz, może kiedyś powstanie film? Alicja, dziennikarka i bohaterka Pana najnowszego filmu „Ciemno, prawie noc”, mówi: „Każdą cudzą opowieść wyprawiam w drogę, by radziła sobie sama. Na tym kończy się moja rola”.

Co Pan czuje, kiedy wyprawia w świat swój film?

Borys: Dotychczas było tak, że kończyłem film i on bardzo szybko miał premierę na festiwalu albo pojawiał się w kinach. Tu od początku wiedziałem, że będzie trzeba poczekać, bo kalendarz prac nad filmem i datę premiery dzieli kilka miesięcy. Przedziwne uczucie – wiem, że już jest, i nie mogę się doczekać, żeby się nim podzielić. „Ciemno…” to mój najtrudniejszy film, moje wymarzone dziecko. Powstawał gładko, ale zanim zapadła decyzja „robimy”, rzucano nam takie kłody pod nogi, że gdyby nie upór Leszka Bodzaka, producenta i nasz, toby się nie udało.

Ale dlaczego, skąd ten opór?

Borys: Rozmawialiśmy niedawno z krytyczką filmową świeżo po tym, jak obejrzała nasz film. Powiedziała, że „Ciemno, prawie noc” w jej odbiorze jest testem na inteligencję emocjonalną widza. Jest wyzwaniem, które tej inteligencji jako twórcy stawiamy. Bardzo mi się ta opinia spodobała, była trafna. Może opór był wynikiem tego, że scenariusz też był zbyt dużym wyzwaniem emocjonalnym dla czytających? Ponadto to film inny, niepodobny do żadnej polskiej propozycji. Kiedy był tylko literami na kartce, a nie żywym obrazem, niewiele osób potrafiło go sobie wyobrazić.

Magda: Prawdopodobnie myśleli o całej materii książki. Nie czuli, że te 500 stron można wydestylować. Bardzo nas to zaskoczyło, bo my od razu widzieliśmy film, mieliśmy wrażenie, że Bator zaprasza czytelników do plastycznego, intrygującego i filmowego świata.

Borys: Proces aplikacji o finanse na film bywa bezduszny, i to nie w aspekcie urzędowym, tylko ludzkim. Chcę to powiedzieć, nie by się żalić, tylko by dodać odwagi kolegom, którzy otrzymują zwyczajnie niegrzeczne recenzje swoich projektów. Debiutanci! Nie poddawajcie się, walczcie o projekty, w które wierzycie.

Olga Majrowska

Scenariusz napisaliście razem. Kto pierwszy przeczytał powieść Joanny Bator?

Borys: Magda. Tak samo jak „Ziarno prawdy” Zygmunta Miłoszewskiego. Dostała je w prezencie od rodziców i zniknęła. Miały być rodzinne święta, a dwa dni nie ma laski, bo czyta Miłoszewskiego. Śmiał się, kiedy mu o tym opowiadałem.

Magda: Jestem filologiem polskim, dużo czytam, literatura jest moim naturalnym światem. Jedną z wielkich przyjemności jest dla mnie opowiadanie innym ludziom książek i filmów. Uwielbiam to! Jak czytam, od razu sobie wyobrażam, że będę mogła komuś to opowiedzieć. Tym kimś najczęściej jest najbliższy mi człowiek, czyli Borys. Po lekturze „Ciemno…” zaczęłam mu opowiadać z takimi szczegółami, że nie wytrzymał i powiedział: „Przestań mówić, dawaj tę książkę”.

Borys: Chwyciła mnie za gardło od pierwszego zdania. Złapałem się na tym, że czytam coraz wolniej, a to znaczy, że podświadomie nie chcę jeszcze opuszczać tego świata. Zdałem sobie sprawę, że im bliżej końca, tym większe ciśnienie we mnie rośnie, czy autorka wyprowadzi mnie z tego piekła. Bo Bator oferuje podróż we wstrząsający świat. Miałem obawy, jak mnie z niego wyprowadzi. No i przeżyłem katharsis, oczyszczenie, czytając ostatnie sceny. Wtedy już nie miałem żadnych wątpliwości, że wypruję sobie flaki, żeby sfilmować tę powieść.

Magda: Droga tego filmu, licząc od pierwszej lektury książki, trwała pięć lat. Początek był taki, że próbowaliśmy zaadaptować wszystko, co można umieścić w filmie, i zobaczyć, co z tego wynika. Wzięłam powieść i przepisałam ją na zdania pojedyncze opisujące, co się dzieje: Alicja wchodzi, Alicja idzie, Alicja spotyka… To były setki kartek, które wisiały wszędzie. W salonie, który zamieniliśmy w pracownię, zostały oklejone cztery ściany.

Borys: Nazywasz sceny czy sekwencje jednym zdaniem, ale to zdanie musi być bardzo celne, żeby w twojej głowie uruchamiało całą sieć skojarzeń. To dobrze robi, bo masz oś czasu, możesz na ten powstający film patrzeć w jednym ciągu. Powstawanie scenariusza zawsze porównuję do rzeźbienia, masz przed sobą ogromną bryłę materiału i nie lekceważysz nic, żadnej rzeczy, którą w jakikolwiek sposób można przenieść na ekran. Co na początku często prowadzi do filmu monstrualnych rozmiarów.

Kto jest tym zimnym cenzorem od wyrzucania zbędnych wątków?

Borys: Magda jest od cięcia.

Czytałam książkę Joanny Bator, tam są rzeczywiście dziesiątki wątków i postaci bardzo atrakcyjnych wizualnie. Nie mieliście wyboru.

Magda: Przez kilka lat pracy nad tym tekstem coraz klarowniej rozumieliśmy, co jest dla nas ważne. A ważna była główna bohaterka, Alicja, i jej przemiana: ze zdystansowanej, na zimno analizującej świat dziennikarki, która pisze reportaże o ludzkim nieszczęściu, zmienia się w osobę bardzo ciepłą, podejmuje decyzję, że chce być matką dziecka po przejściach, chce odpuścić ludziom winy z przeszłości. Ta droga wydawała nam się najbardziej uniwersalna.

Borys: Pod koniec Socha, jedna z bohaterek filmu, powierza Alicji swoją tajemnicę i tam jest taki dialog: „Ale przysięgnie się pani na Boga, że pani mnie nie zdradzi?”. „Ja nie wierzę w Boga”. „No masz ci los, a w co pani wierzy?”. „Wierzę, że trzeba zapobiegać okrucieństwu i robić swoje najlepiej, jak się da”. Piękne zdanie. Kiedyś Joanna Bator podzieliła się ze mną myślą, że u Tolkiena we „Władcy pierścieni” jest taka sytuacja, kiedy Frodo ma już dosyć wyprawy i chce zawracać, a Sam, jego przyjaciel, mówi, że tak nie można, że na świecie nadal jest trochę dobra, o które warto walczyć. I ja myślę, że to czyni człowieka bohaterem, ten moment decyzji, żeby nie odpuścić, walczyć do końca, by ocalić resztki dobra w świecie.

Magda: O tym właśnie chcieliśmy opowiedzieć.

Olga Majrowska

Początek Państwa znajomości jest jak wątek scenariusza filmowego – poznaliście się na festiwalu w Gdyni…

Magda: …który Borys wygrał. Pracowałam wtedy dla „Dziennika” jako redaktorka działu filmowego. Niespodziewanie dostałam propozycję z telewizji, żeby prowadzić dla nich studio festiwalowe. Dzięki temu, jeszcze przed oficjalnym otwarciem festiwalu, mogłam obejrzeć wszystkie konkursowe filmy. Borys twierdzi, że zobaczył mnie wchodzącą na pokaz „Rewersu”, spóźnioną i przepraszającą wszystkich za to spóźnienie. Ja tego momentu nie pamiętam, a nie sądzę, żebym mogła Borysa zapomnieć.

Borys: Ona mi nie wierzy, ale tak było. Czytałem w „Dzienniku” recenzje Magdy, obok było jej zdjęcie, więc kojarzyłem ją. To był pierwszy zamknięty pokaz „Rewersu”, głównie dla mojej ekipy i dwóch, trzech osób z prasy. Magda się spóźniła, a ja właśnie leciałem do kabiny projekcyjnej, bo za cicho puścili dźwięk. Minęliśmy się w drzwiach. Poznałem ją i pomyślałem: O, jeszcze ładniejsza niż na zdjęciu.

Magda: Na festiwalu Borys był oblegany przez ludzi, bo film szalenie się podobał. Nie tak łatwo było się do niego przebić. A jednak coś nas do siebie ciągnęło, wpadaliśmy na siebie codziennie. Któregoś dnia rozstaliśmy się nad ranem, wychodząc z premierowego przyjęcia „Rewersu”, a trzy godziny później usiedliśmy nagrać wywiad. To była strasznie zła i mało profesjonalna rozmowa. Cały czas się śmialiśmy. Oboje bardziej staraliśmy się sobie przypodobać, niż porządnie zrobić ten materiał. Skończyło się tak, że z festiwalu wyjechaliśmy razem. Miałam 30 lat, Borys 36, pomyśleliśmy, że jakieś podchody, długie flirty nie są nam potrzebne, szkoda czasu. Jeśli w tym wieku trafia się taka miłość…

…to warto skoczyć na główkę?

Magda: I skoczyliśmy razem. Złapaliśmy się za rączkę, i za tę rączkę trzymamy się do dziś. Ślub wzięliśmy po półtora roku. Zabawne, ilu zbiegów okoliczności trzeba, by dwoje ludzi się spotkało. Dla mnie to był pierwszy festiwal w Gdyni w życiu, wcześniej zajmowałam się tylko filmami zagranicznymi i jeździłam na festiwale do Cannes, Wenecji i Berlina. I nagle propozycja z telewizji: „Może popracujesz z nami w Gdyni?”. Z kolei film Borysa mógł wcale nie zaistnieć na festiwalu – przewodniczącym jury w tamtym roku był Krzysztof Krauze. Krzysztof opowiadał nam, że poprosił, by przysłano mu wszystkie zgłoszone filmy. „Rewers” leżał w pudełku „odrzucone z selekcji konkursowej”. Krzysztof obejrzał, zachwycił się, poprosił, by film pokazano w konkursie, a jurorzy obsypali go nagrodami, w tym najważniejszym wyróżnieniem – Złotymi Lwami. Gdyby nie te wszystkie przypadki, minęlibyśmy się na zawsze.

Jak zaczęła się Państwa amerykańska przygoda?

Magda: Borys pojechał do Nowego Jorku na stypendium, pisać scenariusz filmu o Jerzym Grotowskim. Po intensywnym wspólnym roku spędziliśmy całe wakacje osobno i to było dla nas nowe doświadczenie. W którymś momencie Borys poprosił, żebym do niego przyjechała. Przyleciałam do Nowego Jorku i zastałam go bardzo nieswojego. Nigdy wcześniej nie bywał tak zdenerwowany. Należę do kobiet, które się szykują w pięć minut, nie wkładam w to zbyt dużo energii, zakładam buty, sukienkę, poprawiam włosy i jestem gotowa. W ten pierwszy wieczór Borys wciąż pokrzykiwał, tupał i mnie poganiał: „Wychodzimy, natychmiast, w tej chwili wychodzimy…” – jak nie Borys, który normalnie jest spokojny, a nawet powiedziałabym nieco flegmatyczny w takich codziennych czynnościach.

Olga Majrowska

Gdzie Panią tak popędzał?

Magda: Na wyjątkową kolację.

Borys: Mój agent w Nowym Jorku pomógł mi wszystko przygotować, jak mu powiedziałem, co zamierzam. A zamierzałem się Magdzie oświadczyć. Przede wszystkim umówił mnie na spotkanie z Anitą Gumuchian, głową klanu kobiet, które od trzech pokoleń projektują biżuterię i mają swój salon w sercu Manhattanu, między Piątą Aleją a Madison. Anita jest ormiańską Żydówką, na pewno nie jest młoda, ale jakby pozbawiona wieku, zamknięta w kapsule czasu…

Magda: Borys się śmiał, że mieszka w sejfie.

Borys: Windą wyjeżdża się na najwyższe piętro, gdzie czarnoskóry ochroniarz o gabarytach koszykarza NBA prowadzi klientów, którym udało się umówić na audiencję u samej Anity. Na końcu długiego korytarza jest śluza, taka jak w łodzi podwodnej, z odkręcanym kołem. Tam urzęduje Anita. Wzruszyła ją moja opowieść o tym, jak przed wyjazdem zwędziłem Magdzie pierścionek, żeby mieć na miarę. Mój agent zamówił mi stolik w Del Posto, genialnej włoskiej restauracji nad rzeką Hudson. To nie było łatwe, Del Posto było w 2010 roku pierwszą od 40 lat włoską restauracją, która dostała cztery gwiazdki od „New York Timesa”. Trzeba było mieć „wejścia”, by dostać tam dobry stolik. Wszystko miałem ogarnięte z szefem sali, kelnerzy wiedzieli, że będę się oświadczał. Kiedy dotarliśmy tam w końcu z Magdą, patrzę, a wita nas inny menedżer.

Konsternacja?

Borys: Na szczęście kelnerki mnie rozpoznały, pokazywały, że trzymają kciuki, ale menedżer nic nie kuma. Prowadzi nas do stolika i mówi: „Ooo, państwo macie tu zarezerwowany stolik, który nazywamy »Romeo i Julia«. Tu się ludzie bardzo często oświadczają”. Jezu – myślę – tyle zachodu, tyle przygotowań, a on na samym początku pali sytuację. Więc przez kolejne pół godziny robiłem wszystko, żeby wyprowadzić Magdę z wrażenia, że tu się za chwilę coś wydarzy.

Magda: Faktycznie mu się udało. Nawet zrobiło mi się przykro, że sama sobie ubzdurałam, że to będzie wyjątkowy wieczór.

Borys: Później, kiedy już straciła czujność, padłem na kolana, wyciągnąłem pierścionek i oświadczyłem się, jak należy (śmiech).

Po mistrzowsku Pan to wyreżyserował.

Borys: W takiej sytuacji siebie najtrudniej wyreżyserować. Emocje biorą górę, człowiek traci kontrolę.

Magda: Po oświadczynach Borys przejął pianino w restauracji i zagrał dla mnie. Kiedy grał, dwie kelnerki ocierały ukradkiem łzy. On jest bardzo romantyczny, potrafi robić wrażenie. Po kilku miesiącach ja, ta rozważna, twardo stąpająca po ziemi, przypomniałam narzeczonemu, że skoro już się oświadczył, to należy się ze mną ożenić. Wtedy mieszkaliśmy już w Los Angeles. Pobraliśmy się 14 lutego, bo tylko taki termin był wolny w polskim konsulacie. W tym roku dziewiąta rocznica.

Ameryka zmieniła Wasze życie?

Borys: Tak, na różnych płaszczyznach. Może zawodowo nie do końca wszystko wyszło tak, jak miało wyjść, ale zapewniła nam dwa lata wspaniałego życia. Czułem wtedy bardzo silną potrzebę oderwania się i skoncentrowania na życiu prywatnym, które wcześniej było dość zaniedbane i odłączone. Mój debiut przyszedł późno, więc pochłonął mnie całkowicie. To było eksploatujące doświadczenie, nic innego się dla mnie wtedy nie liczyło. Dlatego kiedy patrzę na te dwa lata w Ameryce z perspektywy czasu, wydaje mi się, że one były ważniejszym osobistym doświadczeniem niż zawodowym. Musiałem się zresetować, zrobić coś zupełnie innego, ale potrzebowałem czasu, żeby to zrozumieć.

„Rewers” jest fenomenalnym filmem, więc ja, jako widz, mogę się tylko zachwycać i powiedzieć Panu, że warto było… A wracając do Ameryki, może ona była dla Państwa takim drugim skokiem na głęboką wodę.

Borys: Myślę, że wyjechanie 10 tysięcy kilometrów od domu z człowiekiem, którego zna się chwilę, to – pomimo ogromnej bliskości, którą czuliśmy – był totalny sprawdzian. Wie pani, pamiętam takie momenty, jak wychodziliśmy na plażę, patrzyłem na ocean i wiedziałem, że tam już nie ma nic. Byliśmy odcięci, mieliśmy kilku znajomych, w tym mojego najlepszego przyjaciela Abla Korzeniowskiego, i siebie.

Magda: Ja nikogo nie znałam. Pytałam Antka, co on pamięta, syn miał wtedy sześć lat i musiał tam pójść do szkoły. Powiedział mi, że miał poczucie lądowania na Księżycu. Mimo wielu rozmów zapowiadających przeprowadzkę nie zrozumiał, gdzie jest, wszyscy mówili po angielsku, wydawało mu się, że opuściliśmy nie tylko kraj, ale planetę. Poza tym pamięta, że byliśmy ciągle razem, co mu się ogromnie podobało. Ameryka była wyjątkowym sprawdzianem dla tego związku. I skoro sobie poradziliśmy, to znaczy, że to był właściwy wybór.

Borys: Opowiem pani o moim chyba najważniejszym doświadczeniu. Po dwóch latach nasz kontrakt się kończył, a w Polsce otwierał mi się kolejny film – „Ziarno prawdy”. Decyzja: wracamy. Domy w Kalifornii są puste, wynajmując je, trzeba kupić swoje meble, sprzęty, wszystko. Postanowiliśmy kupione tam rzeczy przerzucić statkiem przez ocean w kontenerze, jako tak zwane mienie przesiedleńcze. Dzień przed wyjazdem przyjechała ekipa przeprowadzkowa dowodzona przez człowieka imieniem Mojżesz – bardzo mi się podobało, że Mojżesz nas przerzuca przez ocean, to dawało poczucie bezpieczeństwa. Zabrali wszystko. To było niesłychanie surrealistyczne doświadczenie, bo ten dom, który przez dwa lata stworzyliśmy i który świetnie funkcjonował, ponownie zamienił się w puste ściany. Nie było nic: wykładziny, białe ściany i my. Znajomi pożyczyli nam śpiwory i materace, żebyśmy mieli na czym się przespać. W nocy Antek puka do naszej sypialni, otwieram drzwi, a on stoi w progu, trzyma z tyłu swój materac i pyta: „Mogę spać z wami?”. Wszedł, przysunął swój materac do nas i zasnął. W pokoju, na ziemi, spędziliśmy w trójkę ostatnią noc i wtedy zrozumiałem, że tu jest dom. Tak bardzo wyraźnie, wręcz fizycznie poczułem, że dom to nasza trójka. Można zabrać wszystko, dookoła może być pusto, bo dom tworzy coś innego. Bardzo mocne, formułujące przeżycie.

Wzruszyłam się

Borys: Bo to było wzruszające.

Pan znika na miesiąc na planie zdjęciowym, Pani zostaje w domu. Co jest trudniejsze: wyjazdy czy powroty?

Magda: Mogłam pojechać na plan i siedzieć z Borysem, ale mamy dziecko, mamy psa, ktoś musi zostać i zajmować się domem. Poza tym ja wtedy przygotowywałam kolejny film Borysa, „Kobro/Strzemiński. Opowieść fantastyczna”, którego byłam producentką. Myślę, że w relacji z filmowcem najtrudniejsze jest znalezienie balansu w emocjach. Kiedy Borys pierwszy raz wyjechał, zniknął na miesiąc. Wtedy trzeba sobie wytłumaczyć, że wcale tak bardzo nie potrzebujemy tej drugiej osoby, żeby nie wydzwaniać, nie pisać. A przecież prawda jest taka, że bardzo się potrzebuje i to jest niebezpieczna gra z samym sobą, ze swoimi emocjami.

Borys: Czasami jest tak, że ja pracuję nocą, a w dzień śpię. Albo wracam tak zmęczony, że nie kontaktuję, jestem jak zombie.

Magda: A ja tęsknię, kocham, a potem nienawidzę, bo on nie odzywa się 12 godzin. Trzeba naprawdę ogromnego wysiłku, żeby nad tym zapanować, żeby on, włączając w końcu swój telefon czy wychodząc po zdjęciach z podziemi, gdzie nie było zasięgu, nie dostawał naraz 50 sms-ów, które wskazują na to, że jego żona cierpi na idącą szybkimi fazami chorobę dwubiegunową (śmiech). Musiałam się tego oduczyć, musiałam sobie wytłumaczyć, że jestem w stanie zorganizować sobie życie, w którym jest też miejsce na to, że Borysa czasami nie ma. Kiedy sobie poradziłam z jego nieobecnością, pojawił się problem z powrotami.

Borys: Dopiero Magda mi to uświadomiła. Jaka jest cena tego wszystkiego.

Jeden z reżyserów powiedział mi, że robienie filmów jest rodzajem medytacji. Nie rejestrujesz faktów pozafilmowych.

Magda: Kiedy Borys spełnia się na planie, ja robię coś tak zwyczajnego jak księgowość naszej firmy albo zakupy w warzywniaku czy spacer z psem. On wspina się po górach, penetruje jakieś zamknięte kopalnie, ja ślęczę nad tabelkami Excela, a moją najbardziej ekstremalną emocją jest atak szału, że pies po raz czwarty w tym tygodniu zjada kanapę. Kiedy w końcu mąż wraca, ja jestem uzbrojona, bo uzbroiłam się, żeby przeżyć ten miesiąc bez niego. Cieszę się, ale jestem trochę najeżona. Czekam z kolacją, winem i świeczkami, cała zadowolona, a po pięciu minutach wybucham, że go nie znoszę i może sobie wracać z powrotem na ten plan.

Borys: To są najgorsze momenty, bo ja wracam w specyficznym stanie. Przede wszystkim to jest szok fizyczny, potworne zmęczenie. Takie uczucie, jakbym siedem razy w tygodniu miał jet lag, bo raz kręcisz w dzień, raz w nocy. Wracam i się przewracam, wypijam lampkę wina i zasypiam. Poza tym przez miesiąc rzeczywistość bardzo mi ulega, robi dokładnie to, co ja jej każę. To bardzo prowokujące, jest w tym rodzaj dyktatu, zresztą na tym polega ta praca, jeśli ma mieć sens. Ale kiedy wracasz do domu, nie możesz być dalej dyktatorem, bo jesteś tatą, jesteś mężem, zaczyna się zupełnie inna bajka. Przyznam, że dopiero teraz jakoś sobie z tym radzę, bo przy „Ziarnie prawdy” jeszcze tego nie umiałem. Zachowywałem się jak buc. Na szczęście Magda umie do mnie przemówić, wychowuje mnie.

Reklama

I to daje nadzieję na przyszłość.

Magda: O matko! Wcale nie wychowuję! Walczę o równe prawa i demokrację w naszym domu! Właśnie pracujemy nad serialem kryminalnym, którego akcja dzieje się przed wojną. Ogromna kostiumowa produkcja. Póki co wszystko wskazuje na to, że zdjęcia będą w całości daleko od Warszawy. Czeka nas 100 dni rozłąki, tego jeszcze nie ćwiczyliśmy (śmiech).

Reklama
Reklama
Reklama