Karolina Pisarek: „Zrozumiałam, że nie potrzebuję więcej. A to, czego najbardziej potrzebuję, to bliskich”
„To mną wstrząsnęło”
- Beata Nowicka
W ramach cyklu Archiwum Vivy!: wywiady przypominamy rozmowę Beaty Nowickiej z Karoliną Pisarek. Wywiad ukazał się w lipcu 2020 roku w magazynie VIVA!.
Magazyn VIVA! Karolina Pisarek wywiad
Finalistka 5. edycji programu „Top Model. Zostań Modelką”. Najpiękniejsza twarz świata Anno Domini 2019. Rozchwytywana modelka. Zwyciężczyni popularnego telewizyjnego formatu „Ameryka Express”. Czy coś w niej zostało z kruchej, ślicznej 17-latki, która przed laty przyjechała do Warszawy z małego miasteczka? Karolina Pisarek zwierza się Beacie Nowickiej.
Zwycięstwo ma smak…
…łez szczęścia. Dawno nie płakałam tak bardzo jak wtedy, kiedy wygrałam program. Sama wygrana była dla mnie dowodem na to, że mogę dokonać wszystkiego, a spełnianie marzeń jest naprawdę w naszych rękach.
Od wielu miesięcy wiedziałaś, że to Ty wygrałaś „Ameryka Express”. Jak czułaś się z tą tajemnicą?
Na pewno ciężko jest nie móc podzielić się taką radością z najbliższymi. Przeżyłam podobne doświadczenie pięć lat temu w „Top Model”, kiedy dużo wcześniej wiedziałam, że przeszłam do finału. Byłam w klasie maturalnej. Pamiętam, że z ciekawością przyglądałam się znajomym, jak się zachowują, spekulują. Wielu z nich obstawiało, że zaraz wylecę z programu. Śmiałam się w duchu: Oj, to bardzo się zdziwicie. Podobnie było teraz. Słyszałam, jak ludzie szeptali za moimi plecami: „No, gdzie tam, ona nie da rady. Obie szybko odpadną, przecież to modelki”. Inni trzymali kciuki i dobrze mi życzyli, jak mój fryzjer Bartek Janusz, który serdecznie nam kibicował. To jeden z tych momentów, kiedy weryfikujesz znajomych.
To dla Ciebie symboliczna wygrana?
Tak, bo była to wygrana nie tylko z własnymi słabościami, ale też ze stereotypami. Razem z Gają, moją przyjaciółką, udowodniłyśmy, że są one niewiele warte. Żeby umieć wygrywać, trzeba umieć przegrywać. Ja potrafię przegrać. Nigdy się nie załamuję, bo wiem, że gra toczy się dalej. Wcześniej zawsze w życiu byłam druga, również w „Top Model”. W finałowym odcinku powiedziałam nawet, że mogę być druga, to nie jest nic złego. Osoby z drugiego rzędu często świetnie sobie radzą, bo wciąż mają motywację. W przypadku „Ameryka Express” to, czy wygram, czy przegram, nie miało dla mnie aż takiego znaczenia, ważne było to, że doszłam do finału. Udowodniłam samej sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Jak dowiedziałaś się, że weźmiesz udział w tym programie?
Byłam za granicą. Gosia Leitner, moja agentka, zadzwoniła, że jest propozycja, żebym wzięła udział w „Ameryka Express”. Byłam wniebowzięta. Już w gimnazjum marzyłam, żeby podróżować po świecie stopem. Zastanawiałam się, kogo zabrać w tę podróż życia. A ponieważ od początku karierę buduję z kobietami, doszłam do wniosku, że teraz też pokażę girls power. Zaprosiłam najlepszą przyjaciółkę, którą poznałam na pierwszym kontrakcie w Grecji cztery lata temu, Martę Gajewską. To był mój chrzest bojowy, a ona bardzo mi wtedy pomogła. Nazywamy ją „powerbankiem”, bo emanuje pozytywną energią. Jesteśmy z „Gają” do siebie podobne nie tylko z charakteru, ale również z wyglądu, w programie nazywali nas siostrami. Stworzyłyśmy dobry team.
Pierwszy szok?
Nie miałyśmy pieniędzy, jedzenia, telefonu ani kontaktu z rodziną, prawdziwy survival. Poczułam się trochę jak dziecko, któremu odebrano ulubione „zabawki”: karty kredytowe i telefon. Na początku bywało ciężko, a potem zaczęłam cieszyć się tą chwilą, że nie mam nic. Było jak w dzieciństwie, kiedy godzinami bawiłam się na podwórku, mama wołała mnie do domu, a ja nie chciałam wracać. To był emocjonalny rollercoaster. W ciągu jednego dnia – jak typowa kobieta – przechodziłam od śmiechu do płaczu, od szczęścia do smutku. Czegoś takiego nigdy nie doświadczyłam. Intensywność tych uczuć była niezwykła.
− Co zrobiło na Tobie największe wrażenie?
Różnice między ludźmi. Najbardziej uderzające było to, że biedni ludzie byli bardziej skłonni nam pomóc. Byli gotowi oddać nam wszystko. Wielka refleksja życiowa. Z jednej strony piękna, z drugiej smutna. Kiedy pukałam do bogatszego domu, to albo uchylali drzwi i mówili, że nie mogą nic dla nas zrobić, albo w ogóle nie otwierali. Ubodzy otwierali szeroko drzwi i serca. Pamiętam jeden bardzo skromny dom. Gospodyni przyniosła mąkę kukurydzianą, zrobiła placuszki, które pomogłyśmy jej piec. Nie należały do najlepszych, ale jej dobroć i życzliwość sprawiły, że miały dla mnie niezapomniany smak.
− Potraktowałaś to w kategoriach życiowej lekcji?
Tak. Zobaczyłam prawdziwe życie biednych ludzi. To mną wstrząsnęło. Pamiętam, jak spałam na klepisku z pełzającymi robakami, bez prądu, wody, toalety… Zderzyłam się z inną rzeczywistością. Pomyślałam wtedy, że ja mam tyle i jestem skłonna narzekać. A oni nie mają nic i tym „nic” potrafią się podzielić. Zaczęłam teraz wszystko inaczej doceniać. Zrozumiałam, że nie potrzebuję więcej. A to, czego najbardziej potrzebuję, to bliskich. Zresztą ten program trochę przypomina moje życie.
− W jakim sensie?
Od czterech lat dużo podróżuję zawodowo. Początki były bardzo trudne. Nie zapomnę, jak leciałam do Chin, miałam dwie ogromne walizki, nikt mi nie chciał pomóc, byłam zagubiona, a musiałam przemierzyć z wielkimi bagażami cały Hongkong, żeby zdobyć wizę. Odmówiono mi wydania wizy pracowniczej, więc wzięłam kilkudniową, poleciałam do Chin, zostawiłam walizki i wróciłam, żeby znowu starać się o trzymiesięczną. Bywało, że lądowałam w obcym mieście w środku nocy, a hotel był zamknięty… Miałam 18 lat, nie mówiłam dobrze po angielsku, ale musiałam sobie radzić. To mnie zahartowało.
Pamiętam, jak krucha, śliczna 17-latka po raz pierwszy przyjechała do Warszawy z małego miasteczka.
Kiedy wyszłam z Dworca Centralnego, zobaczyłam miasto, pomyślałam: Jezu, ten świat jest taki wielki, jak ja się tu odnajdę? (śmiech). Ale mama zawsze mnie ładowała pozytywną energią, wierzyła we mnie: „Zobaczysz, daleko zajdziesz, będziesz kimś”, mówiła.
I udało Ci się. Ten rok zaczął się dla Ciebie wyjątkowo. Wzięłaś udział w dużych kampaniach reklamowych, sesjach zdjęciowych, eventach… Latałaś po Stanach, Europie i Azji.
Rzeczywiście weszłam w 2020 rok z przytupem. Nowa ja, skupiona na akceptacji siebie jako kobiety, z postanowieniem, że chcę być lepszym człowiekiem. Zawodowo wystartowałam w wielkich kampaniach, zostałam ambasadorką takich marek jak Pantene, Calzedonia oraz Coca-Cola, jestem z tego bardzo dumna.
Masz poczucie, że na to zasłużyłaś?
Mam poczucie, że ten rok jest zwieńczeniem mojej niemal pięcioletniej pracy. To nie jest tak, że ja dostałam coś na tacy. Krok po kroku musiałam sama do tego dojść. Pamiętam, jak z Gosią zrobiłyśmy biznesplan. Siedziałyśmy po nocach i zastanawiałyśmy się, co robimy, jak robimy, czego unikamy. Punkt po punkcie wszystko zostało rozpisane. Pracowałam 24 godziny na dobę, Gosia mnie wspierała. Teraz patrzymy wstecz i mówimy: „Zobacz, udało się, zrealizowałyśmy całą listę”. Niesamowite. Dzisiaj czuję się spełnioną kobietą. Ale nasza lista wciąż ewoluuje i się rozszerza. A ja, kiedy wstaję rano i wiem, że mam do zrobienia coś, co mnie przybliży do celu, do kolejnego sukcesu, po prostu cieszę się tym.
− Kiedy przyszła pandemia, akurat byłaś w Stanach.
I tam zostałam. Dwa miesiące mieszkałam w Miami. Świeciło przepiękne słońce, które mogłam podziwiać z balkonu. Wszystko było pozamykane: sklepy, restauracje, siłownie, mariny, plaże… Paradoksalnie nigdy nie miałam tak dużo czasu dla bliskich. Moja rodzina jest rozproszona po świecie: tata jest w Niemczech, mama i dziadkowie w Polsce, a siostra w Szkocji, więc wszyscy spędzaliśmy dużo czasu na Skypie, rozmawiając o wszystkim. Bardzo nas to zbliżyło.
− Jak sobie radziłaś?
Pierwszy raz od wzięcia udziału w programie „Top Model” miałam okazję, żeby zwolnić, bez napięcia pomyśleć o planach na przyszłość, złapać balans. Od pięciu lat nie byłam tak długo w jednym miejscu, niezwykłe doświadczenie. Przez dwa miesiące codziennie ćwiczyłam, czasami tylko odpuszczałam w niedzielę, rozwinęłam się kulinarnie, zaczęłam uczyć się portugalskiego. Zrobiłam swojego TikToka. Myślę, że to był produktywny czas dla mnie. Ale cieszę się, że wróciłam do Warszawy. Bardzo tęskniłam.
− Często latasz samolotami, spędzasz po kilkanaście godzin na sesjach, bywa, że mało śpisz, jak dbasz o swoje piękne włosy?
To prawda, podróże i suche powietrze w samolotach, do tego codzienne stylizacje na sesjach zdjęciowych – to wszystko mocno wpływa na kondycję moich włosów. Dlatego zawsze staram się zabierać ze sobą niezawodną 1-minutową ampułkę Pantene, bo idealnie odpowiada moim włosom. Ostatnio testuję nową linię Pantene Miracles Grow Strong, uwielbiam maskę Strong & Long, dzięki której włosy rosną w zaskakującym tempie. Raz zdarzyło mi się zapomnieć odżywki na wyjazd, ale bez problemu kupiłam ją na miejscu. Odetchnęłam z ulgą, bo codzienna pielęgnacja włosów to dla mnie podstawa.
− „Kiedy jestem najszczęśliwsza na świecie, ubieram kolorową sukienkę w kwiatki i jestem dzieckiem kwiatem, a kiedy jestem skupiona, mogę włożyć czarny dres”, powiedziałaś mi kiedyś. Dziś masz…
…symboliczną sukienkę w kwiaty i… czarny dres (śmiech).
− Z powodu rozstania?
Rozstałam się, ale takie jest życie. Każde z nas było w innym miejscu. Jamie już spełnił się zawodowo, chciał, żebym została z nim dłużej, a ja chcę jeszcze zdobywać szczyty. To był dobry związek, spędziłam w Miami wspaniały czas. Jednak kwarantanna, pomimo wszystkich strasznych rzeczy, uświadomiła mi, że wolę skupić się na karierze i szczęściu moich bliskich. W wieku 23 lat uznałam, że to jest to, co daje mi najwięcej satysfakcji. Za mną stoją moi rodzice, Gosia Leitner i Julia Słowikowska. Z tymi kobietami mam do czynienia od pięciu lat i one zasługują na największą atencję, ponieważ zawsze przy mnie trwały, czy było dobrze, czy było źle.
− Ale przyjaźń nie zastąpi miłości.
Wiem. Uważam, że o związek należy zawsze dbać. Każdy potrzebuje atencji, miłości i zaangażowania, ale kiedy żyjecie na dwóch półkulach, a ty masz wielkie zobowiązania zawodowe, to po co komuś sprawiać przykrość? Żal, że „znowu cię nie ma, za dużo pracujesz, nie masz dla mnie czasu…” potrafi zniszczyć miłość. Trzeba odciąć swoją przeszłość i żyć dalej. Skupić się na pozytywach i dobrych ludziach.
− Dobrych, czyli…
…takich, którzy o ciebie dbają, starają się. Uważam, że w uczuciach, w miłości trzeba być racjonalnym i mądrym, wybierać sytuacje, które są najlepsze dla nas samych.
− Co w związku z mężczyzną jest Ci najbardziej potrzebne?
Przede wszystkim musi być chemia między ludźmi, żeby było na czym budować. I lojalność. Dla mnie w związku, czy to zawodowym, czy prywatnym, lojalność jest najważniejsza.
− We współczesnym świecie damsko- -męskim jest to deficytowy towar. Ludzie wolą próbować, zmieniać partnerów, eksperymentować.
Śmieję się, że jestem trochę staroświecka. To, że chcemy równouprawnienia, nie znaczy, że nie chcemy być traktowane jako kobiety, czyli wyjątkowo. Tak jak dba się o róże. Musisz róży zapewnić właściwe warunki, podlewać, troszczyć się, wtedy rozkwita. Tak samo jest z kobietą i z mężczyzną w związku. Jestem niezależną kobietą, wszystko, co mam, zbudowałam własnymi rękoma. Moje życie zawodowe jest wielkim szaleństwem, ale w domu potrzebuję spokoju i bezpieczeństwa. Od małego moim największym marzeniem było stabilne życie prywatne. Mam nadzieję, że uda mi się spełnić i to marzenie.
− Życie pisze nam zaskakujące scenariusze. Sama tego doświadczyłaś.
No właśnie. I nie da się tego przewidzieć. Ale uważam, że lepiej być szczęśliwym i żyć w zgodzie ze sobą, niż cierpieć. Podeszłam do tej sprawy w ten sposób, że jak teraz nie podejmę radykalnego kroku, to później obudzę się z płaczem i będzie jeszcze gorzej. Staram się podejmować racjonalne decyzje, ale nigdy nie było tak, że wystarczyła jedna kłótnia i koniec związku. O, nie! Jestem waleczna jak lew.
− Raczej jak lwica…
Jestem lwicą (śmiech). To, że jestem kobietą, że jestem drobna, wrażliwa i na dodatek jestem modelką, nie znaczy, że nie mam siły i że poddaję się. Walczę do końca.
− Wiem.
Tak jestem nauczona. Mam taką dyscyplinę w sobie, że nie istnieją dla mnie rzeczy niemożliwe, nie do zrobienia. W „Ameryka Express” to byłam prawdziwa ja. Dziewczyna, która płacze ze szczęścia, ze smutku i kiedy jest wkurzona. Bardzo łatwo mnie zranić, ale jest we mnie moc. Wciąż mam w domu plecak i medale z tej wyprawy, możliwe, że oddam je kiedyś na licytację, żeby komuś pomóc. Są symboliczne.
− Czy w podbramkowych sytuacjach potrzebujesz kogoś bliskiego?
Bardzo. Potrzebuję ludzi, do których mam zaufanie, którzy mnie nie zdradzili, nie zranili. Zawsze rozmawiam z Gosią albo z moją mamą. Mama wie o mnie wszystko. Zna moje najgorsze, najbrzydsze sekrety. Bo kto cię lepiej zrozumie niż mama? Mama cię stworzyła, urodziła, wychowała, w twoich oczach widzi, kiedy czujesz się źle, a kiedy dobrze.
− To prawda. Matki czują to instynktownie.
Zresztą ja też wyczuwam, kiedy u mamy coś jest nie tak. Od razu pytam: „Mamo, co się stało? Nie odzywasz się…”. Jak trafia mi się gorszy dzień, dzwonię do mamy, wypłaczę się i wszystko jest w porządku. Przyznam, że po rozstaniu zadzwoniłam do mamy z samolotu: „Mamo, przyjedź”. I była, jak wylądowałam na lotnisku. Aż mi się łzy zakręciły na to wspomnienie… Moja mama jest niesamowita, wspiera mnie na każdym kroku. Jest moją najlepszą przyjaciółką.
− Szczęściara.
Chcę mieć takich ludzi wokół siebie. Życie nie jest długie, więc wybieram ostrożnie osoby, które spełniają moje, nie chcę powiedzieć – wymagania, ale oczekiwania, zresztą bardzo proste. Żebyśmy byli dobrzy dla siebie, szczerzy i wzajemnie się szanowali. Ale nie zawsze tak było. Musiałam mieć kilka razy skopany tyłek, zanim nauczyłam się wybierać wartościowych ludzi.
− Wyrzuciłaś parę osób z życia?
Bardzo dużo. Były to osoby, które podcinały mi skrzydła, były zazdrosne, źle mi życzyły. Sprawiły mi mnóstwo przykrości. Wiele nocy przepłakałam, bo ja na początku wybaczam. Zawsze dawałam drugą szansę, ale często to był błąd. Jak ktoś raz zrani, bardzo łatwo mu zranić cię po raz kolejny. Mam świadomość, że każdy popełnia błędy, jesteśmy tylko ludźmi, ale to, jak reagujemy potem, najwięcej o nas mówi. Kiedy ktoś popełni błąd i chce go naprawić za wszelką cenę, jestem skłonna wybaczyć i dać szansę. Ale jak rozkłada ręce i stwierdza: „No, sorry…”, no to, sorry, pa.
− Rozsądne. Tym bardziej że masz dopiero 23 lata.
Sama wiesz, że miałam 17, jak wyjechałam z domu i zaczęłam pracować. Wcześniej dość dużo podróżowałam ze względu na moich rodziców, zmienialiśmy miasta, miałam łatwość dopasowywania się do nowego otoczenia, do nowej rzeczywistości. Ale już wtedy często otaczali mnie ludzie, którzy nie życzyli mi dobrze. Więc trochę się do tego przyzwyczaiłam i włączyła mi się taka znieczulica na hejt. Nie obchodzi mnie, że ktoś anonimowy mówi o mnie złe rzeczy.
− Nie da się walczyć z anonimowym hejtem, to jak walka z wiatrakami.
Dlatego tak ważni są ludzie przy tobie. Jestem uważna, bo nie każdy jest miły, fajny, szlachetny, lojalny. Mam teraz takich, którzy skoczyliby za mną w ogień. Bardzo trudno ich znaleźć, więc cenię fakt, że są. To cztery osoby, co w zupełności mi wystarcza. Nie potrzebuję armii pseudoprzyjaciół.
− Masz swojego anioła stróża finansowego?
Właśnie kupiłam moje pierwsze mieszkanie! (śmiech). Jestem bardzo szczęśliwa. Wprowadzam się na gotowe, bo dużo podróżuję, dużo pracuję i nie mam czasu, żeby ogarniać remonty. Kupiłam mieszkanie w Warszawie, bo tu jest moja baza i moja przyszłość. To jest wyjątkowy moment, mam 23 lata, zaczynałam od zera, nie miałam nic…
− Dumna jesteś z siebie?
Bardzo. Jak w moim życiu zaczęły się zmiany, to zmieniło się wszystko. Czuję się spełniona, czuję się dobrze sama ze sobą. Zaczęłam sama siebie kochać. Uważać siebie za kobietę, którą zawsze chciałam być. Kiedyś wypisałam na kartce, jak bym chciała być traktowana przez ludzi. A obok: „OK, to ty musisz być taka dla innych, żeby tak ciebie traktowano”. Staram się za tym podążać.
− Pamiętasz swoje pierwsze mieszkanie w Warszawie?
Na początku nawet nie miałam mieszkania, tylko zatrzymywałam się u znajomych. Przeprowadzałam się z bagażami od jednego do drugiego. Potem uznałam, że nie mogę spać co kilka dni u kogoś innego, więc postanowiłam wynająć mieszkanie. Wynajęłam kawalerkę na czwartym piętrze bez windy, a ja non stop podróżuję z ciężkimi walizkami. Mieszkałam tam przez dwa lata i dźwigałam te walizki po 30 kilo każda w górę i w dół (śmiech). To była siłownia, czy raczej męczarnia, a mieszkanie przypominało bardziej garderobę niż dom. Zaczęłam się w nim dusić, więc znalazłam coś większego. Tam zdecydowanie lepiej się poczułam, było czyściej, więcej przestrzeni. W końcu zamarzyłam o czymś własnym. Uskrzydla mnie świadomość, że nikt mnie nigdy stąd nie wykopie (śmiech).
− Jakie jest to Twoje wymarzone gniazdko?
Przede wszystkim jest to loft, więc mam mnóstwo światła i 83-metrowy taras. W środku wisi dużo ładnych obrazów, sypialnia jest kolorowa, reszta to czysta biel. Kiedy je zobaczyłam, wiedziałam, że to jest to. Takie sobie wymarzyłam, takie znalazłam, takie kupiłam. Centralne miejsce zajmie garderoba: wspaniała, duża, cała w bieli, z ogromnym lustrem. Pracuję w modzie, więc będzie moją wizytówką. Myślę o tym często, że jestem dowodem na to, że dziewczyna z małego miasteczka może zajść wysoko. Ale miałam obok siebie osoby, które wierzyły we mnie bardziej niż ja sama, dodawały mi skrzydeł. Same kobiety zresztą. Tak się złożyło, że w mojej sferze zawodowej nigdy nie było miejsca dla żadnego mężczyzny. Girls power! (śmiech).