Reklama

W ramach cyklu Archiwum VIVY!: wywiady przypominamy rozmowę Beaty Nowickiej z Joanną Brodzik. Wywiad ukazał się w lutym 2015 roku w magazynie VIVA!.

Reklama

Magazyn VIVA! Joanna Brodzik wywiad

Anka, bohaterka serialu TVN „Nie rób scen”, którą gra, ma kłopoty z mężem, dzieckiem i... figurą. Joanna Brodzik z partnerem dogaduje się świetnie, panuje też nad swoimi sześcioletnimi synami. A figurę ma doskonałą! Mimo to wiele łączy ją z Anką. O życiowych priorytetach, o tym, co pozwala jej przetrwać trudne chwile, i komu się zwierza, opowiada Beacie Nowickiej.

Wyczekiwany powrót, nowy początek… Tak media anonsują Twoją główną rolę w najnowszym serialu „Nie rób scen”. Cieszą się, że w wielkim stylu wracasz do pracy. Ale Ty nie byłaś w „czarnej dziurze” zapomnienia, tylko wychowywałaś synów i cały czas pracowałaś.

Jeśli ktoś chce moją kolejną pracę nazwać wielkim powrotem czy nowym początkiem, to mogę tylko cieszyć się, że przychodzą mu do głowy tego typu związki frazeologiczne (śmiech). Poza tym rozmawiałyśmy w trakcie trwania tej „czarnej dziury” i wiesz o tym, że po pierwsze opieka nad chłopcami była absolutnie świadomym wyborem, a po drugie pracowałam przecież przy pięciu sezonach serialu „Rozlewisko”, więc nie towarzyszyło mi poczucie, że przebywam w szczególnym zawodowym odosobnieniu.

W nowym serialu grasz Anię, młodą matkę…

…ale ja też jestem młodą matką, przepraszam cię bardzo!

Pamiętam. I, jak ona, próbujesz sobie jakoś z tym stanem poradzić. A to raz wychodzi lepiej, raz gorzej.

Jak każdej mamie, tylko niektóre się do tego nie przyznają, bo uważają, że nie wypada. Anka nie ma z tym problemu. Jest bardzo prawdziwa. Jest – jeśliby użyć chwytliwego skrótu – matką niedoskonałą, matką nieperfekcyjną. Jest jedną z nas. Boryka się ze wszystkimi problemami, z którymi boryka się większość mam.

To znaczy?

Na przykład nie bardzo wie, jak sobie poradzić z sadzaniem na nocnik swojego dziecka. Nie bardzo wie, jak sobie poradzić z tym, że nie może już ze swoim facetem wychodzić, kiedy chce, siadać na murku w parku i do rana pić piwo. Nie bardzo wie, jak sobie poradzić z tym, że nie może już zmienić swojego faceta na żadnego innego, bo właśnie z nim ma dziecko. Bardzo ją lubię. Ona jest zwykła, ona jest taka „nie na obcasach”, jest taka codzienna. A to, że jest nieperfekcyjna, że pewne rzeczy jej się nie udają, że czasami robi coś głupiego, bo wydaje jej się, że tak właśnie powinna postąpić, to – mam nadzieję – pozwoli innym mamom skonfrontować swoje wybory czy swoje błędy z jej perypetiami i trochę w krzywym zwierciadle przyjrzeć się swojemu życiu.

Trochę się uśmiechnąć, trochę się nad tym zastanowić.

Humor tego serialu skłania do cichego wewnętrznego uśmiechu, pokiwania głową: „OK, znam to. Ja też tak mam”. Zachęca do przyzwolenia na to, żeby w naszym codziennym, realnym życiu było więcej powietrza, dystansu do nas samych, do naszych partnerów, do naszych dzieci, krótko mówiąc, żeby się tak bardzo nie napinać.

Co jej dałaś od siebie?

Dałam jej moje piegi. Dałam jej też energię, power, który mam w sobie dzięki treningom i ciężkiej pracy przy spektaklu „Di, Viv i Rose”, który gram w Teatrze Capitol. Ponieważ w serialu jestem osobą młodszą od siebie, chciałam, żeby energia postaci była charakterystyczna dla 30-latki, a nie była statecznością kobiety po czterdziestce, którą jestem. Pewnie gdybym nie była w tak dobrej kondycji fizycznej, nie umiałabym znaleźć w sobie Anki. Kiedy po castingu dowiedziałam się, że mojego serialowego męża zagra Wojtek Solarz, który ma 35 lat, pomyślałam sobie: Brodzik, nie jest źle (śmiech).

Anka ma różne słabostki, na przykład kupuje sobie za małe spodnie, bo wierzy, że „za trzy kilo”, które kiedyś zrzuci, będą pasowały jak ulał.

Jak mówi Magda Popławska, moja serialowa antagonistka Monika: „To ty grasz tę grubą” (śmiech). Ale przy figurze Magdy spokojnie mogę grać grubą. Prywatnie zdarza mi się regularnie kupować za ciasne bluzki… Natomiast jeśli chodzi o spodnie, najczęściej poddaję się w przebieralni, kupowanie ubrań w ogóle nie jest moją mocną stroną. Czym nie wpisuję się zupełnie w trendy, ale za to bardzo dobrze rozumiem Ankę. Mam nadzieję, że parę innych kobiet, które mają ataki paniki w przebieralniach, zobaczy, że nie są w tym osamotnione.

Mateusz Stankiewicz/ AF PHOTO

Co Cię rozśmieszyło albo rozczuliło na zasadzie skojarzenia z Twoimi doświadczeniami?

Sytuacja, kiedy Anka próbuje przekonać swojego męża, że muszą przyuczyć córkę do stosowania nocniczka, co kończy się… zakupem nowej kanapy. Przypominam sobie ten stres, że to już trzeba, że chłopcy muszą… Fajnie, że w tym serialu w sposób ładny i inteligentny odkrywa się pewne tabu, których telewizja zazwyczaj nie pokazuje. Na przykład mamy taką sekwencję, kiedy moja przyjaciółka, grana przez Olę Popławską, wieczną singielkę, decyduje o tym, żeby polepszyć moje życie intymne z mężem i wyposażyć mnie w odpowiednią bieliznę, której nie posiadam, w wyniku czego nabywam frywolny kostium pokojówki. Strój został zastosowany i, oczywiście, jak się domyślasz, nie do końca zadziałał, tak jak powinien. Ale ekipa miała wiele radości (śmiech).

Miałaś w swoim prywatnym życiu singla przyjaciółkę, której udzielałaś podobnych światłych i nowoczesnych rad à propos dzieci?

Jedną z moich przyjaciółek, która ma starszego synka, usiłowałam edukować, że sześcioletni chłopiec nie powinien zasypiać ze stopą pomiędzy dłońmi swojej matki, i może już czas na to, żeby spał sam. Puenta jest taka, że jeden z moich synów zasypia ze stopą pomiędzy moimi dłońmi, a właściwie w mojej jednej dłoni, ponieważ drugą dłonią trzymam łapkę drugiego sześcioletniego syna (śmiech).

Zawsze potrafiłaś zachować wobec siebie żartobliwy dystans. Zazdroszczę Ci go.

Bez dystansu byłoby kiepsko, chociaż czasami tego dystansu oczywiście brakuje i wtedy bywa trudno. Każdego z nas dopada moment, kiedy po prostu nie bardzo wie, jak sobie poradzić z tak zwanym życiem rodzinnym. Jak leżysz sobie z ukochanym pod palmą, to jest fajniej, niż kiedy spotykasz się z nim przy stole w kuchni, a w siatce czekają ziemniaki, które trzeba poobierać, ugotować, umyć naczynia i wynieść śmieci.

Największe szczęście, jakie Cię spotkało?

To, że moje dzieci są na świecie i że są zdrowe. Nie ma większego szczęścia.

Masz na mapie swojego życia takie punkty, momenty, kiedy to przyszłe szczęście zaczęło się wykluwać?

Urodziłam się optymistką i tak naprawdę nawet w najtrudniejszych chwilach zawsze gdzieś w najbardziej strwożonym kącie ducha wierzę w to, że złe minie i że muszę to po prostu przeczekać. Oczywiście, że mam w swojej przestrzeni wspomnień takie momenty, o których myślę sobie, że są momentami wyjątkowego dobrostanu, pomyślnego ułożenia wszystkich elementów rzeczywistości. Jakbym sobie to tylko mogła wymarzyć. Pamiętam niezwykle dla mnie ważny moment, w którym pierwszy raz usiadłam przy oknie, w moim pierwszym własnym mieszkaniu w Warszawie, i poczułam, że jestem bezpieczna. Że zapracowałam na to, że nikt mi tego nie dał, tylko że sama do tego doszłam. Siedziałam przy tym oknie kilka godzin, patrzyłam, jak zachodziło słońce nad ryneczkiem na Starym Mieście, i przepełniało mnie szczęście. To było mniej więcej w okolicach trzydziestki.

Drugi moment?

Dziesięć lat później. Postanowiłam zatelefonować, zawiadomić, odezwać się do wszystkich tych, którzy byli dla mnie ważni w ciągu tych 40 lat, i zaprosić ich, żeby spędzili ze mną ten wieczór. Ponieważ, jak wiesz, jestem zodiakalnym Koziorożcem, więc w październiku zaczęłam dzwonić i do końca listopada zamknęłam listę kilkudziesięciu osób, które przyjechały na tę czterdziestkę. To była fantastyczna, niezapomniana noc, która na zawsze zostanie punktem nieprawdopodobnego szczęścia na mapie mojego życia.

Pamiętasz te sekundy, kiedy dowiedziałaś się, że będziesz mamą?

Oczywiście, każda kobieta to pamięta. Zadzwoniłam do Darii Widawskiej.

Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO

Do przyjaciółki? Nie do Pawła, nie do mamy?

W pierwszej kolejności do Darii. Najpierw trzeba było to omówić z kimś, wiesz, poważnym (śmiech). Po prostu potrzebowałam porozmawiać właśnie z nią. Ona jest bardzo pragmatyczna, konkretna i bardzo przytomna. A kiedy omówiłam sytuację z Darią, zawiadomiłam najbardziej zainteresowanego. Oczywiście nie wiedziałam wtedy, że będę miała bliźniaki. Ale nie było to ani dla mnie, ani dla mojego partnera wielkie zaskoczenie. Myśmy się trochę tego spodziewali albo przeczuwaliśmy, że może tak być. Intuicja nam obojgu to podpowiadała.

Dziś chłopcy mają po sześć lat. O czym namiętnie dyskutujecie?

Dyskutujemy nieustannie i z pasją o częstotliwości używania iPadów, które są reglamentowane. Na co dzień leżą ukryte na najwyższej półce w gabinecie, ponieważ żadna szufladka nie obroniłaby się przed bliźniakami. Są wyznaczone dni, kiedy można używać sprzętu, i wtedy zamiera jakakolwiek komunikacja (śmiech). Co oczywiście jest błogosławieństwem dla rodziców.

Mama wychowuje synów na wrażliwców, a tato na twardzieli?

To chyba jest bardzo indywidualne. Jeśli chodzi o nas, wymieniamy się tymi umiejętnościami, którymi dysponujemy. I jeśli mam w sobie więcej siły, żeby rzucać dzieci do basenu, aż się nauczą pływać, po prostu to robię, a jeśli mój partner ma ochotę i cierpliwość przez tydzień układać klocki Lego i tłumaczyć, dlaczego nie można tego zrobić w jeden dzień, robi to on. Myślę, że w dzisiejszych czasach istotne jest, żeby się nie zamykać w schematach damskie – męskie ani nie wzbraniać przed taką wymianą, bo to pozwala po prostu na większą swobodę. I daje też dzieciom pełniejszy obraz, a nie że tato tylko przybija gwoździe, leży na kanapie albo naprawia swojego trabanta. A mama robi kluski.

Robią z Tobą kluski od czasu do czasu?

Oczywiście. Dziś razem robimy makaron.

Ostatnio słyszałam o ciekawych badaniach. Wynikało z nich, że dzieci, które miały ciepłe, miłe i bezpieczne dzieciństwo, nie bardzo palą się do walki w życiu dorosłym. Lubią, jak jest im ciepło, miło i bezpiecznie. Żeby o coś walczyć, wykłócać się, trzeba być choć trochę zdesperowanym.

Nie uważam, żeby przysłowie: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni” dotyczyło wszystkich po równo. Są ludzie, którzy potrzebują pozytywnej stymulacji. Mnie się wydaje, że dzieci wzrastające w poczuciu miłości, bezpieczeństwa i wspierającej obecności rodziców wyrastają na ludzi, którzy nie obawiają się świata i wchodzą w niego bez zbędnego bagażu, napięcia, że komuś coś muszą udowodnić. Bo jedynymi, którym muszą coś udowodnić, są oni sami. Natomiast o tym, jak to będzie wyglądało naprawdę, pogadamy za 15 lat, kiedy będę mogła ocenić, co zapakowałam im do mentalnych walizek, co oni z tego wynieśli i jakie decyzje podjęli. Ale podczas naszej ostatniej podróży, przechodząc w samolocie przez okolice pierwszej klasy, usłyszałam od moich synów, że to są naprawdę ekskluzywne miejsca i że jak będą dorośli, to będziemy latali wszyscy w tej klasie (śmiech). Więc jednak jakieś dążenie do polepszenia sobie statusu w nich drzemie.

Piotr Porębski

Podoba mi się, że chcą się Wam odwdzięczyć. Że w ogóle mają taką refleksję.

Mnie też bardzo się podoba ta perspektywa! Ten czas, który z nimi spędziłam, uważam za ogromny luksus, ponieważ większość kobiet nie ma takiej możliwości. Mam głębokie przekonanie, że ten czas jest czasem dobrze zainwestowanym. I nie mówię tutaj o tym, że w wyniku mojej obecności chłopcy stają na baczność, są uczesani na boczek, noszą tylko białe kolanówki oraz mówią biegle po chińsku i grają w tenisa. Tylko mówię o tym, że wychodzą do świata z ciekawością, ponieważ domem, mamą są już nasyceni.

Jak Ty bywasz nasycona i znużona życiem domowym, to co robisz?

Wychodzę z dziewczynami.

W miasto?

(śmiech) W miasto już mniej, bo mamy za dużo tematów do obgadania, ale spotykamy się gdzieś, gdzie możemy sobie kilka godzin odreagowywać, przegadując wszystkie rzeczy, których nie możemy powiedzieć osobom mniej rozgarniętym emocjonalnie, czyli naszym partnerom. Najważniejszy jest element oczyszczenia, to znaczy wygadanie, przegadanie, przejrzenie się w oczach życzliwej przyjaciółki, która na koniec ci mówi: „Rozumiem cię, nic nie możesz na to poradzić” (śmiech). I to jest chyba najistotniejsze, bo nie chodzi o to, żeby sobie nawzajem rozwiązywać problemy. Chodzi tylko o to, żeby móc zyskać ten dystans, o którym rozmawiamy.

„Na czerwonych podeszwach wyśnionych louboutinów przekraczała magiczną czterdziestkę, po której, jak wiadomo, nic już nie ma”. To z jednej z książek o 40-latkach. Ale nie o Tobie.

Po czterdziestce towarzyszy mi absolutne przekonanie, że nie muszę chodzić w szpilkach Louboutina i świat się nie zawali. Wręcz przeciwnie, jest mi wygodnie w trampkach i zamierzam właśnie w nich iść dalej przez świat. To jest dobrodziejstwo bycia dojrzałą kobietą, że możesz sobie pozwolić na to, żeby być dokładnie taką, jaką chcesz być, nie interesując się szczególnie tym, co na ten temat pomyślą inni.

Jak się patrzysz na siebie 20 lat temu, co Cię najbardziej zaskakuje?

Kiedy sobie przypominam siebie sprzed 20 lat, nie mogę się nadziwić, że tak mało poświęcałam atencji, troski, czułości sobie samej. Że tak mało się sobą opiekowałam, że tak mało się ze sobą kumplowałam, że ciągle od siebie czegoś wymagałam, ciągle w sobie coś krytykowałam. Zupełnie to było niepotrzebne. No, ale młodość jest głupia, pani redaktor. Po prostu trzeba zacisnąć zęby i ją przeczekać (śmiech).

A dziś?

Dzisiaj, z perspektywy, bardzo podziwiam, jak nie tylko ja, ale też mój partner, daliśmy sobie radę z początkiem bycia mamą i tatą bliźniaków. Nawet nie bardzo sobie mogę przypomnieć siebie z tamtego czasu, bo po prostu bardzo ciężko pracowaliśmy. Mam ogromny szacunek do tej babki, która dała radę, i do tego faceta. To solidny kapitał… A wracając do nowego projektu: Nigdy nie byłam typem rebeliantki, ale w zalewie „perfekcyjnych komunikatów”, które zmuszają kobiety do wciskania się w szpilki dwa tygodnie po porodzie, w zalewie zdjęć z plaży, na których modelka po urodzeniu czwartego dziecka wygląda tak, jak ja nie wyglądałam nawet przed maturą. W zalewie tych wszystkich bzdur cieszy mnie to, że dostałam szansę w postaci Anki z serialu „Nie rób scen”, i mogę postawić weto. Powiedzieć: Niech oni wszyscy pukną się w głowę! Dziewczyny, nie dajmy się zwariować!!!

Brzmi wojowniczo. Robisz sceny? Malowniczo wtedy wyglądasz?

Wyglądam raczej jak Popeye, wiesz, ten marynarz, który jadł dużo szpinaku i nadymał się – o tak…(śmiech).

Chłopcy chowają się wtedy za nogawki tatusia?

Moje dzieci niczego się nie boją, a już na pewno nie mnie.

Reklama

No to po co Ci te sceny?

Jak to po co? Żeby zachować resztki godności… (śmiech).

Reklama
Reklama
Reklama