Reklama

W ramach cyklu Archiwum VIVY!: wywiady przypominamy rozmowę Katarzyny Piątkowskiej z Dorotą Szelągowską. Wywiad ukazał się w kwietniu 2020 roku w magazynie VIVA!.

Reklama

Magazyn VIVA! Dorota Szelągowska wywiad

Dorota Szelągowska, jedna z ulubionych polskich projektantek wnętrz, mama 18-letniego Antoniego i dwuletniej Wandy, kalendarz ma wypełniony po brzegi. Prowadzi biuro projektowe, firmę, dwa razy w miesiącu przeprowadza generalne remonty mieszkań, które potem można oglądać w telewizji. Jeździ też w Polskę, by pokazywać najpiękniejsze i najbardziej inspirujące miejsca. Mimo to bez problemu znalazła czas na nasze spotkanie. Musiała je jednak przełożyć, bo bardzo się rozchorowała. Potem powiedziała mi: „Nigdy w życiu nie byłam tak chora jak wtedy, gdy pierwszy raz byłyśmy umówione na rozmowę. Chciałabym zrobić test, czy mam już Covid-19 za sobą. Gdyby tak było, że przeszłam tę chorobę i jestem odporna, byłabym dużo spokojniejsza”. Ponieważ po raz pierwszy rozmawiałyśmy tuż przed ogłoszeniem pandemii koronawirusa, postanowiłyśmy, że „spotkamy się”, tak jak wszyscy teraz, online, żeby porozmawiać o tym, o czym wtedy nam się nie śniło – o przymusowej izolacji i maturze jej syna, na którą go nie puści, o tym, co będzie robić, gdy przestanie prowadzić programy telewizyjne i dlaczego kocha czasy, w których żyła Marilyn Monroe.

Nasza rozmowa jest jak film Hitchcocka. Najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie narasta. Powiedziałaś, że nie dopuścisz swojego syna do matury, bo nie chcesz go wysyłać na śmierć.

Dla mojego syna ta sytuacja jest faktycznie jak trzęsienie ziemi. Miał mieć najlepszy rok w życiu – najpierw matura, potem egzaminy do szkoły teatralnej, najdłuższe wakacje w życiu, koncerty, radość, szczęście i zabawa. Zamiast tego uczy się do matury, do której nie podejdzie. Dzisiaj, gdy rozmawiamy, rząd nie odwołał egzaminu dojrzałości tylko go przesunął. Nie pozwolę Antkowi na niego iść. Zda kiedy indziej, może w przyszłym roku? Najwyżej pójdzie na rok do pracy. To mu tylko dobrze zrobi. Rozmawialiśmy o tym i na szczęście jesteśmy zgodni.

Czy w tym, czy w przyszłym roku, postanowił, że będzie zdawał do szkoły teatralnej. Jesteś zadowolona, że Twój syn wkracza do show-biznesu?

On jest dorosły i sam o sobie decyduje, a ja jako jego matka opowiadam mu o show-biznesie same najgorsze rzeczy. Tyle mogę zrobić (śmiech). Zresztą uważam, że wybieranie drogi życiowej, gdy ma się 18 lat, jest pomyłką. Ja wybrałam dziennikarstwo, a zajmuję się projektowaniem wnętrz, bo wtedy nie miałam pojęcia, że mogę wybrać taki kierunek studiów. Nie ma znaczenia, co będzie robił. Ważne, żeby był szczęśliwy. I zdrowy.

Iza Grzybowska

Mówiłaś, że jest prawdopodobne, że przeszłaś już przez Covid-19.

Nie wiem tego na pewno. Ale na początku marca rozchorowałam się tak bardzo, jak jeszcze nigdy w życiu. Chciałabym wiedzieć, czy mój organizm jest już odporny, bo pewnie byłoby mi łatwiej to wszystko znieść. Z drugiej strony nawet jak przejdziesz koronawirusa, nie masz pewności, że nie zaatakuje drugi raz. Jestem z tych panikujących. Dlatego zanim wyjechałam z Warszawy do mojego domu na Warmii, wszyscy przeszliśmy dobrowolną dwutygodniową kwarantannę. Od dawna noszę maseczki i zabezpieczam się, jak to tylko możliwe, bo wolę być żywą panikarą niż nieżywym wyluzowanym człowiekiem.

Osobie z nerwicą lękową trudno jest znieść taką sytuację – przymusowej izolacji, niepewności, czym koronawirus nas jeszcze zaskoczy.

Jest trudno, tak jak każdemu innemu, bo to jest zupełnie nienaturalna sytuacja. Ale nerwica lękowa i napady paniki nie biorą się tak naprawdę z realnego zagrożenia. To jest coś, co jest w tobie. I wbrew pozorom osoby cierpiące na to w sytuacji realnego zagrożenia są dużo bardziej spokojne i działają bardziej precyzyjnie. Myślę, że ja mam to dość dobrze opanowane. Jestem zadaniowa. Mam dzieci i muszę je chronić. Mam firmę i muszę sprawić, by ona to wszystko przetrwała. Muszę zadbać o ludzi, którzy dla mnie pracują. Oni są nie tylko moimi współpracownikami, ale też przyjaciółmi. To są poważne rzeczy, które pchają mnie do przodu. Ale nie będę narzekać na konieczność odizolowania. To trzeba zrobić i kropka.

Jednak jesteś w komfortowej sytuacji, bo jesteś w swoim pięknym domu na Warmii. Dlaczego nie zostałaś w Warszawie?

Nie będę ukrywać, że jest inaczej. Tu wychodzę przed dom i jestem w ogrodzie. Nie martwię się, ile osób przede mną dotykało klamki do drzwi wejściowych i czy teraz już powinniśmy przewietrzyć windę, czy jeszcze nie. Dlatego, żeby nie popadać w negatywny nastrój, wymyśliłam akcję #będziedobrze. Codziennie zachęcam moich fanów, by znaleźli choć jedną dobrą rzecz w ciągu dnia i się tym pochwalili.

Co dobrego spotkało Cię dzisiaj?

Upiekłam dobre kajzerki, bawiłam się z Wandą i posprzątałam taras. I posegregowałam filmy na DVD. Te ulubione postawiłam bliżej, mniej lubiane dalej. Uwielbiam kino lat 50. i 60. Czasy, w których żyła Marilyn Monroe, były wspaniałe. Te bungalowy z płaskimi dachami! A lata 70. i filmy z Jamesem Bondem? Wspaniałe betonowe siedziby jego wrogów – Blofelda czy Scaramangi, pełne szkła, skóry i drewna? Jeśli chodzi o wnętrza, od tamtej pory nie wymyślono niczego nowego.

Zawsze taka byłaś, że w każdej, nawet najgorszej sytuacji szukałaś czegoś dobrego?

Zawsze. Gdy kilka lat temu opowiedziałam Magdzie Mołek o moim ojczymie pedofilu, zrobiłam to po to, żeby ludzie, którym jest źle, którzy myślą, że nie ma przed nimi przyszłości, zobaczyli, że niektórym, którzy też mieli przerąbane, jednak się udało. I tak miałam to „szczęście”, że mnie nie skrzywdził. Gdyby moja matka nie rozwiodła się z moim ojcem, a potem nie wyszła za mojego ojczyma, prawdopodobnie zostałabym w maleńkim mieszkanku na warszawskiej Woli, na osiedlu, którego młodym mieszkańcom nie wróżono świetlanej przyszłości. Nie byłabym tu, gdzie jestem. Nie traktuję tych momentów jako złych rzeczy, które mnie spotkały. One były moją drogą. Wydaje mi się, że jeżeli w ten sposób zaczynamy myśleć, jest po prostu łatwiej. Patrzę na moje życie jak na galaktykę, przez którą od czasu do czasu przelatują jakieś obiekty. Niektóre zostają na dłużej, inne tylko namącą i odlecą.

Jak wygląda dzisiaj Twoja galaktyka?

To moje dzieci, przyjaciele, praca. Tak zwany kieracik, który kocham. Mam szczęście, że mogłam dokonać wyboru, żeby tak żyć. I wydaje mi się, że to jedna z ważniejszych rzeczy w życiu – móc wybrać. Zdaję sobie sprawę, że do tego jednak trzeba mieć warunki finansowe.

Iza Grzybowska

Ciężko na to zapracowałaś.

Bez przesady. Ciężką pracę mają pielęgniarki, lekarze czy górnicy. Ale tak, zapracowałam. Pracuję bez przerwy od 18. roku życia. I wiesz, te trzydniowe wyjazdy na zdjęcia, kiedy kręcę „Tu jest pięknie” i nie ma remontów i kurzu, to takie moje miniwakacje (śmiech). Cieszy mnie to, że wszystkie rzeczy, które robiłam: dziennikarstwo, produkcja programów, projektowanie zeszły się w jedną całość i stworzyły pełnię. I że w końcu znalazłam ujście dla miliardów pomysłów, które rodzą się w mojej głowie. Na szczęście mama wpoiła mi, że nie ma w życiu rzeczy niemożliwych. Ale zawsze, na wszelki wypadek, mam plan B, C, a nawet D. I o dziwo często okazuje się, że plan B albo któryś kolejny jest lepszy niż ten pierwotny.

Tak było z Twoim domem na Warmii?

Dokładnie. Marzyłam, że kupię siedlisko z domem, stodołą i oborą. I tak kupiłam taki, który jest zupełnie inny niż ten, który sobie wymyśliłam. Znalazłam tu też fantastycznych ludzi, którzy stali mi się bardzo bliscy. Jest mi tu bardzo dobrze. I wiesz, co zrobię, jak skończymy rozmawiać? Pójdę rozpalić ognisko i będę patrzeć na gwiazdy.

Zanim jednak to zrobisz, powiedz mi, proszę, który to już Twój dom?

Sama nie wiem. Tyle razy się przeprowadzałam. Nawet nie wiem, który nazwać domem rodzinnym. Chyba ten w Milanówku. Mieszkałam tam z mamą tylko trzy lata, potem się wyprowadziłam do Warszawy. Domu już nie ma, bo mama wybudowała na jego miejscu nowy. Tamten był maleńki, na betonowej podłodze miał wykładzinę remontową, zlew zrobiony w starym kredensie i kominkowe ogrzewanie. Żeby było w nim ciepło, trzeba było rąbać drewno.

Iza Grzybowska

Może dlatego widzowie tak bardzo Cię lubią. Jesteś zwyczajna, taka dziewczyna z sąsiedztwa.

Możliwe. Nigdy nie opływałam w luksusy. Często brakowało mi pieniędzy na podstawowe rzeczy. Gdy urodziłam Antka, miałam 21 lat i zero kasy na koncie. Często stawałam przed dylematem, czy kupić mu droższe, czy tańsze pieluchy i z czego ugotować obiad. Ale nawet w takich sytuacjach musiałam mieć ładnie w domu. Mama i babcia nauczyły mnie, że nie pieniądze są wyznacznikiem tego, jak mieszkamy i co mamy u siebie w domu. Myślisz, że nie ma u mnie mebli ze śmietnika? Muszę ci powiedzieć, że w szkole byłam okropna, bo w ogóle nie przykładałam się do nauki. Ale przykładałam się do pracy w domu, ogarniania przestrzeni, gotowania dla siebie i dla mamy.

Ty prowadziłaś dom?

Mama pracowała, chorowała, gdy byłam mała. Byłam dzieckiem z kluczem na szyi. Żeby nie być głodna, musiałam albo sobie sama odgrzać jedzenie, albo ugotować. Jak już się tego nauczyłam, gotowałam też dla mamy. Ale mama też gotowała. Po prostu razem prowadziłyśmy nasz dom.

Nie powinnam się dziwić, skoro jako sześciolatka sama przesuwałaś pianino.

Nie mam pojęcia, jak mi się to udało. Na szczęście miało kółka.

Jaką jesteś mamą?

Patrząc na moje dzieci, myślę, że fajną. Z Antkiem mamy bardzo dobry kontakt i oprócz tego, że go bardzo kocham, to go po prostu lubię. Mam w nim wielkie oparcie. On do 13. roku życia nie zdawał sobie sprawy z tego, że pracuję. Wtedy byłam skazana na dziecko 24 godziny na dobę. I dokładnie chcę użyć słowa „skazana”. Z Wandą jest inaczej. Pracuję i ona to wie. Ma nianię, często zabieram ją ze sobą do biura. Mam do niej więcej cierpliwości. Widzę w niej siebie. Może chcę jej dać to, czego ja nie dostałam? Syn i córka, dwa inne światy złączone w mojej galaktyce. Nie jestem urodzoną matką. Gdybym tylko miała zajmować się dziećmi, zwariowałabym, choć bardzo je kocham.

Reklama

Znalazłaś już swoje miejsce na Ziemi?

Jest we mnie. Zawsze szukałam czegoś na zewnątrz – partnerów, miejsc, domów, mieszkań. A to było tak blisko. I to jest pogodzenie się, posiadanie wolności i danie jej innym. Już za niczym nie biegnę. Każdego dnia staram się spełniać nie tylko moje marzenia, ale też ludzi wokół mnie. Staram się dbać o najbliższych i nie być dla nich cholerą. I nawet czasem mi się udaje (śmiech). Ale nie zapominam o sobie. Dbam o siebie, choć jako osoba działająca w trybie „matka pracująca na full”, jest to trudne. Moje miejsce na Ziemi się przesuwa w zależności od tego, gdzie jestem. A teraz jestem na Warmii. Tutaj oddycham. Wychodzę rano na dwór, bo moja córka wstaje o szóstej, i widzę, jak sarny podchodzą blisko domu, przebiega zając. Słyszę, jak wrzeszczą żurawie. Łatwiej mi tutaj skupić się na innych rzeczach niż na tym, co złego dzieje się na świecie. Jeszcze niedawno miałam plan na najbliższe dwa lata. Chciałam stworzyć siedlisko z domami na wynajem. I zrobię to. Ale teraz mam plan tylko na jutro. Dokończę sprzątać taras i naprawię drzwi do domku do zabawy dla Wandy. Pośpiewam i może namaluję obraz. Może być kiepski, przecież nie jestem artystką. Bardzo lubię robić rzeczy, których nie umiem, bo nie muszę przejmować się oceną.

Reklama
Reklama
Reklama