Reklama

W ramach cyklu Archiwum VIVY!: wywiady przypominamy rozmowę Krystyny Pytlakowskiej z Anną Kalczyńską-Maciejowską. Wywiad ukazał się w kwietniu 2018 roku w magazynie VIVA!.

Reklama

Magazyn VIVA! wywiad Anna Kalczyńska

Urodziła troje dzieci, gdy, jak żartuje, „w środowisku dziennikarskim nie było mody na wielodzietność”. Na pytanie, co jest najważniejsze przy takiej gromadce, odpowiada: „Znaleźć dla nich odpowiedniego ojca”. Ona znalazła. Anna Kalczyńska-Maciejowska, prowadząca Dzień Dobry TVN w inspirującej rozmowie nie tylko dla mam. W sesji towarzyszą jej: Jaś – najstarszy, Hania i najmłodsza – Krysia.

Jesteś matką wielodzietną. Tak właśnie miało być?

Zawsze chciałam mieć dzieci. Więcej niż jedno. Miałam zresztą przedsmak macierzyństwa, kiedy urodziła się moja siostra Marysia. Miałam wtedy 14 lat i często zajmowałam się nią, kiedy rodzice pracowali. Traktowałam Marysię w sposób naturalny trochę jak swoje własne dziecko, co sprawiało mi ogromną radość. W środowisku dziennikarskim nie było mody na wielodzietność, kiedy więc urodziłam trzecie dziecko – Krysię, z pewnością była to jakaś kuluarowa sensacja. Dzisiaj to norma, czasy się zmieniły i dziewczyny coraz częściej wybierają model dwa plus trzy, ale jeszcze pięć lat temu…

Z pewnością Twoje koleżanki uważały Cię za bohaterkę, może i kobietę trochę szaloną, i za Twoimi plecami pukały się w czoło?

Gdy zaszłam w ciążę z Krysią, uznałam, że to koniec mojego dążenia do jakichś marzeń w tym zawodzie. Pogodziłam się z tym, ale okazało się, że mogę nadal być dziennikarką i jednocześnie matką trojga dzieci.

Planowałaś je czy to był przypadek?

Krysia to szczęśliwy przypadek, który właśnie kończy pięć lat. Dzieci przytulają ją, kiedy wchodzi do sali w przedszkolu. Dziś umalowała sobie usta, kiedy jechałyśmy samochodem na urodziny koleżanki, po chwili jednak starła makijaż. Stwierdziła, że nie chce się wyróżniać. Ma swoje pomysły i idzie własną drogą.

Olga Majrowska

Podjęłaś trudną decyzję, zwłaszcza dla dziennikarki.

To los zadecydował! Zostałam postawiona przed faktem dokonanym, z którym na początku musiałam się oswoić. Często przypominałam sobie powiedzenie, że dzieci nigdy za wiele i że Bóg sprzyja, kiedy mają przyjść na świat. Gdy się pojawiają, zawsze udaje się je wychować. Jedno tylko było dla mnie stresujące, że pierwsze dziecko, Jasia, urodziłam, mając już 33 lata.

A więc dość późno.

Nie ukrywam tego, że długo się z mężem staraliśmy o dzieci. Poznałam go przed trzydziestką i bardzo szybko wiedzieliśmy, że chcemy mieć dużą rodzinę. Trochę jednak to trwało, a ja bałam się, że nic z naszych planów nie wyjdzie. Kiedy pojawił się na świecie Jaś, a potem Hania, to już było zaskoczenie. Niestety, oboje słabo spali i, prawdę mówiąc, byłam bardzo zmęczona. Myślałam, że odetchniemy, gdy Hania skończyła pół roku i zaczęła przesypiać noce – jeszcze tylko rok i wyjdzie z pieluch. Planowałam to z nadzieją, a tu niespodzianka: jestem znowu w ciąży! Pomyśl, troje dzieci w ciągu trzech lat.

Bóg wysłuchał Twoich modlitw. A jak mąż przyjął tę informację?

Pamiętam, że leżeliśmy w łóżku, kiedy mu o tym powiedziałam. Maciek na to, że chyba żartuję, ale za chwilę bardzo się ucieszył. To mnie bardzo podbudowało. Co prawda rozpłakałam się, że nie damy rady, bo przecież ja i tak prawie nie śpię, a już mieliśmy wyjść na prostą…Maciek mnie przytulił i powiedział: „Damy radę, wszystko będzie dobrze”. Miałam w nim ogromne wsparcie, bo po dwóch „kolkowych” dzieciach Krysia okazała się najtrudniejsza. Spała najmniej i tak jest do dziś. Na szczęście Maciek okazał się mistrzem usypiania dzieci w wózeczku. Bałam się, że gdy to trzecie się urodzi, nie znajdę już w sobie energii na jakąkolwiek pracę. Dlatego rozumiem matki, które decydują się tylko na jedno dziecko, bo wiem, z czym trzeba się zmierzyć, gdy ma się ich więcej. To naprawdę nie jest łatwe. Ale wiedziałam też, że na pewno tego chcę, i chciałam, żeby moje dzieci miały dzieciństwo inne niż ja, żeby nie tęskniły za mną tak, jak ja tęskniłam za moją mamą. Dobrze, że byliśmy we dwoje z bratem, Filipem, nie czuliśmy się więc tak bardzo osamotnieni. Ale i jemu, i mnie bardzo rodziców w dzieciństwie brakowało.

Olga Majrowska

No tak, oboje aktorzy, wieczorne przedstawienia, w dzień próby.

Oboje bardzo dużo pracowali, a nami opiekowały się babcia i niania. Pamiętam dojmujące uczucie tęsknoty za obecnością rodziców. Teraz moja mama ma dla nas więcej czasu, jest cudowną babcią, taką „na zawołanie”. Ale moje dzieci nie muszą za mną tęsknić, ponieważ spędzam z nimi dużo czasu, cieszymy się sobą wzajemnie. Myślę, że one mają ze mną dobrze, bo uwielbiam być mamą. Od razu zastrzegam, że na pewno nie jestem ideałem, ideałów po prostu nie ma. Moje dzieci uważają jednak, że jestem wystarczająco fajna. To najważniejsze.

Co to znaczy być fajną mamą?

Taką, żeby dzieci chciały z nią spędzać czas, żeby tęskniły za wspólnymi wyjazdami, przeżyciami, ale przede wszystkim żeby chciały z nią rozmawiać i opowiadać o sobie.

Dużo rozmawiacie?

Nasze rozmowy rozpoczynają się już podczas powrotów ze szkoły do domu, zazwyczaj około godziny 18, bo wtedy kończą się ich zajęcia. Chodzą na szczęście do tej samej szkoły – trójjęzycznej. Wracamy samochodem, często stoimy w korkach, wtedy jest czas na rozmowy. A ja muszę podzielić swoją uwagę na to, co każde z nich opowiada. Krysia jest najbardziej ekspansywna, często ją upominam, żeby pozwoliła bratu i siostrze dojść do słowa, a ona odpowiada, że to nie jest łatwe, bo ma gonitwę myśli i chce wszystko naraz opowiedzieć i o wszystko naraz zapytać.

Kłócą się?

Tak, szczególnie dziewczyny. Ale Jaś też traci cierpliwość, najbardziej denerwuje go najmłodsza. Staram się czuwać nad tymi emocjami i uczę, że rodzeństwo musi się wspierać. Na szczęście się nie biją, choć tu też nie ma reguł… Pamiętam, że z moim bratem potrafiliśmy się gryźć i drapać, a wyrośliśmy na zgrane, wspierające się rodzeństwo. W naszym domu sprawiedliwość to sprawa najważniejsza. Bardzo tego pilnuję.

Rozumiem że nie wyróżniasz żadnego z dzieci?

Czasami koleżanki mnie pytają, które z mojej trójki kocham najbardziej. A ja, że każde z nich bardzo kocham i każde inaczej. I to nie jest tak, że mojej miłości może dla któregoś zabraknąć. Im więcej dzieci, tym więcej miłości. Czasem może aż za dużo, na czym cierpi mój kręgosłup (śmiech). Bo my się nieustannie do siebie przytulamy, całujemy, nosimy na rękach. Dzieciaki przychodzą do nas rano do łóżka, a wieczorem proszą, żeby z nimi jeszcze posiedzieć. I wtedy muszę się rozdzielić na trzy pokoje.

Co jest najważniejsze przy tylu dzieciach?

Znaleźć dla nich odpowiedniego ojca. Kiedyś powiedziałam, że trzeba wiedzieć, z kim dzieci robić, i naprawdę tak jest. A wtedy internet się na mnie oburzył.

Ale faceta można sobie wychować?

Na pewno, ale nie ma patentu na idealne wychowanie męża czy syna. Jednak ja już na pierwszej randce wiedziałam, że Maciej to mężczyzna na długie lata. Pomyślałam, że to człowiek z pasją, żyjący w nieznanym mi świecie, ale umie słuchać i jest ciekawy tego, co mam do powiedzenia. No i jest bardzo męski. A kiedy mi się oświadczył, moje pierwsze pytanie brzmiało, czy chce mieć ze mną dzieci. Gdy odpowiedział, że tak, to dla mnie było ukoronowaniem naszego szczęścia. No i teraz przez ten świat idziemy razem z naszymi dziećmi.

Jeszcze bardzo dużo przed Wami – ich dojrzewanie, doroślenie.

Boję się tego etapu. Pamiętam swój bunt z okresu nastoletniego i przekonanie, że dorośli mnie nie rozumieją. Dlatego przyzwyczajam moje dzieciaki do dialogu i otwartości. Ja już widzę, jakie mogą być problemy. Zwłaszcza w Hani czuję materiał na buntowniczkę i uczę się cierpliwości i spokoju wobec niej. Ona ma ogromną potrzebę niezależności, a z drugiej strony jest bardzo poukładana – podobna w tym do mnie.

A Krysia?

Krysia jest totalnie niezależna, na wszystkie moje prośby reaguje słowem „zaraz”. I nie można się nawet na nią gniewać bo „właśnie maluję serce dla ciebie, mamusiu”. Ma niesamowite pomysły, chce śpiewać w kosmosie i dawać koncerty we wszechświecie.

Bo to dzieci nowych czasów.

Na szczęście te dzieci nie znają ograniczeń. Także show-biznesu:).

Olga Majrowska

A co Ty chciałaś robić jako nastolatka?

Chciałam wiedzieć jak najwięcej. Zależało mi na zdobywaniu różnych doświadczeń. Pracowałam jako pomoc na planie filmowym, tłumaczka, pomoc biurowa w biurze architektonicznym w Brukseli… Dużo czytałam. Nie mogłam się zdecydować, co studiować – filozofię, psychologię, polonistykę, dziennikarstwo… Gdy rozpoczęłam studia, skończyłam dwa fakultety i studium dziennikarskie.

Nie chciałaś być aktorką?

Nie, rodzice totalnie mnie zrazili do tego zawodu. Widziałam poświęcenie mojej mamy, której uroda i pasja niczego w zawodzie nie gwarantowały. Trzeba jeszcze mieć szczęście do reżysera, do scenarzystów, do producentów, do dyrektora teatru i tak dalej. A ja chciałam decydować o sobie sama.

Rodzice cały czas są razem?

Tak, chociaż ich zawód jest bardzo zaborczy i nie znosi rywali. Pamiętam ich zazdrość o siebie, zwłaszcza tata był zazdrosny o mamę. Chciałam uniknąć takiego scenariusza, wolałam spokój. Zawód aktora to piękna przygoda, ale trzeba mu się całkiem podporządkować. Ja chciałam i chcę nadal być niezależna. Telewizja jest moim życiem i niech tak zostanie. A kiedy przestanie nim być, to nie będę płakać za nią w poduszkę. Coś dla siebie wymyślę.

A może chciałabyś pisać?

Wszyscy mnie pytają, dlaczego jeszcze nie piszę. I że biografia mojej mamy z serialem „Dom” w tle na pewno byłaby ciekawa, ale ja jeszcze nie czuję, że mam coś, czym mogłabym się podzielić z innymi, nie będę pisać tylko dlatego, że wszyscy to teraz robią.

Możesz zapisywać Twoje wieczorne rozmowy z dziećmi.

Mogę, na razie spisuję ich powiedzonka, fragmenty dialogów. Krysia na przykład ostatnio opowiadała mi, że jej koleżanka to królowa świata, bo tak powiedziała jej mama, a ona to ogłosiła. „Idź więc, Krysiu, do niej i powiedz, że też jesteś królową świata albo cesarzową”. A moja córka odparła na to, że nie może, bo wtedy wszystkie dzieciaki ogłoszą się królami i wyniknie z tego wojna. Pomyśli jednak o tym, jak załatwić sobie to królestwo inaczej (śmiech).

Ty nigdy nie chciałaś być królową świata?

Nie, ja jestem dziewczyną do tandemu, mam gen współdziałania, nie wybijam się na szczyty. Dlatego tak dobrze mi w programie polegającym na współprowadzeniu, uzupełnianiu się i puentowaniu. Andrzej Sołtysik, z którym prowadzę „Dzień Dobry TVN”, powiedział, że jestem jego drugą partnerką do godziny 11, ani minuty dłużej, ani minuty krócej. To bardzo trafne, choć trochę zaborcze:).

A Ty bywasz zaborcza?

Bywam, jeśli chodzi o uwagę. Czasami za bardzo dominuję w rozmowach. Ale pracuję nad sobą. Mój mąż mnie hamuje: „Hej, ty
reporterko”. I wiem, że muszę spuścić z tonu.

A Ty jak mówisz do męża?

Po prostu Maciek albo „Dyrektorze”, bo jednak to on rządzi w tym domu… oboje mamy jednak poczucie humoru, które nas ratuje i rozbraja.

No i macie sporty, które oboje uwielbiacie.

To prawda, narty, żeglarstwo. Dzieci też wychowujemy sportowo. Dzisiaj wracaliśmy z tenisa i przypomniałam im, jak kiedyś wywróciłam się na tej drodze i rozwaliłam sobie kolano. Mówię: „Dziewczyny, patrzcie, ileśmy już razem przeżyły. Pamiętacie, jak się mama tu przewróciła?”. A one, że teraz nie upadnę, bo idziemy już inną drogą i zaczęły żartować, a Hanusia zanuciła piosenkę. I ona, i Jasio ładnie śpiewają, syn mówi, że chciałby być taki jak Stuhr. Puściłam mu więc piosenkę Stuhra „Śpiewać każdy może” i rozbawiłam go tym. Teraz sobie to podśpiewuje. Chyba masz rację, z tych naszych rozmówek mogłaby powstać książka.

Reklama

Aniu, Ty chyba jesteś ze swojego życia całkiem zadowolona?

To prawda, jestem z natury optymistką i ten optymizm moje życie determinuje. Nie zmieniłabym w nim ani jednej chwili, ani jednego epizodu. Może tylko zaczęłabym wcześniej chodzić po górach. Mamy z Maćkiem taki plan, żeby z dziećmi iść w góry, on się kiedyś wspinał w Alpach. Stwierdziliśmy, że dzieci są w odpowiednim wieku do górskich wycieczek i tak jak połknęły bakcyla narciarskiego, tak połkną wspinaczkowego. I myślę też, że gdy już dorosną i założą własne rodziny, nie poprzestaną na jednym dziecku, będą chciały domu podobnego jak ten z ich dzieciństwa… Bo bakcyla domu też się połyka.

Reklama
Reklama
Reklama