Agnieszka Radwańska: „Tenis był moim życiem, ale wiedziałam, że skończę grać koło trzydziestki”
„Wiesz, ja nie chciałam już tak żyć”
W ramach cyklu Archiwum Vivy!: wywiady przypominamy rozmowę Katarzyny Piątkowskiej z Agnieszką Radwańską. Wywiad ukazał się w lutym 2019 roku w magazynie VIVA!.
Magazyn VIVA! Agnieszka Radwańska wywiad
Jest najlepszą polską tenisistką. Tylko że niedawno ogłosiła… zakończenie kariery. Do tej pory to tenis był na pierwszym miejscu. Czy najważniejszą decyzję w życiu podjęła z powodu ciąży? Jakie są konsekwencje uprawiania zawodowego sportu? Dlaczego zdecydowała się na udział w „Tańcu z Gwiazdami. Dancing with the Stars” i czy kiedykolwiek wróci na kort? Agnieszka Radwańska w szczerej rozmowie z Katarzyną Piątkowską.
W ilu pokojach hotelowych mieszkałaś przez wszystkie lata swojej tenisowej kariery?
Jezus Maria! Nie wiem! Nie wiem! Chyba nie dam rady policzyć, ale myślę, że było ich tysiące. Dzięki temu stałam się hotelową ekspertką. Wiem, gdzie jest jaka obsługa, jaki jest standard hotelu.
Zdarzało Ci się obudzić w nocy i nie wiedzieć, w jakim mieście jesteś?
Bez przerwy! Najczęściej moją pierwszą myślą po przebudzeniu było: Gdzie jestem? A drugą: Jak wygląda ten pokój? Zawsze musiałam wiedzieć, po której stronie od łóżka jest w nim toaleta. To było szczególnie ważne, kiedy budziłam się w nocy i nie chciałam zapalać światła, żeby się nie rozbudzić, a musiałam z niej skorzystać.
Ciągłe podróże to jeden z minusów tenisowego życia?
Jeden z wielu. Podam ci prosty przykład. Wiesz, jak wyglądały co roku moje święta? Do Wigilii zasiadałam z paszportem w ręku i spakowaną walizką. Nigdy nie mogłam pobyć z rodziną tyle, ile bym chciała, nacieszyć się nimi i spokojem, bo już drugiego dnia świąt siedziałam w samolocie do Australii. I tak co roku przez kilkanaście lat. Może raz spędziłam sylwestra w Krakowie. Dopiero teraz po raz pierwszy mogłam mieć takie święta jak wszyscy. Bez pośpiechu, kiedy celebrowaliśmy bycie razem. Z moją mamą, z tatą, w Częstochowie z bliskimi mojego męża Dawida.
Po zakończeniu kariery, w wieku 30 lat, będziesz odkrywać uroki zwyczajnego życia.
I już wiem, że świetna jestem w sprzątaniu (śmiech). Z gotowaniem gorzej, ale w końcu mam czas, żeby się pouczyć. Za potrawy wigilijne jeszcze się nie odważyłam zabrać.
Chyba nie muszę Ci mówić, że trening czyni mistrza.
Nie musisz. Na szczęście mam Thermomix (śmiech).
Nadszedł moment na pytanie, które od listopada, kiedy ogłosiłaś zakończenie kariery, słyszałaś tysiące razy: Dlaczego?
Doszłam do ściany. Wiele miesięcy nie mogłam dojść do siebie. Z moją stopą było bardzo źle. Walczyłam z bólem ponad dwa lata, a wcale nie było lepiej. Ale to nie tylko to. Moje ciało w ogóle się nie regenerowało, choć poświęcałam temu mnóstwo czasu. Czułam się bardzo źle. Łapałam każde przeziębienie, byłam osłabiona i bardzo przemęczona, bolało mnie serce. Każdy trening, każdy mecz był walką z samą sobą.
Robiłaś to co zawsze – grałaś chora albo z kontuzjami, bez przerw na rehabilitację.
To prawda. I teraz te lata się odbiły. W ostatnim sezonie rozegrałam 14 turniejów. To jest bardzo mało. Tyle gra Roger Federer. A ja już nawet nie trenowałam. Z tenisem było tylko gorzej, a i ze zdrowiem wcale nie lepiej. Właściwie to trwało przez dwa sezony, ale ten ostatni był, niestety, tragiczny. Spadłam w rankingu. Nie dałam rady grać na takim poziomie, na jakim bym sobie życzyła. A jestem realistką. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie dam rady wrócić tak wysoko, jak byłam.
Nie myślałaś po prostu o dłuższej przerwie?
Owszem, myślałam, ale jednak stwierdziłam, że to też bez sensu. Młode pokolenie, które teraz wchodzi, jest wytrenowane, silne, mocne… Ja mam 30 lat i fizycznie nie nadrobię zaległości. A wrócić po przerwie po to, żeby sobie pojeździć na turnieje i grać o dwa poziomy niżej, mnie nie satysfakcjonuje. Nie ma sensu rozdrabniać się i robić coś na siłę. Poza tym tenis stał się bardziej fizyczny niż kiedyś, a to nigdy nie była moja mocna strona. Teraz tenisistki wyglądają jak atletki. A ja jestem drobna i zawsze te braki musiałam nadrabiać techniką i bieganiem.
Wyglądasz całkiem nieźle.
Dzięki. Koniecznie to napisz (śmiech). Przebiegłam ze dwa razy więcej kilometrów na kortach niż inne dziewczyny i tym samym każdy mecz kosztował mnie dwa razy więcej zdrowia i energii.
Decyzja o przejściu na emeryturę była najtrudniejsza w życiu?
Zdecydowanie tak. Ale nie została podjęta pochopnie. To były miesiące dorastania do niej. Robienia tabelek z plusami i minusami. I zawsze wychodziło na minus.
Twoi bliscy, między innymi tata, który był kiedyś Twoim trenerem, nie przekonywali Cię, żebyś nie była taka radykalna?
Coś tam próbowali. Ale nic nie wskórali. Tata przeżywał to bardzo, w końcu poświęcił wszystko, żebyśmy z Ulą grały. Tego dnia, kiedy ogłosiłam swoją decyzję, wrzucił na Facebooka mnóstwo sentymentalnych zdjęć. Chyba wszystkie, jakie znalazł. Ale zrozumiał i uszanował moją decyzję. Ci, którzy byli rzeczywiście blisko mnie, widzieli, że nie daję już rady. Wiele razy z Ulą i koleżankami z kortu zastanawiałyśmy się, jak to będzie podjąć decyzję o rezygnacji. Ile to będzie nas kosztowało, czy to w ogóle jest możliwe. Ale mój organizm zdecydował za mnie. Teraz mąż mówi do mnie „emerytka”. Bardzo romantycznie, prawda? (śmiech). Wiesz, ja nie chciałam już tak żyć. Tenis do tej pory był całym moim życiem, ale zawsze wiedziałam, że skończę grać koło trzydziestki. Myślałam tylko, że to będzie rok dłużej.
To jest średnia wieku tenisowych emerytek?
Nie ma reguły. Wszystko jest sprawą indywidualną. Niektóre rezygnują w wieku 27 lat, inne grają dużo dłużej, bo – jak mówią – muszą zarobić na rachunki. Jest wiele spraw, które decydują o tym, kiedy kto kończy zawodowo grać.
Wydawało mi się, że zaliczasz się do takich osób, które walczą do upadłego.
Pod warunkiem, że byłabym w stanie grać na najwyższym poziomie. Ale nigdy nie widziałam siebie w wieku 35 lat na korcie. Naprawdę miałam nadzieję, że w 2019 roku jeszcze powalczę. Wyobraź sobie, ile musiałam przejść przez ten ostatni czas, że moje myślenie zmieniło się o 180 stopni. Najtrudniej było mi kilka dni po tym, jak napisałam na Facebooku, że rezygnuję. Dostałam tysiące komentarzy, maili. Aż mi się serce ściskało. Pisano do mnie tak, jakby sport umarł, tenis umarł i jakbym ja umarła. Ale ja żyję i teraz, po czterech miesiącach, nie wyobrażam sobie, że mogłabym grać dalej. Czekam na dzień, kiedy obudzę się i będę mogła powiedzieć: „Dzisiaj mogłabym iść na trening” i zapieprzać, tak jak wcześniej zapieprzałam. Myślę, że to jest kwestia nawet kilku lat.
Nie lepiej jest odejść w pełnej chwale, a nie po dwóch takich sobie sezonach?
Tak chciałam. Ale nie dało się inaczej. A może gdyby te dwa sezony były dobre, próbowałabym grać jeszcze? Przecież jak idzie dobrze, to ciągniemy dalej i dalej, i mocniej, żeby było jeszcze lepiej.
Jak się teraz czujesz?
Psychicznie bardzo dobrze. Fizycznie… czuję, że jest trochę lepiej. Bywały takie dni, zwłaszcza w listopadzie i grudniu, że nie byłam w stanie się zwlec z łóżka. Spałam po 10 godzin, a czułam się, jakbym w ogóle nie spała. Zasypiałam na kanapie w ciągu dnia. Nie mogłam się skupić. Ktoś coś do mnie mówił, a ja nawet nie słyszałam co, bo do mnie to w ogóle nie docierało. Głowę miałam dwa razy cięższą. To zmęczenie z całej kariery.
Tenis był dla Ciebie jak nałóg?
Jak oddychanie, jak jedzenie. Po prostu niezbędny do życia. A teraz uczę się żyć bez niego. Na kort wychodzę jedynie rekreacyjnie. Ale nie jestem w stanie zagrać dłużej niż 45 minut. Na szczęście to już nie są kilkugodzinne mecze rozgrywane w 45-stopniowych upałach.
Nie żal Ci, że po raz pierwszy nie pojechałaś na Australian Open?
Nie! Już turniej Masters w Singapurze oglądałam, zamiast brać w nim udział. I miałam taką myśl: Chciałabym znów tu zagrać. A w kolejnej sekundzie uświadomiłam sobie, jak się czuję, i od razu mi przeszło.
I naprawdę po tylu latach niczego Ci nie brakuje?
Jedynie atmosfery panującej na turniejach. Zwłaszcza w Australii, kiedy witaliśmy się wszyscy po przerwie. Ale tych podróży, ciężkich meczów, stresu, adrenaliny nawet w najmniejszym stopniu.
Mówiono, że zrezygnowałaś, bo na pewno jesteś w ciąży.
Ależ tenisistki nie rezygnują z tego powodu. Ostatnio jedna grała w szóstym miesiącu ciąży. A ja zjadłam trochę pierogów, przewiązałam płaszcz paskiem i od razu ciąża (śmiech). Nie, nie jestem w ciąży.
Co teraz będziesz robić?
Tańczyć. Przyjęłam propozycję udziału w „Tańcu z Gwiazdami”.
Umiesz?
Myślałam, że umiem, ale po kilku treningach trochę zmieniłam zdanie (śmiech). Słyszę muzykę, a to już coś. Wiesz przecież, że do tej pory wielu rzeczy nie mogłam robić, a na wiele nie miałam czasu. Ale gdy jeszcze jeździłam na juniorskie turnieje z Ulą, wieczorami robiłyśmy sobie w pokoju dwuosobowe imprezy. Włączałyśmy muzykę z komputera i tańczyłyśmy. Byłam też na dwóch osiemnastkach – swojej i Uli. Sporadycznie imprezowałam, bo przecież zawsze w tyle głowy miałam myśl, że następnego dnia jest trening.
I nigdy się nie upiłaś?
Nigdy. I, co ważniejsze, nigdy nie żałowałam, że takie rzeczy mnie omijają. Po prostu nie mogłam sobie pozwolić na stracone dni i do tego się przyzwyczaiłam. Ostatnio więcej się zadziało na imprezie podsumowującej moją karierę. Ale tak naprawdę nie lubię alkoholu.
Chciałaś odpocząć, a tymczasem zabierasz się za intensywne treningi.
Chciałam. Dlatego długo się zastanawiałam, czy przyjąć propozycję Polsatu. Ale jak już się zdecydowałam, to zrobię to na 100 procent. Taka już jestem. Na szczęście treningi do „Tańca…” są nieco inne. Kiedyś non stop zmuszałam się do przekraczania granic, a teraz po prostu trochę sobie potańczę. Czeka mnie fajna przygoda.
Po co Ci to?
Gdy dostałam tę propozycję, też tak najpierw pomyślałam. A potem doszłam do wniosku, że na każdą rzecz mogłabym teraz tak reagować, a przecież nie o to chodzi. Jest to dla mnie forma ruchu, program, który łączy pożyteczne z przyjemnym. I na te taneczne treningi ze Stefano Terrazzino bardzo się cieszę.
Twoja codzienność jest dziś zupełnie inna.
Teraz mogę iść do kina wieczorem i wyjść z niego bardzo późno, bo nie muszę rano wstawać. Mogę umówić się z przyjaciółmi i siedzieć z nimi godzinami, a nie w biegu pomiędzy treningami. Zniknęły moje ograniczenia spowodowane tenisem. On był najważniejszy i zawsze musiałam być gotowa. I tak się do tego przyzwyczaiłam, że wciąż nie mogę się pozbyć myśli: Nie mogę tego zrobić, bo jutro trening, nie idę, bo muszę rano wstać.
Ciekawa jestem, kiedy Ci przejdzie.
Z dnia na dzień jest coraz lepiej. Najpierw jest myśl: Tego nie zrobię, będę jutro zmęczona, a potem od razu: I co z tego? Dlatego na sesję do VIVY! mogłam umówić się w niedzielę na siódmą rano.
Co robisz, jak nie tańczysz i nie grasz w tenisa?
Na przykład z Dawidem i z przyjaciółmi pojechaliśmy na narty. Osiemnaście lat o tym marzyłam. I na szczęście okazało się, że jazdy na nartach się nie zapomina.
Jak Ci poszło?
Wszyscy czekali na mnie na dole.
Jak Cię znam, niedługo to Ty będziesz czekać na wszystkich.
Oj, chyba nie, bo oni wszyscy za dobrze jeżdżą (śmiech). Uprawiam też popularny wśród tenisistów paddle – to coś pomiędzy tenisem a squashem. Z trenerem od ogólnorozwojówki, z którym pracuję od lat, dalej chodzę na siłownię, bo inaczej sama bym się nie zmobilizowała.
Podoba Ci się takie zwyczajne życie?
Bardzo. Tylko że jeszcze nie zdążyłam się ponudzić. Wciąż chodzę na rehabilitację, zostałam Ambasadorką Dobrej Woli Unicef. Nawiązałam współpracę z NIVEA, choć wiele osób zastanawiało się, co teraz będzie z moimi kontraktami reklamowymi. Jedne się pokończyły, bo były związane ze sportem, inne się zaczęły. Współpraca z NIVEA wyniknęła bardzo naturalnie. Od lat używam produktów tej marki, więc bardzo ucieszyłam się, gdy pojawiła się możliwość współpracy. NIVEA jest mi bardzo bliska. Teraz zostałam twarzą płynu micelarnego NIVEA. Więc jakoś tak schodziły mi te dni. I w końcu mam czas na oddech. Mogę podróżować, nie ciągnąc za sobą wielkiej torby z dziesięcioma rakietami i nie przejmując się, że spóźni mi się samolot. Kiedy po sezonie pojechaliśmy z Dawidem na wakacje, zabraliśmy tylko po jednej rakiecie. Szłam przez lotnisko z malutkim woreczkiem na ramieniu i było mi lżej na ciele i lżej na duszy. To było cudowne uczucie.
W końcu zobaczysz coś oprócz kortów.
Ale na korty też pojadę. Mam zamiar wybrać się na turnieje wielkoszlemowe jako widz. Dawid jest kapitanem reprezentacji Polski kobiet, a ja chętnie zobaczę koleżanki z kortu w akcji, więc się podepnę pod te wyjazdy i teraz to ja będę osobą towarzyszącą.
Co teraz jest dla Ciebie najważniejsze?
Na pierwszym miejscu jest rodzina. I zdrowie. Wiele lat dochodziłam do tego, że ono jest istotne.
Mówisz tak, jakbyś była już staruszką.
Po tylu latach zawodowego grania trochę tak się czuję. Dziesięć lat w tenisie to jak 30 w normalnym życiu.
Gdzie jest teraz Twoje miejsce?
Nie przywiązuję się do miejsc, tylko do ludzi. Ale zostaję w Warszawie. Biznesowo to jest dla mnie najlepsze rozwiązanie. Dlatego wkrótce rozpoczynamy budowę domu. W końcu będę miała coś docelowego, swoje wymarzone miejsce, zrobione całkowicie pode mnie. Do tej pory miałam mieszkania kupowane na szybko, pod klucz, byleby było, byle było gdzie mieszkać. Teraz mogę zrobić wszystko po swojemu.
Ale to chwilowe, budowa domu prędzej czy później się skończy.
Minęły dopiero cztery miesiące, od kiedy przestałam grać. Nie myślałam więc jeszcze dokładnie, co potem. Na pewno chciałabym, żeby to było coś związanego z moim ukochanym sportem. Marzy mi się, żeby stał się sportem narodowym. Niestety, wciąż jesteśmy daleko w tyle za innymi krajami. Potrzebujemy dobrej bazy do trenowania. Na razie udało mi się otworzyć Apartamenty tenisowe Aga Tenis Apartments w moim rodzinnym mieście.
Blisko kortu?
(śmiech) Nie, w samym sercu Krakowa. Chciałabym stworzyć sieć. Każdy apartament jest inspirowany miastem, w którym wygrałam turniej. Tam są wszystkie moje pamiątki, gadżety z turniejów, zdjęcia z sesji. W apartamentach zamknięte są cząstki mojej kariery. A może przyjdzie czas na akademię tenisową? Ja się w Polsce wychowałam, nauczyłam grać na tutejszych kortach, mimo że mają się nijak do wszystkich akademii tenisowych na świecie.
Przetarłaś ścieżki młodym tenisistom.
I pokazałam im, że to, że są z Polski, nie oznacza, że nie mogą znaleźć się w czołówce.
Widzisz się w roli trenera?
Raczej konsultanta, bo nie chciałabym zostać trenerem, który jeździ z zawodnikiem 300 dni w roku. Mam dość życia na walizkach. Bo w końcu mam to, co do tej pory było dla mnie luksusem. Mam czas i możliwość wyboru.