Agata Tuszyńska: „Dla mnie to była sprawa życia lub śmierci, nie tylko z pisarskiego punktu widzenia”
„Nie można tak długo żyć z tajemnicą”
- Krystyna Pytlakowska
W ramach cyklu Archiwum Vivy!: wywiady przypominamy rozmowę Krystyny Pytlakowskiej z Agatą Tuszyńską. Wywiad ukazał się w czerwcu 2020 roku w magazynie VIVA!.
Magazyn VIVA! Agata Tuszyńska wywiad
Miała 19 lat, gdy dowiedziała się, że jej mama jest Żydówką. Od tego czasu krok po kroku, książka po książce wydobywa z otchłani niepamięci dzieje swojej rodziny. W najnowszej – „Mama zawsze wraca” – opisała historię Zosi, małej dziewczynki z getta. „Chciałam, żeby miała moc rażenia”, mówi Agata Tuszyńska w rozmowie z Krystyną Pytlakowską o najtrudniejszych emocjach i życiowych lekcjach pokory.
Mam przed sobą historię Zosi, dziewczynki, która przetrwała w piwnicy getta zamknięta tam przez matkę, co uratowało jej życie. Ten lapidarny opis przeżyć kilkulatki zamieszczony na kilkudziesięciu stronach, okraszony rysunkami współautorki sprawia, że serce rozpada się na kawałki. Agata Tuszyńska znowu sięga po jeden z najtrudniejszych tematów, tak bardzo jej bliski. Po odkrywanie duszy polsko-żydowskiej. W naszej rozmowie usiłujemy dojść dlaczego. I jaki TO ma wpływ na pogodzenie się z podwójną tożsamością. Czy to terapia, czy wręcz przeciwnie. Ale na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, chociaż szukamy jej w kilku rozmowach – osobistej, telefonicznej i mailowej. Jedno jest pewne – Agata odzyskała własną historię. Wywalczyła ją w osobistej wojnie.
Zosię Zajczyk, bohaterkę Twojej najnowszej książki „Mama zawsze wraca”, poznałaś 25 lat temu, a napisałaś o niej dopiero teraz. Dlaczego?
To był kolejny stopień wtajemniczenia. Żeby dojrzeć do losów Zosi i móc o nich napisać, najpierw musiałam napisać o Isaacu Singerze, Wierze Gran i mojej „Rodzinnej historii lęku”.
Musiałaś się uporać sama ze sobą i ze swoim pochodzeniem?
Na pewno z pochodzeniem, ale czy sama ze sobą? Tego nie wiem. Na pewno musiałam najpierw wydobyć „Rodzinną historię lęku”, która tkwiła we mnie, odkąd dowiedziałam się, że moja mama jest Żydówką. Miałam wtedy 19 lat. Zosia mogłaby być młodszą siostrą mojej mamy, jej matka i moja babcia Goldstein były nauczycielkami w getcie, potem ukrywały się w Warszawie na aryjskich papierach. Zrobiłyby wszystko, żeby ratować swoje córki. Przeglądam się w historii Zosi jak w lustrze.
Pamiętasz, jak to się stało, kiedy mama odkryła przed Tobą swoją tajemnicę?
Wiem, to niewiarygodne, ale nic nie pamiętam. Nie pamiętam tamtego dnia ani pory roku. Ani miejsca w domu lub na ulicy, przy stole lub oknie. Nie pamiętam tonu jej głosu ani treści jej słów. Nie pamiętam. Odziedziczyłam po mamie szczególny rodzaj łaskawej pamięci, która zapomina to, co najbardziej boli. Ona sama przez długi czas nie pamiętała getta, nigdy o nim nie mówiła. Dopiero teraz, kiedy skończyła 88 lat, ciągle tam wraca. W każdym razie nic nie pamiętam z tamtej rozmowy. Nie wiem, dlaczego wybrała tamten moment, a nie inny. Musiało ją to męczyć, długo, aż w końcu uznała, że jestem dorosła, zdałam na studia i będę na tyle silna, że zdołam unieść ten sekret. Nie chciała obarczyć mnie lękiem, jaki nosiła w sobie. Sądziła, że to zbyt trudne. Osiem lat wcześniej, w marcu 1968, jej ukochana ciotka Bronka – z synem Marianem i jego rodziną – wyjechała z Polski. Wiedziałam, że wyjeżdżają. Pakowali się długo, likwidowali całe gospodarstwo, znosili do nas garnki i zastawy, ale nikt mi nie powiedział, dlaczego wyjeżdżają.
Miałaś wtedy 11 lat i na pewno ta wiedza była dla Ciebie czymś abstrakcyjnym, co Ciebie nie dotyczyło. Byłaś Polką, a nie Żydówką.
Wielokrotnie się nad tym potem zastanawiałam. Sądzę, że gdybym wtedy była nieco starsza i znała losy mojej rodziny, to być może również bym z Polski wyjechała. Dlatego napisałam „Bagaż osobisty” – opowieść o emigracji marcowej, traktując ją jako opis mojego przeznaczenia, które się nie zdarzyło.
Nie interesowało Cię wtedy to, co działo się w Polsce. Nie słuchałaś Gomułki, nie wiedziałaś nic o exodusie Żydów, o ich przepędzaniu z kraju, w którym się urodzili.
Ale pamiętam moją mamę i jej rozmowy z ówczesnym partnerem. I to, jak słuchali Radia Wolna Europa. Jej niepokój i szept, w którym rozpoznawałam słowa „wojna” i „syjonizm”, ale kompletnie nie wiedziałam, do czego je odnieść. Pamiętam jednak napięcie, jakie panowało w naszym domu, i ciemny pokój, w którym błyszczało zielone światełko w aparacie radiowym. Puls Marca. Groźny. Niejasny. Mama nie angażowała się w politykę. Chyba tylko wtedy…
Rozmawiałaś z nią o tym później?
Uważała, że Marzec jej nie dotyczy. Co prawda jest Żydówką, ale mieszka w Polsce. To jej kraj i nie będzie próbowała żyć gdzie indziej. Pracowała wtedy w „Dzienniku Ludowym”, gdzie również polowano na czarownice, ale nie czuła się zagrożona osobiście. Wysoko nosiła głowę. Poza tym miała dziecko, które wychowywała sama. Była bardzo dzielna. Ale na samotny wyjazd z Polski nie miała siły. I na tego rodzaju odwagę.
A Ty, kiedy się już dowiedziałaś, milczałaś i tłamsiłaś to w sobie? Wypierałaś?
Nie mówiłam o tym przez wiele lat. Uważałam, że skoro mama to ukrywała, musiała mieć jakiś ważny powód. Będę więc żyła dalej na jej aryjskich papierach. Ale zaczęłam się uczyć, co to znaczy być Żydem, na czym polega tradycja żydowska i religia. Co tworzy żydowską tożsamość. Pomyślałam, że autor „Szoszy”, żydowski pisarz Isaac Bashevis Singer będzie dobrym nauczycielem. Urodzony i wychowany w Leoncinie nad Wisłą, syn rabina, piewca warszawskiej ulicy Krochmalnej, pomoże mi to wszystko pojąć. Zaczęłam go czytać, studiować, podróżować jego śladami po małych miasteczkach i szukać śladów. Natrafiałam na opuszczone cmentarze i resztki wspomnień. Nie zniechęcałam się. Usiłowałam się zmierzyć z tym, czego się dowiedziałam. O sobie i historii mojej rodziny, ale też o obecności Żydów na tej ziemi. O sposobach niepamiętania. W Polsce. I w moim domu. Może nawet nie było to niepamiętanie, ale na pewno omijanie słowem. Niemówienie. W końcu nauczyłam się nie pytać. Tak trwało długo. Po latach się zmieniło.
W Twojej rodzinie nie było żadnego obyczaju żydowskiego?
Żadnego. Moi rodzice byli ateistami, w młodości należeli do ZMP. Ojciec był potem w partii, a dziadek, ojciec mamy, komunista, pracował w Biurze Odbudowy Stolicy na wysokim stanowisku. Wyrzucili go w 1968 roku i już nigdy się z tego nie podniósł.
Ale Ty, choć w takim ateistycznym domu, zostałaś jednak ochrzczona?
To była inicjatywa mojej polskiej babci z Łodzi, mamy ojca. Uważała, że tak trzeba. A mama uznała, że nie zaszkodzi. Na wszelki wypadek. Przecież nigdy nic nie wiadomo. Ale już u komunii nie byłam.
To musiało być dla Ciebie okropne.
Zazdrościłam koleżankom białych długich sukienek. I wianków. Wyglądały jak księżniczki, sypały kwiatki. Podobał mi się kostium, ale nie tęskniłam do kościoła i wiary. Nie chodziłam na religię, one chodziły. Nie brakowało mi tej wiedzy, miałam książki, ale czułam się inna, wykluczona. Babcia zabierała mnie w niedziele do kościoła, kiedy spędzałam u niej lato. Nasz warszawski dom był całkowicie świecki, królowały w nim książki. I nigdy nie mówiło się o przeszłości.
Nie podsłuchiwałaś rozmów rodziców? Nie rozmawiali o pochodzeniu i więzach krwi?
Nie. Prawie nie pamiętam ich razem. Ojciec dużo podróżował. Był znanym sprawozdawcą sportowym, panem redaktorem, którego głos znała wówczas cała Polska. Wyścig Pokoju to było wielkie narodowe święto z moim ojcem w roli głównej. „Tu helikopter!”, powtarzały głośniki i dzieci na podwórku grające w kapsle. Pamiętam nocne powroty taty do domu, budził nas, przywoził prezenty pachnące dalekim światem. Dżinsy, coca- -colę… A potem moi rodzice się rozeszli...
A Ty o ich rozstanie obwiniałaś siebie?
Wtedy mało rozmawiano z dziećmi. Nikt mi nic nie tłumaczył. Najłatwiej szukać winy w sobie. Nie rozumiałam, co się działo i dlaczego tata już z nami nie mieszka. Wstydziłam się tego. Stawiałam jego pantofle w przedpokoju, żeby koleżanki nie wiedziały, że go już nie ma. Ojciec wygłaszał niekiedy przykre uwagi o Żydach. Tego też nie pojmowałam. Sądziłam, że Żydzi zostali zgładzeni podczas wojny. Nie znałam żadnego. Tak mi się zdawało.
Ciebie z nimi nie kojarzył?
Nie. Kiedy już byłam dorosła i starałam się zrozumieć swoje pochodzenie, powtarzał z przekąsem: „Co ty jesteś za Żydówka? Co ty masz z nimi wspólnego?”.
Rozumiem, że musiałaś napisać „Rodzinną historię lęku”. Po prostu musiałaś.
Dla mnie to była sprawa życia lub śmierci, nie tylko z pisarskiego punktu widzenia. Byłam już tak udręczona tą dwoistością i tym, że jedni wiedzą, a drudzy nie, że potem już plątałam się w tym, kto zna mój sekret, a przed kim powinnam go zatajać. Nie można tak długo żyć z tajemnicą. A ponieważ ciągle nie umiałam o tym mówić, postanowiłam napisać. Chciałam też zbudować moją żydowską rodzinę, którą przede mną zatajano. Najpierw zgładziła ich wojna, potem przygniotło milczenie. Zaczęłam jeździć do ich rodzinnej Łęczycy, chodzić ich śladami, przeszukiwać archiwa. Nagle przeszłość odsłoniła mi swoje oblicze. Nie tylko w metaforze. Odnalazłam w dokumentach dwie nieznane fotografie – dziadka Goldsteina, ojca mojej babki Deli, właściciela składu węgla i gołębnika. Miał brodę i pejsy. I pięknej babki Jeci, matki Samuela Przedborskiego, ojca mamy, i jego sióstr. To była żydowska inteligencja Łęczycy, radni miasta, prowadzili też skład win i wódek. Niemal wszyscy zginęli. W Chełmnie nad Nerem albo w Treblince. Udało mi się też odnaleźć dwór Kuchary pod Łęczycą, w którym mieszkali moi prapradziadowie. Od obecnych właścicieli dostałam stare klamki, które przetrwały na strychu. Czuję w nich dotyk moich przodków. Mama przekazała mi jedyną pamiątkę, jaką miała po swojej matce Deli, mojej babci. Czarną torebkę z aryjskimi dokumentami. Miała ją przy sobie, kiedy umierała w Otwocku. Oddano ją dziadkowi, kiedy szukał po wojnie swojej żony. To musiało mi starczyć, by sobie ją wyobrazić, stworzyć, mieć. Chciałam mieć rodzinę, żydowską rodzinę, której istnienie zatarto i unieważniono. Nie mogłam walczyć z wojną, ale z niepamięcią tak. Nie chciałam się zgodzić na ciszę po nich. Ta książka sprawiła, że ich znowu mam.
Otworzyłaś w sobie bardzo zamknięte drzwi. Czy potem mama coś o tej książce powiedziała?
Obawiała się, kiedy ją pisałam, i niechętnie o tym rozmawiała. Ojciec też nie był zadowolony. Obojgu dałam tekst do czytania przed drukiem i było to dla nich trudne doświadczenie. Okazało się, że moja prawda o nich i naszych wspólnych latach – mojego dzieciństwa, ich młodości jest inna. Mamę dotknęło zdanie, że opłatek w naszym domu był co roku ten sam, a choinka jakaś inna niż u katolików. Ojciec ciężko zniósł moją opowieść o nim, ale zgodził się na publikację. Książka cieszyła się dość dużym sukcesem czytelniczym, oboje jakoś się z nią pogodzili. Mama przestała się jej bać, bo nic złego nas nie spotkało. Nikt nie narysował gwiazdy Dawida na drzwiach, nikt nas nie obraził. Nie wiem, jak w ojcu żyła ta książka. Więcej o tym nie rozmawialiśmy.
Kochałaś ojca?
Bardzo. I byłam z niego dumna. Ale to była trudna relacja. Tata nie mógł przebaczyć mamie, że go zostawiła, zakochała się w innym. To nie pozostawało bez wpływu na jego stosunek do mnie. Nie radził sobie z tym przez resztę spełnionego chyba życia. Założył przecież nową rodzinę, miał córki, wnuczki. Często karał mnie za nie moje winy. Odrzucenia w tej pierwszej miłości nie odżałował do końca.
Jaka była mama ojca, Twoja babcia, jedyna, jaką znałaś…?
Była dobrą, ciepłą, wspaniałą kobietą. Kochała mnie i nie pozwalała skrzywdzić. Pochodziła z kolejarskiej rodziny, sama wychowała dwóch synów. Robiła najwspanialszą na świecie pomidorową i makaron, kluski na parze i kompot z gruszek. Nauczyła mnie zbierać grzyby. Przytulała mnie zawsze, kiedy tego potrzebowałam, zwłaszcza gdy pojawiły się dwie nowe wnuczki, córki taty, którym chciał przychylić nieba. Wszystkich traktowała sprawiedliwie. O nikim nie powiedziała złego słowa.
„Rodzinna historia lęku” pomogła Ci w tym polsko-żydowskim praniu duszy, jak nazwał to jeden z szacownych krytyków literackich?
Z całą pewnością. Minęło 14 lat od śmierci mojego męża, Henryka, a jego nieobecność nadal mnie boli. Brak mi jego poczucia humoru, błyskotliwej inteligencji, pewności siebie i fantazji. Obawiam się, że nie znajdę już nigdy kogoś podobnego. A także kogoś, kto byłby równie ważny. Nasze spotkanie w Nowym Jorku było wielkim szczęściem, odmieniło moje życie. Zawdzięczam to paryskiej przyjaciółce, która niejako powierzyła mnie opiece Henryka. To było coup de foudre. Łączyła nas nie tylko miłość, ale i wspólna genealogia. Był jednym z tych chłopaków, którzy opuścili Polskę z biletem w jedną stronę, pozbawieni ojczyzny i złudzeń. Z walizką pełną polskich książek i raną w sercu. Nikt tak jak on nie władał polszczyzną, nikt nie miał takiej wiedzy o historii i literaturze. Nikt nie cytował całych stron Konwickiego i Hłaski, Nabokova i Rotha w oryginale. Porozumiewaliśmy się na tylu płaszczyznach i tyle mieliśmy jeszcze wspólnych planów… Towarzyszył mi w moim pisaniu. A potem ja jemu w chorobie i umieraniu.
Dlaczego tak fascynuje Cię przeszłość?
Przeszłość i pamięć, bo one nas tworzą. Sprawiają, że jesteśmy, kim jesteśmy. Nasi przodkowie, ich marzenia, ich talenty, ich obrazy i rękawiczki. Ich adresy. Ich wiara, język, ich wybory. To gleba, na której wszystko wyrosło. Mój los. Stąd moja słabość do starych ludzi, dzięki którym pogłębia się moja pamięć. Trzymając za rękę Irenę Krzywicką czy Wierę Gran, mogę sięgnąć czasu i miejsc, które nie były mi dostępne. Wejść do Ziemiańskiej, porozmawiać z Boyem, zajrzeć do kawiarni Sztuka, gdzie śpiewa o miłości Wiera Magnes… Warszawskie getto jest ciągle dla mnie ważnym punktem odniesienia. Chodzę po mojej Warszawie jego śladami, tam się rozegrał ważny rozdział historii mojej rodziny. Szukam w przeszłości prawdy o nas.
Udaje Ci się z mamą porozmawiać czasem na temat wojny?
Już nie. Nie chcę przywoływać tego, co ją boli i wywołuje lęk. Jej obecna choroba tak się zaczęła. Znów była dziewczynką z getta. Nie wolno jej o tym przypominać. To i tak wraca w snach. Mówi, że rozmawiała z mamą, że mama ją woła. Mówi o kryjówce i pierścionku z trucizną na wypadek, gdyby… Nie pokazałam jej mojej ostatniej książki. Boję się.
Ale powiedziałaś jej, kiedy poznałaś Zosię Zajczyk?
Tak, to był początek lat 90., kiedy zbierałam materiały do książki o Bashevisie Singerze. Poznałam Zosię w Jerozolimie. Nie wiedziałam jeszcze, że w Izraelu Żydzi z Polski trzymają się razem. Przyjaźnią i kolegują jak w Warszawie albo w powojennych sierocińcach. Od razu otaczają gościa opieką i przekazują z rąk do rąk. Tak trafiłam do Zosi-Jael. Izrael był dla mnie miejscem, w którym każdy miał historię na książkę. Chłonęłam je z rosnącym bólem. I pokorą. Jako córka żydowskiej mamy, co zatajałam, i polskiego ojca. To było szczególnie trudne, bo żal do Polaków przebijał z wielu opowieści. Historia Zosi poraziła mnie.
Wstrząsająca jest ta historia dwuletniej dziewczynki, która tyle czasu przeżyła w getcie w piwnicy. Twoja książka bardzo porusza.
Chciałam, żeby miała moc rażenia.
Wiedziałaś, że musi być napisana prostym językiem. Połączyłaś słowa własne i twojej bohaterki.
Zosia była w tej opowieści małą dziewczynką i dorosłą kobietą, matką dwojga dzieci. Opowiadała historię sprzed niemal pół wieku. Używała polszczyzny małego dziecka, kreując okrutny świat wojny. To jakby najprostszym abecadłem mówić o śmierci. Kilkuletnia Zosia znała jedynie piwnicę, szczury i mrok. Ale mama, ukochana mama Natalia wykreowała dla niej słowem rzeczywistość pozwalającą jej przetrwać. Bała się mniej także dzięki laleczce, szmacianej Zuzi, dla której była mamą. Uczyła ją, czym jest deszcz i wiatr, i co to znaczy „czarna godzina”. Tekst leżał latami w mojej szufladzie. I kiedy spotkałam Iwonę Chmielewską, najczulszą z artystek ilustratorek, pomyślałam, że razem opowiemy tę historię. Długo nie chciała się zgodzić, czując wielką odpowiedzialność za ten los, ten przekaz sprzed lat, tę miłość matki do dziecka. Jestem jej za to wdzięczna.
Wracam do tego… Czy naprawdę Twoja mama nigdy tej książki nie przeczyta?
Nie. Pamiętam taką scenę z dzieciństwa, kiedy oglądałyśmy film o wojnie i nagle migawka z getta – wychudzone, głodne dzieci słaniające się po ulicach. Mama uciekła z płaczem. Nie wiedziałam dlaczego i co się stało. Nie zapytałam. To był jeszcze ten czas odziedziczonego albo wyuczonego milczenia. Nie pielęgnowała wspomnień. Bolesne odrzucała, ale przez to nie opowiadała mi też nigdy o swojej mamie, której grób odwiedzałyśmy w Otwocku. Przeszłość trzeba było wykreślić, żeby żyć, żeby budować. Zapomnienie gwarantowało względny spokój. Zosia w Jerozolimie też długo nie wracała do wspomnień. Ale mama była przy niej zawsze. Fotografię z 1942 roku trzyma stale przy łóżku. Rozmawia z nią. Moja książka nosi tytuł „Mama zawsze wraca”. Choć wiem, że nie zawsze. Mała Halinka, moja mama, nie doczekała się swojej na koloniach w Wildze w 1944 roku. Wszystkie dzieci już odebrali rodzice. Jej mama nie przyszła. Jej życie byłoby inne, gdyby mama wróciła.
A Twoje życie jakie byłoby?
Bez mamy? Nie wiem. Bez Polski? Też nie wiem. Może nie zostałabym pisarką?
A teraz piszesz kolejną biografię, Żyda z Wilna – Romaina Gary’ego, autora cudownej opowieści o matce „Obietnica poranka”. Chyba się już od tej dwoistości nie uwolnisz.
Nie wiem nawet, czy chcę.
O czym myślisz, gdy teraz jesteś w domu z powodu pandemii?
Nie uległam panice, choć wróg był – jest? – dziwaczny, bo niewidzialny. Trudno go oswoić. Ale przecież oswajamy wszystko. Także lęk. Myślę o czasie darowanym, ale podszytym niepokojem. Myślę o tym, że nie zwykłam się poddawać. I że bunt w tych okolicznościach osłabia. Ja, która nie znosiłam internetowej aktywności, spotykam się online z przyjaciółmi i czytelnikami. Upiekłam chleb. Uczę się roślin jak nieznanych plemion. Dużo chodzę. Utrwalam wschody słońca i wybrane kadry rzeczywistości. Piszę. Zapisuję. Wierzę, że wszystko dzieje się po coś… Lekcja pokory.