Paweł Małaszyński: „Robię to, co kocham, idąc cały czas swoją ścieżką, z której nie zamierzam zbaczać”
Z okazji urodzin aktora, przypominamy jego rozmowę z VIVĄ!
- Krystyna Pytlakowska
Wramach cyklu Archiwum Vivy!: wywiady przypominamy rozmowę Krystyny Pytlakowskiej z Pawłem Małaszyńskim. Wywiad ukazał się w marcu 2017 roku w magazynie VIVA!.
Paweł Małaszyński wywiad VIVA!
Tajemniczy, intrygujący, zabójczo przystojny. Paweł Małaszyński. Aktor i lider rockowego zespołu Cochise. Rodzinny facet, zakochany w muzyce i teatrze. Bardzo nie lubi udzielać wywiadów. Nie prostuje plotek, które o nim krążą. O sobie mówi mało, o bliskich najchętniej wcale. Jakie tajemnice zdradził Krystynie Pytlakowskiej?
Znam Cię jako aktora, ale też jako muzyka. Musiałeś kiedyś dokonać wyboru, co tak naprawdę chcesz robić w życiu?
Zawsze chciałem robić jedno i drugie. Jako młody chłopak marzyłem, pijąc wino na krawężniku w Białymstoku, o takim komforcie (śmiech). Muzyka była moją pierwszą miłością. To ona ukształtowała mój charakter, ratowała mnie w trudnych sytuacjach. Dawała ukojenie. Odkąd pamiętam, zawsze zaczytywałem się w biografiach rockmanów, oglądałem filmy o nich i nagrania z koncertów.
Nirvana, Cobain?
Grunge stał się kluczem do wszystkiego i zainspirował wielu ludzi. Ta rewolucja zawładnęła także duszą chłopaka z Białegostoku. Z drugiej strony uciekałem ze szkoły do kina, gdzie doświadczałem innej już, filmowej nirwany. Młodym idealistą targają różne skrajne emocje. Tak naprawdę to od tamtego czasu się nie zmieniłem. To rzeczywistość wokół mnie się zmieniła. Nadal w pewien sposób walczę ze sobą, ze swoimi słabościami i otaczającym mnie światem. Muzyka, na której się wychowałem i którą teraz sam staram się tworzyć z Cochise, sprawia, że cały czas, może naiwnie i idealistycznie, wierzę w to, że jest jeszcze szansa, by coś pękło, aby móc budować od nowa. Rewolucja. Czysta karta. To rytm mego życia. Moje tętno... a może to tylko grafomańskie wypociny 40-latka i nie warto zawracać sobie tym głowy.
Przez moment studiowałeś prawo. Może łatwiej by Ci było, gdybyś został prawnikiem. Świat paragrafów jest jednoznaczny.
Jest we mnie zbyt wiele sprzeczności. Byłem złym materiałem na prawnika. Nie chciało mi się marnować czasu. Postanowiłem spełniać swoje marzenia.
Jakie były marzenia chłopaka z Białegostoku? Mieszkałeś tam z rodzicami.
Białystok to miasto mojej młodości, ale urodziłem się w Szczecinku, a pierwsze lata swego życia spędziłem w Koszalinie. Tam tak naprawdę są korzenie całej mojej rodziny. Chłopak z Podlasia urodzony nad morzem. Tata był wojskowym, więc często zmienialiśmy miejsce zamieszkania, ale to nie miało żadnego znaczenia. Miałem cudowne dzieciństwo i za to do końca moich dni będę wdzięczny rodzicom.
Dziwne, że jako aktor nie lubisz wywiadów, mediów, sesji zdjęciowych.
To zależy od sytuacji. Wywiady są potrzebne, kiedy promujesz film czy serial. Wtedy musisz mieć coś do powiedzenia na temat danego projektu. Zazwyczaj jednak zadają mi te same pytania od lat i moje wywiady niczym się nie różnią. Mówiąc wprost – to nudne zajęcie. Staram się więc to robić jak najrzadziej. Tym bardziej że omijam pytania o moje życie prywatne i rodzinę, a to dziennikarzy niestety interesuje najbardziej.
Wywiady są podobne, bo pewnie szalejesz przy autoryzacji. Bronisz swojej prywatności jak lew.
Bo jest to rodzaj ekshibicjonizmu, a ja nie przepadam chodzić nago po mieście. Tak naprawdę otwieram się chyba, pisząc i tworząc z zespołem Cochise, w którym jestem wokalistą. Taka forma bardziej mi odpowiada.
Co oznacza ta nazwa?
Cochise to wódz szczepu Chokonen Apaczów Chiricahua. Uważany za jednego z największych indiańskich wodzów Ameryki.
Twoja młodzieńcza fascynacja lekturą Winnetou?
Nigdy nie byłem fanem Karola Maya, o kulturze indiańskiej czytałem o wiele poważniejsze opracowania. Wpłynęły one na moje życie i postrzeganie świata. Odpowiada mi podejście Indian do życia, przyrody, Matki Ziemi, religii. Identyfikuję się z tym, co mnie porusza.
Jednak muzyka Ci nie wystarcza. Uparcie, trzykrotnie, zdawałaś egzamin do szkoły teatralnej.
Kolejna próba młodego chłopaka, by spełnić jedno ze swoich marzeń. Udało się. To dziwne. Dostałem się za trzecim razem do szkoły, o której nic tak naprawdę nie wiedziałem. Wcześniej nie angażowałem się w żadne kółko teatralne, nie uczestniczyłem w szkolnych przedstawieniach. I nagle... zakochałem się w teatrze. Pochłonął mnie bez reszty.
A jednak muzyki nie porzuciłeś i właściwie nie wiadomo, kim teraz jesteś bardziej – aktorem czy rockmanem?
Realizuję się w obu tych przestrzeniach. Konsekwentnie od wielu lat robię swoje. Od 15 lat jestem związany z Teatrem Kwadrat, a od 13 lat jestem wokalistą zespołu Cochise, z którym nagrałem cztery albumy i zagrałem ponad 400 koncertów. Kończymy prace nad piątym albumem – „Swans and Lions”. Każdy z nas ma pracę, rodzinę, a przy tym wciąż potrafimy się spotykać, nagrywać płyty i koncertować. Naszym największym sukcesem jest to, że cały czas istniejemy i chcemy tworzyć. Robię to, co kocham, idąc cały czas swoją ścieżką, z której nie zamierzam zbaczać. Zawsze wolałem stawiać małe, ale przemyślane kroki.
A długo myślałeś o tym, żeby odejść z serialu „Lekarze”? Wywołałeś tym niemałe zamieszanie.
To była szybka decyzja. Po prostu nie przedłużyłem umowy. Podobnie było z serialem TVN „Belle Epoque”. Szybka decyzja. Nie miałem castingu, tylko bezpośrednią propozycję i 24 godziny, aby się zdecydować. Po przeczytaniu scenariusza podjąłem wyzwanie. Projekt wymagał ode mnie olbrzymiej odporności psychicznej i fizycznej. Licząc moje przygotowania, to siedem miesięcy ciężkiej pracy. Nigdy wcześniej nie pracowałem przy tak napiętym harmonogramie i tak trudnym w realizacji serialu. Pomyślałem: Dlaczego nie? Jak spadać, to z wysokiego konia.
Nawet za cenę słabych recenzji?
Dawno temu przestałem zajmować się pochwałami, nagrodami, sukcesami, recenzjami dobrymi i złymi, krytyką, dziennikarzami, mediami i hejterami, bo w moim życiu nic to nie zmieniło i już nie zmieni. Nie muszę czytać o sobie i się z tego tłumaczyć. Wiem, kim jestem, i wiem, że wybrałem zawód „pod obstrzałem”. Robię swoje najlepiej, jak potrafię.
Czy dla Ciebie ma znaczenie, kto jest Twoją partnerką w filmie czy w serialu?
Dobrze jest pracować z kimś, kogo znasz i możesz mu zaufać.
Magda Cielecka – Twoja partnerka z „Belle Epoque” – powiedziała, że między Wami jest prawdziwa chemia.
To miłe. Znamy się już prawie 15 lat. Zdążyliśmy dojrzeć i może trochę się zmienić, ale nadal praca z nią to czysta przyjemność. Jako młody chłopak podziwiałem Magdę w teatrze i na szklanym ekranie. Pamiętam, jakie wrażenie zrobiła na mnie rolą w „Egoistach” Mariusza Trelińskiego. Rozpalała moją wyobraźnię (śmiech). Teraz doceniam ją jeszcze bardziej. To przemiła, piękna i inteligentna kobieta. Dobrze jest mieć ją przy sobie.
Dla serialu oddaliłeś się od muzyki?
Nie. Muzyce, tak samo jak moim projektom zawodowym, oddaję całe serce i wrażliwość. Nie ma dla mnie taryfy ulgowej. Obawiam się, że prędzej czy później to podejście mnie wykończy. Za bardzo wszystko analizuję. Wszystko musi być perfekcyjne, idealne, choć wiem, że nie zawsze to się udaje. To mnie spala.
Nie umiesz się wyłączyć?
Kiedy pracuję, to rzadko. Grając w „Belle Epoque”, po tygodniu ciężkiej pracy potrafiłem pojechać z Cochise na trzy dni koncertów czy z Teatrem Kwadrat zagrać parę przedstawień, gdzie znowu dawałem z siebie wszystko. Prawdę mówiąc, cały czas jestem rozedrgany emocjonalnie, bo kocham to, co robię. Po całym dniu na planie „Belle Epoque” siadam i piszę teksty do rana albo nagrywam nowe melodie, które włóczą mi się po głowie.
A jednak czegoś nowego się o Tobie dowiaduję. Jesteś zadowolony ze swojego wizerunku?
Nigdy go nie budowałem i nigdy o to nie dbałem. Bardziej kolorowa prasa i dziennikarze tworzyli mój obraz poprzez role, jakie grałem, plotki i przekłamania. Na początku miałem z tym problem, ale po pewnym czasie machnąłem na to wszystko ręką. Nie chciało mi się i nadal nie chce walczyć z natłokiem nieprawdziwych informacji… a niech sobie piszą. Nie zwracam na to uwagi, nie szperam, nie szukam. Mam święty spokój. Kochają i nienawidzą, a ja dalej idę swoją drogą.
Najważniejsze, żeby Twoi bliscy Cię akceptowali. Czego nie lubi w Tobie Twoja żona Joanna?
Musiałabyś ją zapytać.
Potrafię sobie wyobrazić, że życie z takim mężczyzną jak Ty nie jest łatwe.
Nie. Nie potrafisz. Co tak naprawdę wiesz o mnie? W takich chwilach jak ta zazwyczaj błyszczymy, pokazując najlepsze oblicze. Trzeba wiele lat, by móc sięgnąć dna drugiej osoby.
Wydaje mi się, że jak na męża i głowę rodziny, jesteś zbyt barwną postacią i masz za wiele różnych pasji. I pewnie ciągle nie ma Cię w domu.
Bez przesady. Nie jest tak źle. Ja uwielbiam domowe pielesze i zwyczajne domowe obowiązki. Prowadzę normalne rodzinne życie, pełne radości i problemów. I chcę być z moją rodziną jak najwięcej.
Ale gdy jedziesz na koncert, oddalasz się od nich?
Wiadomo, jest szkoła, przedszkole, ale jeżeli tylko mamy taką możliwość – Asia i dzieci są ze mną. W tamtym roku byli na Woodstock, gdzie z zespołem graliśmy na dużej scenie. Podobnie na moich planach filmowych czy w zagranicznych zawodowych wojażach. Staramy się zawsze być razem, a przynajmniej blisko.
W „Belle Epoque” zagrałeś po dłuższej serialowej przerwie. To trudne dla Ciebie, gdy nic nie robisz?
Tak naprawdę nie ma takiego dnia, żebym nic nie robił. Oprócz teatru, filmu, serialu czy zespołu jestem przede wszystkim mężem i ojcem, więc mój codzienny harmonogram jest naprawdę napięty. Zawsze jest coś do zrobienia, a jeżeli chodzi o zawód, to jest tak, że raz jest cię dużo, potem przychodzi czas, by odpocząć, a kiedy indziej znikasz z ekranu, bo masz mnóstwo nieciekawych propozycji. Mógłbym nie schodzić z planu, jednak gdy nie są to propozycje, które mnie interesują, nie tracę na nie czasu. Staram się unikać schematów, szukać wyzwań.
Życie rodzinne jest dla Ciebie odskocznią od aktorstwa?
Nie. Rodzina to najlepsze, co mi się mogło w tym przedziwnym życiu przydarzyć i nic nigdy nie będzie ważniejsze. W zetknięciu z trudnymi okolicznościami zawsze przedkładam dobro osób, które kocham, nad własne.
Dużo jest tych sytuacji?
Na szczęście nie i mam nadzieję, że tak pozostanie. Każdy świt jest nowym początkiem. Tylko czasami, nad ranem... mam siebie dość.
Dlaczego?
Za brak wewnętrznego spokoju. Obecnie jestem na kursie kolizyjnym z otaczającą mnie rzeczywistością. Większość moich marzeń i koszmarów spełniła się. To trochę przerażające. Obserwujesz otaczający cię świat i próbujesz go zrozumieć. Myślę, że łatwiej jest mi stworzyć prawdziwą więź z tłumem na koncercie czy w teatrze niż z jedną osobą zamkniętą ze mną w pokoju.
Twój syn Jeremiasz widział Cię już w „Belle Epoque”?
Tak. Zdarzyło mu się zerknąć.
Buntuje się?
Wybacz, ale naprawdę nie będę rozmawiał o moich dzieciach.
A Ty się buntowałeś przeciwko rodzicom?
Na pewno nie byłem idealny i mam w swoim CV parę niezłych, młodzieńczych akcji, ale zawsze szanowałem rodziców. Każdy z nas ma w sobie buntownika, odrobinę zła, ciemną stronę, która zawsze będzie kusić. Jest ciekawsza. Poznałem ją i spróbowałem. Teraz żyjemy w symbiozie. Czasem jednak zdarza mi się jeszcze przejść na jej stronę. Tak dla równowagi. To zdrowe podejście.
Oswajasz demony. Jakie one są?
Moje demony nie mają imion. Chociaż... mój idealizm to przekleństwo. Chciałbym się mylić, ale dzisiaj każdy dba o siebie. Przestaliśmy zauważać innych. Liczy się ilość, a nie jakość. Ja myślę inaczej, dlatego nie pcham się do przodu.
Z tchórzostwa?
Dla poczucia bezpieczeństwa. W cieniu jest bezpieczniej. Stałem się asertywny i ostrożny. Coraz mniej zaufanych osób wokół mnie. Jakoś się wykruszyli.
To boli. Czym różni się 40-letni Paweł Małaszyński od Małaszyńskiego 20-latka?
Ma więcej kilogramów i zmarszczek.
Nie masz łatwego charakteru.
Stajesz się trudny, kiedy zaczynasz mówić prawdę, kiedy wiesz, czego pragniesz. Zawsze wolałem konfrontację w postaci szczerej rozmowy niż zdejmowanie czapek i klepanie po plecach…
Kiedyś było to proste – wyzywało się na pojedynek.
To prawda. Wszystko kiedyś było prostsze. Wystarczyło, tak jak w „Belle Epoque”, odstrzelić komuś łeb i po sprawie.
Teraz znowu zaczną Cię śledzić tabloidy.
Nie sądzę. Nie jestem trendy. Ja zajmuję się głównie przestrzenią mojej rodziny, teatru i zespołu. To strasznie nudny temat dla tego typu prasy.
No tak, nie palisz marihuany, tylko e-papierosy. Nie upijasz się, przynajmniej publicznie, nie romansujesz.
No cóż... nie jestem idealny. Nie ma ze mnie żadnego pożytku. To takie smutne. Jednak pozwólcie, że to, co we mnie złe, zachowam dla siebie.