Patricia Kazadi: „Wzięłam od rodziny to, co najlepsze: charakter babci, mózg taty, a serce mamy”
Przypominamy archiwalny wywiad gwiazdy z mamą!
- Krystyna Pytlakowska
W ramach cyklu Archiwum Vivy!: wywiady przypominamy rozmowę Krystyny Pytlakowskiej z Patricią Kazadi i jej mamą. Wywiad ukazał się w styczniu 2014 roku w magazynie VIVA!.
Magazyn VIVA! Patricia Kazadi z mamą wywiad
Jedna wstaje codziennie o szóstej trzydzieści, ogarnia dom, męża, czasem i ją. Trochę roztargniona, zapomina o rachunkach. Na pierwszym miejscu stawia uczucia. Druga, bardzo wobec siebie wymagająca, ciągle w biegu między studiem nagraniowym a planem. Matka i córka. Różne jak ogień i woda? Czy tak jest na pewno, sprawdza Krystyna Pytlakowska.
Co najbardziej lubi Pani w córce?
Barbara Kazadi: Oj, chyba poczucie humoru. Jak ma dobry nastrój, wszystkich rozwesela. Choćby nawet umierali ze smutku, to gdy wejdzie, włączy muzykę, zaczyna śpiewać, improwizuje jakieś scenki, wymyśla historyjki, wciąga w nie swoje rodzeństwo – umierają, ale ze śmiechu.
A czego Pani najbardziej w niej nie lubi?
Barbara: Jest bardzo wrażliwa i bardzo wobec siebie wymagająca. Pięć razy potrafi zastanowić się nad czymś, co dla mnie jest oczywiste. Czy zaintonować tak czy siak, a może jedna nuta wyżej będzie lepsza? Nawet do króciutkiego występu przygotowuje się jak do wielkiego show. Wszystko musi być zapięte na ostatni guzik. To dobra cecha, ale dla najbliższych może być męcząca.
Pati, co najbardziej lubisz w mamie?
Patricia Kazadi: Serce. U niej zawsze uczucia są na pierwszym miejscu, chce, żeby każdy był zadowolony. A swoje potrzeby i siebie stawia gdzieś na końcu. Codziennie wstaje o szóstej trzydzieści, robi dzieciom śniadanie, chociaż mogłyby się zająć tym same. Wiezie je do szkoły. Przywozi. Ogarnia dom, tatę, czasami mnie, jak jestem w kraju.
A czego najbardziej w mamie nie lubisz?
Patricia: Chyba tego, że inaczej myślimy. Byłoby łatwiej, gdyby wszystko nas łączyło i nic nie dzieliło. Nie lubię też jej roztargnienia. Raz na przykład poprosiłam ją, żeby zapłaciła rachunek za telefon, gdy nie było mnie w Polsce. Mama zapomniała, telefon wyłączyli i musiałam czekać trzy dni, aż go włączą na nowo. Wiem, że ma za dużo na głowie i mam do niej żal, że nie potrafi wygospodarować czasu dla siebie.
Barbara: Ale o to ty zadbałaś. Kupiłaś mi na urodziny pakiet zabiegów spa i wtedy pomyślałam: jak dobrze mieć dorosłą córkę.
Patricia: Lubię, kiedy jesteś wypoczęta. Gdy wychodzisz z takich zabiegów, masz taką świetlistą aurę. Sprawia mi to ogromną radość. Między innymi dlatego namówiłam cię na tę sesję. Chciałam udowodnić, jak potrafisz świetnie wyglądać. Bo dla mnie, mamo, jesteś najpiękniejsza na świecie.
Fantastycznie słyszeć takie słowa od własnej córki. Ale chyba trudno się z Patricią przyjaźnić, bo jej po prostu nie ma. A kiedy jest, zapada się pod ziemię i nie odbiera telefonu…
Patricia: Bo ja nienawidzę rozmawiać przez telefon. Poza tym, gdy mama dzwoni, nie wystarczy nam 12 sekund. Powiem jedno zdanie, a mama zada kilkanaście pytań. Mówię: „Mamo, jestem właśnie na planie, mam próbę, napisz do mnie SMS-a”. A mama na to, zamiast „OK”: „Jadłaś? Kiedy będziesz w Warszawie? A co to za plan?”.
Barbara: Mnie to już nie przeszkadza, przywykłam. Na początku było mi trochę przykro, bo myślałam, że odkąd Patricia wyprowadziła się z domu, nie interesuje jej, co się u nas dzieje.
Patricia: Bardzo interesuje, ale ja po prostu nie mogę w tym momencie rozmawiać. Długo trwało, zanim mama to zrozumiała.
Barbara: Po prostu jestem ciekawa, co porabiasz… (śmiech).
Przed urodzeniem Patricii bała się pewnie Pani, jak to będzie. Niełatwo mieć w Polsce dziecko z mieszanego małżeństwa. Musiała Pani zdobyć się na dużą odwagę, by je urodzić?
Barbara: Nie, nie. Byłam tak zakochana w tacie Patrici, że wydawało mi się oczywiste, że będziemy mieć dzieci. Gdzieś tam to wszystko ułożyłam sobie w głowie przed ślubem. Naturalnie wiedziałam, że dziecko będzie wyróżniało się na tle innych. Ale to było dla mnie tak oczywiste, że się dziwiłam, idąc z małą Patricią na spacer, że w ogóle ktoś zwraca uwagę na jej wygląd.
Zwłaszcza w małym Łukowie, bo Patricia wychowywała się u babci?
Barbara: W Łukowie rzeczywiście wzbudzała zainteresowanie. Niby serdeczna ciekawość, lecz potrafiła być też przykra. Gdy Pati po raz kolejny usłyszała: „Jakie masz śliczne czarne oczka i jakie czarne włoski! A dlaczego ty taka cyganicha jesteś?”, nie wytrzymała i kopnęła jedną panią swoją małą nóżką. Od dziecka miała charakterek.
Patricia: Mieszkałam u babci, bo mama pracowała. A rodziców nie było stać na opiekunkę.
Barbara: W Pałacu Młodzieży prowadziłam zajęcia z rytmiki i gry na instrumencie. Dojeżdżałam więc tylko na weekendy. Mąż wtedy robił magisterium i mieszkaliśmy w jednym pokoju w akademiku. Tam nie było warunków do wychowywania małego dziecka. A potem otworzyłam wypożyczalnię wideokaset i też byłam cały dzień zajęta. Myślę, że w Warszawie Patricia nie wzbudzałaby takiej sensacji, nawet 25 lat temu.
Patricia: Jak wiesz, ja nigdy nie doświadczyłam skrajnego rasizmu. Nikt mnie nie pobił, nie wyzwał od „czarnuchów”, choć wiem, że takie rzeczy się zdarzały na ulicach.
Barbara: W twoim przypadku to nie były przejawy rasizmu, tylko zainteresowanie innością.
Patricia: Ja to zresztą nazywam ignorancją, a nie rasizmem. Rodzina moich znajomych mówiła: „Jesteśmy rasistami, ale ciebie, Patrysiu, lubimy”. Myślałam: Jak możesz być rasistą i mnie lubić? Ewidentnie więc był to strach przed odmiennością, a nie uprzedzenia.
Ludzie nie dziwili się, że taka jasna matka i taka ciemna córka?
Patricia: Gdy już podrosłam, myśleli, że mama to moja koleżanka.
Barbara: Zdarzały się zabawne sytuacje. Byliśmy kiedyś w sklepie, Patricia, jej malutkie rodzeństwo i ja. Coś przymierzałyśmy, a dzieci rozpierzchły się po sklepie. Ekspedientka zwróciła Patricii uwagę: „Proszę zabrać te swoje dzieciaki”.
Patricia: Obruszyłam się: „Pani sama je sobie zabierze. To nie moje dzieci, tylko tej pani obok”.
Barbara: A tuż przed świętami kupowałyśmy prezenty i ekspedientka poprosiła o nazwisko, na które ma odłożyć zamówienie.
Patricia: Powiedziałam do mamy: „Weź na swoje nazwisko”. Sprzedawczyni pyta: „Jakie nazwisko?”. „Kazadi”, odpowiadam. Ekspedientka: „Ale proszę o nazwisko
nie pani, tylko koleżanki”. Gdy się dowiedziała, że to moja mama, okropnie się zestresowała.
Trzeba uczciwie powiedzieć, że nie jesteście do siebie zbyt podobne.
Barbara: Ja dostrzegam wiele podobieństw – w sposobie bycia, uśmiechu. A kiedy Patricia pierwszy raz wyprostowała sobie włosy i uczesała się z przedziałkiem pośrodku, popatrzyłam na nią, wydrukowałam moje zdjęcia z albumu sprzed dwudziestu paru lat i mówię: „Zobacz, jaka jesteś do mnie podobna”.
Patricia: Zawsze żartuję, że wzięłam od mojej rodziny to, co każdy ma najlepszego: charakter babci, mózg taty, a serce mamy. Jak dla mnie podobieństwo jest widoczne na pierwszy rzut oka. Często, gdy patrzę w lustro, widzę moją mamę, robię takie same miny. I głosy mamy identyczne. Poza tym to samo nas wzrusza, obydwie płaczemy w tym samym momencie.
Barbara: Po kolacji wigilijnej oglądaliśmy „Nietykalnych”. Wszyscy się śmiali, bo to komedia, a my płakałyśmy jak bobry, bo coś tam nas poruszyło.
Patricia: Ostatnio jednak zauważyłam, że ja już was nie poruszam, już nie przeżywacie tak moich występów, jak kiedyś. Dopadło was zblazowanie (śmiech).
Barbara: No tak, dawniej występy Patricii w telewizji były wielkim wydarzeniem.
Patricia: Zasiadaliście całą rodziną przed telewizorem, a teraz nawet nie nagraliście mojego koncertu na żywo i nie wiem, jak wypadłam.
Barbara: Poszliśmy z tatą na zabawę sylwestrową, a tam nie było telewizji. Ale uwierz mi, córeczko, że dostaliśmy mnóstwo świetnych recenzji od znajomych, a my z tatą puchliśmy z dumy.
Patricia, rodzice chyba po prostu przywykli do Twoich sukcesów, do tego, że nie jesteś kimś, kto przegrywa.
Patricia: Ha, ha… na pewno nie. Myślę, że podchodzimy do mojej kariery realnie, być może będzie trwać latami, a być może skończy się niebawem. Jestem na ekranach już tak długo, że trudno dalej się tak tym podniecać.
Barbara: Kiedy jesteś z siebie niezadowolona, ja i tak pierwsza się o tym dowiaduję.
Patricia: Kiedy jest mi źle, pędem jadę do domu. Proszę: „Pogłaszczesz?”. Siadamy na kanapie, ja z głową u mamy na kolanach… tylko wtedy myśli się uciszają. Uspokajam się. Mogę walczyć dalej.
Być matką Patricii chyba nie jest łatwo? Przeżywa Pani z nią jej najtrudniejsze chwile i zakręty życiowe?
Barbara: Bo kiedy dziecko cierpi, trzeba być dla niego oparciem. Podtrzymywać na duchu. Tłumaczyć. Ale matka zawsze się martwi.
Patricia: Przede wszystkim uświadomiłaś mi, że to nie koniec świata. Bo ja myślałam, że umieram.
Barbara: Mówiłam: „Wszystko przed tobą! Jesteś piękna, zdolna, młoda. A zawody miłosne przychodzą i odchodzą”.
Patricia: Ta sytuacja nas bardzo zbliżyła. Przekonałam się, że gdy potrzebuję rady, wsparcia, mogę do ciebie zadzwonić, a ty bez histerii sprowadzisz wszystko do właściwego wymiaru.
Barbara: Jestem twoją przyjaciółką.
Patricia: Ale tego wcześniej nie wiedziałam. Myślałam: No nie, z mamą o tym nie będę rozmawiać! A teraz już niczego przed tobą nie ukrywam. Mówię ci o wszystkim.
Wychodzicie gdzieś razem?
Patricia: Lubimy chodzić do kina, do teatru i na kolację we dwie.
Barbara: Gdy tylko przylatuje, odbieram ją z lotniska i od razu gdzieś sobie idziemy. I gadamy kilka godzin. Bardzo to lubię.
Patricia: I na tajskie masaże lubimy chodzić.
Ale przecież czasem się też kłócicie?
Barbara: Zdarzały się nam różnice poglądów. Na przykład kiedy Pati była w podstawówce – na temat samodzielności w poruszaniu się po mieście. Patricia miała do mnie żal, że mieszka w Warszawie, a czuje się tu jak w obcym mieście.
Patricia: Bo wszędzie mnie woziliście i odbieraliście samochodem – ze szkoły, z różnych zajęć. Nigdy nie mogłam nigdzie pójść sama.
Barbara: Nie rozumiałaś, że bałam się o ciebie? Chciałam uchronić cię przed zaczepkami, atakami. Gdy miałaś wrócić wieczorem, wolałam odebrać cię nawet o północy, bylebyś tylko nie jechała sama. Naprawdę bywa niebezpiecznie, a zwłaszcza gdy ktoś zwraca na siebie uwagę, tak jak ty.
Patricia: Efekt był taki, że umówiłam się z towarzystwem pod Rotundą, a nie wiedziałam, jak mam tam dojechać. Zabłądziłam.
Czy Pani wiedziała o tym, że Patricia w szkole przeżywa odrzucenie przez rówieśników?
Barbara: Dopiero po jakimś czasie. Wiedziałam tylko, że nie bardzo podoba się jej w szkole francuskiej. Patricia: Ja w ogóle swoje problemy trzymałam dla siebie, nie umiałam się otworzyć. Poza tym uważałam, że sobie sama poradzę.
Barbara: Kiedy jednak powiedziała mi, że ktoś jej dokucza, poszłam i przeprowadziłam rozmowę z tą dziewczynką.
Patricia: Mama użyła nawet słów, że jej „nogi z tyłka powyrywa”.
Barbara: Powiedziałam: „Odczep się od mojej córki!”. Na chwilę pomogło, a potem Pati zmieniła szkołę i tam było o wiele lepiej.
Patricia: Byłam już zahartowana. A wracając do kłótni, jak się kłócimy, to na maksa, ale już rzadziej.
Barbara: Patricia uwielbiała mnie podpuszczać. Pamiętam tę najgorszą sprzeczkę, kiedy mi w klasie maturalnej oświadczyła, że nie będzie podchodzić do matury. Powiedziała, że chce zająć się sztuką, a do tego matura nie jest jej potrzebna. Ja na to, że nie ma mowy. A ona: „Od jutra nie idę już do szkoły i kropka”. Powiedziałam więc: „Zgoda, to ja idę spać”. Rano słyszę, jak wstaje, jak gdyby nigdy nic. Pytam: „To nie rezygnujesz ze szkoły?”. A Patricia opryskliwie, jak to nastolatki: „No przecież się nie zgodziłaś”.
Patricia: Chciałam po prostu cię wybadać. Tak naprawdę nie miałam wcale zamiaru rezygnować z matury. Teraz jeżeli o coś się kłócimy, to o stosunek mamy do mojego rodzeństwa. Uważam, że za bardzo im pobłaża. Robią, co chcą.
Byłaś zazdrosna, kiedy się urodził Twój brat, a potem siostra?
Patricia: Bardzo chciałam mieć rodzeństwo, tylko nie wiedziałam, jakie będą tego konsekwencje. Nie zdawałam sobie sprawy, że mama będzie tak przy dzieciach uwiązana, że nigdzie ze mną nie wyjedzie. A poza tym nie mogłam z bratem pograć w piłkę ani pobawić się z siostrą, bo tylko spali lub ryczeli. Chociaż w Williamie byłam zakochana po uszy, traktowałam go trochę jak moje dziecko.
Barbara: Pati miała 11 lat, gdy urodził się William. Ogromnie to przeżywała. Zrobiła nawet wywiad z lekarzem, który przyjmował poród. Podstawiła mu swój mały magnetofon zabawkę. Do dziś nie pozwoliła mi go odsłuchać. Jest inna niż jej brat i siostra. Oni są bardziej dziecinni, skupieni na przyjemnościach. A Pati od małego była poważna, bardzo pracowita i miała wytyczony cel. Nigdy nie narzekała, że jest zmęczona, tańczyła, śpiewała i cieszyła się, że może realizować swoje pasje.
A teraz rozsławia Wasze nazwisko.
Barbara: Nieraz, gdy je podaję, załatwiając urzędowe sprawy, od razu pada pytanie: „A Patricia Kazadi to rodzina?”. Odpowiadam, że córka. Reakcja jest cudowna. Właściwie cały czas Pati jest przy mnie. W telefonie mam ustawioną jej piosenkę.
Patricia: A ja bym chciała, żebyś była blisko mnie nie tylko poprzez słuchanie moich utworów. Od dawna marzę o tym, żeby kupić dla ciebie i taty dom na Florydzie.
Barbara: Nie traktuję tego serio, ale Pati jest bardzo uparta i być może zrealizuje swoje marzenie. Jednak gdy powiedziała, że wyjeżdża do Ameryki, zrobiło mi się trochę smutno, że będzie tak daleko. Ale już się o nią nie boję, jak kiedyś. Gdy się wyprowadziła, mając 19 lat, nawet woziłam jej jedzenie. A po kilku dniach zepsute wyrzucałam do śmieci. I pogodziłam się z tym, że jest już dorosła. Rozumiem, że chce się rozwijać, iść do przodu. Ona cały czas idzie do przodu.
Macie jakieś wspólne marzenia?
Patricia: Mama obiecała mi, że gdy tylko dzieci już podrosną, to pozwoli mi zabrać siebie w kilka miejsc, do Japonii i w podróż po Europie.
Barbara: Mamy taką wizję, że siedzimy na tarasie pięknego hotelu, zmęczone zwiedzaniem cudownych miejsc, pijemy jakieś napoje i nigdzie nie musimy się spieszyć.
I tylko tego chciałaby Pani od życia?
Barbara: Dla siebie? Tak. Ale przede wszystkim marzy mi się, żeby Patricia była szczęśliwa i poukładała sobie życie osobiste. Żeby znalazła partnera, który ją zrozumie, żeby spotkała prawdziwą miłość. Ona przywykła do tego, że jest singielką, ale przecież nie jest typem samotnicy.
Patricia: Mama obiecała mi nawet, że gdybym założyła rodzinę i miała dziecko, to pomoże mi opiekować się nim. Żebym mimo macierzyństwa mogła rozwijać karierę. Ale na razie to odległy temat.
Barbara: Spokojnie. Na wszystko przyjdzie czas.