Małgorzata Pieczyńska: „Jestem zafascynowana tym, jak Victor żyje. Wychowaliśmy wolnego człowieka”
Victor Wroblewski: „Dla mnie cały czas świeci słońce na horyzoncie”
- Elżbieta Pawełek
W ramach cyklu Archiwum Vivy!: wywiady przypominamy rozmowę Elżbiety Pawełek z Małgorzatą Pieczyńską i jej synem Victorem Wroblewskim. Wywiad ukazał się w sierpniu 2015 roku w magazynie VIVA!.
Magazyn VIVA! Małgorzata Pieczyńska i Victor Wroblewski wywiad
Małgorzata: „Jestem zafascynowana tym, jak żyje Victor. Cieszę się, że wychowaliśmy wolnego człowieka. Czy lękam się o niego? Nie, bo jest silny”. Victor: „Myślę, że mama trochę się martwi, jak jej jedyny syn jedzie do Ameryki Środkowej i siedzi w dżungli”. Małgorzata Pieczyńska z synem Victorem, podróżnikiem, po raz pierwszy o uczuciach i pasjach w niezwykłej rozmowie z Elżbietą Pawełek.
Co myślisz, patrząc na syna przystojniaka?
Małgorzata: Myślę, że mi się udał. Ale każda matka kocha swojego syna, niezależnie czy jest przystojny, czy nie. Pewnie mój jest najpiękniejszy, choć to mi kompletnie nie przeszkadza (śmiech).
Victor: Najważniejsze, że jestem szczęśliwy, chociaż jestem piękny (śmiech).
Małgorzata: No właśnie, uroda nie jest tu najważniejsza. Co innego w związku. Mąż zawsze mi się podobał jako mężczyzna. Jak mnie wkurzał, to myślałam: Przynajmniej jest przystojny.
Widząc Victora, można powiedzieć, że to skóra ściągnięta z Pieczyńskiej!
Małgorzata: Hanka Bakuła mówi, że to mój mąż Gabryś pokolorowany Małgosią.
Kiedy syn pojawił się na świecie, wywrócił Ci życie do góry nogami?
Małgorzata: Tak, ale jego pojawienie się było najpiękniejszym wydarzeniem w moim życiu.
Nie miałaś dylematów młodych aktorek: kariera czy wychowanie dziecka?
Małgorzata: Nie. Wiedziałam, że dziecko jest najważniejsze. Długo sama się nim zajmowałam, pierwszą nianię miał w wieku trzech i pół lat. Zaczęłam wtedy grać w dużym szwedzkim filmie, bo mieszkamy na stałe w Sztokholmie.
Victor: Z tego, co słyszałem, nie byłem z tej zmiany zadowolony.
Małgorzata: Dopóki nie zacząłeś się bawić z nianią w wojsko. Była dużą, silną kobietą.
Victor: Spotkałem ją niedawno, sięgała mi do ramienia! (śmiech).
Małgorzata: Bo strasznie urosłeś. Ale wtedy dawałeś nam popalić. Byłeś rozpuszczony jak dziadowski bicz. Przyznam, że przy pomocy szwedzkiego bezstresowego wychowania wchodziłeś nam skutecznie na głowę. A jeszcze od teściów, którzy żyli w Szwecji, na okrągło słyszałam: „Nie krzycz na dziecko, nie bij, nie strasz!”. Teść był opiekunem chłopców w bursie Korczaka. Uważał przemoc wobec dzieci za rzecz niedopuszczalną. Do ludzi zaczyna docierać to, o czym Korczak mówił już 100 lat temu!
Fajnie miałeś, głaskany, dopieszczany.
Victor: Miałem wymarzone dzieciństwo. Jak skończyłem 10 lat, mama zabrała mnie na wyprawę na Florydę. Otrzaskałem się z angielskim. Wieczorem ruszaliśmy na zwiedzanie.
Ale jak ma się mamę aktorkę, to często jej nie ma…
Victor: Tak źle nie było. Mama grała w szwedzkich serialach i w teatrze w Sztokholmie. Była w domu aż do mojego liceum. A potem posłała mnie do najlepszej szkoły średniej w Szwecji.
W Szwecji daje się dzieciom więcej swobody niż w Polsce?
Małgorzata: Dużo więcej, ale zawsze mówiłam: „Kochaj syna do piątego roku życia jak księcia, od piątego do piętnastego jak niewolnika, co Victor bardzo przeżywał, a od piętnastego jak przyjaciela”. A to nie jest oczywiste, że jest się przyjacielem własnego dziecka. Na tę przyjaźń trzeba zasłużyć, walczyć o nią, podtrzymywać.
Victor: Mama wpadła więc na genialny pomysł, żeby na moją „osiemnastkę” podarować mi... wyprawę w Tatry z zawodowym taternikiem. Moi koledzy na swoje „osiemnastki” otrzymywali od rodziców rolexy...
Małgorzata: ... albo skutery. Może też wolałbyś luksusowy gadżet?
Victor: Pewnie, że tak, gdybym wtedy miał wybór. Ale z perspektywy czasu widzę, że to był najlepszy prezent. Przeżyłem wtedy wielką przygodę. Nie zapomnę, jak w górach rozbolał mnie brzuch, a mama powiedziała: „Potrzebna wódka z pieprzem!”. To była ostra wspinaczka, na której poradziła sobie lepiej ode mnie. Miała wtedy świetną formę po „Tańcu na lodzie”. Na górze piliśmy szampana.
Nic dziwnego, że nosi Cię po świecie. Stałeś się rasowym podróżnikiem.
Victor: Zacząłem podróżować jako 16-latek i mogłem liczyć na finansową pomoc rodziców. Ale nie zawsze z niej korzystałem. Pracowałem jako cowboy w Argentynie. Nauczyłem się nieźle hiszpańskiego.
Masz dopiero 25 lat.
Victor: Ale czy nie jest to fantastyczne, że w tym wieku jest się szczęśliwym? Dla mnie cały czas świeci słońce na horyzoncie. Na wyprawach do Ameryki Środkowej zdobyłem cenne certyfikaty – uprawnienia ratownika górskiego i wodnego, dzięki którym łatwiej poruszam się w ekstremalnie trudnych warunkach. Udało mi się przejść z plecakiem trzy tysiące kilometrów – od Karaibów po Pacyfik, przez góry, dżunglę, bagna.
Obawiałeś się krokodyli?
Victor: Nie, bo naiwnie sądziłem, że nie istnieją w rzekach, którymi płynęliśmy. Aż do momentu, kiedy je zobaczyłem. Wtedy pomyślałem, że jednak lepiej siedzieć w kajaku. Największe problemy miałem z robakami, skorpionami, tarantulami.
Małgosiu, nie drżałaś o Victora?
Małgorzata: Nigdy. Victor jest bardzo silny. Ma brązowy pas w ju-jitsu i umie się bić, ale jeszcze w dzieciństwie przytaczał pierwszą zasadę judo: „Ustąp, aby zwyciężyć”. Nie ma w sobie agresji.
Victor: Agresja to cecha słabeuszy. Bardzo się zdziwią, kiedy w dżungli natkną się na niedużego Indianina, a nagle zza drzew wyskoczy ich 30. Myślę jednak, że mama trochę się martwi, jak jej jedyny syn jedzie do Ameryki Środkowej na pół roku i odzywa się raz na miesiąc, a jak jest w dżungli, to cisza trwa przez trzy miesiące. A potem wraca, ma jakieś dziwne blizny i tatuaże.
Ale nienadgryziony przez piranie?
Victor: Pirania może mnie skubnęła, ale najcięższe było ukąszenie pająka, po którym miałem czarny palec, cztery razy grubszy. Na szczęście Indianie wiedzą, co w takich przypadkach robić. Opcje były dwie: albo oni mnie wyleczą, albo obcinamy kciuk maczetą w dżungli. Czuję jednak, że mama położyłaby szlaban na kolejne wyprawy, gdybym wrócił bez kciuka (śmiech).
Opowiesz o sierocińcu w Salwadorze, gdzie pracujesz jako wolontariusz?
Victor: Nigdy nie lubiłem małych dzieci, ale kiedy tam trafiłem, wpadłem jak śliwka w kompot.
Czyli komandos, jak mama o Tobie mówi, tylko z wrażliwym sercem?
Victor: Mama wymyśla albo jakiegoś komandosa, albo że chcę jechać do Afganistanu. Może miałem kiedyś takie marzenie. Ale jak zobaczyłem te dzieci w sierocińcu, musiałem im pomóc. Zacząłem od naprawy autobusu szkolnego, który był w fatalnym stanie. Mama też mi w tym pomogła, dorzucając się do zakupu tapicerki i radia.
Małgorzata: Spójrzcie tylko na te zdjęcia rozradowanych dzieci w nowym autobusie!
Victor: Im wszystko sprawia radość – jak zamawiam 100 porcji pizzy hut czy kurczaków, bo jedzą tylko fasolę z ryżem. I wtedy mamy przyjęcie. Największym sukcesem jest to, że zaczęły się uczyć angielskiego, który opłacam im ze znajomymi. To dla nich szansa, żeby po wyjściu z sierocińca mogły pracować na plaży z turystami czy kelnerować. Obiecałem im, że wrócę do Salwadoru, nawet gdybym musiał ostatnie buty sprzedać. To mi daje więcej zadowolenia niż wszystko, co do tej pory robiłem.
Małgorzata: Zastanawiamy się z Gabrysiem, skąd ten sierociniec na drodze Victora? Czy nie odziedziczył tego karmicznie po dziadku Miszy? Skąd to się u niego wzięło?
Victor: Pracowałem w panamskich szkołach, instalując w nich zbiorniki wodne. Ale nie kontaktowałem się z dziećmi. A tu się zakochałem w 76 sierotach. Na jesieni znów tam jadę, traktuję to jak misję.
Jesteś dumna z Victora?
Małgorzata: Absolutnie tak, bo sam przeżywa swoje życie. Nawet dziś rozmawialiśmy o filmie „Jak w niebie” w reżyserii Kay Pollaka. To historia dyrygenta, który jedzie na wieś i zakłada chór. Powtarza się tam motyw pieśni: „Teraz wiem, co znaczy przeżyć swoje życie samemu”. Pointa filmu jest taka, żeby nie dać nikomu przeżywać za nas naszego życia. Żeby samodzielnie nadawać mu sens! Rozmawiam z koleżanką, która martwi się o mamę, ta o męża, a oboje martwią się o wnuka. Pytam: „Czy ktoś z was jest szczęśliwy, choć tak się dla siebie poświęcacie?”.
Nigdy dla syna się nie poświęcałaś?
Małgorzata: Odwrotnie! Uważałam, że syn jest moim największym nauczycielem, bo dzięki macierzyństwu mam szansę na rozwinięcie najpiękniejszych ludzkich cech, takich jak opiekuńczość, bezinteresowność, wytrwałość czy radość z czyjegoś szczęścia. Macierzyństwo traktowałam jak wielki dar.
Victor: Ależ to było poświęcenie!
Małgorzata: Jakie? Nie poświęcałam się tak jak kobieta, która składa się na ołtarzu rodziny, robi z siebie kuchtę, jest wykończona i czuje się zerem. Komu to potrzebne?
W Szwecji kobiety inaczej podchodzą do swoich ról?
Małgorzata: Myślę, że w Szwecji nauczyłam się walczyć o siebie i robić to, co naprawdę chcę. Na początku Gabryś patrzył podejrzliwie na moją jogę: „Po co ci ten obóz jogi? Powinnaś być z nami w domu”. Ale z czasem zrozumiał (śmiech).
Victor: Mama nie dodaje, że to zawsze wypada 4 maja, kiedy są jej urodziny. Wraca w fantastycznej formie.
Małgorzata: Inwestycja w siebie to najlepsza rzecz, jaką mogę zrobić dla siebie. Właśnie pojechać na obóz, a nie kolejny raz sprzątnąć nasz dom na wsi albo przyjąć tam setkę gości.
Victor: To jest pierwsza reguła ratownictwa: najpierw sam zabezpiecz siebie, a potem wejdź w akcję. Jeśli nie można dać sobie szczęścia, to nie da się go innym.
Kto rządzi w rodzinie, bo słyszałam, że Małgosia jest domowym guru?
Małgorzata: Nie wiem, skąd te opinie, bo u nas w domu mąż decyduje o wszystkim. Daje mi duże poczucie bezpieczeństwa, a ja nie mam kretyńskich wymagań czy pomysłów.
Victor: Nie pamiętam w naszym domu kłótni.
Małgorzata: Bo my się nie kłócimy, my się dogadujemy. Mamy różne zdania, spieramy się, ale to dzieje się na poziomie intelektualnym. Tupanie nogami nic nie da!
Victor: A ja wytupałem sobie te buciki (patrzy na nowiutkie adidasy). Kłócimy się tylko przy scrabble’u, bo mama strasznie oszukuje.
Jeśli nie dogadujesz się z mamą, to wtedy prosisz o wsparcie ojca?
Victor: Nie mogę wyobrazić sobie nawet takiej sytuacji.
Małgorzata: Mamy z mężem wspólny front w takich sprawach. Choć myślę, że ojciec widziałby bardziej schematycznie szczęście Victora. Trudniej mu zaakceptować to, co dla mnie jest oczywiste, że Victor sam musi nadawać sens swojemu życiu. I to jest najpiękniejsze. Nikt nie przeżył w świecie takiej przygody jak on.
Victor: Zwykle wracam z wypraw spłukany. Starcza mi na kilka piw.
A co z psychologią i kryminalistyką?
Victor: Rzuciłem oba kierunki. Rozpocząłem lingwistykę i też zrezygnowałem. O wiele ciekawiej żyło się w Ameryce. I nie wyobrażam sobie, żebym, mając siłę, energię i chęć, robił cokolwiek innego. Mam się uczyć tylko po to, żeby zdobyć papierek? Komu na tym zależy, chyba najbardziej tacie i dziadkom w Polsce?
Małgorzata: Jestem zafascynowana tym, jak Victor żyje. Cieszę się z tego, że wychowaliśmy wolnego człowieka. Jego ojciec byłby dumny, gdyby za tym szedł sukces ekonomiczny. A dla mnie sukces znaczy coś więcej niż kasa. Pamiętam, że nie starczało pieniędzy na gaże, jak kręciliśmy „Komediantkę”. I jakoś to przeżyliśmy.
Podobnie postrzegacie świat. Pokrewieństwo dusz?
Małgorzata: Nawet zagrałam ostatnio w pięknej sztuce „Pokrewieństwo dusz” w Teatrze Scena Prezentacje. Coś jest na rzeczy, bo mamy dużo wspólnych wartości z Victorem. Poczucie wolności jako chyba najważniejszą. Schematy typu: idź na studia, zrób karierę, kup dom na kredyt i samochód, to nie to!
Victor: W ogóle po co te zdobycze materialne? Wygrana w totolotka nie da szczęścia, może przez chwilę.
Małgorzata: Z jogińskiego punktu widzenia szczęście to stan umysłu, trzeba odnaleźć je w sobie. Jesteśmy tu i teraz i tę chwilę powinniśmy uczynić szczęśliwą. Tak jak Helmut Kajzar, wybitny reżyser, powiada w manifeście teatralnym: „Postaraj się z codziennego krajania chleba uczynić krojenie tortu urodzinowego”.
Victor: Mamo, bez doliny nie docenisz góry. Tak samo jest z uczuciami, jeżeli nie masz bólu w swoim życiu, nie docenisz szczęścia. Trzeba mieć góry, doliny, wodospady, emocje z każdej strony, żeby się tym zajarać. Żeby to przeżywać, kochać.
Żyjecie w nieustannych rozjazdach. Jak to godzicie z życiem rodzinnym?
Małgorzata: Myślę w tym momencie o Gabrysiu, który nie przepada za dłuższymi wizytami w Polsce. Nie chce mi przeszkadzać, jak pracuję tutaj intensywnie. Często więc zostaje sam w Sztokholmie. Rozmawiamy przez telefon, ale jest w tym sporo tęsknoty. Po 30 latach spędzonych razem to mnie rozczula. Tak jak to, że zawsze czeka na mój powrót. Dom jest wtedy posprzątany, są kwiaty i wykwintna kolacja na moją cześć. To jest święto.
Mąż sam to wszystko przygotowuje?
Małgorzata: Chyba tak.
Victor: Mamo, proszę cię. Gdyby ojciec sam posprzątał, toby dopiero było święto. Ale sam przyrządza pyszne jedzenie, nakrywa do stołu.
A jak chcecie odetchnąć od miasta, uciekacie do swojego domku na wsi?
Małgorzata: Tak, bo tam nie ma telewizora. Żyjemy trochę jak ludzie pierwotni, cisza, spokój, rozmowy, lektury, gry.
Victor: Ale teraz musimy założyć Internet, żeby te głupie słowa sprawdzać w scrabble’ach.
Małgorzata: I żebym nie musiała oszukiwać (śmiech).
Myślisz czasem o przemijaniu, że już nie zagrasz 20-latek?
Małgorzata: Cieszę się z każdej roli i każdą traktuję serio. Ostatnio w Polsce zagrałam w świetnych komediach teatralnych „Prawda” i „Kochanie na kredyt”, gram też w „M jak miłość” i pracuję w Szwecji, gdzie powierzono mi duże role teatralne i w kultowych serialach. W tym zawodzie można zrobić wszystko dobrze i wszystko źle. Więc jeśli ktoś chce robić dobrze, to znajdzie w aktorstwie satysfakcję tak samo w teatrze, jak i w serialu czy fabule. A przemijania się nie boję. Każdy wiek ma swój urok, przecież widzę zmarszczki, ale chyba nie tak dużo ich mam? (śmiech).
Twoje największe marzenie związane z synem?
Małgorzata: Żeby jak najdłużej pozostał sobą, był taki, jaki jest. Widzę, jak szybko dojrzewa. To zupełnie nie ten sam chłopak, który miał 17 lat. Świetnie sobie radzi w świecie, zna języki, od dawna nie chce od nas żadnych pieniędzy. Jest bardzo zdolny i czego się nie chwyci, wszystko mu wychodzi. Ale chciałabym, żeby w jakiejś dziedzinie odnalazł swoją pasję, w ekologii czy pedagogice specjalnej, a może w jakimś zawodzie filmowym. Tak jak ja odnalazłam ją w aktorstwie.
Ale dla Ciebie zawsze najważniejsza była rodzina.
Małgorzata: Na pewno dom i rodzina. I doceniam to w chwilach stresu, jak nadchodzi premiera. Widzę, skąd bierze się moja siła. I jakie to dla mnie ważne.
Warto było oddać jej tyle lat, żeby zyskać bezgraniczne wsparcie?
Małgorzata: Nigdy bym nie powiedziała, że musiałam coś oddać. Zawsze warto zainwestować w rodzinę, miłość. Nie ma nic bardziej wartościowego w życiu.